Jarek (keiw) - Luźne wpisy
Moderator: infernal
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Poprzedni tydzień to zrobione 100,3 km. Teraz już luzuję.
Wtorek:
BS + Przebieżki ~14,2 km
Środa:
WB2 13 km, całość ~19,3 km
WB2 podobnie jak tydzień wcześniej ale tym razem zrobiłem 13 km na pofalowanej pętli, szybszym tempem i na oczko niższym średnim pulsie.
Czwartek:
Regeneracyjna dyszka.
Ciężkie nogi ale tego się spodziewałem.
Sobota:
Parkrun, z rozgrzewką i schłodzeniem ~20,5 km
Wiedziałem, że sporo już siedzi w nogach więc postanowiłem Parkrun pobiec tempem 4:10.
Zacząłem trochę za szybko, później wyrównałem a na koniec lekko zdechłem ale finalnie prawie w punkt czyli 5km w 20:47.
Notka statystyczna: wracając do domu przekroczyłem 3000km/2021 r. - oczywiście mowa o bieganiu
Na foto w dwóch różnych koszulkach, bo po Parkrun dostałem koszulkę i nie chciało mi się jej trzymać w ręce, więc założyłem ją na siebie i truchtałem w dwóch
W ten sposób był to mój najcieplejszy ubiór biegowy chyba od wiosny. Jeszcze nie wyciągnąłem długich ciuchów biegowych ale powoli chyba zbliża się ten okres
Niedziela:
Spokojny bieg długi 36 km.
Na bieg umówiłem się z kolegą Przemkiem. Biegaliśmy pętlę około 5,2 km dookoła Jeziora Głębokiego.
To crosowa pętla lekko pofalowana, ale dość fajna: trochę korzeni i sporo ludzi cieszących się przyrodą i pogodą
Cztery okrążenia, około 21 km, zrobiłem wspólnie z Przemkiem a kolejne 3 już dokręciłem solo.
Zasilanie: 0,5l piwa bezalkoholowego, 0,5l wody, jeden mus Tymbark i jeden żel GU.
Biegało się całkiem fajnie ale miałem lekki ból pod prawą piętą co mnie trochę niepokoi.
Dziś potruchtałem regeneracyjnie 10 km i nie było źle z tą piętą.
To już był ostatni taki long, raptem zrobiłem dwa i musi to wystarczyć. Pytanie tylko na ile
Jak już wspomniałem, teraz zmniejszam kilometraż i obciążenia.
Dziś było luźne 10 km, jutro może taki półakcent w postaci podbiegów. Akcent zrobię w ramach Parkrun i w niedzielę jakieś 16-18 km.
Wtorek:
BS + Przebieżki ~14,2 km
Środa:
WB2 13 km, całość ~19,3 km
WB2 podobnie jak tydzień wcześniej ale tym razem zrobiłem 13 km na pofalowanej pętli, szybszym tempem i na oczko niższym średnim pulsie.
Czwartek:
Regeneracyjna dyszka.
Ciężkie nogi ale tego się spodziewałem.
Sobota:
Parkrun, z rozgrzewką i schłodzeniem ~20,5 km
Wiedziałem, że sporo już siedzi w nogach więc postanowiłem Parkrun pobiec tempem 4:10.
Zacząłem trochę za szybko, później wyrównałem a na koniec lekko zdechłem ale finalnie prawie w punkt czyli 5km w 20:47.
Notka statystyczna: wracając do domu przekroczyłem 3000km/2021 r. - oczywiście mowa o bieganiu
Na foto w dwóch różnych koszulkach, bo po Parkrun dostałem koszulkę i nie chciało mi się jej trzymać w ręce, więc założyłem ją na siebie i truchtałem w dwóch
W ten sposób był to mój najcieplejszy ubiór biegowy chyba od wiosny. Jeszcze nie wyciągnąłem długich ciuchów biegowych ale powoli chyba zbliża się ten okres
Niedziela:
Spokojny bieg długi 36 km.
Na bieg umówiłem się z kolegą Przemkiem. Biegaliśmy pętlę około 5,2 km dookoła Jeziora Głębokiego.
To crosowa pętla lekko pofalowana, ale dość fajna: trochę korzeni i sporo ludzi cieszących się przyrodą i pogodą
Cztery okrążenia, około 21 km, zrobiłem wspólnie z Przemkiem a kolejne 3 już dokręciłem solo.
Zasilanie: 0,5l piwa bezalkoholowego, 0,5l wody, jeden mus Tymbark i jeden żel GU.
Biegało się całkiem fajnie ale miałem lekki ból pod prawą piętą co mnie trochę niepokoi.
Dziś potruchtałem regeneracyjnie 10 km i nie było źle z tą piętą.
To już był ostatni taki long, raptem zrobiłem dwa i musi to wystarczyć. Pytanie tylko na ile
Jak już wspomniałem, teraz zmniejszam kilometraż i obciążenia.
Dziś było luźne 10 km, jutro może taki półakcent w postaci podbiegów. Akcent zrobię w ramach Parkrun i w niedzielę jakieś 16-18 km.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Ostatni tydzień przed zawodami ultra 24h - 54,6 km biegania
Pisałem o tym, że mnie coś pobolewa prawa stopa.
