Aniad1312 Wciąż fun przed records
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
31 października 2021
Od czwartku do wczoraj biegowo unieruchomiło mnie przesunięcie-czegoś-tam w odcinku lędźwiowym kręgosłupa, które dopada mnie od czasu do czasu. Tym razem nie było tragicznie, chodzić mogłam i to była zdecydowanie najlepsza opcja, każdy bezruch powodował ból.
Wczoraj było zdecydowanie lepiej, ale dzień tak się poukładał, że nie pobiegałam. Może to i dobrze, lepiej jeden dzień dłużej poczekać, niż potem być uziemionym przez dni kilka.
Dziś wpadła dyszka.
Do 5tego kilometra średnie pokazywało 5:26, a całość wyszła 5:21.
Dobrze się biegło, choć momentami nie-lekko.
Październikowo uzbierało się 182km. Dużo.
Od czwartku do wczoraj biegowo unieruchomiło mnie przesunięcie-czegoś-tam w odcinku lędźwiowym kręgosłupa, które dopada mnie od czasu do czasu. Tym razem nie było tragicznie, chodzić mogłam i to była zdecydowanie najlepsza opcja, każdy bezruch powodował ból.
Wczoraj było zdecydowanie lepiej, ale dzień tak się poukładał, że nie pobiegałam. Może to i dobrze, lepiej jeden dzień dłużej poczekać, niż potem być uziemionym przez dni kilka.
Dziś wpadła dyszka.
Do 5tego kilometra średnie pokazywało 5:26, a całość wyszła 5:21.
Dobrze się biegło, choć momentami nie-lekko.
Październikowo uzbierało się 182km. Dużo.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
1 listopada 2021
13km po 5:42.
Początek raczej szybko, okolice 5:35, potem kombinacja po lasku i trochę wokół zalewu. Jakoś zmęczona się dziś czułam, od ok.7km niemal co kilometr robiłam przerwę.
Wracałam standardową trasą, myśląc że uroczystości na cmentarzu się już skończyły. Byłam w tzw. mylnym błędzie, więc musiałam się lekko przeciskać między wychodzącymi z cmentarza ludkami.
No ale na okrążanie tłumów i dłuższą trasę nie miałam już sił, a w marsz też nie chciałam przechodzić - leciałam dziś na krótko; w biegu ciepło, ale w marszu chłodniej, przeziębienie nie byłoby mile widziane.
13km po 5:42.
Początek raczej szybko, okolice 5:35, potem kombinacja po lasku i trochę wokół zalewu. Jakoś zmęczona się dziś czułam, od ok.7km niemal co kilometr robiłam przerwę.
Wracałam standardową trasą, myśląc że uroczystości na cmentarzu się już skończyły. Byłam w tzw. mylnym błędzie, więc musiałam się lekko przeciskać między wychodzącymi z cmentarza ludkami.
No ale na okrążanie tłumów i dłuższą trasę nie miałam już sił, a w marsz też nie chciałam przechodzić - leciałam dziś na krótko; w biegu ciepło, ale w marszu chłodniej, przeziębienie nie byłoby mile widziane.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
3 listopada 2021
- Co to za durny dźwięk, to na pewno nie mój telefon - pomyślała Anna.
Chwilę później...
- Yyy,to jednak mój telefon. Czemu on dzwoni? Aha, miałam wstać na bieganie. Nie chce mi się. Ale jednak wstanę.
No i wstała(m)**.
Muszę się ruszać, bo inaczej gnuśnieję.
Myślałam, że na zewnątrz będzie ciemnica, ale zaczynało już być szarawo. To oznaczało, że nie musze się telepać po mieście i mogę polecieć nad zalew.
Obiegłam go z jednej strony (5.6km po 5:25), chwila przerwy. Pomyślałam, że jeśli wrócę tą samą trasą, to razem wyjdzie 11km, może być. Ale biegnąc zmieniłam zdanie i zrobiłam nawrotkę, obliczając w myślach dystans, który po tych obliczeniach wychodził mi tak sam.
