Pod prąd – czyli Sub 3 po 60
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Wtorek (25.04) – 13,9 km BS, 5:01, HR 136.
Rozbieganie. Biegło się dość swobodnie, tętno dobre.
Środa (26.04) – BS + P 4 x 1,2 km / p. 2 min. + BS, łącznie 13,13 km, 4:51, HR 146/171.
Ostatnie przetarcie przed poniedziałkowym maratonem. 1 i 3 odcinek z wiatrem. Może nieco za szybkie te progi i tętno za wysokie, ale z tego się nie strzela.
Piątek (28.04) –10 km BS, 5:08, HR 134.
Ostatnie rozbieganie przed maratonem. Niby OK, ale od paru dni czuję się niewyraźne, jakby na granicy przeziębienia/infekcji. Muszę się pilnować. Wg prognoz dzień startu ma być niestety słoneczny.
Tydzień – 37 km.
Przygotowania do maratonu w Jelczu-Laskowicach uznaję za udane, ale pojawił się problem.
Od kilku dni czułem się niewyraźnie - bardzo delikatne drapanie w gardle i minimalny katar. Zwiększyłem dawki suplementów (D3, cynk, wit. C, magnez) i liczyłem, że infekcja się nie rozwinie. Tak było do wczoraj. W nocy już źle spałem, bo miałem zawalony nos i gorzej się oddychało, wstawałem kilka razy. W łóżku specjalnie poleżałem dłużej, prawie 10 godzin. Gdy wstałem i chwilę pochodziłem, to było nie gorzej niż wczoraj (zmierzyłem też temperaturę - 36,5). Zwiększyłem dawki witamin i minerałów, pogryzałem kawałek imbiru, zjadłem 3 ząbki czosnku, piłem ziółka, licząc, że infekcja nie rozwinie się. Ok. g. 17 zmierzyłem temperaturę - 37,5 - stan podgorączkowy, znaczy, że jest infekcja i organizm walczy. Położyłem się na 2 godzinki i czuję się lekko osłabiony, jest też lekki, nie za częsty, kaszel.
Planowałem już sobie jak rozegram ten maraton. Czuję się przygotowany na styk na 3:05 (w sprzyjających warunkach). Zamierzałem atakować od dołu, czyli rozpocząć tempem nieco wolniejszym i stopniowo przyspieszać. Sub 3:05 to miał być cel maksimum. Drugim, bardzo realnym, celem było poprawić czas z jesiennego maratonu, a celem minimum miało być sub 3:10. Teraz to już raczej nieaktualne.
Chciałbym jednak jutro wystartować i pobiec na miarę swoich możliwości. Jeśli rano będzie bardzo źle to odpuszczę i nie wystartuję. Liczę jednak na mały cud i poprawę stanu zdrowia, a przynajmniej, że się nie pogorszy. Wszystkie decyzje będę podejmował na bieżąco.
W maratonie wystartuje również jeden znajomy biegacz, mój rówieśnik z Jelcza. Od lat biegamy na zbliżonym poziomie. W 2016 roku na tym samym maratonie w Jelczu wyprzedziłem go jedynie o półtorej minuty, a ostatnio na półmaratonie w Sobótce był tylko 23 s za mną. Oceniam, że jest w stanie teraz pobiec sub 3:10. Chciałem z nim powalczyć...
Gdyby ktoś chciał śledzić, to maraton rozgrywany jest na 4 pętlach, pomiar ma być na linii startu/mety, więc co ok. 10,5 km. Wyniki na żywo mają pojawiać się pod adresem: https://www.zmierzymyczas.pl/lv_live/live.html. Wyniki po zakończeniu: https://www.zmierzymyczas.pl/wyniki.html.
Rozbieganie. Biegło się dość swobodnie, tętno dobre.
Środa (26.04) – BS + P 4 x 1,2 km / p. 2 min. + BS, łącznie 13,13 km, 4:51, HR 146/171.
Ostatnie przetarcie przed poniedziałkowym maratonem. 1 i 3 odcinek z wiatrem. Może nieco za szybkie te progi i tętno za wysokie, ale z tego się nie strzela.
Piątek (28.04) –10 km BS, 5:08, HR 134.
Ostatnie rozbieganie przed maratonem. Niby OK, ale od paru dni czuję się niewyraźne, jakby na granicy przeziębienia/infekcji. Muszę się pilnować. Wg prognoz dzień startu ma być niestety słoneczny.
Tydzień – 37 km.
Przygotowania do maratonu w Jelczu-Laskowicach uznaję za udane, ale pojawił się problem.
Od kilku dni czułem się niewyraźnie - bardzo delikatne drapanie w gardle i minimalny katar. Zwiększyłem dawki suplementów (D3, cynk, wit. C, magnez) i liczyłem, że infekcja się nie rozwinie. Tak było do wczoraj. W nocy już źle spałem, bo miałem zawalony nos i gorzej się oddychało, wstawałem kilka razy. W łóżku specjalnie poleżałem dłużej, prawie 10 godzin. Gdy wstałem i chwilę pochodziłem, to było nie gorzej niż wczoraj (zmierzyłem też temperaturę - 36,5). Zwiększyłem dawki witamin i minerałów, pogryzałem kawałek imbiru, zjadłem 3 ząbki czosnku, piłem ziółka, licząc, że infekcja nie rozwinie się. Ok. g. 17 zmierzyłem temperaturę - 37,5 - stan podgorączkowy, znaczy, że jest infekcja i organizm walczy. Położyłem się na 2 godzinki i czuję się lekko osłabiony, jest też lekki, nie za częsty, kaszel.
Planowałem już sobie jak rozegram ten maraton. Czuję się przygotowany na styk na 3:05 (w sprzyjających warunkach). Zamierzałem atakować od dołu, czyli rozpocząć tempem nieco wolniejszym i stopniowo przyspieszać. Sub 3:05 to miał być cel maksimum. Drugim, bardzo realnym, celem było poprawić czas z jesiennego maratonu, a celem minimum miało być sub 3:10. Teraz to już raczej nieaktualne.
Chciałbym jednak jutro wystartować i pobiec na miarę swoich możliwości. Jeśli rano będzie bardzo źle to odpuszczę i nie wystartuję. Liczę jednak na mały cud i poprawę stanu zdrowia, a przynajmniej, że się nie pogorszy. Wszystkie decyzje będę podejmował na bieżąco.
W maratonie wystartuje również jeden znajomy biegacz, mój rówieśnik z Jelcza. Od lat biegamy na zbliżonym poziomie. W 2016 roku na tym samym maratonie w Jelczu wyprzedziłem go jedynie o półtorej minuty, a ostatnio na półmaratonie w Sobótce był tylko 23 s za mną. Oceniam, że jest w stanie teraz pobiec sub 3:10. Chciałem z nim powalczyć...
Gdyby ktoś chciał śledzić, to maraton rozgrywany jest na 4 pętlach, pomiar ma być na linii startu/mety, więc co ok. 10,5 km. Wyniki na żywo mają pojawiać się pod adresem: https://www.zmierzymyczas.pl/lv_live/live.html. Wyniki po zakończeniu: https://www.zmierzymyczas.pl/wyniki.html.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Poniedziałek (1.05) – zawody – XIX Toyota Maraton Jelcz-Laskowice. Czas 3:12:37, M60 – 1/12, Open – 13/123.
W dniu startu wstałem o godzinie 5:55, kiedy żona kończyła już gotować kaszę jaglaną – nasze podstawowe paliwo przed startem w maratonie. Czułem się lekko osłabiony i trochę kaszlałem po wstaniu, ale potem kaszel powracał już tylko sporadycznie. Miałem też lekki katar. Oceniłem, że pogorszenia stanu zdrowia nie ma, więc pobiegnę ten maraton. Chyba też dała znać o sobie adrenalina, bo zacząłem myśleć pozytywnie i zadaniowo. Nie potrafiłem precyzyjnie ocenić w jakim stopniu infekcja może mieć wpływ na czekający mnie wysiłek i na końcowy wynik. Intuicyjnie cel 3:10 wydawał się ambitny i realny zarazem. Z biegu na taki czas można było w końcówce nieco stracić, ale i nieco urwać, zależnie od rozwoju sytuacji. Czyli to taki złoty środek na ten dzień.
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Maraton odbywał się na 4 równych pętlach po ok. 10,5 km każda. Tuż przed startem zapytałem mojego głównego konkurenta z kategorii, na ile biegnie. Usłyszałem, że na 3:15, więc odpowiedziałem mu, że ja celuję w 3:10. Zażartowałem (ale tylko po części ), że pewnie przez cały czas będzie siedział mi na plecach, tak jak lubi.
Od samego początku utrzymywałem równe tempo – ok. 4:30. Szybko zauważyłem, że jak na początek biegu to mam nieco za wysokie tętno (w porównaniu z jesiennym maratonem). Zmartwiło mnie to trochę, ale postanowiłem trzymać się założonego tempa.
Na drugiej części pętli był odcinek prawie 3 km prosto pod wiatr – tam, przy lekkim wzroście tętna, nieco traciłem. Część pierwszej pętli przebiegłem ze zwyciężczynią Open kobiet. Przez krótki czas wyprzedzaliśmy się nawzajem, aż zgadaliśmy się że oboje biegniemy na 3:10. Powiedziała, że na połówce będzie czekać dwóch jej kolegów, którzy podyktują odpowiednie tempo już do końca. Kusząca to była perspektywa. Na prostej pod wiatr powiedziała, że schowa się za mnie, a ja nie miałem nic przeciwko. Przed nami biegło trzech biegaczy, więc próbowałem ich dojść, by samemu nie mocować się z wiatrem. Wtedy zacząłem gubić sympatyczną biegaczkę (na metę dotarła półtorej minuty po mnie). Pierwszą pętlę zaliczyłem w czasie 47:37, czyli zgodnie z założeniami.
Po rozpoczęciu drugiej zauważyłem, że tętno nie rośnie, a tempo jest minimalnie szybsze. Ucieszyło mnie to i nawet przez chwilę zacząłem marzyć o wyraźnym złamaniu 3:10. Było jednak z lekkim wiatrem, a gdy ponownie przyszła długa prosta, to traciłem tam parę sekund więcej niż na pierwszym okrążeniu, to ostudziło mój optymizm. Drugą pętlę przebiegłem w punkt i na półmetku miałem czas 1:35:07. Wtedy czułem się jeszcze dobrze i nastawienie było bojowe.
Trudy biegu zacząłem odczuwać ok. 25 km, wtedy też zrobiło się wyraźnie cieplej. Odezwały się czwórki i pośladek z prawej strony. Na prostej pod wiatr traciłem kolejne parę sekund na kilometrze. Ogólnie traciłem jednak niewiele i cel nadal był w zasięgu. Trzy pętle kończyłem z czasem 2:22:58, czyli tylko o 28 s gorzej od założeń.
Byłem już jednak wyraźnie zmęczony, a kilometry z wiatrem wchodziły po kilka sekund wolniej od średniej. Mięśniowo było coraz gorzej, narastała ich sztywność, choć bolały głównie czwórki. Za nawrotką, na agrafce, szukałem mojego rywala z kategorii i okazało się, że jest ok. 4 minuty za mną. Wiedziałem, że moja pozycja jest już niezagrożona. Przeszedłem w tryb dowiezienia tego, co się da, ale bez nadmiernych kosztów zdrowotnych. Ostatnia prosta pod wiatr to już była męczarnia, najwolniejszy kilometr wszedł po 4:55. Nogi były już kołkowate i gdy na 40 km potknąłem się o próg zwalniający, to na krótko złapał mnie silny skurcz w łydce. Wiedziałem, że muszę bardzo uważać. Ostatni wiadukt (kilometr przed metą) pokonałem zadziwiająco sprawnie, to zapewne zasługa dodatkowej adrenaliny, która zawsze wydziela się na finiszu. Ostatnie 400 m wg Garmina pokonałem tempem 4:16, czyli nawet pocisnąłem końcówkę. Gdy wpadłem na metę poczułem dużą ulgę, że to już koniec. Po chwili poczułem silny ból gardła i odezwał się męczący suchy kaszel – zapewne gwałtownie spadł poziom adrenaliny, bo walka była już skończona.
