XRun Limanowa - Bieg Czterech Wysp 38km
czyli dramat w kilku odsłonach i bieg wielu "pierwszy razów"
Dramat tak naprawdę zaczął się już kilka dni przed biegiem, jak zaczęły się upały - ponad 30 stopni w cieniu, powyżej 20 w nocy, w domu 27 i pomimo włączonego wiatraka w sypialni spać się nie dało. Zamiast wypocząć byłam tylko coraz bardziej zmęczona tym gorącem. Szczególnie że należę do osób które nie cierpią upałów i mocnego słońca, źle się wtedy czuję nawet jak nic nie robię a co dopiero w trakcie aktywności.
Z drugiej strony pamiętałam trasę z zeszłego roku, 3 mocniejsze podejścia, ostatnie zaraz za drugim punktem a później już z górki. Bieg w większość po lesie więc będzie cień, do tego tylko 1400m przewyższenia i ostatnie kilometry to długi asfaltowy zbieg więc jakoś dam radę. Słyszałam że w tym roku końcówkę trochę zmienili i zamiast asfaltu będzie las więc jeszcze lepiej bo nie będzie grzało... (tak, jasne.... ).
W piątek po południu pojawiła się informacja na stronie organizatora, że wystąpił jakiś błąd i tracki oraz mapy są nieaktualne - z zeszłego roku i że dopiero koło południa wrzucili aktualne. Zgrałam nowego tracka na zegarek ale nie miałam już czasu spojrzeć na mapę i profil trasy, zresztą miała być zmieniona tylko końcówka więc nie spodziewałam się niespodzianek... (nauczka na przyszłość).
Pobudka wcześnie rano, jak zwykle wszystko w biegu bo jechaliśmy wszyscy razem - dzieci też brały udział w biegu. Plusem takich wspólnych wyjazdów jest to, że mam kierowcę

Minusem że muszę przygotować i ogarnąć dzieci a nie tylko siebie.
Dojechaliśmy wg planu, odebrałam pakiety, przypięłam nr startowy i pierwsze zaskoczenie - nie było profilu trasy na numerze. Pierwszy raz na XRunie taka sytuacje. Na większości biegów jest profil na numerze, bardzo lubię takie rozwiązanie bo wiem czy będzie górka czy zbieg, jak długi i stromy, gdzie kolejny punkt. A tu tak trochę bieg w ciemno.
Pojechaliśmy na start u podnóża Mogielicy. Start o 9.00, powiedziałam moim że do 14 się wyrobię, w końcu rok temu miałam niecałe 5h a chciałam ten czas poprawić. Koło 15.00 miała być burza ale się tym nie przejmowałam, bo nie zamierzałam spędzić na tarasie 6h
Start, odpaliłam tracka i patrzę, a mój zegarek ma profil trasy

Czyli nie będzie biegu w ciemno, będę miała podgląd na wszystkie górki i zbiegi. Super! Zaskoczyło mnie tylko, że wg mapy jest 1700m przewyższenia i 38km z ogonkiem - rok temu było 37km i 1400m.
Początek to trochę truchtu a później mocne podejście na Mogielice, więc wyciągnęłam kijki i włączyłam napęd na cztery.
Szłam żwawo, tętno wysoko ale dużo poniżej progu a jednak czułam się źle, ciężko się oddychało i czułam że nie idę tak mocno jak zwykle. Przede mną było 7 kobiet, miałam nadzieję że na zbiegu uda się coś nadrobić i którąś dogonić.
Idąc patrzyłam pod nogi, bo kamieni było mnóstwo - to cecha charakterystyczna Bieskidu Wyspowego, te góry powinny się nazywać kamienne
Nagle widzę jak na ziemię lecą wielkie krople jedna za drugą, kap, kap, kap... Lało się ze mnie jakbym pod prysznicem stała. Pierwszy raz coś takiego. Pomyślałam że łatwo nie będzie...
Ponad 3km pod górę i w końcu szczyt, a po nim długi, również ok 3km zbieg. Oczywiście na początku mnóstwo kamieni więc ciężko było się rozpędzić. Dopiero jak wbiegliśmy na szeroką leśna drogę to można było pobiec szybciej. Puściłam nogi, zaczełam wyprzedzać pojedyncze osoby. Dobiegłam do jakiegoś faceta, który nie dał się wyprzedaż i przyspieszył, więc też chciałam przyspieszyć w końcu z górki to żaden problem. Ja uwielbiam takie niezbyt strome, długie zbiegi i zawsze lecę ile nogi dają

