Zaczynam tryb odbudowywania formy, tym razem bez sztywno określonego planu. Dopóki kolano jeszcze nie jest w pełni sprawne, nie zamierzam szaleć na zbyt wysokim tempie, ale też nie zamierzam klepać kilometrów.
PN: odpoczynek, tylko trochę ćwiczeń zaleconych przez fizjoterapeutę

WT: Powtórka z soboty, planowałem pobiec 3km po 4:20, tylko tym razem była ładna pogoda i jeszcze jasno, to pobiegłem na trasę do Lasu Kabackiego. 1.5km rozgrzewkowego truchtu, lapuję i biegnę według tabliczek. Na pierwszym km są co 100m więc było dosyć łatwo wbić się w tempo, tzn. po korekcie po pierwsze 2 setki za mocno, potem na trzeciej i czwartej korygowałem i od piątej już złapałem właściwe tempo, tylko miałem 2" deficyt. Na tabliczce 1km, 1.5km i 2km cały czas utrzymywałem ten sam 2 sekundowy deficyt, a potem już nie patrzyłem na zegarek bo kwas mnie zalał i koncentrowałem się tylko na tym, żeby nie zwolnić. Wiedziałem że miękka leśna ścieżka to 5-10" różnicy na km, ale nie sądziłem, że będzie aż taka odczuciowa różnica w stosunku do sobotniego. Nic to, jakoś dotrwałem i na tabliczce 3km zalapowałem w równe 13'. Minutka odpoczynku do zbicia tętna z 173 do 110 i jeszcze 2.5km schłodzenia wolnym truchtem.
3km 13:00 śr.HR 168 (88%)
Razem: 7km 33:48
SR: pompki, ćwiczenia od fizjoterapeuty

CZ: miał być lekki trucht, ale pojawił się szalony pomysł że może pobiegłbym tą milę rekreacyjnie, tak w okolicach 6 minut. Poszedłem na pobliską małą bieżnię - 185m i postanowiłem przetestowac stan kolana. Rozgrzewka 3.5km narastająco od 5:30 do 4:40, chwila truchtu przed bieżnią i ruszam - 3x 2 kółka (370m), celowałem w okolicę 1:20, przerwa 1:30., spokojnie do niedzieli bym to zregenerował. Pierwsze 2 kółka poszły dobrze, nie zmęczyłem się za mocno, a trafiłem idealnie w 1:20, krótki odpoczynek i ruszam na drugie powtórzenie. Na wyjściu z pierwszego łuku coś szarpnęło w środku kolana, wiedziałem że trzeba odpuścić. Powoli wyhamowałem i potruchtałem do domu. Na jakiś czas wszelkie wyścigowe pomysły idą w kąt.
Razem: 5.5km 29:27
PT: odpoczynek, wieczorem katowanie brzucha, kilka nowych ćwiczeń testowałem. W sumie nie robię nic, na dolne partie, głównie skośne i górne, włączam podnoszenie ugiętych kolan i tyłka do góry w leżeniu na plecach. Brzuchy z nogami w górze zamieniam na brzuchy z głową zwróconą w górę (levitation crunch) - taka bardziej otwarta pozycja, ruch bardziej w górę niż zwijanie się. do tego trochę ćwiczeń od fizjoterapeuty
SB: wyjazd na działkę, to oznacza dzień ze sztangą. Dokupiłem sobie trochę obciążenia, cały zestaw waży 42.5. Zacząłem od przysiadów ze sztangą z przodu, na start seria z obciążeniem 35kg, potem 3x40 i 1x42.5. Przysiady wchodzą lekko, jedynie problemem są nadgarstki przy trzymaniu sztangi z przodu lub w przypadku obciążenia trzymanego na plecach, przy 42.5 ciężko mi wrócić z pleców nad głową do przodu, trochę trzeba wzmocnić barki na przysiady ze sztangą z tyłu lub przydałyby się stojaki.
Wykroków tym razem nie robiłem, nie chciałem zabić lewego kolana, zamiast tego kilka wspięć na i zejść z podwyższenia ze sztangą na plecach 35kg.
Potem 4 serie na plecy - 35kg podciąganie sztangi do klatki przy pochyleniu do przodu. Na koniec 4 serie 35-37.5kg na barki.
ND: Przysiady w sobotę weszły lekko, nawet zastanawiałem się czy nie za lekko, do momentu gdy się nie obudziłem w niedzielę. Zakwasy zaczynały dawać o sobie znać. Rano byłem na rybach i trochę za długo stałem, przez to kolano mi się mocno zmęczyło. Wieczorem miało być bieganie, ale byłoby zbyt ryzykowne przy zakwasach i zmęczeniu, więc odpuściłem. Przed snem katowanie brzucha - 8x1' bez przerw, 2x(rowerek, brzuchy proste, skręty, podciąganie kolan). Potem ćwiczenia od fizjoterapeuty.
Tydzień mało biegowy, ale kolano jeszcze daje o sobie znać. Stopa już pod kontrolą, tylko momentami trochę rwie.