Fot. Tomasz Pawlicki
Jeszcze kilka ogólnych Informacji. Warunki pogodowe nie były sprzyjające, przez cały czas świeciło słońce i wiał wiatr, który może nie był zbyt silny, ale znacząco utrudniał bieg, szczególnie na jednej długiej prostej. Trasa na wykresie organizatorów jest niby płaska, ale jeśli dodamy po dwa wiadukty na każdej pętli, to już taką płaską nie jest. Punktów z napojami było sporo, dla mnie w sam raz. Na każdym piłem izo lub wodę, a kubek-dwa wody wylewałem na głowę. Zjadłem pięć żeli 41g, w tym dwa ostatnie z kofeiną.
Czas 3:12:37 uznaję za optimum, jakie mogłem w tym dniu osiągnąć. Gdybym w końcówce poszedł w trupa, to może zyskałbym jeszcze 30s, ale ryzykowałbym skurcze i gorszy końcowy stan zdrowia, więc nie było sensu. Oczywiście jest duży niedosyt, a nawet żal, że nie mogłem powalczyć o cel, jaki sobie stawiałem na początku przygotowań (3:05). Gdybym był zdrowy, to powinienem swobodnie nabiegać wynik poniżej 3:10. Pocieszająca jest wygrana w kategorii wiekowej.
Mam jeszcze spore DOMS-y, głównie po prawej stronie, najbardziej oberwały czwórki i łydki. Wczoraj miałem częste ataki suchego kaszlu, ale dziś zaczyna pojawiać się kaszel mokry, więc infekcja rozwija się bardzo typowo. Teraz już z górki i niedługo będzie po chorobie.
Chcę zapewnić wszystkich, że nie zamierzam rezygnować z dążenia do głównego celu, jakim jest złamanie 3 godzin w maratonie. Czuję jednak, że aby ten cel osiągnąć, to powinienem coś zmienić. Wkrótce podzielę się przemyśleniami.
W dniu startu wstałem o godzinie 5:55, kiedy żona kończyła już gotować kaszę jaglaną – nasze podstawowe paliwo przed startem w maratonie. Czułem się lekko osłabiony i trochę kaszlałem po wstaniu, ale potem kaszel powracał już tylko sporadycznie. Miałem też lekki katar. Oceniłem, że pogorszenia stanu zdrowia nie ma, więc pobiegnę ten maraton. Chyba też dała znać o sobie adrenalina, bo zacząłem myśleć pozytywnie i zadaniowo. Nie potrafiłem precyzyjnie ocenić w jakim stopniu infekcja może mieć wpływ na czekający mnie wysiłek i na końcowy wynik. Intuicyjnie cel 3:10 wydawał się ambitny i realny zarazem. Z biegu na taki czas można było w końcówce nieco stracić, ale i nieco urwać, zależnie od rozwoju sytuacji. Czyli to taki złoty środek na ten dzień.
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Maraton odbywał się na 4 równych pętlach po ok. 10,5 km każda. Tuż przed startem zapytałem mojego głównego konkurenta z kategorii, na ile biegnie. Usłyszałem, że na 3:15, więc odpowiedziałem mu, że ja celuję w 3:10. Zażartowałem (ale tylko po części ), że pewnie przez cały czas będzie siedział mi na plecach, tak jak lubi.
Od samego początku utrzymywałem równe tempo – ok. 4:30. Szybko zauważyłem, że jak na początek biegu to mam nieco za wysokie tętno (w porównaniu z jesiennym maratonem). Zmartwiło mnie to trochę, ale postanowiłem trzymać się założonego tempa.
Na drugiej części pętli był odcinek prawie 3 km prosto pod wiatr – tam, przy lekkim wzroście tętna, nieco traciłem. Część pierwszej pętli przebiegłem ze zwyciężczynią Open kobiet. Przez krótki czas wyprzedzaliśmy się nawzajem, aż zgadaliśmy się że oboje biegniemy na 3:10. Powiedziała, że na połówce będzie czekać dwóch jej kolegów, którzy podyktują odpowiednie tempo już do końca. Kusząca to była perspektywa. Na prostej pod wiatr powiedziała, że schowa się za mnie, a ja nie miałem nic przeciwko. Przed nami biegło trzech biegaczy, więc próbowałem ich dojść, by samemu nie mocować się z wiatrem. Wtedy zacząłem gubić sympatyczną biegaczkę (na metę dotarła półtorej minuty po mnie). Pierwszą pętlę zaliczyłem w czasie 47:37, czyli zgodnie z założeniami.
Po rozpoczęciu drugiej zauważyłem, że tętno nie rośnie, a tempo jest minimalnie szybsze. Ucieszyło mnie to i nawet przez chwilę zacząłem marzyć o wyraźnym złamaniu 3:10. Było jednak z lekkim wiatrem, a gdy ponownie przyszła długa prosta, to traciłem tam parę sekund więcej niż na pierwszym okrążeniu, to ostudziło mój optymizm. Drugą pętlę przebiegłem w punkt i na półmetku miałem czas 1:35:07. Wtedy czułem się jeszcze dobrze i nastawienie było bojowe.
Trudy biegu zacząłem odczuwać ok. 25 km, wtedy też zrobiło się wyraźnie cieplej. Odezwały się czwórki i pośladek z prawej strony. Na prostej pod wiatr traciłem kolejne parę sekund na kilometrze. Ogólnie traciłem jednak niewiele i cel nadal był w zasięgu. Trzy pętle kończyłem z czasem 2:22:58, czyli tylko o 28 s gorzej od założeń.
Byłem już jednak wyraźnie zmęczony, a kilometry z wiatrem wchodziły po kilka sekund wolniej od średniej. Mięśniowo było coraz gorzej, narastała ich sztywność, choć bolały głównie czwórki. Za nawrotką, na agrafce, szukałem mojego rywala z kategorii i okazało się, że jest ok. 4 minuty za mną. Wiedziałem, że moja pozycja jest już niezagrożona. Przeszedłem w tryb dowiezienia tego, co się da, ale bez nadmiernych kosztów zdrowotnych. Ostatnia prosta pod wiatr to już była męczarnia, najwolniejszy kilometr wszedł po 4:55. Nogi były już kołkowate i gdy na 40 km potknąłem się o próg zwalniający, to na krótko złapał mnie silny skurcz w łydce. Wiedziałem, że muszę bardzo uważać. Ostatni wiadukt (kilometr przed metą) pokonałem zadziwiająco sprawnie, to zapewne zasługa dodatkowej adrenaliny, która zawsze wydziela się na finiszu. Ostatnie 400 m wg Garmina pokonałem tempem 4:16, czyli nawet pocisnąłem końcówkę. Gdy wpadłem na metę poczułem dużą ulgę, że to już koniec. Po chwili poczułem silny ból gardła i odezwał się męczący suchy kaszel – zapewne gwałtownie spadł poziom adrenaliny, bo walka była już skończona.
Fot. Tomasz Pawlicki
Jeszcze kilka ogólnych Informacji. Warunki pogodowe nie były sprzyjające, przez cały czas świeciło słońce i wiał wiatr, który może nie był zbyt silny, ale znacząco utrudniał bieg, szczególnie na jednej długiej prostej. Trasa na wykresie organizatorów jest niby płaska, ale jeśli dodamy po dwa wiadukty na każdej pętli, to już taką płaską nie jest. Punktów z napojami było sporo, dla mnie w sam raz. Na każdym piłem izo lub wodę, a kubek-dwa wody wylewałem na głowę. Zjadłem pięć żeli 41g, w tym dwa ostatnie z kofeiną.
Czas 3:12:37 uznaję za optimum, jakie mogłem w tym dniu osiągnąć. Gdybym w końcówce poszedł w trupa, to może zyskałbym jeszcze 30s, ale ryzykowałbym skurcze i gorszy końcowy stan zdrowia, więc nie było sensu. Oczywiście jest duży niedosyt, a nawet żal, że nie mogłem powalczyć o cel, jaki sobie stawiałem na początku przygotowań (3:05). Gdybym był zdrowy, to powinienem swobodnie nabiegać wynik poniżej 3:10. Pocieszająca jest wygrana w kategorii wiekowej.
Mam jeszcze spore DOMS-y, głównie po prawej stronie, najbardziej oberwały czwórki i łydki. Wczoraj miałem częste ataki suchego kaszlu, ale dziś zaczyna pojawiać się kaszel mokry, więc infekcja rozwija się bardzo typowo. Teraz już z górki i niedługo będzie po chorobie.
Chcę zapewnić wszystkich, że nie zamierzam rezygnować z dążenia do głównego celu, jakim jest złamanie 3 godzin w maratonie. Czuję jednak, że aby ten cel osiągnąć, to powinienem coś zmienić. Wkrótce podzielę się przemyśleniami.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Sobota (20.05) – zawody – XVII Bieg Lupusa (Barków, gm. Dobroszyce). Atestowane 10 km. Czas 42:47, M60 – 1/13, Open – 29/119.
Na zawody zapisaliśmy się z żoną spontanicznie, w ostatniej chwili. Dla mnie miał to być sprawdzian aktualnych możliwości oraz sentymentalny powrót do przeszłości. To właśnie tutaj w Bartkowie, na Biegu Lupusa, miał miejsce mój debiut w zawodach na 10 km, i były to dopiero drugie, po Półmaratonie Ślężańskim, zawody biegowe. To były początki mojego biegania i pierwsze starty. W 2012 uzyskałem czas 43:08. Byłem wtedy bardzo zadowolony i zaskoczony, że tak szybko pobiegłem (trasa nie miała atestu, a mój Garmin 110 policzył wtedy 9,95 km).
Jadąc teraz na atestowaną dyszkę do Bartkowa, oceniałem swoje aktualne możliwości na 42 minuty (liczyłem na superkompensację po maratonie). Po ostatnim treningu zapomniałem przestawić w zegarku ręczne lapowanie na automatyczne co 1km i dlatego od 3km lapowałem ręcznie na znacznikach kilometrów. Start i meta usytuowane były przy biurze zawodów i parkingu – wszystko w jednym miejscu.
Pierwszy kilometr przebiegłem w 4:12, czyli idealnie na 42 minuty. Jednak trasa biegnąca przez las była pofalowana, a pierwsze kilometry lekko pod górkę. Tętno rosło, a tempo spadało, pozytywne myślenie zanikało. Na półmetku miałem czas 21:47. Wtedy pojawiły się nawet wątpliwości, czy zmieszczę się w 43 minutach. Mimo, że w drugiej części było już więcej zbiegów, to nie udało się za dużo odrobić (druga piątka w 21:00). Końcowe 3 kilometry były najszybsze w całym biegu (bo z górki, choć pod wiatr). Czas 42:47 wystarczył jednak na wygranie kategorii wiekowej M60. Zaraz po biegu byłem mocno rozczarowany wynikiem. Po powrocie do domu dotarło do mnie, że takie są realia i pogodziłem się z tym.
Lubię takie kameralne biegi, a ten był świetnie zorganizowany, panowała miła i piknikowa atmosfera. Brawa dla organizatorów.
Przez pierwsze 5 dni po ostatnim maratonie nie biegałem wcale i do dziś, razem ze startem na 10 km, przebiegłem łącznie 78 km. Jeszcze ten tydzień będzie spokojny i kończę okres roztrenowania.
