
Sobotni poranek zgodnie z zapowiedziami przywital nas deszczem.
Nie bylo na szczescie tak zimno, ~15 stopni, wiec spoko. Rok wczesniej bylo chlodniej, marzlismy w piankach stojac na brzegu.
Woda tez byla dosc ciepla, wg oficjalnych danych miala dzien wczesniej 21 stopni.
Rano jeszcze liczylem, ze jednak przestanie padac krotko przed startem i zdarze jeszcze przypiac buty do roweru, ale nic z tego.
Zdjalem z niego prowizoryczne oslony, a buty zapakowalem do torby razem z kaskiem.
Poszedlem odwiesic torby z rzeczami i zaczalem sie wciskac w pianke. Naciagnalem ja do pasa, bo bylo jeszcze ponad 30minut do startu i wiedzialem, ze trzeba bedzie odcedzic kartofelki.
Tak tez zrobilem

Wciaz padalo, stojac w kolejce do WC troche zmoklem, ale sie nie przejmowalem, mysli uciekaly mi gdzies indziej. Szkoda, bo zapomnialem, ze mokne...
Samo w sobie nie bylo to takie strasznie (jak pisalem nie bylo tak zimno), ale po wyjsciu z WC musialem do konca... zalozyc pianke, fak!
Ten kto zakladal kiedys obcisla, dosc cienka pianke na mokra skore, ten wie o co chodzi. Zero poslizgu. Miedzy 5 a 10 minut walczylem z prawa reka.
Nawet sie udalo, ale czasu do startu coraz mniej. Odpialem zegarek i zaczalem przymiarki do lewej reki. D**a tam, nie ma szans, to wiedzialem juz po kilkunastu sekundach.
Rozne mysli przecialy przez glowe, niektore nawet cenzuralne. Opcja bylo zdajc ja calkowicie. Podnioslem glowe, a tu przede mna stoi koles, ktory pyta czy mi pomoc.
To nie byl zawodnik, byl z czyjesc "ekipy" czyli znajomych. Chetnie sie zgodzilem. Szybko okazalo sie, ze wiedzial w czym rzeczy i w 2 minutki bylem opiankowany!
Uff, dobrze, ze szybko uskoczylem w bok, bo kamien ktory mi spadl z serca spokojnie pogruchotalby moja stope. Albo i dwie.
Podziekowalem pieknie, koles pozyczyl mi dobrego startu i sie oddalil. A ja pomaszerowalem na start.
Tutaj zostalo mi juz tylko kilka minut i zaraz przyszla moja kolej. Wskoczylem i wiosluje. Plyne zgodnie z planem najpierw tylko lekko w lewo, zeby potem odbic mocniej i poplynac do pierwszej duzej boi.
Po jakims czasie czuje, ze wokol mnie troche pusto, ale spoko, rolling start, wiec sie ludzie mogli rozrzucic. Po niedlugiej chwili pojawili sie kolo mnie plywacy, aha, jest git!
Tylko dlaczego oni maja czerwone czepki a nie pomaranczowe? Ano, bo to bylo ludzie z dlugiego dystansu, ktorzy wlasnie zaczynali druga petle. Zerknalem pelen niepokoju w lewo, a tam okazalo sie, niepotrzebnie nadlozylem drogi, bo plynalem zgodnie z planem (co widac na ponizszym planie na rysunku), a reszta po prostu poplynela prosto na pierwsza boje. Tak mnie to zaskoczylo, ze sie zachlysnalem nadchodzaca falka. I to tak konkretnie. Male zachlysniecia nie powoduja zadnej przerwy, wystarczy, ze przy nastepny 2-3 wydechach w wode jednoczesnie odkaszlne. Ale nie w tym przypadku. Musialem przejsc do zaby i kilka razy porzadnie odkaszlnac, zanim bylem w stanie dalej plynac. Idealne rozpoczecie

Nie dosc, ze nadlozylem drogi, to jeszcze musialem sie zatrzymac.
Summa summarum nie wyszo zle, 36:11, to zaden dobry czas, ale mimo problemow tylko kilkadziesiac sekund gorszy niz 4 lata wczesniej.
Liczylem, ze moze jednak uda sie tamten czas wyrownac lub ciut poprawic, ale na to jednak o wiele za malo cwiczylem w ferie, gdy nie bylo juz trenigow w klubie.

I tak sobie plynalem dalej. Potem juz jakos szlo, chociaz nie napinalem sie zbytnio, bo jakby po wtopie(-ach) na poczatku nie liczylem na cud.
Dalaje do konca odbylo sie bez niespodzianek. Czulem, ze od maja schudlem 4kg, bo pianka nie ograniczala mi juz ruchow tak strasznie.
4 lata temu wazylem jeszcze 3-4kg mniej i wtedy pasowala najlepiej bez dwoch zdan.
Doplynalem, wylazlem i potruchtalem sie przebrac do namiotu. Buty rowerowe wzialem w reke i pobieglem po rower.
Plan mialem taki, ze przypne je sobie do roweru bez gumek. beda dyndaly i bedzie ciut trudniej niz na starcie, ale biegniecie 300m w butach nie bylo dla mnie opcja.
Tylko nie wiedzialem jak sedziowie zareaguja na buty w rece. Teoretycznie powinienem je miec na nogach, albo przypiete do roweru.
To znaczy nie ma nic w przepisac o noszeniu ich w reku, ale nie wolno sie bylo przebierac przy rowerze. Mialem przygotowana gadke, ze przecierz nie bede sie przebieral, bo chce je tylko wpiac (co bylo zgodne z prawda).
Ale nikogo to nie interesowalo, widzialem tez kolesia z butami w rekach. Mozliwie, ze nie interesowali sie ze wzgledu na pogode.
Buty wpialem, rower w dlon i na linie startu. Tutaj moj pomysl okazal sie calkiem praktyczny, nie probowalem ofc od razu wskakiwac w biegi, ale lewa noge w zasadzie w calosci wsadzilem od razu do buta, depnalem, wskoczylem, prawa stope polozylem na bucie, rozpedzilem sie, odjechalem kawalek i spokojnie zalozylem drugiego. Chwile pozniej mialem juz dopiete paski i mozna bylo jechac...
Ale o tym jak znajde pozniej chwile czasu.
cdn...