I nagle zdziwienie, bo przyśpieszyć nie mogę

Co więcej zaczynam odczuwać, że tempo i zbieg zaczynają mnie męczyć? Że co? Ale jak? Co się dzieje? Nigdy tak nie miałam. Jak mogę się męczyć, skoro przebiegłam dopiero kilka kilometrów i na dodatek biegnę z górki? I jak mam dogonić te dziewczyny co są przede mną? (tak, nie potrafię biegać na luzie, nie umiem cieszyć się widokami, nigdy nie mam czasu na robienie fotek i wiecznie gonię te dziewczyny co są z przodu

).
Zbieg się skończył, zaczęło się kolejne podejście. Było mi źle, za gorąco, pociłam się strasznie i bardzo mnie to wszytko męczyło i denerwowało. Pierwszy w życiu bieg, który mi się nie podobał, bo było mi po prostu źle. Pierwszy raz pojawiły się myśli czy wogóle dam radę to ukończyć. Tętno na granicy progu tlenowego więc teoretycznie luzik, a ja z trudem łapałam oddech i nawet jak chciałam to nie mogłam się rozpędzić i zwiększyć intensywności. Miałam wrażenie że zawału zaraz dostanę.
Wbrew pozorom w lesie wcale nie było lepiej, może dlatego że w cieniu było ponad 30 stopni i wilgotność też duża. Jedyne pocieszenie że dzięki kijkom trzymałam jako takie tempo na podejściu i udało mi się wyprzedzić jedną z zawodniczek. Nadal 6 było przede mną.
Po 10km stwierdziłam że narzekanie na upał nic mi nie da, lepiej nie będzie, raczej z każdą godziną coraz gorzej. Trzeba brać d.pe w troki i w miarę możliwości jak najszybciej dotrzeć do mety żeby skończyć te piekielne męczarnie. Szczególnie że 10km w 1,5h niczego dobrego nie wróży, mocno poniżej oczekiwań i w takim tempie nie tylko nie poprawie czasu ale nawet przed tą burzą nie zdążę. A obiecałam że do 14.00 się wyrobię i będą na mnie czekać. Zdałam sobie sprawę że to nie są dla mnie warunki na ściganie i nikogo raczej już nie dogonię. Byle nie dać się wyprzedzić i powalczyć o jak najlepszy wynik w takim upale.
Skupiłam się na tym, że dotrzeć do pierwszego punktu. Miałam przed sobą jakiegoś faceta, więc trzymałam się tych pleców aż do punktu.
Na punkcie uzupełniłam przede wszystkim picie. Miałam litrowy bukłak z elektrolitami i izotonikiem - prawie pusty i pół litrowy softflask z wodą w którym została połowa. Zatankowałam do pełna. Sporo wypiłam na punkcie, wzięłam jeszcze arbuza na drogę i poleciałam. Pan i jego plecy za którymi biegłam zatrzymały się na dłużej więc poleciałam sama. I biegłam sama aż do kolejnego punktu. Bardzo nie lubię jak nie ma nikogo za mną ani przede mną, zawsze mam stres że pomyle trasę - co mi się zdarza prawie na każdym biegu i zdarzyło na każdym XRunie którego do tej pory biegłam
Za punktem dłuższy zbieg i tu kolejne zaskoczenie - poczułam pieczenie po wewnętrznej stronie ud. Że co? Czegoś takiego jeszcze nie miałam, a przecież to nie był mój pierwszy bieg na takim dystansie. Owszem, zdarzało mi się czasem na treningu że uda się obtarły, ale tylko wtedy jak miałam bardzo krótkie spodenki. W tych które ubrałam na bieg jeszcze nigdy nic mnie nie obtarło.
Zbieg się skończył, zaczęło się podejście na Modyń Zaczęłam szukać w plecaku sudocremu. Pierwszy raz zabrałam na trasę, tak na wszelki wypadek po tym jak się naczytałam ostatnio w różnych relacjach z biegów o obtarciach. Do ostatniej chwili zastanawiałam się czy jest sens to dźwigać, skoro nigdy nic mnie nie obtarło na trasie. Jak widać zawsze musi być ten pierwszy raz. Posmarowała nogi kremem co przyniosło ulgę.
Zaczęło się ostre 2km podejście na Modyń, bardzo strome, pełne oczywiście znienawidzonych kamieni. Wlekłam się do góry noga za nogą i tu kolejny pierwszy raz - musiałam na chwilę przystanąć co mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Nigdy nie musiałam zatrzymywać się pod górę, a tym razem tych krótkich przystanków było naprawdę sporo. Zaczęłam się zastanawiać czy ja wogóle dotrę kiedyś do tej mety. I na *uj mi było startować w taki upał na takim dystansie. A można było z dziećmi jechać na basen. O właśnie basen... albo rzeka, albo deszcz, prysznic, cokolwiek. Było mi gorąco i czułam że się cała się lepie, marzyłam żeby zmyć ten pot i sól z siebie i założyć suche ubranie.
Jakimś cudem wylazłam na tą górę, później zbieg, znowu jakaś mała górka i zbieg do drugiego punktu. Na tym zbiegu poczułam że jestem głodna i trochę mnie to zaskoczyło bo zjadłam porządne jak na mnie śniadanie (mam ogromny problem z jedzeniem przed startem bo z nerwów nie mogę nic przełknąć, ale z każdym startem jest coraz lepiej), a do tego na trasie pomimo upału starałam się jeść, m.in cukierki galaretki, mleko w tubce, żelki. Zaryzykowałam też zabierając na trasę coś, czego wcześniej nie sprawdziłam - Maurten drink o którym
@keiw ostatnio pisał w swojej relacji. Świetnie się to sprawdziło, dzięki!
Na punkcie zjadłam kawałek kanapki
i korzystając z okazji popiłam sporą ilością wody plus wypiłam trochę coli. Jeszcze żel do tego