Jeśli chodzi o najbliższą przyszłość, to już przed ostatnim maratonem chodziła mi po głowie myśl o jakiejś zmianie. Czułem się już trochę zmęczony (zarówno psychicznie jak i fizycznie) ciągłym treningiem maratońskim. Praktycznie od początku, czyli od 2012 roku trenowałem głównie pod maraton, a krótsze dystanse wpadały tak przy okazji. Czułem, że dochodzę do ściany i jeśli niczego nie zmienię, to nie pobiegnę już nigdy więcej maratonu poniżej 3 godzin. Postanowiłem więc, że maraton nie będzie priorytetem tej jesieni i trenować będę pod 10 km.
Ostatnie dwa starty na 10 km to wyniki 42:48 i 42:47, czyli regularnie, ale słabo. Ostatni raz poniżej 40 minut pobiegłem 8.03.2020 r. - 39:55. Oceniam, że powinienem łamać 40 minut, aby mieć szanse na sub 3 w maratonie. Dlatego wyznaczam sobie nowy, dodatkowy cel: sub 40 na 10 km do końca roku. Pierwszy start docelowy ustaliłem wstępnie na 10 września.
Nigdy nie trenowałem do tak krótkiego dystansu. Przejrzałem kilka planów treningowych pod 10 km i nie zdecydowałem jeszcze, na którym będę bazował. Może ktoś coś jeszcze podpowie.
@cichy70 namawia mnie do planu ze strony https://training4endurance.co.uk/runnin ... -advanced/ i póki co do niego skłaniam się najbardziej.
Drugą rzeczą, którą muszę zmienić/poprawić, to w końcu regularnie ćwiczyć (rozciąganie, stabilizacja, mobilność, siła). Wiem, że szczególnie w moim wieku jest to niezbędne.
Nie wykluczam jeszcze startu w jesiennym maratonie. Ponieważ moja żona nie chce odpuścić maratonu, to jest możliwe, że jednak i ja pobiegnę. Byłby to swego rodzaju eksperyment, bo start z treningu pod dychę – bez konkretnych oczekiwań i bez napinania się na wynik. Prawdopodobny jest Toruń Maraton 22 października.
Jeśli złamię te 40 minut na dychę, to w przyszłym roku chciałbym zaatakować sub 3 w maratonie. Jeśli nie złamię 40 minut, to nie wiem...
Na zawody zapisaliśmy się z żoną spontanicznie, w ostatniej chwili. Dla mnie miał to być sprawdzian aktualnych możliwości oraz sentymentalny powrót do przeszłości. To właśnie tutaj w Bartkowie, na Biegu Lupusa, miał miejsce mój debiut w zawodach na 10 km, i były to dopiero drugie, po Półmaratonie Ślężańskim, zawody biegowe. To były początki mojego biegania i pierwsze starty. W 2012 uzyskałem czas 43:08. Byłem wtedy bardzo zadowolony i zaskoczony, że tak szybko pobiegłem (trasa nie miała atestu, a mój Garmin 110 policzył wtedy 9,95 km).
Jadąc teraz na atestowaną dyszkę do Bartkowa, oceniałem swoje aktualne możliwości na 42 minuty (liczyłem na superkompensację po maratonie). Po ostatnim treningu zapomniałem przestawić w zegarku ręczne lapowanie na automatyczne co 1km i dlatego od 3km lapowałem ręcznie na znacznikach kilometrów. Start i meta usytuowane były przy biurze zawodów i parkingu – wszystko w jednym miejscu.
Pierwszy kilometr przebiegłem w 4:12, czyli idealnie na 42 minuty. Jednak trasa biegnąca przez las była pofalowana, a pierwsze kilometry lekko pod górkę. Tętno rosło, a tempo spadało, pozytywne myślenie zanikało. Na półmetku miałem czas 21:47. Wtedy pojawiły się nawet wątpliwości, czy zmieszczę się w 43 minutach. Mimo, że w drugiej części było już więcej zbiegów, to nie udało się za dużo odrobić (druga piątka w 21:00). Końcowe 3 kilometry były najszybsze w całym biegu (bo z górki, choć pod wiatr). Czas 42:47 wystarczył jednak na wygranie kategorii wiekowej M60. Zaraz po biegu byłem mocno rozczarowany wynikiem. Po powrocie do domu dotarło do mnie, że takie są realia i pogodziłem się z tym.
Lubię takie kameralne biegi, a ten był świetnie zorganizowany, panowała miła i piknikowa atmosfera. Brawa dla organizatorów.
Przez pierwsze 5 dni po ostatnim maratonie nie biegałem wcale i do dziś, razem ze startem na 10 km, przebiegłem łącznie 78 km. Jeszcze ten tydzień będzie spokojny i kończę okres roztrenowania.
Jeśli chodzi o najbliższą przyszłość, to już przed ostatnim maratonem chodziła mi po głowie myśl o jakiejś zmianie. Czułem się już trochę zmęczony (zarówno psychicznie jak i fizycznie) ciągłym treningiem maratońskim. Praktycznie od początku, czyli od 2012 roku trenowałem głównie pod maraton, a krótsze dystanse wpadały tak przy okazji. Czułem, że dochodzę do ściany i jeśli niczego nie zmienię, to nie pobiegnę już nigdy więcej maratonu poniżej 3 godzin. Postanowiłem więc, że maraton nie będzie priorytetem tej jesieni i trenować będę pod 10 km.
Ostatnie dwa starty na 10 km to wyniki 42:48 i 42:47, czyli regularnie, ale słabo. Ostatni raz poniżej 40 minut pobiegłem 8.03.2020 r. - 39:55. Oceniam, że powinienem łamać 40 minut, aby mieć szanse na sub 3 w maratonie. Dlatego wyznaczam sobie nowy, dodatkowy cel: sub 40 na 10 km do końca roku. Pierwszy start docelowy ustaliłem wstępnie na 10 września.
Nigdy nie trenowałem do tak krótkiego dystansu. Przejrzałem kilka planów treningowych pod 10 km i nie zdecydowałem jeszcze, na którym będę bazował. Może ktoś coś jeszcze podpowie.
@cichy70 namawia mnie do planu ze strony https://training4endurance.co.uk/runnin ... -advanced/ i póki co do niego skłaniam się najbardziej.
Drugą rzeczą, którą muszę zmienić/poprawić, to w końcu regularnie ćwiczyć (rozciąganie, stabilizacja, mobilność, siła). Wiem, że szczególnie w moim wieku jest to niezbędne.
Nie wykluczam jeszcze startu w jesiennym maratonie. Ponieważ moja żona nie chce odpuścić maratonu, to jest możliwe, że jednak i ja pobiegnę. Byłby to swego rodzaju eksperyment, bo start z treningu pod dychę – bez konkretnych oczekiwań i bez napinania się na wynik. Prawdopodobny jest Toruń Maraton 22 października.
Jeśli złamię te 40 minut na dychę, to w przyszłym roku chciałbym zaatakować sub 3 w maratonie. Jeśli nie złamię 40 minut, to nie wiem...
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
W ostatnich dwóch tygodniach przebiegłem łącznie 82 km, w 7 aktywnościach, w tym poniższe zawody.
Sobota (3.06) – zawody – X Smolecka (za)Dyszka. Atestowane 10 km. Czas 42:27, M60 – 1/12, Open – 43/380.
Do końca nie miałem pewności, czy dotrę na zawody na czas (musiałem wykonać pracę 100 km dalej). Zdążyłem jednak w ostatniej chwili.
Ponieważ celowałem zakręcić się w okolicach 42:30, to zamierzałem biec jak najdłużej tempem ok. 4:12–4:15. Pilnowałem, żeby nie przepalić pierwszego kilometra i mimo, że Garmin zalapował na 4:10, to okazało się, że znacznik jest sporo dalej, a na nim czas ok. 4:20, czyli sporo wolniej. Trochę mnie to zdeprymowało, ale na kolejnych dwóch kilometrach zniwelowałem stratę. Szybko zorientowałem się, że tętno mam wyższe niż zwykle na tym etapie, ale zmęczenie było podobne, więc się tym nie przejąłem i biegłem swoje.
Ze względu na ukształtowanie terenu i lekki wiatr tempo kilometrów układało się różnie. Najważniejsze, że tolerowałem dyskomfort i przełamywałem lekkie kryzysy, nie odpuszczałem, a to jest cenne (ostatnio mi tego brakowało). Przez cały bieg utrzymałem wysoką intensywność, co widać po tętnie.
Niby nie było gorąco w cieniu, jednak słońce mocno grzało, a trasa była lekko pofalowana.
Dawno na dyszce nie miałem tak wysokiego tętna (śr. 171). Nawet ostatnia dycha poniżej 40 minut przed erą kowidową (8.03.2020) była ze średnim tętnem 170, a więc niższym. Raczej mnie to nie martwi, bo odczuciowo było przecież dobrze.
Ogólnie jestem umiarkowanie zadowolony (choć Garmin nie za bardzo, bo obniżył mi po biegu VO2max z 56 na 54). Jest progres czasowy i życiówka w M60.
Po roztrenowaniu jestem trochę rozleniwiony i nie czuję wielkiego głodu trenowania, ale już w tym tygodniu wracam do treningów i pierwszych akcentów. Oczywiście ostatnie zawody można już uznać za bardzo mocny akcent.
Teraz 2 tygodnie wprowadzenia i 19 czerwca ruszę z 12-tygodniowym planem pod 10km.
Prawdopodobnie zapiszę się na kolejną dyszkę 25.06 (12. Bieg III Wież) i tam spróbuję pobiec poniżej 42 minut (jeśli nie będzie upału, jak przed rokiem).
Sobota (3.06) – zawody – X Smolecka (za)Dyszka. Atestowane 10 km. Czas 42:27, M60 – 1/12, Open – 43/380.
Do końca nie miałem pewności, czy dotrę na zawody na czas (musiałem wykonać pracę 100 km dalej). Zdążyłem jednak w ostatniej chwili.
Ponieważ celowałem zakręcić się w okolicach 42:30, to zamierzałem biec jak najdłużej tempem ok. 4:12–4:15. Pilnowałem, żeby nie przepalić pierwszego kilometra i mimo, że Garmin zalapował na 4:10, to okazało się, że znacznik jest sporo dalej, a na nim czas ok. 4:20, czyli sporo wolniej. Trochę mnie to zdeprymowało, ale na kolejnych dwóch kilometrach zniwelowałem stratę. Szybko zorientowałem się, że tętno mam wyższe niż zwykle na tym etapie, ale zmęczenie było podobne, więc się tym nie przejąłem i biegłem swoje.
Ze względu na ukształtowanie terenu i lekki wiatr tempo kilometrów układało się różnie. Najważniejsze, że tolerowałem dyskomfort i przełamywałem lekkie kryzysy, nie odpuszczałem, a to jest cenne (ostatnio mi tego brakowało). Przez cały bieg utrzymałem wysoką intensywność, co widać po tętnie.
Niby nie było gorąco w cieniu, jednak słońce mocno grzało, a trasa była lekko pofalowana.
Dawno na dyszce nie miałem tak wysokiego tętna (śr. 171). Nawet ostatnia dycha poniżej 40 minut przed erą kowidową (8.03.2020) była ze średnim tętnem 170, a więc niższym. Raczej mnie to nie martwi, bo odczuciowo było przecież dobrze.
Ogólnie jestem umiarkowanie zadowolony (choć Garmin nie za bardzo, bo obniżył mi po biegu VO2max z 56 na 54). Jest progres czasowy i życiówka w M60.
Po roztrenowaniu jestem trochę rozleniwiony i nie czuję wielkiego głodu trenowania, ale już w tym tygodniu wracam do treningów i pierwszych akcentów. Oczywiście ostatnie zawody można już uznać za bardzo mocny akcent.
Teraz 2 tygodnie wprowadzenia i 19 czerwca ruszę z 12-tygodniowym planem pod 10km.
Prawdopodobnie zapiszę się na kolejną dyszkę 25.06 (12. Bieg III Wież) i tam spróbuję pobiec poniżej 42 minut (jeśli nie będzie upału, jak przed rokiem).
