Tydzień 6/13
W tym tygodniu ze względu na start w półmaratonie Tyskim przesunęliśmy akcenty o jeden dzień tak żeby mieć chociaż dwie pełne doby na odpoczynek i regenerację
Poniedziałek 10x1km/3'trucht. Wszystko weszło na tempie 3:45-3:46 z wyraźnym zapasem. Można to było cisnąć mocniej ale nie chciałem się ujechać przed startem.
Wtorek 5km BS
Środa 12km BS
Czwartek 3x15' THM/5'trucht
odcinki zrobione 4:02 ; 4:02 ; 4;03 Szło z zapasem ale jakoś tak topornie. Nie było luzu a przecież tempo śmieszne. Tylko 20C ale zajebista wilgotność. Drugi i trzeci odcinek bez koszulki a lało się ze mnie straszliwie. Co chwile wycierałem twarz bo mi pot w oczy właził.
Ten trening to już był wyraźny sygnał, ze o bieganiu w tempie 4:00 w podobnych warunkach to ja mogę zapomnieć no ale ...
Piątek i sobota wolne.
Niedziela - Tyski Półmaraton
Czas 1:28:55
Open 88/ około 1600
30 w M40/518
Ten start to był dramat w moim wykonaniu. Bardzo dobry przykład jak nie należy biegać.
Od infekcji z antybiotykiem nie potrafię się pozbierać do tego przez te kilka tygodni nie było raczej treningów z których można by pobiec dobrze HM.
pierwotnie miałem plan żeby pierwsze 6km pobiec @4:05 czyli aż do 3km zbiegu w stronę jeziora paprocańskiego i w tym punkcie zweryfikować swoją dyspozycję. niestety na kilka dni przed startem zmieniłem pomysł i postanowiłem od razu cisnąć po 4:00 w okolicy życiówki czyli na sub1:25.
I to była debilna decyzja bo nie było podstaw w formie żeby to tak pobiec, tym bardziej, że znowu pogoda mi nie dopisała i biegłem całe zawody w słońcu przy dużej wilgotności.
15 minut przed startem zagadałem z pejsem (niepotrzebnie) miły gość, dobrze się gadało. Wydawał się rozsądny. mówił, że będzie biegł równo @4:00. No to super. 5 minut przed startem, już się zaczynam "pocić" Polewam wodą z butelki głowę i czekam na start. Ale tu @#$%^ niespodzianka bo bieg się opóźnił ponad 15 minu. Łącznie staliśmy na starcie pół godziny w słońcu. Miło było. Nie można powiedzieć
Start czyli poszły konie po betonie. No i jak zawsze zjebane!! Czyli pejs ***jestem wulgarny***. najpierw widzę 3:58 a na drugim km już mam 3:56. Lekko puszczam grupę ale trzymam się końca bo biegniemy pod wyraźny wiatr. Na trzecim czuje że jest zdecydowanie za mocno. Do tego !@#$% skręca mi wszystkie flaki i mam lekką kolkę ale trzymam bo mnie !@#$% wiatr. Wiedziałem, że w połowie 4 km będzie zmiana kierunku i od tego momentu wiatr będzie w plecy. Dotrzymałem do tego miejsca i od razu puściłem grupę. Trochę zwolniłem ale już było bardzo ciężko. 5km mijam na średnim tempie 3:58 mimo ze pejs z grupą dobre 30metrów z przodu. Czyli Pejs cisnął 3:55 albo i lepiej.
6km to podbieg który zrobiłem w około 4:05 na ciężkim oddechu i nogach. generalnie czułem się jakbym biegł 10km a nie HM.
Na 3km zbiegu w stronę jeziora starałem się trochę odpocząć, rozluźnić ale nic z tego. Ja dobiegliśmy do jeziora miałem średnią z drugiej piątki 4:01 i byłem już ujechany ze skręconymi flakami. Postanowiłem, że cisnę do 10km i zwalniam. Tak też zrobiłem.
10km weszło w 40minut ujechany w @#$%^ czyli totalny dramat. Zwolniłem do 4:20 i na tym tempie przebiegłem kolejne 11km które i tak były bardzo ciężkie. Nie ma co opisywać.
Zawody spierdolone wzorcowo.
Nic to, trzeba się pozbierać i zapierdalać dalej. Zostało 6 tygodni + 1 tydzień taperingu do maratonu.
Na dzień dzisiejszy sub 2:55 jest tak odległe jak abstynencja w moim wykonaniu.