No cóż. Wiedziałam, że z matmy nie-lekko, ale kiedy stopowałam zegarek na 4.4km (5:30), sama się zastanawiałam, jak ja to obliczenie zrobiłam
Może będę to nazywać "obliczeniem życzeniowym"...
**
Warto było - po nawrotce przed oczami miałam widok mgły unoszącej się coraz wyżej, a w tle - czerwona kula słońca.
- Co to za durny dźwięk, to na pewno nie mój telefon - pomyślała Anna.
Chwilę później...
- Yyy,to jednak mój telefon. Czemu on dzwoni? Aha, miałam wstać na bieganie. Nie chce mi się. Ale jednak wstanę.
No i wstała(m)**.
Muszę się ruszać, bo inaczej gnuśnieję.
Myślałam, że na zewnątrz będzie ciemnica, ale zaczynało już być szarawo. To oznaczało, że nie musze się telepać po mieście i mogę polecieć nad zalew.
Obiegłam go z jednej strony (5.6km po 5:25), chwila przerwy. Pomyślałam, że jeśli wrócę tą samą trasą, to razem wyjdzie 11km, może być. Ale biegnąc zmieniłam zdanie i zrobiłam nawrotkę, obliczając w myślach dystans, który po tych obliczeniach wychodził mi tak sam.
No cóż. Wiedziałam, że z matmy nie-lekko, ale kiedy stopowałam zegarek na 4.4km (5:30), sama się zastanawiałam, jak ja to obliczenie zrobiłam
Może będę to nazywać "obliczeniem życzeniowym"...
**
Warto było - po nawrotce przed oczami miałam widok mgły unoszącej się coraz wyżej, a w tle - czerwona kula słońca.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
28 listopada 2021
Eee, 2 tys pyknie w tym roku jak nic - pomyślała Anna, patrząc na podsumowanie kilometrażu na początku listopada.
No i jak to w takich sytuacjach (nie po raz pierwszy) bywa, Góra stwierdziła: Eee, nie rozpędzaj się dziewczę...
No i zaniemogło biedactwo.
I choć ruchu brakowało niemożebnie, były też plusy dodatnie całej sytuacji, a jeszcze więcej zobaczę pewnie po czasie bliżej nieokreślonym.
Organizm wrócił do jako takiego funkcjonowania i głos wewnętrzny coraz częściej wołał o bieganie.
Miałam potruchtać wczoraj rano, ale nie wyszło, trzeba było zmienić plan.
Kolejna opcja - trochę późniejsze rano. Też nie wyszło.
Do trzech razy sztuka? Może ok 15, wyskoczę na godzinkę, zdążę ze wszystkim zanim goście przyjdą.
Hm, chyba jednak nie zdążę.
No i nagle wiadomość "spóźnimy się".
W to mi graj!
Założyłam, że takie 45min to będzie przyzwoicie dość, a i bezpiecznie w miarę.
No ale po 2-3km nic takiego się nie działo, poza tym, że ponad 3 tyg niebiegowego trybu życia były lekko odczuwalne.
Biegło się fajnie, spokojnie, chyba od 6-7km czułam, że już mam zakwasy Dziś rano czułam je jeszcze bardziej.
No więc skoro nie było tragedii, skończyło się na dyszce po 5:50.
Dziś 15km, ciało wczorajszego biegu nie zapomniało. Od 10km łydki jak z kamienia, dwójki podobnie. I tak jak wczorajsze ostatnie 2km były najszybsze (gdzieś tak 5:35), tak tym razem było zupełnie odwrotnie.
Nicto, cieszę się, że mogłam pobiegać
Eee, 2 tys pyknie w tym roku jak nic - pomyślała Anna, patrząc na podsumowanie kilometrażu na początku listopada.
No i jak to w takich sytuacjach (nie po raz pierwszy) bywa, Góra stwierdziła: Eee, nie rozpędzaj się dziewczę...