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Minęły dwa tygodnie dość spokojnego biegania, po ok. 50 km w każdym z nich. Wykonałem po jednym akcencie.
W pierwszym tygodniu (w sobotę) było to 6 km drugiego zakresu po 4:37. Z powodu gorąca miałem spory dryf, a tętno było za wysokie. Schłodzenie (powrót do domu) też odbyło się na wysokim tętnie. To ewidentny brak adaptacji do wysokiej temperatury.
W drugim tygodniu (w czwartek) zrobiłem interwały 15x300m. W zamyśle miało być 14 razy po 68-69s, na przerwie do 2 min. Dodałem jeszcze ostatni odcinek prawie na maksa. Początkowo trudno było wyczuć tempo. Biegałem na niedawno odmierzonym odcinku i lapowałem ręcznie. Na odmierzonym odcinku 300m Garmin miał różne pomiary, z przedziału 296-306 m. Trzeba więc patrzeć na czas odcinka, a nie tempo z Garmina. Odczuciowo było to fajne bieganie.
Przez cały ten czas zastanawiałem się jaki plan treningowy pod dychę wybrać. Czasu jest coraz mniej i w razie wyboru planu 12-tygodniowego (takich widziałem najwięcej) powinienem zaczynać już w tym tygodniu. Natrafiłem jednak na ciekawy plan 10-tygodniowy, autorstwa Karola Nowakowskiego. Wydaje mi się prosty, rozsądny i wyważony. Zdecydowany jestem go realizować – zaczynam za 2 tygodnie.
Nie mam doświadczeń w treningu pod dychę i może ktoś trenujący pod ten dystans wypowie się na temat tego planu?
Źródło: Plan do 10 km
Przed chwilą zapisałem się na 12. Bieg III Wież w Prusicach, więc już w najbliższą niedzielę czeka mnie start na atestowanej trasie 10 km. Chciałbym poprawić wynik z ostatniego startu, a najlepiej złamać 42 minuty, ale wiele zależeć będzie od pogody.
W pierwszym tygodniu (w sobotę) było to 6 km drugiego zakresu po 4:37. Z powodu gorąca miałem spory dryf, a tętno było za wysokie. Schłodzenie (powrót do domu) też odbyło się na wysokim tętnie. To ewidentny brak adaptacji do wysokiej temperatury.
W drugim tygodniu (w czwartek) zrobiłem interwały 15x300m. W zamyśle miało być 14 razy po 68-69s, na przerwie do 2 min. Dodałem jeszcze ostatni odcinek prawie na maksa. Początkowo trudno było wyczuć tempo. Biegałem na niedawno odmierzonym odcinku i lapowałem ręcznie. Na odmierzonym odcinku 300m Garmin miał różne pomiary, z przedziału 296-306 m. Trzeba więc patrzeć na czas odcinka, a nie tempo z Garmina. Odczuciowo było to fajne bieganie.
Przez cały ten czas zastanawiałem się jaki plan treningowy pod dychę wybrać. Czasu jest coraz mniej i w razie wyboru planu 12-tygodniowego (takich widziałem najwięcej) powinienem zaczynać już w tym tygodniu. Natrafiłem jednak na ciekawy plan 10-tygodniowy, autorstwa Karola Nowakowskiego. Wydaje mi się prosty, rozsądny i wyważony. Zdecydowany jestem go realizować – zaczynam za 2 tygodnie.
Nie mam doświadczeń w treningu pod dychę i może ktoś trenujący pod ten dystans wypowie się na temat tego planu?
Źródło: Plan do 10 km
Przed chwilą zapisałem się na 12. Bieg III Wież w Prusicach, więc już w najbliższą niedzielę czeka mnie start na atestowanej trasie 10 km. Chciałbym poprawić wynik z ostatniego startu, a najlepiej złamać 42 minuty, ale wiele zależeć będzie od pogody.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Przeminął kolejny tydzień – 46 km.
Nie chciało mi się pisać, ale z kronikarskiego obowiązku jakiś ślad zostawić wypada.
Wtorek (20.06) – BS + I 6 x 1 km / p/ 3:40 + BS, łącznie 15,2 km, HR 151.
Na trening podjechałem do ekranów autem, żeby nie robić zbyt długiego schłodzenia. Trening wieczorny z powodu gorącego dnia. Ale i tak było duszno, powietrze stało, pociłem się strasznie. Tysiączki planowałem zrobić tempem 4:10 (T10). Wchodziły dość dobrze, więc ostatni poleciałem już bardzo mocno. W niedzielę start na 10km i przy takiej pogodzie nie widzę możliwości złamania 42 minut, ale i tak powalczę.
Środa (21.06) – 10,9 km BS, 5:26, HR 131.
Spokojne rozbieganie do elektrowni wodnej i z powrotem.
Czwartek (22.06) – 10 km BS, 5:17, HR 139.
Rozbieganie adaptacyjne (do temperatury). Specjalnie wyszedłem w największy upał (30 st.), bo ostatnio biegałem po godz. 20. Poruszanie się w ciepłej zupie to nic przyjemnego. Planowałem zrobić 5 przebieżek, ale odpuściłem.
Niedziela (25.06) – zawody – 12. Bieg III Wież (Prusice). Atestowane 10 km. Czas 42:33, M60 – 2/36, Open – 61/377.
Do Prusic jechałem z nadzieją poprawienia czasu z poprzedniego startu, a może nawet i złamania 42 minut. Bieg okazał się jednak bardzo trudny, coś mnie przytykało, ciężko oddychałem i nie miałem sił przyspieszyć. Po 8 km miałem ochotę się zatrzymać. Ostatecznie uzyskałem czas o 6 sekund gorszy niż w Smolcu. Nie jestem zadowolony z wyniku i niewiele jest we mnie optymizmu.
Zaskoczeniem było niskie tętno (165), o 6 uderzeń niższe niż w Smolcu, zastanawiające.
Pogoda dopisała – było ciepło, ale na czas biegu zachmurzyło się, a potem wyszło słońce i można było piknikować (załapałem się na kiełbaski z grilla i lane piwo z beczki).
Od przyszłego tygodnia zaczynam 10-tygodniowy plan pod 10 km.
Nie chciało mi się pisać, ale z kronikarskiego obowiązku jakiś ślad zostawić wypada.
Wtorek (20.06) – BS + I 6 x 1 km / p/ 3:40 + BS, łącznie 15,2 km, HR 151.
Na trening podjechałem do ekranów autem, żeby nie robić zbyt długiego schłodzenia. Trening wieczorny z powodu gorącego dnia. Ale i tak było duszno, powietrze stało, pociłem się strasznie. Tysiączki planowałem zrobić tempem 4:10 (T10). Wchodziły dość dobrze, więc ostatni poleciałem już bardzo mocno. W niedzielę start na 10km i przy takiej pogodzie nie widzę możliwości złamania 42 minut, ale i tak powalczę.
Środa (21.06) – 10,9 km BS, 5:26, HR 131.
Spokojne rozbieganie do elektrowni wodnej i z powrotem.
Czwartek (22.06) – 10 km BS, 5:17, HR 139.
Rozbieganie adaptacyjne (do temperatury). Specjalnie wyszedłem w największy upał (30 st.), bo ostatnio biegałem po godz. 20. Poruszanie się w ciepłej zupie to nic przyjemnego. Planowałem zrobić 5 przebieżek, ale odpuściłem.
Niedziela (25.06) – zawody – 12. Bieg III Wież (Prusice). Atestowane 10 km. Czas 42:33, M60 – 2/36, Open – 61/377.
Do Prusic jechałem z nadzieją poprawienia czasu z poprzedniego startu, a może nawet i złamania 42 minut. Bieg okazał się jednak bardzo trudny, coś mnie przytykało, ciężko oddychałem i nie miałem sił przyspieszyć. Po 8 km miałem ochotę się zatrzymać. Ostatecznie uzyskałem czas o 6 sekund gorszy niż w Smolcu. Nie jestem zadowolony z wyniku i niewiele jest we mnie optymizmu.
Zaskoczeniem było niskie tętno (165), o 6 uderzeń niższe niż w Smolcu, zastanawiające.
Pogoda dopisała – było ciepło, ale na czas biegu zachmurzyło się, a potem wyszło słońce i można było piknikować (załapałem się na kiełbaski z grilla i lane piwo z beczki).
Od przyszłego tygodnia zaczynam 10-tygodniowy plan pod 10 km.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
W ostatnim tygodniu przed rozpoczęciem planu:
Wtorek (27.06) – 12,1 km BS, 5:31, HR 132.
Spokojne rozbieganie do lasu.
Środa (28.06) – 13,2 km, BS + podbiegi 12 x 100 m, 5:15.
Zrobiło się chłodno i zupełnie inne bieganie.
Piątek (30.06) – 16 km, w tym BS + 8 km BC2 + BS, 4:58, HR 146.
Bieg ciągły w 2. zakresie po 4:35. Bez słońca, ale ciepło i parno. Dryf w taką pogodę gwarantowany. Odczuciowo trafiony zakres, dobry trening.
Niedziela (2.07) – 18,8 km BS, 5:10, HR 136.
Dłuższe rozbieganie.
Tydzień – 60,1 km, 4 jednostki.
Czerwiec – 230 km
-----
Wtorek (4.07) – 12,2 km, BS + podbiegi 8 x 100 m, 5:23.
Podbiegi z wiatrem. Pierwszy trening pierwszego tygodnia 10-tygodniowego planu pod 10km. Jutro wolne. Póki co luz i nudy.
Czwartek (6.07) – 14,3 km, BS + 10 x 20s przebieżki, 5:36.
Zrobiłem setki, bo mniej więcej tyle u mnie trwają.
Niestety, od wtorku mocniej bolą końcówki/dół żeber na wysokości nerek. Obstawiam, że to jakaś kumulacja napięć mięśniowych. Od dłuższego czasu pojawiał się i zanikał dyskomfort w tym miejscu. Dzwoniłem do fizjo, ale nie odbierał.
Sobota (8.07) – 14 km, w tym BS + 8 km BC2 + BS, 4:55, HR 151.
Wg planu miało być 8 km ciągłego po 4:25-4:40. Ze względu na pogodę założyłem tempo 4:35 i jakoś to weszło (śr. 4:32).
Niedziela (9.07) – 12 km BS, 5:26, HR 140.
Na rozbieganie wybrałem się do lasu, bo tam jednak chłodniej i łatwiej oddychać.
Tydzień – 52,5 km, 4 jednostki. Pierwszy (lekki) tydzień planu za mną.
W upalne dni starałem się biegać pod wieczór, ale i tak było mało komfortowo i dość ciężko. Ciągle brakuje aklimatyzacji do wysokich temperatur.
Brakuje też entuzjazmu do treningów i wiary, że realizowany plan doprowadzi do złamania 40 minut. Może nawet nie o sam plan chodzi, raczej brakuje mi wiary w siebie. Jeśli z czasem forma drgnie, to nastawienie powinno się poprawić.
Wtorek (27.06) – 12,1 km BS, 5:31, HR 132.
Spokojne rozbieganie do lasu.
Środa (28.06) – 13,2 km, BS + podbiegi 12 x 100 m, 5:15.
Zrobiło się chłodno i zupełnie inne bieganie.
Piątek (30.06) – 16 km, w tym BS + 8 km BC2 + BS, 4:58, HR 146.
Bieg ciągły w 2. zakresie po 4:35. Bez słońca, ale ciepło i parno. Dryf w taką pogodę gwarantowany. Odczuciowo trafiony zakres, dobry trening.
Niedziela (2.07) – 18,8 km BS, 5:10, HR 136.
Dłuższe rozbieganie.
Tydzień – 60,1 km, 4 jednostki.
Czerwiec – 230 km
-----
Wtorek (4.07) – 12,2 km, BS + podbiegi 8 x 100 m, 5:23.