Trochę na siłę bo mimo że byłam głodna to jeść wcale mi się nie chciało, jedynie pić. Przepukałam też twarz wodą i przez chwilę tak mocno sól szczypała mnie w oczy, że nic nie widziałam. W końcu ruszyłam dalej. Jeszcze tylko 14km...
Pamiętałam że za punktem zaczyna się jeszcze jedno strome podejście, na szczęście ostanie. Tu dopadł mnie kolejny kryzys. 4h na zegarku i tylko 25km. Dramat. Po co mi to było? Trzeba było pobiec jakąś szybką piątkę, jakiś Parkrun czy coś. Niecałe 25 minut męczarni i koniec. A nie 4h i to w takim upale i końca nie widać. Pie**ole, nie idę dalej. Za gorąco. Nie da się. Nie mogę oddychać. Ale w sumie nie mam wyjścia. Przecież nie usiądę i nie będę czekać nie wiadomo na co. Tylko 13km. Zaraz wyjdę na tą górę a później już z górki do samej mety. Jakoś dam radę. Może nawet w godzinę się wyrobię, bo z górki to zawsze szybciej.
I jeszcze te mdłości. Zawsze na każdym biegu, dokładnie 4h od startu pojawiają się mdłości. Nie ważne co jem przed biegiem i co w trakcie. Z zegarkiem w ręku 4h i zaczynają się problemy. Mdłości które cały czas się nasilają, w końcu jakiekolwiek jedzenie i picie wywołuje odruch wymiotny a na koniec nawet biec nie mogę bo jak tylko żołądek zaczyna podskakiwać to wszystko podchodzi do gardła. Nie pomagają żadne treningi jelita, jedzenie w trakcie treningów czy trening po posiłku. Na treningu nigdy nie ma problemów. Zawsze problemy zaczynają się po upływie magicznych 4h a tak długich treningów nie robię.
Ale to tylko 13km z górki, dam radę. Wytrzymałam 8,5h na tarasie na UTM w maju więc tu też wytrzymam. Szczególnie że właśnie zaczął się zbieg. Byłoby całkiem miło gdyby nie te kamienie. Głupie kamienie. Zaczęły mnie boleć stopy. W tych samych butach przebiegłam UTM, też były kamienie bo w Beskidzie Wyspowym wszędzie są kamienie. Nawet na trawiastych ścieżkach na których człowiek się nie spodziewa pełno jest tego badziewia. Nigdy mnie stopy nie bolały na biegu. Nawet się zaczęłam zastanawiać czy nie pomyśleć o jakiś innych butach. Nie lubię butów z dużą amortyzacją i "poduchą", ale tych kamieni miałam już powyżej uszu. Może będzie trochę asfaltu to stopy odpoczną. Ale przecież trasa została zmieniona i zamiast asfaltu jest las. Chyba lepszy byłby ten asfalt. I szybciej by było. A tu znowu stromizna, jakieś korzenie, nie da się szybciej pobiec, trzeba uważać. W takim tempie to nie wiem kiedy dotrę do mety... Daleko jeszcze?
I jeszcze prawe udo zaczęło znowu piec. Miałam pod ręką krem, posmarowałam ale piekło jeszcze bardziej, nic nie pomogło. Dam radę, przecież to już "końcówka".
Na 30km widzę stojącą grupkę Panów, jeden siedzi. Pytam czy wszystko ok - niestety jeden z Panów skręcił nogę. Krótka rozmowa, jedna osoba została z poszkodowanym, reszta poleciała dalej. Tym sposobem przez kolejne 3km miałam wesołe towarzystwo. I to mnie uratowało bo chyba bym tam umarła