No i zaniemogło biedactwo.
I choć ruchu brakowało niemożebnie, były też plusy dodatnie całej sytuacji, a jeszcze więcej zobaczę pewnie po czasie bliżej nieokreślonym.
Organizm wrócił do jako takiego funkcjonowania i głos wewnętrzny coraz częściej wołał o bieganie.
Miałam potruchtać wczoraj rano, ale nie wyszło, trzeba było zmienić plan.
Kolejna opcja - trochę późniejsze rano. Też nie wyszło.
Do trzech razy sztuka? Może ok 15, wyskoczę na godzinkę, zdążę ze wszystkim zanim goście przyjdą.
Hm, chyba jednak nie zdążę.
No i nagle wiadomość "spóźnimy się".
W to mi graj!
Założyłam, że takie 45min to będzie przyzwoicie dość, a i bezpiecznie w miarę.
No ale po 2-3km nic takiego się nie działo, poza tym, że ponad 3 tyg niebiegowego trybu życia były lekko odczuwalne.
Biegło się fajnie, spokojnie, chyba od 6-7km czułam, że już mam zakwasy Dziś rano czułam je jeszcze bardziej.
No więc skoro nie było tragedii, skończyło się na dyszce po 5:50.
Dziś 15km, ciało wczorajszego biegu nie zapomniało. Od 10km łydki jak z kamienia, dwójki podobnie. I tak jak wczorajsze ostatnie 2km były najszybsze (gdzieś tak 5:35), tak tym razem było zupełnie odwrotnie.
Nicto, cieszę się, że mogłam pobiegać
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
30 listopada 2021
Zimno dzisiaj.
Kiedy wracałam z pracy, dreptanie było ostatnią rzeczą, o jakiej marzyłam.
No ale jakoś później się zebrałam.
Wrzuciłam zimową bluzę, czapę zimową i ruszyłam. Po chwili zaczęłam się zastanawiać, czy to jednak nie był błąd, bo jakoś wcale zimno nie jest... Nicto, biegnę dalej, obmyślam trasę, już miałam wbiec w pewną ulicę, kiedy zawróciłam i pobiegłam poza miasto, chodnikiem oświetlonym. Po chyba 3km stwierdziłam, że skoro dalej prowadzi ścieżka rowerowa, też oświetlona, to sobie nią pobiegnę, zawrócę i coś tam jeszcze pośmigam.
No.
Za miastem to już wiało. Konkretnie dość, na szczęście w plecy, więc nie było źle.
Gorzej po nawrotce...
Z jednej strony pole, wiatr nogi mi plątał, ledwo dawałam radę, już się nawet zaczęłam zastanawiać, czy to nie Wrocław...
Po wiadukcie zaczęło się robić znośniej, potem skręciłam w ulicę, którą chciałam biec na początku. Tam też wiało. Łomatkorudo, alem się zmachała. Kiedy zegarek wybił 10km (5:38), zastopowałam. Ale ogółem nie było źle, jakaś pamięć mięśniowa jest, bo ostatnie 2km po 5:26 i 5:21, a były pod wiatr.
Ostatnie 3km po 5:45.
Łomatkorudo, jak mnie nogi bolą
Zakwasy już mam niemożebne.
Radość z biegania to jedno, ale w rachunkach porządek być musi, więc dzisiaj miało wejść te 13km, żeby w listopadzie domknąć kilometraż, który miałam w zeszłym roku skoro 2 tysiaki nie wskoczą.
1768 z groszem.
Zimno dzisiaj.
Kiedy wracałam z pracy, dreptanie było ostatnią rzeczą, o jakiej marzyłam.
No ale jakoś później się zebrałam.