Podbiegi z wiatrem. Pierwszy trening pierwszego tygodnia 10-tygodniowego planu pod 10km. Jutro wolne. Póki co luz i nudy.
Czwartek (6.07) – 14,3 km, BS + 10 x 20s przebieżki, 5:36.
Zrobiłem setki, bo mniej więcej tyle u mnie trwają.
Niestety, od wtorku mocniej bolą końcówki/dół żeber na wysokości nerek. Obstawiam, że to jakaś kumulacja napięć mięśniowych. Od dłuższego czasu pojawiał się i zanikał dyskomfort w tym miejscu. Dzwoniłem do fizjo, ale nie odbierał.
Sobota (8.07) – 14 km, w tym BS + 8 km BC2 + BS, 4:55, HR 151.
Wg planu miało być 8 km ciągłego po 4:25-4:40. Ze względu na pogodę założyłem tempo 4:35 i jakoś to weszło (śr. 4:32).
Niedziela (9.07) – 12 km BS, 5:26, HR 140.
Na rozbieganie wybrałem się do lasu, bo tam jednak chłodniej i łatwiej oddychać.
Tydzień – 52,5 km, 4 jednostki. Pierwszy (lekki) tydzień planu za mną.
W upalne dni starałem się biegać pod wieczór, ale i tak było mało komfortowo i dość ciężko. Ciągle brakuje aklimatyzacji do wysokich temperatur.
Brakuje też entuzjazmu do treningów i wiary, że realizowany plan doprowadzi do złamania 40 minut. Może nawet nie o sam plan chodzi, raczej brakuje mi wiary w siebie. Jeśli z czasem forma drgnie, to nastawienie powinno się poprawić.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Wtorek (11.07) – 12,8 km BS + podbiegi 8 x 150 m, 5:22.
Przyzwyczajony do biegania setek na podbiegach, ruszyłem podobnie mocno na o połowę dłuższy odcinek. Okazało się za mocno, więc kolejne powtórzenia delikatnie zwolniłem. Ostatnie metry i tak były trudne za każdym razem.
Dobry trening, bo przy okazji adaptowałem się do wysokiej temperatury. Za namową żony wziąłem ze sobą 200 ml izotonika, co z pewnością pomogło
Czwartek (13.07) – 18,7 km, w tym BS + 10 km BC2 + BS, 4:55, HR 148.
10 km biegu ciągłego zakładałem po 4:35. Starałem się jak najdłużej nie przekraczać tętna 160. Ostatnie 2,5 km było pod wiatr, więc tętno musiało wzrosnąć (a tempo utrzymywałem).
Sobota (15.07) – I 10 x 400 m / p.1:40, łącznie 12,3 km, 5:21, HR 153
10x400 po 3:50 na przerwie 100s. Trudny trening z powodu gorąca i palącego słońca. Na wahadle, tam pod wiatr, powrót z wiatrem. Wypiłem 250ml izo.
Niedziela (16.07) – 14,3 km BS, 5:18, HR 135.
Rozbieganie do lasu.
Tydzień – 58,1 km, 4 jednostki.
To dla mnie ciągle niewielka objętość (przyzwyczajony jestem do treningu maratońskiego). No ale taki jest plan, który wybrałem i jego się trzymam.
Przyzwyczajony do biegania setek na podbiegach, ruszyłem podobnie mocno na o połowę dłuższy odcinek. Okazało się za mocno, więc kolejne powtórzenia delikatnie zwolniłem. Ostatnie metry i tak były trudne za każdym razem.
Dobry trening, bo przy okazji adaptowałem się do wysokiej temperatury. Za namową żony wziąłem ze sobą 200 ml izotonika, co z pewnością pomogło
Czwartek (13.07) – 18,7 km, w tym BS + 10 km BC2 + BS, 4:55, HR 148.
10 km biegu ciągłego zakładałem po 4:35. Starałem się jak najdłużej nie przekraczać tętna 160. Ostatnie 2,5 km było pod wiatr, więc tętno musiało wzrosnąć (a tempo utrzymywałem).
Sobota (15.07) – I 10 x 400 m / p.1:40, łącznie 12,3 km, 5:21, HR 153
10x400 po 3:50 na przerwie 100s. Trudny trening z powodu gorąca i palącego słońca. Na wahadle, tam pod wiatr, powrót z wiatrem. Wypiłem 250ml izo.
Niedziela (16.07) – 14,3 km BS, 5:18, HR 135.
Rozbieganie do lasu.
Tydzień – 58,1 km, 4 jednostki.
To dla mnie ciągle niewielka objętość (przyzwyczajony jestem do treningu maratońskiego). No ale taki jest plan, który wybrałem i jego się trzymam.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Wtorek (18.07) – BS + podbiegi 8 x 200 m, łącznie 13,6 km, 5:14.
Chłodniejszy wieczór i od razu przyjemniejsze bieganie. Pierwszy odcinek za szybki, potem już ok. Bardzo trudne ostatnie metry, nie biegałem wcześniej tak długich podbiegów.
Czwartek (20.07) – BS + 8 km bieg ciągły + BS, łącznie 16,7 km, 4:49, HR 147.
Miał być ciągły po 4:25-4:30, a wyszło średnio po 4:24, więc jest dobrze. Ochłodzenie ułatwiło zadanie. Biegałem na wahadle 2 km.
Sobota (22.07) – I 12 x 400 m / p.1:40, łącznie 14,2 km, 5:05, HR 148.
Czterysetki planowałem biegać w 90-92s, ale większość wchodziła nieco szybciej. To głównie zasługa ochłodzenia (tylko 20 st.C). Wiatr był spory, ale za ekranem, gdzie biegałem na wahadle, kręcił i raczej nie przeszkadzał. Obyło się nawet bez picia. Zadowolony z treningu.
Niedziela (23.07) – 16,6 km BS, 5:21, HR 137.
Dłuższe rozbieganie na leśnej szutrówce. Spodziewałem się większego upału, ale nie było źle. Miałem ze sobą ćwiartkę picia.
Tydzień – 61,6 km, 4 jednostki.
Trzeci tydzień planu zrealizowany. Gdy się nieco ochłodziło, to powiało nawet lekkim optymizmem.
W najbliższą sobotę niestety nie zrealizuję ciekawego akcentu z planu (2x(5x600m)). W zamian wystartuję w 5-kilometrowym 4. Biegu Św. Anny w Sobótce. To kameralny bieg na 60 osób. Trasa w Masywie Ślęży – pagórkowata i wymagająca. Przed rokiem też tam biegłem, więc będzie można porównać czasy i zobaczyć czy jest jakiś postęp.
Chłodniejszy wieczór i od razu przyjemniejsze bieganie. Pierwszy odcinek za szybki, potem już ok. Bardzo trudne ostatnie metry, nie biegałem wcześniej tak długich podbiegów.
Czwartek (20.07) – BS + 8 km bieg ciągły + BS, łącznie 16,7 km, 4:49, HR 147.
Miał być ciągły po 4:25-4:30, a wyszło średnio po 4:24, więc jest dobrze. Ochłodzenie ułatwiło zadanie. Biegałem na wahadle 2 km.
Sobota (22.07) – I 12 x 400 m / p.1:40, łącznie 14,2 km, 5:05, HR 148.
Czterysetki planowałem biegać w 90-92s, ale większość wchodziła nieco szybciej. To głównie zasługa ochłodzenia (tylko 20 st.C). Wiatr był spory, ale za ekranem, gdzie biegałem na wahadle, kręcił i raczej nie przeszkadzał. Obyło się nawet bez picia. Zadowolony z treningu.
Niedziela (23.07) – 16,6 km BS, 5:21, HR 137.
Dłuższe rozbieganie na leśnej szutrówce. Spodziewałem się większego upału, ale nie było źle. Miałem ze sobą ćwiartkę picia.
Tydzień – 61,6 km, 4 jednostki.
Trzeci tydzień planu zrealizowany. Gdy się nieco ochłodziło, to powiało nawet lekkim optymizmem.
W najbliższą sobotę niestety nie zrealizuję ciekawego akcentu z planu (2x(5x600m)). W zamian wystartuję w 5-kilometrowym 4. Biegu Św. Anny w Sobótce. To kameralny bieg na 60 osób. Trasa w Masywie Ślęży – pagórkowata i wymagająca. Przed rokiem też tam biegłem, więc będzie można porównać czasy i zobaczyć czy jest jakiś postęp.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Wtorek (25.07) – BS + podbiegi 8 x 200 m, łącznie 13,6 km, 5:19.
Powtórka treningu sprzed tygodnia. Końcowe metry odcinków na miękkich nogach. Dziś oba paski odmówiły współpracy. Pomiar tętna z nadgarstka.
Czwartek (27.07) – BS + 12 km bieg ciągły + BS, łącznie 20,6 km, 4:57, HR 151.
12 km biegu ciągłego. Zakładałem tempo 4:30-4:35, a wyszło śr. 4:33. Temperatura 26 st. C. Nie zabrałem picia i to był błąd. Już w połowie treningu czułem duże pragnienie i zapewne się odwodniłem. Spory dryf tętna, odczuciowo ciężki trening, długo będę go regenerować.
Jutro wolne, a w sobotę start na 5km w biegu górskim.
Sobota (29.07) – zawody – 12. 4. Bieg Św. Anny (Sobótka). Dystans: 5:93 (wg GPS zegarka). Czas 23:05, M60 – 1/5, Open – 10/53.
To był mój kolejny start w Biegu Św. Anny w Sobótce. Zawody kameralne, dobrze zorganizowane z miłą atmosferą.
W założeniu to miał być mocny trening (w zastępstwie 2x(5x600m) z planu). A ponieważ miałem rywala na podobnym poziomie, to wyszło bardzo mocne bieganie (cisnąłem ile mogłem). Trasa w Masywie Ślęży była wymagająca, z paroma bardzo ciężkimi podbiegami.
Na starcie (stadion) ustawiłem się tuż za dwoma rywalami z kategorii. Po kilkudziesięciu metrach wyprzedziłem ich, bo wydawało mi się, że zaczęliśmy zbyt wolno. Do pierwszego podbiegu na Janosiku (na 300m do góry 50m) biegliśmy praktycznie obok siebie. Główny rywal wyprzedził mnie na podbiegu, a z drugim biegliśmy obok siebie. Wbiegając na szczyt zmusiłem się do przyspieszenia kilku kroków, aby po skręcie w prawo być przed nim, bo potem zbieg był wąską ścieżką, na której trudno wyprzedzać. Jednak już na tym pierwszym zbiegu zdecydowałem się wyprzedzić głównego rywala. Parłem do przodu mocno, jednocześnie ważąc swoje siły i możliwości, aby nie przesadzić i nie umierać na kolejnych podbiegach lub w końcówce. Chciałem stopniowo wypracować sobie przewagę, by w drugiej części biegu bezpiecznie kontrolować swoją pozycję. Pokonując trasę nie oglądałem się za siebie wcale - wolałem nie widzieć rywali, a skupiać się na jak najmocniejszym biegu.
Po 3 km, głównie wspinania, osiągnęliśmy najwyższy punkt i zaczął się zbieg, czyli część, w której jestem dobry i którą bardzo lubię (na podbiegach jestem słabiutki). Po 300 m zbiegania, z bocznej ścieżki, kilkanaście metrów przede mną, wyskoczył mój główny rywal. Totalne zaskoczenie i lekki wk*rw, a właściwie to sportowa złość. Byłem już mocno zmęczony, ale poczułem przypływ adrenaliny i mocno przyspieszyłem, wyprzedzając go już po ok. 200 m zbiegu, jeszcze przed Janosikiem. Z Janosika zbiegałem na złamanie karku, momentami hamując, bo stromizna za mocno ściągała w dół. Nie oglądałem się już za siebie, nawet potem na wypłaszczeniu i dobiegu do stadionu. Po prostu starałem się biec jak najszybciej.