Wyszliśmy z lasu i zaczął się znowu podbieg. Jaki podbieg do cholery??? Przecież miało być z górki. Patrzę na mapę - no jest na tych ostatnich kilometrach górka. Skąd to się tu wzięło?! Przecież nie było żadnej górki, był taki długi zbieg... No tak, był w zeszłym roku. I na nieaktualnej mapie z zeszłego roku. A na tą aktualną nie patrzyłam...
Na dodatek znowu kawałek w pełnym słońcu. Za każdym razem jak wychodziłam na słońce to czułam jak mnie parzy, z trudem łapałam oddech i miałam wrażenie że zaraz odpłyne albo dostanę jakiegoś zawału. Kto normalny w taki upał biega tyle kilometrów?!
Na szczęście Panowie dotrzymali mi towarzystwa, cały czas rozmawiali, żartowali więc jakoś poszło. Prawie 2km pod górę.
W końcu zaczął się ostatni zbieg. Głównie po polnych drogach i świeżo koszonych łąkach. Widziałam zbierające się chmury burzowe. Z jednym starszym Panem odłączyłam się od grupki i pobiegliśmy szybciej. Niecałe 6km do mety. I znowu jakiś mały podbieg. I w dół. I pod górę. I tak w kółko. Nie to co zapamiętałam z zeszłego roku. A miało być już łatwo...
Z Panem trochę pogadałam, szczególnie pod górkę bo wtedy jakoś lepiej było znieść te podbiegi. Znowu kawałek w lesie i widzę przed sobą jakiś strumyk. Woda! Stop.
Pierwszy raz zdarzyło mi się zatrzymać na trasie. Zwykle zatrzymuje się w punktach, ewentualnie jak się zgubię i szukam trasy albo jak widzę że coś się stało i chce się upewnić czy wszystko ok. Jak już biegnę czy nawet idę, to zawsze prosto przed siebie, do przodu. Ale ta woda... Zaczęłam myć twarz, ochlapałam się cała. Pan który ze mną bieg również stwierdził że to świetny pomysł. To akurat lubię w takich długich biegach - człowiek nie zna nikogo a i tak zawsze znajdzie się jakieś miłe towarzystwo na trasie, zawsze można z kimś pogadać i jakoś raźniej jest.
Z lasu znowu na łąke w pełne słońce. 3km, 2,5km a w głowie jedna myśl - tylko nie zwymiotować i się nie przewrócić. Słabo mi było od tego gorąca.
2km i nagle grzmot. A ja się boję burzy. Muszę zdążyć przed burzą. Pan narzekał że go kolano boli na zbiegach i powiedział że zobaczymy się na mecie. Przyspieszyłam żeby zdążyć przed burzą. Jeszcze tylko 1,5km. Jeszcze 1km. Pić mi się chciało bardzo, ale po każdym łyku myślałam że zwrócę cała zawartość żołądka. Widziałam już park. Po drugiej stronie parku była meta. Minęłam dwie osoby które nie miały już siły biec. Jakieś 150m przed metą zobaczyłam kobietę która szła. Nie wiedziałam z jakiego dystansu, obstawiałam że jak już nie ma siły to może 50km. Na wszelki wypadek postanowiłam wyprzedzić. Jak mnie zobaczyła to przeszła do truchtu. Chciałam przyspieszyć ale nie miałam już siły. Wiedziałam że jak podejmie walke i będzie chciała