Wrzuciłam zimową bluzę, czapę zimową i ruszyłam. Po chwili zaczęłam się zastanawiać, czy to jednak nie był błąd, bo jakoś wcale zimno nie jest... Nicto, biegnę dalej, obmyślam trasę, już miałam wbiec w pewną ulicę, kiedy zawróciłam i pobiegłam poza miasto, chodnikiem oświetlonym. Po chyba 3km stwierdziłam, że skoro dalej prowadzi ścieżka rowerowa, też oświetlona, to sobie nią pobiegnę, zawrócę i coś tam jeszcze pośmigam.
No.
Za miastem to już wiało. Konkretnie dość, na szczęście w plecy, więc nie było źle.
Gorzej po nawrotce...
Z jednej strony pole, wiatr nogi mi plątał, ledwo dawałam radę, już się nawet zaczęłam zastanawiać, czy to nie Wrocław...
Po wiadukcie zaczęło się robić znośniej, potem skręciłam w ulicę, którą chciałam biec na początku. Tam też wiało. Łomatkorudo, alem się zmachała. Kiedy zegarek wybił 10km (5:38), zastopowałam. Ale ogółem nie było źle, jakaś pamięć mięśniowa jest, bo ostatnie 2km po 5:26 i 5:21, a były pod wiatr.
Ostatnie 3km po 5:45.
Łomatkorudo, jak mnie nogi bolą
Zakwasy już mam niemożebne.
Radość z biegania to jedno, ale w rachunkach porządek być musi, więc dzisiaj miało wejść te 13km, żeby w listopadzie domknąć kilometraż, który miałam w zeszłym roku skoro 2 tysiaki nie wskoczą.
1768 z groszem.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
2 grudnia 2021
Dzisiaj rano pogoda nie zachęcała do wieczornego biegania.
Do niczego nie zachęcała.
Za to widok był przecudny - niebo w połowie niebieskie, w połowie zakryte ciemnymi chmurami, wyglądało to jakby w oddali był potężny masyw górski
Wieczorem nie wiało już tak mocno, więc w ramach przełamywania rutyny codzienności wyturlałam się z domu.
Pobiegłam na moją starą dzielnię biegowo-mieszkalną, czyli w sumie na dzielnie dwie
Wyszła dyszka po 5:39, druga piątka szybciej a napiszę, co mi tam
I - 5:53/5:48/5:42/5:35/5:39
II - 5:44/5:33/5:33/5:37/5:27
Dzisiaj rano pogoda nie zachęcała do wieczornego biegania.
Do niczego nie zachęcała.
Za to widok był przecudny - niebo w połowie niebieskie, w połowie zakryte ciemnymi chmurami, wyglądało to jakby w oddali był potężny masyw górski
Wieczorem nie wiało już tak mocno, więc w ramach przełamywania rutyny codzienności wyturlałam się z domu.
Pobiegłam na moją starą dzielnię biegowo-mieszkalną, czyli w sumie na dzielnie dwie
Wyszła dyszka po 5:39, druga piątka szybciej a napiszę, co mi tam
I - 5:53/5:48/5:42/5:35/5:39
II - 5:44/5:33/5:33/5:37/5:27
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
4 grudnia 2021
Godzina przeglądu kominiarskiego letko popsuła mi biegowe szyki.
Niemniej, wczoraj pomyślałam, że jak się tak szybciutko uwinę, to zdążę wrócić na podaną godzinę.
Bonus dzisiejszego dnia - śnieg.
Bajkowo
Zastanawiałam się jak falcony dadzą radę - poradziły sobie całkiem całkiem.
Nad zalewem i okolicznymi trasami śnieg jeszcze nieodgarnięty, miód malina
Pomyślałam, że zrobię dwa kółka, wyjdzie tak mniej więcej 13km. Coś tam dokręcę i gotowe. No ale jakos tak się zadziało, że trochę czasu uciekło, 8.65km weszło w 50min 20sek (5:49). Luknęłam na zegarek, zostało mi 26min do godziny zero, machnęłabym te brakujące 4.4km, ale miałam wewnętrzne przekonanie, żeby jednak machnąć 12km i nie martwić się, że muszę gonić fachowca po sąsiednich mieszkaniach. Rozsądek podpowiadał, że plusem dodatkowym będzie więcej siły na jutro
(z drugiej strony, 1 km aż takiej różnicy nie robi...)