Dopiero po wbiegnięciu na stadion, na 250 m przed metą, odwróciłem głowę i nieco zaskoczony zobaczyłem rywala, był kilkanaście metrów za mną. Wykrzesałem jeszcze resztki sił, by przyspieszyć na finiszu. Na metę wpadłem tylko 4 sekundy przed nim. Widać, że walczył i w końcówce mocno naciskał, i chciał wygrać ze mną (a właściwie przybiec przede mną). Za metą powiedziałem mu, że chyba sobie trasę skrócił. Tłumaczył, że nie widział oznaczeń i kierującego. Gdy spytałem jaki dystans pokazał mu zegarek, to okazało się, że skrócił ok. 200 m.
Ja nie miałem problemu z trasą i widziałem kierujących w newralgicznych miejscach, a poza tym oboje rywalizowaliśmy już na tej samej trasie przed rokiem.
W kategoriach wiekowych nagradzani byli tylko zwycięzcy, więc sam stanąłem na szczycie podium i odebrałem pucharek.
Jestem zadowolony z biegu, bo dzięki elementowi rywalizacji poprawiłem się o ponad pół minuty w stosunku do ubiegłego roku (wklejam zestawienie).
Profil i tempo
Niedziela (30.07) – 16,5 km BS, 5:18, HR 135.
Rozbieganie po leśnej szutrówce. Biegło się całkiem dobrze.
Tydzień – 55,7 km, 4 jednostki, w tym krótkie zawody. Przebieg nieduży, ale dość intensywny.
Czwarty tydzień planu zamknięty. Odczuwam jakiś nieduży progres, jednak ciągle za mały by myśleć o sub40.
Lipiec – 246 km. Chyba dobry kilometraż, jak na przygotowania pod dychę.
Pozostało jeszcze 6 tygodni przygotowań i widzę, że wreszcie pojawią się trudniejsze jednostki i konkretniejsze bieganie (np. 8x1km w sobotę).
Powtórka treningu sprzed tygodnia. Końcowe metry odcinków na miękkich nogach. Dziś oba paski odmówiły współpracy. Pomiar tętna z nadgarstka.
Czwartek (27.07) – BS + 12 km bieg ciągły + BS, łącznie 20,6 km, 4:57, HR 151.
12 km biegu ciągłego. Zakładałem tempo 4:30-4:35, a wyszło śr. 4:33. Temperatura 26 st. C. Nie zabrałem picia i to był błąd. Już w połowie treningu czułem duże pragnienie i zapewne się odwodniłem. Spory dryf tętna, odczuciowo ciężki trening, długo będę go regenerować.
Jutro wolne, a w sobotę start na 5km w biegu górskim.
Sobota (29.07) – zawody – 12. 4. Bieg Św. Anny (Sobótka). Dystans: 5:93 (wg GPS zegarka). Czas 23:05, M60 – 1/5, Open – 10/53.
To był mój kolejny start w Biegu Św. Anny w Sobótce. Zawody kameralne, dobrze zorganizowane z miłą atmosferą.
W założeniu to miał być mocny trening (w zastępstwie 2x(5x600m) z planu). A ponieważ miałem rywala na podobnym poziomie, to wyszło bardzo mocne bieganie (cisnąłem ile mogłem). Trasa w Masywie Ślęży była wymagająca, z paroma bardzo ciężkimi podbiegami.
Na starcie (stadion) ustawiłem się tuż za dwoma rywalami z kategorii. Po kilkudziesięciu metrach wyprzedziłem ich, bo wydawało mi się, że zaczęliśmy zbyt wolno. Do pierwszego podbiegu na Janosiku (na 300m do góry 50m) biegliśmy praktycznie obok siebie. Główny rywal wyprzedził mnie na podbiegu, a z drugim biegliśmy obok siebie. Wbiegając na szczyt zmusiłem się do przyspieszenia kilku kroków, aby po skręcie w prawo być przed nim, bo potem zbieg był wąską ścieżką, na której trudno wyprzedzać. Jednak już na tym pierwszym zbiegu zdecydowałem się wyprzedzić głównego rywala. Parłem do przodu mocno, jednocześnie ważąc swoje siły i możliwości, aby nie przesadzić i nie umierać na kolejnych podbiegach lub w końcówce. Chciałem stopniowo wypracować sobie przewagę, by w drugiej części biegu bezpiecznie kontrolować swoją pozycję. Pokonując trasę nie oglądałem się za siebie wcale - wolałem nie widzieć rywali, a skupiać się na jak najmocniejszym biegu.
Po 3 km, głównie wspinania, osiągnęliśmy najwyższy punkt i zaczął się zbieg, czyli część, w której jestem dobry i którą bardzo lubię (na podbiegach jestem słabiutki). Po 300 m zbiegania, z bocznej ścieżki, kilkanaście metrów przede mną, wyskoczył mój główny rywal. Totalne zaskoczenie i lekki wk*rw, a właściwie to sportowa złość. Byłem już mocno zmęczony, ale poczułem przypływ adrenaliny i mocno przyspieszyłem, wyprzedzając go już po ok. 200 m zbiegu, jeszcze przed Janosikiem. Z Janosika zbiegałem na złamanie karku, momentami hamując, bo stromizna za mocno ściągała w dół. Nie oglądałem się już za siebie, nawet potem na wypłaszczeniu i dobiegu do stadionu. Po prostu starałem się biec jak najszybciej.
Dopiero po wbiegnięciu na stadion, na 250 m przed metą, odwróciłem głowę i nieco zaskoczony zobaczyłem rywala, był kilkanaście metrów za mną. Wykrzesałem jeszcze resztki sił, by przyspieszyć na finiszu. Na metę wpadłem tylko 4 sekundy przed nim. Widać, że walczył i w końcówce mocno naciskał, i chciał wygrać ze mną (a właściwie przybiec przede mną). Za metą powiedziałem mu, że chyba sobie trasę skrócił. Tłumaczył, że nie widział oznaczeń i kierującego. Gdy spytałem jaki dystans pokazał mu zegarek, to okazało się, że skrócił ok. 200 m.
Ja nie miałem problemu z trasą i widziałem kierujących w newralgicznych miejscach, a poza tym oboje rywalizowaliśmy już na tej samej trasie przed rokiem.
W kategoriach wiekowych nagradzani byli tylko zwycięzcy, więc sam stanąłem na szczycie podium i odebrałem pucharek.
Jestem zadowolony z biegu, bo dzięki elementowi rywalizacji poprawiłem się o ponad pół minuty w stosunku do ubiegłego roku (wklejam zestawienie).
Profil i tempo
Niedziela (30.07) – 16,5 km BS, 5:18, HR 135.
Rozbieganie po leśnej szutrówce. Biegło się całkiem dobrze.
Tydzień – 55,7 km, 4 jednostki, w tym krótkie zawody. Przebieg nieduży, ale dość intensywny.
Czwarty tydzień planu zamknięty. Odczuwam jakiś nieduży progres, jednak ciągle za mały by myśleć o sub40.
Lipiec – 246 km. Chyba dobry kilometraż, jak na przygotowania pod dychę.
Pozostało jeszcze 6 tygodni przygotowań i widzę, że wreszcie pojawią się trudniejsze jednostki i konkretniejsze bieganie (np. 8x1km w sobotę).
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Wtorek (1.08) – BS + podbiegi 9 x 200 m, łącznie 14,3 km, 5:17.
Miało być 10 podbiegów, ale źle policzyłem i zrobiłem tylko 9 (rozkojarzony byłem). Ech, trening niedorobiony.
Na krótkich i odmierzonych odcinkach nigdy nie programuję treningu i powtórzeń, po prostu lapuję ręcznie i liczę. Zacznę chyba jednak wgrywać liczbę powtórzeń, by nie powtórzyło się to więcej.
Czwartek (3.08) – BS + 10 km bieg ciągły + BS, łącznie 18,7 km, 4:54, HR 148.
Bieg ciągły zakładałem zrobić po ok. 4:30, a wyszło śr. po 4:27 (wg planu 4:25-4:35), więc bardzo dobrze. Nogi dziś były ciężkie i lekko drewniane, ale trening zrobiony. Wiał silny wiatr, ale za ekranami, gdzie biegałem na wahadle, nie sprawiał większego problemu. Wypiłem ćwiartkę izo.
Sobota (5.08) – I 8 x 1 km / p.3:30, łącznie 17,7 km, 4:55, HR 147.
Tysiączki wg planu: 8x1km po 4:05, na przerwie 3 min. Ja jednak wydłużyłem przerwę o pół minuty (asekuracyjnie ze względu na pesel). Biegałem na wahadle, nieparzyste odcinki z wiatrem, parzyste pod lekki wiatr. Ostatni odcinek zrobiłem bardzo mocno (zgodnie z planem).
Miałem farta z pogodą, bo i chłodno było i całkowite zachmurzenie. Deszcz wisiał w powietrzu, ale dopiero na schłodzeniu rozpadało się konkretnie. Dobry trening.
Niedziela (6.08) – 18,8 km BS, 5:10, HR 136.
Pół dnia czekałem aż przestanie padać i prawie się doczekałem. Wyszedłem po godz. 18, bardzo delikatnie kropiło, ale nie przeszkadzało. Na początku biegłem ociężale, ale z czasem było lepiej.
To najdłuższe rozbieganie w tych przygotowaniach i dłuższego już nie będzie.
Tydzień – 69,5 km, 4 jednostki.
Połowa 10-tygodniowego planu już za mną. Praktycznie wszystko udało się zrealizować, z jedną drobną zmianą i jedną niedoróbką. Jest dobrze.
Ostatnio z prawej strony bardziej odzywa się biodro i czasami delikatnie ciągnie dolna część łydki w okolicy achillesa. Nie wygląda to groźnie, będę obserwował.
W najbliższą sobotę czeka mnie bardzo trudny trening [Tempo startowe 4x1500m - 6:00 (z tempa 4:00 min./km), ostatni odcinek szybciej - 5:50 p. 3,5']. Może wydłużę przerwę. Będzie co robić, już czuję dreszczyk emocji i niepewności.
Zapisałem się na dychę z atestem w Ząbkowicach Śląskich, która odbędzie się 26 sierpnia, czyli dwa tygodnie przed startem docelowym (10 września). Wg planu powinienem mieć wtedy [Tempo startowe 3x3km lub START KONTROLNY - 3 do 5 km], więc termin zawodów idealny. Zastanawiam się tylko, czy 10 km to nie będzie za dużo. Równocześnie odbywać się będzie bieg na 5 km i w zasadzie to on byłby bardziej odpowiedni. Niby wolę pobiec dychę, ale jeszcze przemyślę sprawę.
Edit (8.08): Przepisałem się na dystans 5 km (też ma atest).
Miało być 10 podbiegów, ale źle policzyłem i zrobiłem tylko 9 (rozkojarzony byłem). Ech, trening niedorobiony.
Na krótkich i odmierzonych odcinkach nigdy nie programuję treningu i powtórzeń, po prostu lapuję ręcznie i liczę. Zacznę chyba jednak wgrywać liczbę powtórzeń, by nie powtórzyło się to więcej.
Czwartek (3.08) – BS + 10 km bieg ciągły + BS, łącznie 18,7 km, 4:54, HR 148.
Bieg ciągły zakładałem zrobić po ok. 4:30, a wyszło śr. po 4:27 (wg planu 4:25-4:35), więc bardzo dobrze. Nogi dziś były ciężkie i lekko drewniane, ale trening zrobiony. Wiał silny wiatr, ale za ekranami, gdzie biegałem na wahadle, nie sprawiał większego problemu. Wypiłem ćwiartkę izo.
Sobota (5.08) – I 8 x 1 km / p.3:30, łącznie 17,7 km, 4:55, HR 147.
Tysiączki wg planu: 8x1km po 4:05, na przerwie 3 min. Ja jednak wydłużyłem przerwę o pół minuty (asekuracyjnie ze względu na pesel). Biegałem na wahadle, nieparzyste odcinki z wiatrem, parzyste pod lekki wiatr. Ostatni odcinek zrobiłem bardzo mocno (zgodnie z planem).