się ścigać to odpuszczę. Nie chciałam paść przed samą metą a czułam że niewiele brakuje żebym padła. Jednak koleżanka chyba czuła się podobnie jak ja bo odpuściła i przeszła do marszu. W końcu wpadłam na metę. Zdążyłam przed burzą. Wzięłam wodę, siadłam na ławce i zaczęłam pić. Głowa strasznie mnie bolała, było mi niedobrze. Chwilę posiedziałam, napisałam wiadomość do męża bo nie widziałam ich na mecie i poszłam sprawdzić wyniki. To akurat lubię na XRunie - jest ekran na którym można wpisać numer startowy lub nazwisko i odrazu pojawiaja się wynik.
Czas 5:46:25 - dramat!
Open 26/46
K 7/14
K40 3/8
Czyli nie pojadę wcześnie do domu, bo trzeba dyplom odebrać
Na dodatek to był pierwszy z życiu XRun na którym nie pomyliłam trasy
Chciałam wrócić na ławkę, ale było mi tak niedobrze że poszłam w kierunku toalety. Głowa bolała coraz mocniej, pojawiły się dreszcze i gęsią skórka. Pierwszy raz mi się zdarzyło że wymiotowałam po biegu. Ledwo wróciłam na ławkę, zaczęły się zawroty głowy i czułam że wszystko się rozpływa. Mąż przyszedł i poszliśmy do medyków. Popatrzyli i stwierdzili że potrzebna kroplówka. Położyłam się na leżak, zamknęłam oczy i tak mi było dobrze. Nie byłam w stanie nawet ręką ruszyć. Po jakimś czasie poczułam się trochę lepiej i otworzyłam w końcu oczy. Panowie podali mi butelkę z wodą i kazali pić. Ale jak pić jak żołądek nadal miałam wywrócony na drugą stronę i po każdym łyku było mi niedobrze. No to zaproponowali coś na młodości, ale uprzedzili że po tym nie wolno prowadzić auta. Jak dobrze że tym razem miałam transport. Patrzę a oni wyciągają strzykawkę. Kurde, strzykawka? Pytam czy to dla mnie, po spodziewałam się jakieś tabletki. No dla mnie. I na dodatek w tyłek. Nie pamiętam czy kiedykolwiek dostałam jakiś zastrzyk w tyłek
Dobrze że chociaż pomogło. Kroplówka postawiła mnie na nogi, mdłości ustąpiły i mogłam nie tylko się napić ale nawet coś zjeść. Przebrałam się w końcu w suche, czyste ubranie, poczekałam do dekoracji i odebrałam dyplom.
Nigdy więcej zawodów w taki upał - ja się do tego nie nadaje. Nie cierpię upałów

Nigdy jeszcze po żadnym biegu nie czułam się tak źle, a nie był to pierwszy start na takim dystansie. W maju po UTM 45 które miało 50km i 2800m przewyższeń posiedziałam z godzinę, w międzyczasie zjadłam, wypiłam, przebrałam się, wsiadłam w auto i pojechałam do domu.
W domu okazało się że po raz pierwszy w życiu miałam obtarcia od pasa do pomiaru tętna, a biegam z nim od kilku lat.
Nogi dość mocno bolą ale tragedii nie ma, bywało gorzej

Dopóki upały nie odpuszczą nie mam zamiaru biegać bo na samą myśl robi mi się słabo
Jak pojawiają się jakieś nowe zdjęcia na stronie organizatora to wrzucę tutaj do relacji.