Poszłam za przekonaniem, pozostałe 3.4km weszły po 5:42, podbiegam do bloku, patrzę i kogo widzę...?
Dobrze jest słuchać intuicji.
Godzina przeglądu kominiarskiego letko popsuła mi biegowe szyki.
Niemniej, wczoraj pomyślałam, że jak się tak szybciutko uwinę, to zdążę wrócić na podaną godzinę.
Bonus dzisiejszego dnia - śnieg.
Bajkowo
Zastanawiałam się jak falcony dadzą radę - poradziły sobie całkiem całkiem.
Nad zalewem i okolicznymi trasami śnieg jeszcze nieodgarnięty, miód malina
Pomyślałam, że zrobię dwa kółka, wyjdzie tak mniej więcej 13km. Coś tam dokręcę i gotowe. No ale jakos tak się zadziało, że trochę czasu uciekło, 8.65km weszło w 50min 20sek (5:49). Luknęłam na zegarek, zostało mi 26min do godziny zero, machnęłabym te brakujące 4.4km, ale miałam wewnętrzne przekonanie, żeby jednak machnąć 12km i nie martwić się, że muszę gonić fachowca po sąsiednich mieszkaniach. Rozsądek podpowiadał, że plusem dodatkowym będzie więcej siły na jutro
(z drugiej strony, 1 km aż takiej różnicy nie robi...)
Poszłam za przekonaniem, pozostałe 3.4km weszły po 5:42, podbiegam do bloku, patrzę i kogo widzę...?
Dobrze jest słuchać intuicji.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
5 grudnia 2021
'Cudo', pomyślałam podnosząc rano rolety.
Idealnie biało na bieganie.
Będę chłonąć piękno natury, wsłuchiwać w skrzypiący śnieg, chyżo przemykać między płatkami śniegu, ciesząc się każdym z nich i obdarowując przechodniów czarującym uśmiechem swym.
Tia.
Śnieg padał w oczy, wiał wiatr, nos strajkował, co skutkowało namolnie-częstym zatrzymywaniem się i uruchamianiem chusteczek.
Za każdym razem, kiedy kogoś mijałam, zastanawiałam się, czy ten makijaż, który zmyłam po przyjściu z kościoła, faktycznie się zmył, czy jednak biegam z oczami jak panda.
A na końcu ledwo nogi podnosiłam.
Co nie zmienia faktu, że samo bieganie było w gruncie rzeczy całkiem przyjemne.
Nazbierało się tego-o-matko-jakże-zwiewnego-romantyzmu 15km w 1.5h.
Dobrej Niedzieli
'Cudo', pomyślałam podnosząc rano rolety.
Idealnie biało na bieganie.
Będę chłonąć piękno natury, wsłuchiwać w skrzypiący śnieg, chyżo przemykać między płatkami śniegu, ciesząc się każdym z nich i obdarowując przechodniów czarującym uśmiechem swym.
Tia.
Śnieg padał w oczy, wiał wiatr, nos strajkował, co skutkowało namolnie-częstym zatrzymywaniem się i uruchamianiem chusteczek.
Za każdym razem, kiedy kogoś mijałam, zastanawiałam się, czy ten makijaż, który zmyłam po przyjściu z kościoła, faktycznie się zmył, czy jednak biegam z oczami jak panda.
A na końcu ledwo nogi podnosiłam.
Co nie zmienia faktu, że samo bieganie było w gruncie rzeczy całkiem przyjemne.
Nazbierało się tego-o-matko-jakże-zwiewnego-romantyzmu 15km w 1.5h.
Dobrej Niedzieli
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
8 grudnia 2021
Zamierzenie było takie, że jeśli obudzę się o określonej porze, to biegam, jeśli nie - znak, że mam się wyspać.