Miałem farta z pogodą, bo i chłodno było i całkowite zachmurzenie. Deszcz wisiał w powietrzu, ale dopiero na schłodzeniu rozpadało się konkretnie. Dobry trening.
Niedziela (6.08) – 18,8 km BS, 5:10, HR 136.
Pół dnia czekałem aż przestanie padać i prawie się doczekałem. Wyszedłem po godz. 18, bardzo delikatnie kropiło, ale nie przeszkadzało. Na początku biegłem ociężale, ale z czasem było lepiej.
To najdłuższe rozbieganie w tych przygotowaniach i dłuższego już nie będzie.
Tydzień – 69,5 km, 4 jednostki.
Połowa 10-tygodniowego planu już za mną. Praktycznie wszystko udało się zrealizować, z jedną drobną zmianą i jedną niedoróbką. Jest dobrze.
Ostatnio z prawej strony bardziej odzywa się biodro i czasami delikatnie ciągnie dolna część łydki w okolicy achillesa. Nie wygląda to groźnie, będę obserwował.
W najbliższą sobotę czeka mnie bardzo trudny trening [Tempo startowe 4x1500m - 6:00 (z tempa 4:00 min./km), ostatni odcinek szybciej - 5:50 p. 3,5']. Może wydłużę przerwę. Będzie co robić, już czuję dreszczyk emocji i niepewności.
Zapisałem się na dychę z atestem w Ząbkowicach Śląskich, która odbędzie się 26 sierpnia, czyli dwa tygodnie przed startem docelowym (10 września). Wg planu powinienem mieć wtedy [Tempo startowe 3x3km lub START KONTROLNY - 3 do 5 km], więc termin zawodów idealny. Zastanawiam się tylko, czy 10 km to nie będzie za dużo. Równocześnie odbywać się będzie bieg na 5 km i w zasadzie to on byłby bardziej odpowiedni. Niby wolę pobiec dychę, ale jeszcze przemyślę sprawę.
Edit (8.08): Przepisałem się na dystans 5 km (też ma atest).
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Wtorek (8.08) – BS + 15 x 200 m + BS, łącznie 13,3 km, 5:08.
Na trening wyszedłem wieczorem. Założenia: 15 x 200 m po 42-44 s, na przerwie 80-90 s. Weszło dobrze, średnio po ok. 42 s, noga fajnie podawała. Biegałem na wahadle, na odmierzonym odcinku. Pod koniec zaczął padać deszcz i zerwał się wiatr, zrobiło się zimno. Mam nadzieję, że nie złapie mnie jakaś infekcja.
Czwartek (10.08) – 8,6 km BS, 5:27, HR 129.
Spokojne, krótkie rozbieganie.
Piątek (11.08) – 10,5 km BS, 5:26, HR 130.
Spokojne rozbieganie. Jutro ma być gorąco, a czeka mnie trudny akcent, słabo to widzę.
Sobota (12.08) – BS + 4 x 1500m / p. 4 min. +BS, łącznie 16,7 km, 5:06, HR 148.
Specjalnie wstałem wcześniej, by wyjść na trening przed największym upałem. Wyszedłem ok. godz. 9, zabierając ze sobą ćwiartkę izo.
Plan: 4x1500m w 6:00 na przerwie 3:30, ostatni odcinek w 5:50. Wydłużyłem przerwę do 4 minut. Biegałem na wahadle za ekranami. Nieparzyste odcinki pod wiatr, parzyste z wiatrem. Średnio mieściłem się w planie, jednak ostatniego odcinka (z wiatrem) nie potrafiłem już pobiec wyraźnie szybciej. Byłem tak wyjechany, że na koniec musiałem parę minut postać, a zwykle od razu przechodzę do truchtu. Trening bardzo wymagający, pobiegany prawie na maksa i na razie nie wyobrażam sobie złamać 20 minut na piątkę, a próba odbędzie się już za 2 tygodnie.
Niedziela (13.08) – 14 km BS, 4:21, HR 135.
Rozbieganie do lasu. W lesie nieco chłodniej, ale duża wilgotność po ostatnich opadach. Pozytywne, że nie czułem się za bardzo zmęczony sobotnim akcentem.
Tydzień – 63 km, 5 jednostek.
Zostały już tylko 4 tygodnie planu, a w najbliższą sobotę następny killer, czyli 4 x 2 km w tempie startowym (4:00-4:05, ostatni szybciej). Może uciągnę, pod warunkiem, że będzie chłodno.
Na trening wyszedłem wieczorem. Założenia: 15 x 200 m po 42-44 s, na przerwie 80-90 s. Weszło dobrze, średnio po ok. 42 s, noga fajnie podawała. Biegałem na wahadle, na odmierzonym odcinku. Pod koniec zaczął padać deszcz i zerwał się wiatr, zrobiło się zimno. Mam nadzieję, że nie złapie mnie jakaś infekcja.
Czwartek (10.08) – 8,6 km BS, 5:27, HR 129.
Spokojne, krótkie rozbieganie.
Piątek (11.08) – 10,5 km BS, 5:26, HR 130.
Spokojne rozbieganie. Jutro ma być gorąco, a czeka mnie trudny akcent, słabo to widzę.
Sobota (12.08) – BS + 4 x 1500m / p. 4 min. +BS, łącznie 16,7 km, 5:06, HR 148.
Specjalnie wstałem wcześniej, by wyjść na trening przed największym upałem. Wyszedłem ok. godz. 9, zabierając ze sobą ćwiartkę izo.
Plan: 4x1500m w 6:00 na przerwie 3:30, ostatni odcinek w 5:50. Wydłużyłem przerwę do 4 minut. Biegałem na wahadle za ekranami. Nieparzyste odcinki pod wiatr, parzyste z wiatrem. Średnio mieściłem się w planie, jednak ostatniego odcinka (z wiatrem) nie potrafiłem już pobiec wyraźnie szybciej. Byłem tak wyjechany, że na koniec musiałem parę minut postać, a zwykle od razu przechodzę do truchtu. Trening bardzo wymagający, pobiegany prawie na maksa i na razie nie wyobrażam sobie złamać 20 minut na piątkę, a próba odbędzie się już za 2 tygodnie.
Niedziela (13.08) – 14 km BS, 4:21, HR 135.
Rozbieganie do lasu. W lesie nieco chłodniej, ale duża wilgotność po ostatnich opadach. Pozytywne, że nie czułem się za bardzo zmęczony sobotnim akcentem.
Tydzień – 63 km, 5 jednostek.
Zostały już tylko 4 tygodnie planu, a w najbliższą sobotę następny killer, czyli 4 x 2 km w tempie startowym (4:00-4:05, ostatni szybciej). Może uciągnę, pod warunkiem, że będzie chłodno.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Wtorek (15.08) – BS + podbiegi 10 x 200 m, łącznie 14,7 km, 5:16.
Wyszedłem wcześniej (8.30), by uniknąć piekarnika. Zabrałem ćwiartkę izo. Nie było lekko, ale trening domknąłem.
Piątek (18.08) – 10 km BS, 5:07, HR 136.
Rozbieganie po dwóch dniach wolnego, lekko i przyjemnie. Jutro bardzo ciężki trening – 4x2km po 4–4:05. Teraz rozumiem czemu w planie były takie luzy przed tym treningiem – dla zwiększenia szansy na jego realizację.
Sobota (19.08) – BS + 1 km T10 + BS, łącznie 14,2 km, 5:24, HR 132.
W planie było 4 x 2 km w tempie startowym (4–4:05) na przerwie 4 min, ostatni szybciej. Wgrałem trening z przerwą 4,5 minuty.
Już przed wyjściem czułem się jakoś słabo, a ledwo zrobiona seria pompek (przed każdym treningiem robię serię 20-25 pompek) to potwierdzała. Nie traciłem jednak nadziei, że trening wykonam. Wyszedłem rano o 8.30. Podczas rozgrzewki też było coś nie tak. Gdy dotarłem za ekrany byłem już cały mokry. Wyraźnie czułem brak energii.
Ruszyłem na pierwszy odcinek i po kilkuset metrach wiedziałem już, że nic z tego nie będzie. Brak energii, ciężki oddech, czułem się bezsilny. Pomyślałem, że jeśli dokończę ten pierwszy odcinek, to odbędzie się to olbrzymim kosztem i wątpliwe czy zrobię drugi odcinek. Nie widziałem sensu napierać dalej i przerwałem po kilometrze. Zanim na dobre rozpocząłem akcent zaliczyłem DNF. Do domu wracałem spokojnie i bezwysiłkowo w 1. strefie, z myślą, że może jutro podejmę drugą próbę.
Bardzo dziwna ta dzisiejsza niemoc. Jeszcze wczoraj czułem się świetnie, byłem wypoczęty i gotowy na mocniejsze bieganie. Myślę, że pogoda miała niewielki wpływ, była praktycznie taka sama jak przed tygodniem, kiedy dopiąłem 4x1,5km. Tu od początku była dziwna niemoc, brak energii, jakby brakowało paliwa.
Niedziela (20.08) – BS + 2 x 1,5 km + BS, łącznie 15 km, 5:06, HR 140.
Drugie podejście do akcentu (4x2km). Specjalnie podjechałem do lasu. W lesie cień i chłodniej, ale jakby większa wilgotność. Uruchomiłem wczorajszy trening z założeniem, że skrócę odcinki i będę lapować ręcznie. Rozpocząłem o godz. 8.30. Już na pierwszym szło dość ciężko, choć nieco lepiej niż wczoraj. Po 1,5 km zalapowałem i takie odcinki zamierzałem biegać, jednak drugi odcinek był już mocno wymęczony i postanowiłem na tym zakończyć. Nie miałem sił, a do tego głowa nie chciała współpracować. Postanowiłem spokojnie dobić dystans do 15km, bo takie rozbieganie było dziś w planie.
Nie jest dobrze – ciało słabe, a głowa jeszcze słabsza. Marnie widzę najbliższe starty. Niczego nie planuję i niczego nie oczekuję. Jestem lekko podłamany, a motywacja bliska zeru.
Tydzień – 53,9 km, w 4 jednostkach.
Z powodu nieudanego akcentu i towarzyszących odczuć nie jestem zadowolony z tego tygodnia. Mam nadzieję, że niemoc, której doświadczyłem, to incydent spowodowany głównie pogodą (tak niektórzy mówią). Niepotrzebnie też się uparłem, aby mieścić się w tempach z planu. Trzeba było biegać odcinki nie po 4:05, a po 4:15, to może udałoby się zrobić wszystkie.
W najbliższą sobotę mam start kontrolny na dystansie 5 km. Mam nadzieję, że złamanie 20 minut jest w moim zasięgu, choć po ostatnim treningu nieco zwątpiłem.
Wyszedłem wcześniej (8.30), by uniknąć piekarnika. Zabrałem ćwiartkę izo. Nie było lekko, ale trening domknąłem.
Piątek (18.08) – 10 km BS, 5:07, HR 136.
Rozbieganie po dwóch dniach wolnego, lekko i przyjemnie. Jutro bardzo ciężki trening – 4x2km po 4–4:05. Teraz rozumiem czemu w planie były takie luzy przed tym treningiem – dla zwiększenia szansy na jego realizację.
Sobota (19.08) – BS + 1 km T10 + BS, łącznie 14,2 km, 5:24, HR 132.
W planie było 4 x 2 km w tempie startowym (4–4:05) na przerwie 4 min, ostatni szybciej. Wgrałem trening z przerwą 4,5 minuty.
Już przed wyjściem czułem się jakoś słabo, a ledwo zrobiona seria pompek (przed każdym treningiem robię serię 20-25 pompek) to potwierdzała. Nie traciłem jednak nadziei, że trening wykonam. Wyszedłem rano o 8.30. Podczas rozgrzewki też było coś nie tak. Gdy dotarłem za ekrany byłem już cały mokry. Wyraźnie czułem brak energii.
