
Nowy wpis, żeby nie było, że zniknąłem. Biegam cały czas, przeważnie wieczorami, ze względu na prace i organizację dnia.
Z pełną odpowiedzialnością mogę napisać, że dzięki bieganiu latem w kolcach znacząco wzmocniłem nogi, co pozwala trochę poszaleć z kilometrażem.
Dzisiaj będzie 8 dzień biegania z rzędu i o dziwo wszystko jest w porządku znaczy nic nie boli, nic nie strzyka itd.
Staram się w tygodniu biegać w miarę różnorodnie, żeby się nie nudzić, czyli coś na każdej prędkości, żeby nie zamulać i z drugiej strony się nie zajeżdżać.
Wejdzie jakoś 250km w tym miesiącu jeśli dobrze liczę. Tętnem się specjalnie nie podniecam, ważniejsze jest dla mnie samopoczucie ogólne, staram się dobrze odżywiać i wysypiać (funkcje Garmina do tego są super). Generalnie sprzęt jest mega, nie spodziewałem się takiego przeskoku technologicznego. Ale uwaga nadal trzeba biegać, żeby zbudować formę.
Wtorek: 8,7 km po 6:15, tętno 75% średnio, świetne samopoczucie.
Środa: stadion, kolce, 12x200/200, odcinki po 38-40 sekund mniej więcej, bez piłowania. Jakoś mi się pić chciało więc trucht przerywałem co któreś powtórzenie na pitku. Samopoczucie ok.
Czwartek: 12 km rozbieganie na samopoczucie, 81% średnio, tempa kilometrów między 5:15-5:30 jakoś, pierwszy km wolniej bo rozgrzewka. Samopoczucie super. Lekkie zakwasy.
Piątek: 2x2 km tempo na czuja, pierwsze 2 km średnio po 4:25, drugie 2 km średnio po 4:14, pizgało strasznie, fatalne warunki biegowe. Samopoczucie znośne.
Sobota: stadion 8 km rozbiegania na samopoczucie i od razu przejście do mocniejszego 1 km, który wszedł po 3:45. Mokry tartan, lekko się but ślizgał na łuku. Ostatni kilometr wszedł zaskakująco łatwo. Samopoczucie rewelacja.
Niedziela: 8 km trucht po 6:20 (średnie tętno 74%) + 2x100/100 przebieżki.
Poniedziałek: 6 km lekkiego tempa: 1 km rozgrzewki + 6 km żwawiej od 4:50 do 4:17. Zimno niemiłosiernie i wiało trochę. Poza tym wszystko w porządku.