Obudziłam się minutę przed zakładaną porą nawet wyspana
Moja stara dzielnia biegowa okazuje się całkiem dobra na poranne kilometry, wieczorne zresztą też. Na początku wydawało mi się, że będę musiała się tłuc ulicami ile wlezie, a tu nagle pach pach i dyszka wpadła.
Po pierwszej piątce średnie tempo wychodziło 5:39, cała dyszka wpadła po 5:33.
Po powrocie do domu oblukałam poszczególne kilometry, bo w trakcie biegu jakoś nie zwracałam na to szczególnej uwagi.
Wyszło nawet całkiem całkiem:
1-5--> 5:46/5:39/5:37/5:37/5:31
6-10--> 5:31/5:31/5:28/5:30/5:23
Od piątego do dziewiątego tempo utrzymywałam niemal idealnie równo, mała rzecz a cieszy. Tym bardziej, że w ogóle tego nie pilnowałam.
Zamierzenie było takie, że jeśli obudzę się o określonej porze, to biegam, jeśli nie - znak, że mam się wyspać.
Obudziłam się minutę przed zakładaną porą nawet wyspana
Moja stara dzielnia biegowa okazuje się całkiem dobra na poranne kilometry, wieczorne zresztą też. Na początku wydawało mi się, że będę musiała się tłuc ulicami ile wlezie, a tu nagle pach pach i dyszka wpadła.
Po pierwszej piątce średnie tempo wychodziło 5:39, cała dyszka wpadła po 5:33.
Po powrocie do domu oblukałam poszczególne kilometry, bo w trakcie biegu jakoś nie zwracałam na to szczególnej uwagi.
Wyszło nawet całkiem całkiem:
1-5--> 5:46/5:39/5:37/5:37/5:31
6-10--> 5:31/5:31/5:28/5:30/5:23
Od piątego do dziewiątego tempo utrzymywałam niemal idealnie równo, mała rzecz a cieszy. Tym bardziej, że w ogóle tego nie pilnowałam.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
9 grudnia 2021
Wyjść, nie wyjść...
W końcu stwierdziłam, że musze przewietrzyć głowę, bo zwariuję.
Ubrałam się, otworzyłam okno, coby wystawić zegarek (GPS do załapania) i...poczułam głęboką wdzięczność i radość. Zobaczyłam świat zasypany śniegiem, nadal lecącym z nieba.
Bajka
Obiegłam moje stare-nowe tereny, z początków mojego biegania; czasu w którym wydawało mi się, że jak nie biegnę kolejnego treningu szybciej, to jest źle :D
Potem pomyślałam, że jest tak urokliwie, że nie chcę wracać po dyszce do domu, więc pobiegłam na drugą stronę miasta, trasą, którą często robiłam wcześnie rano. Wleciałam na wiadukt, zbiegłam, zrobiłam kółko, wróciłam na wiadukt i pobiegłam do domu.
Świetnie się biegło, śnieg nie ubity, nie rozjechany, nie rozdeptany. Wyjątkiem były ulice, trzeba było uważać, żeby się nie poślizgnąć w tej osolonej-już-brei.
12km po 5:41.
Druga połowa szybsza, w okolicach 5:35-5:30.
Wyjść, nie wyjść...
W końcu stwierdziłam, że musze przewietrzyć głowę, bo zwariuję.
Ubrałam się, otworzyłam okno, coby wystawić zegarek (GPS do załapania) i...poczułam głęboką wdzięczność i radość. Zobaczyłam świat zasypany śniegiem, nadal lecącym z nieba.
Bajka
Obiegłam moje stare-nowe tereny, z początków mojego biegania; czasu w którym wydawało mi się, że jak nie biegnę kolejnego treningu szybciej, to jest źle :D
Potem pomyślałam, że jest tak urokliwie, że nie chcę wracać po dyszce do domu, więc pobiegłam na drugą stronę miasta, trasą, którą często robiłam wcześnie rano. Wleciałam na wiadukt, zbiegłam, zrobiłam kółko, wróciłam na wiadukt i pobiegłam do domu.