Ruszyłem na pierwszy odcinek i po kilkuset metrach wiedziałem już, że nic z tego nie będzie. Brak energii, ciężki oddech, czułem się bezsilny. Pomyślałem, że jeśli dokończę ten pierwszy odcinek, to odbędzie się to olbrzymim kosztem i wątpliwe czy zrobię drugi odcinek. Nie widziałem sensu napierać dalej i przerwałem po kilometrze. Zanim na dobre rozpocząłem akcent zaliczyłem DNF. Do domu wracałem spokojnie i bezwysiłkowo w 1. strefie, z myślą, że może jutro podejmę drugą próbę.
Bardzo dziwna ta dzisiejsza niemoc. Jeszcze wczoraj czułem się świetnie, byłem wypoczęty i gotowy na mocniejsze bieganie. Myślę, że pogoda miała niewielki wpływ, była praktycznie taka sama jak przed tygodniem, kiedy dopiąłem 4x1,5km. Tu od początku była dziwna niemoc, brak energii, jakby brakowało paliwa.
Niedziela (20.08) – BS + 2 x 1,5 km + BS, łącznie 15 km, 5:06, HR 140.
Drugie podejście do akcentu (4x2km). Specjalnie podjechałem do lasu. W lesie cień i chłodniej, ale jakby większa wilgotność. Uruchomiłem wczorajszy trening z założeniem, że skrócę odcinki i będę lapować ręcznie. Rozpocząłem o godz. 8.30. Już na pierwszym szło dość ciężko, choć nieco lepiej niż wczoraj. Po 1,5 km zalapowałem i takie odcinki zamierzałem biegać, jednak drugi odcinek był już mocno wymęczony i postanowiłem na tym zakończyć. Nie miałem sił, a do tego głowa nie chciała współpracować. Postanowiłem spokojnie dobić dystans do 15km, bo takie rozbieganie było dziś w planie.
Nie jest dobrze – ciało słabe, a głowa jeszcze słabsza. Marnie widzę najbliższe starty. Niczego nie planuję i niczego nie oczekuję. Jestem lekko podłamany, a motywacja bliska zeru.
Tydzień – 53,9 km, w 4 jednostkach.
Z powodu nieudanego akcentu i towarzyszących odczuć nie jestem zadowolony z tego tygodnia. Mam nadzieję, że niemoc, której doświadczyłem, to incydent spowodowany głównie pogodą (tak niektórzy mówią). Niepotrzebnie też się uparłem, aby mieścić się w tempach z planu. Trzeba było biegać odcinki nie po 4:05, a po 4:15, to może udałoby się zrobić wszystkie.
W najbliższą sobotę mam start kontrolny na dystansie 5 km. Mam nadzieję, że złamanie 20 minut jest w moim zasięgu, choć po ostatnim treningu nieco zwątpiłem.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Wtorek (22.08) – BS + Interwały 15 x 400 m + BS, łącznie 16,8 km, 5:08, HR 150/177.
W planie były interwały 15x400m po 92–94s (3:50–3:55, ostatni szybciej) na przerwie 90–100s.
Seria pompek przed treningiem weszła bez problemu. Zabrałem pół litra izo i wyszedłem ok. 8.30. Dziś były lepsze warunki – parę stopni chłodniej i wilgotność mniejsza.
Byłem dobrej myśli, bo odcinki krótkie, a tempo średnio wymagające. Weszło elegancko. Ostatni odcinek, zgodnie z planem, czyli szybciej.
Czwartek (24.08) – BS + przebieżki, łącznie 12,3 km, 5:17, HR 137.
Rozbieganie + 8 przebieżek po ok. 20s (ok. 100 m) na przerwie 90s.
Czuję się dobrze, a raczej normalnie czy przeciętnie.
Jutro wolne, a w sobotę o godz. 10 start na 5 km w Ząbkowicach Śląskich. Celuję w sub 20.
To mój pierwszy start na ulicy na 5 km i zupełnie nie wiem czego oczekiwać. Domyślam się, że będzie bolało bardziej, niż na dystansie 10 km, ale za to krócej.
Założenia mam proste – przez pierwsze 2 km trzymać tempo ok. 4:00, a potem ocenić samopoczucie i możliwości, i reagować odpowiednio tak, by wyciągnąć ile się da z tego biegu.
Jutro (piątek) wieczorem kibicuję @cichy70, którego celem jest również sub 20.
W planie były interwały 15x400m po 92–94s (3:50–3:55, ostatni szybciej) na przerwie 90–100s.
Seria pompek przed treningiem weszła bez problemu. Zabrałem pół litra izo i wyszedłem ok. 8.30. Dziś były lepsze warunki – parę stopni chłodniej i wilgotność mniejsza.
Byłem dobrej myśli, bo odcinki krótkie, a tempo średnio wymagające. Weszło elegancko. Ostatni odcinek, zgodnie z planem, czyli szybciej.
Czwartek (24.08) – BS + przebieżki, łącznie 12,3 km, 5:17, HR 137.
Rozbieganie + 8 przebieżek po ok. 20s (ok. 100 m) na przerwie 90s.
Czuję się dobrze, a raczej normalnie czy przeciętnie.
Jutro wolne, a w sobotę o godz. 10 start na 5 km w Ząbkowicach Śląskich. Celuję w sub 20.
To mój pierwszy start na ulicy na 5 km i zupełnie nie wiem czego oczekiwać. Domyślam się, że będzie bolało bardziej, niż na dystansie 10 km, ale za to krócej.
Założenia mam proste – przez pierwsze 2 km trzymać tempo ok. 4:00, a potem ocenić samopoczucie i możliwości, i reagować odpowiednio tak, by wyciągnąć ile się da z tego biegu.
Jutro (piątek) wieczorem kibicuję @cichy70, którego celem jest również sub 20.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Sobota (26.08) – zawody – IX Ząbkowicka 10. Atestowane 5 km. Czas netto 20:14, M60 – 1/11, Open – 17/107.
Do Ząbkowic Śląskich pojechałem z celem, aby pobiec poniżej 20 minut. Przed startem czułem się dobrze. Było pochmurno i ok. 23 st. C, ale w czasie biegu przebijało się słońce i temperatura rosła.
Na rozgrzewce przebiegłem pierwsze ok. 1,2 km trasy, do jej rozwidlenia (w lewo dystans 10 km, a w prawo 5 km) i już tam był zauważalny lekki podbieg. Wiedziałem, że muszę go uwzględnić w kalkulacjach tempa. Była bardzo duża wilgotność i po rozgrzewce stanąłem na starcie już mokry.
Przez początkowe 200 m zegarek pokazywał tempo szybsze od 4:00, więc delikatnie zwolniłem by je skorygować (akurat na lekkim podbiegu). Pierwszy kilometr piknął w 4:02, więc idealnie. Na drugim kilometrze, do nawrotki, był drugi podbieg, więc tempo delikatnie spadło i zamknąłem go w 4:05. Zauważyłem wtedy, że znacznik 2 km jest niemal 10 sekund po lapie z zegarka. Oznaczało to, że biegnę szybciej, niż podaje zegarek na podstawie GPS. To była dobra wiadomość, bo oznaczała, że biegnę na złamanie 20 minut. Przede mną miały być dwa łatwiejsze kilometry, bo lekko z górki i ostatni km z małym podbiegiem. 3 i 4 km weszły po 3:59 (wg zegarka) i wydawało się, że mam parę sekund zapasu.
Gdy rozpoczynałem ostatni kilometr byłem już mocno zmęczony, ale widziałem szansę złamania 20 minut. Po 500 m ostatniego kilometra (lekki zbieg) zegarek pokazywał mi tempo 3:55, no i byłem już prawie pewny, że dowiozę sub 20, gdy nagle zaczął się dość stromy podbieg do mety. Na zegarku zacząłem obserwować spadające tempo ostatniego kilometra, najpierw 4:00, potem 4:05, 4:10, 4:13..., nie miałem sił biec szybciej, a podbieg wydawał się nie mieć końca. Wiedziałem już, że przegrałem i nie będzie sub 20. Na metę wbiegłem bardzo zmęczony. Wszystko straciłem na ostatnim ok. 400-metrowym podbiegu.
Cel nie został osiągnięty, ale czas 20:14 jest dość przyzwoity. Duża wilgotność i pofalowana trasa też nie ułatwiły zadania.
Ten start uświadomił mi gdzie jestem i że sub 40 na 10 km za 2 tygodnie jest całkowicie nierealne. Koryguję więc cel i wyznaczam nowy na sub 41. To jest bardziej realne, choć niełatwe do osiągnięcia.
Niedziela (27.08) – 16,4 km BS, 5:10, HR 134/141.
Bardzo przyjemne rozbieganie. Lekko weszło po wczorajszej piątce. Starałem się nie przekraczać tętna 140.
Tydzień – 50,6 km.
Do Ząbkowic Śląskich pojechałem z celem, aby pobiec poniżej 20 minut. Przed startem czułem się dobrze. Było pochmurno i ok. 23 st. C, ale w czasie biegu przebijało się słońce i temperatura rosła.
Na rozgrzewce przebiegłem pierwsze ok. 1,2 km trasy, do jej rozwidlenia (w lewo dystans 10 km, a w prawo 5 km) i już tam był zauważalny lekki podbieg. Wiedziałem, że muszę go uwzględnić w kalkulacjach tempa. Była bardzo duża wilgotność i po rozgrzewce stanąłem na starcie już mokry.
Przez początkowe 200 m zegarek pokazywał tempo szybsze od 4:00, więc delikatnie zwolniłem by je skorygować (akurat na lekkim podbiegu). Pierwszy kilometr piknął w 4:02, więc idealnie. Na drugim kilometrze, do nawrotki, był drugi podbieg, więc tempo delikatnie spadło i zamknąłem go w 4:05. Zauważyłem wtedy, że znacznik 2 km jest niemal 10 sekund po lapie z zegarka. Oznaczało to, że biegnę szybciej, niż podaje zegarek na podstawie GPS. To była dobra wiadomość, bo oznaczała, że biegnę na złamanie 20 minut. Przede mną miały być dwa łatwiejsze kilometry, bo lekko z górki i ostatni km z małym podbiegiem. 3 i 4 km weszły po 3:59 (wg zegarka) i wydawało się, że mam parę sekund zapasu.
Gdy rozpoczynałem ostatni kilometr byłem już mocno zmęczony, ale widziałem szansę złamania 20 minut. Po 500 m ostatniego kilometra (lekki zbieg) zegarek pokazywał mi tempo 3:55, no i byłem już prawie pewny, że dowiozę sub 20, gdy nagle zaczął się dość stromy podbieg do mety. Na zegarku zacząłem obserwować spadające tempo ostatniego kilometra, najpierw 4:00, potem 4:05, 4:10, 4:13..., nie miałem sił biec szybciej, a podbieg wydawał się nie mieć końca. Wiedziałem już, że przegrałem i nie będzie sub 20. Na metę wbiegłem bardzo zmęczony. Wszystko straciłem na ostatnim ok. 400-metrowym podbiegu.
Cel nie został osiągnięty, ale czas 20:14 jest dość przyzwoity. Duża wilgotność i pofalowana trasa też nie ułatwiły zadania.
Ten start uświadomił mi gdzie jestem i że sub 40 na 10 km za 2 tygodnie jest całkowicie nierealne. Koryguję więc cel i wyznaczam nowy na sub 41. To jest bardziej realne, choć niełatwe do osiągnięcia.
Niedziela (27.08) – 16,4 km BS, 5:10, HR 134/141.
Bardzo przyjemne rozbieganie. Lekko weszło po wczorajszej piątce. Starałem się nie przekraczać tętna 140.
Tydzień – 50,6 km.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.