Świetnie się biegło, śnieg nie ubity, nie rozjechany, nie rozdeptany. Wyjątkiem były ulice, trzeba było uważać, żeby się nie poślizgnąć w tej osolonej-już-brei.
12km po 5:41.
Druga połowa szybsza, w okolicach 5:35-5:30.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
11 grudnia 2021
Miałam dzisiaj NIE biegać.
No, ale...
Temperatura zelżała, na zewnątrz tak pięknie...
Wyskoczyłam na szybkie 8km.
Faktycznie było szybkie, zupełnie nieplanowo.
Najpierw przez 1km GPS nie dawał się złapać, ale myślę że tempo oscylowało w okolicach 5:40.
Kolejne 7km po 5:23 --> 5:36/5:29/5:20/5:16/5:11/5:07 i ostatni po 5:36, coby odsapnąć trochę.
Przypomniał mi się dzisiaj tytuł bloga Kuby Krause "Run by feel", chyba najlepiej tak właśnie mi się biega - na tzw. samopoczucie: organizm sam podpowiada, jak i co dreptać.
Nie jestem pewna, czy w tym podejściu o to dokładnie chodziło, ale moje prywatne podejście takie właśnie jest
Miałam dzisiaj NIE biegać.
No, ale...
Temperatura zelżała, na zewnątrz tak pięknie...
Wyskoczyłam na szybkie 8km.
Faktycznie było szybkie, zupełnie nieplanowo.
Najpierw przez 1km GPS nie dawał się złapać, ale myślę że tempo oscylowało w okolicach 5:40.
Kolejne 7km po 5:23 --> 5:36/5:29/5:20/5:16/5:11/5:07 i ostatni po 5:36, coby odsapnąć trochę.
Przypomniał mi się dzisiaj tytuł bloga Kuby Krause "Run by feel", chyba najlepiej tak właśnie mi się biega - na tzw. samopoczucie: organizm sam podpowiada, jak i co dreptać.
Nie jestem pewna, czy w tym podejściu o to dokładnie chodziło, ale moje prywatne podejście takie właśnie jest
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
15 grudnia 2021
Trochę samą siebie musiałam przekonać, żeby zaraz po pracy wyjśc na bieganie.
A to pogoda kiepska, a to tyle rzeczy do zrobienia, a to się nie chce, a to się nie chce, a to się nie chce...
Początkowo myślałam o dyszce, gdzieś dwunastka zaczęła po głowie kołatać.
Skończyło się na dwusetkach z okładem
Najpierw okład 5.6km po 5:21 -->5:36/5:31/5:15/5:08/5:05 i na schłodzenie 600m po 5:36.
Potem dwusetki, sztuk 5. Początkowe tempo pokazywało 3:51, skończyło się na 3:40. W przerwach trucht.
Powrót okład 2.7km po 5:22, samo wyszło, miało być wolniej: 5:33/5:23/5:06.
Dobre bieganie.
Trochę samą siebie musiałam przekonać, żeby zaraz po pracy wyjśc na bieganie.
A to pogoda kiepska, a to tyle rzeczy do zrobienia, a to się nie chce, a to się nie chce, a to się nie chce...
Początkowo myślałam o dyszce, gdzieś dwunastka zaczęła po głowie kołatać.
Skończyło się na dwusetkach z okładem
Najpierw okład 5.6km po 5:21 -->5:36/5:31/5:15/5:08/5:05 i na schłodzenie 600m po 5:36.
Potem dwusetki, sztuk 5. Początkowe tempo pokazywało 3:51, skończyło się na 3:40. W przerwach trucht.
Powrót okład 2.7km po 5:22, samo wyszło, miało być wolniej: 5:33/5:23/5:06.
Dobre bieganie.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
18 grudnia 2021
Żeby zrealizować wszystko, co na dziś sobie zaplanowałam, a jeszcze złapać chwilę na odpoczynek, trzeba było wcześnie wstać.
Żal mi budzików. Mało kto lubi ich dźwięk
Niemniej jednak, bieganie było eleganckie.
Pobiegłam standardową trasą, później zamierzałam okrążyć dzielnię, ale w ostatniej chwili wybrałam wiadukt.
Po 5km uskuteczniłam starą poranną trasę, z drugim wiaduktem, 4 solidne podbiegi zatem zaliczone, plus jeszcze mniejsze wzniesienia w miejscach różnych.
Tempo szóstego km wleciało 5:09, zdecydowanie za szybko, kolejne kilometry już wolniej.
Początkowo w planach była dwunastka, ale później okazało się, że źle obliczyłam dystans - skończyłabym na 12.5km, no to wiadomo, że te 500m żal byłoby tak zostawić...
13km po 5:27.
Żeby zrealizować wszystko, co na dziś sobie zaplanowałam, a jeszcze złapać chwilę na odpoczynek, trzeba było wcześnie wstać.
Żal mi budzików. Mało kto lubi ich dźwięk
Niemniej jednak, bieganie było eleganckie.
Pobiegłam standardową trasą, później zamierzałam okrążyć dzielnię, ale w ostatniej chwili wybrałam wiadukt.
Po 5km uskuteczniłam starą poranną trasę, z drugim wiaduktem, 4 solidne podbiegi zatem zaliczone, plus jeszcze mniejsze wzniesienia w miejscach różnych.
Tempo szóstego km wleciało 5:09, zdecydowanie za szybko, kolejne kilometry już wolniej.
Początkowo w planach była dwunastka, ale później okazało się, że źle obliczyłam dystans - skończyłabym na 12.5km, no to wiadomo, że te 500m żal byłoby tak zostawić...
13km po 5:27.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
19 grudnia 2021
Żołądek nie był wczoraj moją najmocniejszą stroną
Na szczęście zbuntował się raz, a dobrze, aczkolwiek letko mnie ten bunt osłabił.
Dziś na szczęście było już ok.
Za to przy wyciąganiu ciasta z zamrażarki, a raczej przy próbie zamknięcia szuflady, coś się zblokowało i poharatałam sobie lekko przegub ręki. Gdyby poharatanie trafiło 3mm w lewo, już nie byłoby tak wesoło
No w każdym razie zdezynfekowałam, okleiłam plastrem i wyszłam z domu.
Co tu dziś biegać...?, zastanawiałam się w trakcie biegu.
Nabiłam ze 4km po lasku, poleciałam trasę okołozalewową, wróciłam (11.55km po 5:42) i machnęłam 3x350m po 4:06, z przerwą w truchcie.
No i pobiegłam do domu, 2.5km po 5:53. Wolno, bom zmęczona była tymi trzysetkami.
Żołądek nie był wczoraj moją najmocniejszą stroną
Na szczęście zbuntował się raz, a dobrze, aczkolwiek letko mnie ten bunt osłabił.
Dziś na szczęście było już ok.
Za to przy wyciąganiu ciasta z zamrażarki, a raczej przy próbie zamknięcia szuflady, coś się zblokowało i poharatałam sobie lekko przegub ręki. Gdyby poharatanie trafiło 3mm w lewo, już nie byłoby tak wesoło
No w każdym razie zdezynfekowałam, okleiłam plastrem i wyszłam z domu.
Co tu dziś biegać...?, zastanawiałam się w trakcie biegu.
Nabiłam ze 4km po lasku, poleciałam trasę okołozalewową, wróciłam (11.55km po 5:42) i machnęłam 3x350m po 4:06, z przerwą w truchcie.
No i pobiegłam do domu, 2.5km po 5:53. Wolno, bom zmęczona była tymi trzysetkami.