Zawaliłem nią co prawda w coś na zawodach, ale ból powraca i zlokalizowany jest pod prawą piętą.
Wszystko wskazuje na to, że to okolica przyczepu rozcięgna podeszwowego do pięty:
https://www.medicover.pl/o-zdrowiu/zapa ... ,169,n,192
Dziś mam wizytę u fizjo, zobaczymy co powie.
Ogólnie to stopy systematycznie roluję, traktuję pistoletem. Ostatnio dorzuciłem okłady mrożonym kompresem.
Ból jest lekko umiarkowany więc na razie dramatu nie widzę
Wtorek:
10km biegu regeneracyjnego:
Środa:
W większości w tym dniu robiłem akcent, tym razem akcent postanowiłem zrobić w ramach Parkrun w sobotę a dziś wpadły podbiegi/zbiegi.
Wybrałem się do Parku Kasprowicza i je tam zrobiłem: 10x na odcinku ~310m ze wznosem ~21m.
Czwartek:
Odpuściłem bieganie ale zrobiłem 16,3km szybkim marszem:
Wieczorem kolega Przemek napisał mi o wiejskich zawodach na 10km w Nowogródku Pomorskim, które właśnie znalazł i postanowił się zapisać.
Planowałem zrobić longa w sobotę z akcentem na Parkrun a w niedzielę już tylko 10-12km BS.
Szybka akcja, zmiana planów i postanowiłem w sobotę pobiec longa a Parkrun pobiec tempem 5:00 i zrobić tylko kilka przebieżek a w niedzielę zapisać się na te zawody i zrobić akcent bieg ciągły 10km tempem ~4:25 - gdzieś w okolicy pulsu 162 bpm.
Tak więc zapisaliśmy się na zawody w nieznanym nam wcześniej miejscu
Sobota:
Long i Parkrun zgodnie z założeniami:
Niedziela:
"Wiejska 10-tka" - Nowogródek Pomorski
Temperatura 21-22 st, słonko i chmury ale bardzo wietrznie.
Robiąc rozgrzewkę z Przemkiem postanowiliśmy nawet biec wolniej bo tak wiało, że masakra.
Miałem pas na numer startowy ale wiatr tak nim targał, że jeszcze przypiąłem go dodatkowo do koszulki od dołu agrafkami.
Początek trasy to wybiegnięcie z Nowogródka w kierunku drogi S3 i później bieg mocno pofalowanym pasem drogowym przy S3, na odkrytych przestrzeniach i do piątego km ciągle pod ten "wmordęwind".
Dość dobrze pokazuje to Stryd:
Plusem pierwszego kilometra było to, że był on lekko z górki i początek to trochę osłony od zabudowań.
Nad drogą S3 przebiegaliśmy dwa razy więc trzeba było wbiegać na wiadukty - na krótkim odcinku dodatkowo mocne podbiegi.
Pierwszy taki podbieg był choć z wiatrem, ale drugi już przeciwnie
O dziwo całkiem dobrze mi nogi pracowały. Od samego początku wyprzedzałem ludzi. Do samego końca nikt mnie nie wyprzedził. Najwięcej ludzi łykałem na podbiegach.
Gdzieś w połowie biegu zorientowałem się, że nie mam pasa HRM, puls do tej pory utrzymywał się wg założeń w okolicy 162 a tu nagle dziwnie skoczył i załapałem wtedy, że to pomiar z nadgarstka, więc tak naprawdę nie wiem co było, ale wiem, że na tym etapie nie cisnąłem na maksa.
Dobiegliśmy do miejscowości Trzcinna - tu przypadała połowa trasy, był tez punkt z wodą.
Były zabudowania, zaczęliśmy biec z powrotem drugą stroną S3 więc i wiatr już tak nie doskwierał.
Po wybiegnięciu z tej miejscowości skończyła się dobra droga. Wbiegliśmy w jakiś dukt wyłożony kocimi łbami i pokruszoną cegłą który później przeszedł w nierówną polno-leśną drogę.
Trzeba było tam bardzo uważać i niespodziewanie gdzieś na ~7 km była ponownie woda. Złapałem kubek, przepłukałem usta a reszta poszła na głowę, właściwie to na czapeczkę.
Dobiegłem do asfaltu i zaczął się podbieg na wiadukt nad S3 i tym razem pod ten cholerny wiatr no i już prawie 8km w nogach.
Dygresja odnośnie oznaczenia i opomiarowania trasy.
Trasa była bardzo dobrze oznaczona. Co 1 km stały tabliczki z różnymi tekstami:
Odcinek 1-2 km i 8-9km były wspólne.
Stryd do 9-tego km praktycznie zawsze pikał równo z tabliczkami. Jednak już tabliczka 8km stała trochę przed tabliczką 2 km i to samo z oznaczeniem dziewiątego kilometra - nie pokrywał się on z pierwszym kilometrem więc było już tam wiadomo, że trasa będzie dłuższa.
U mnie i u Przemka wyszło dokładnie 80m więcej.
Nie było tu walki o życiówki, więc to tylko mała informacja
Na podbiegu pomiędzy 8 a 9 km dopadłem jeszcze jednego zawodnika. Grzeczny bardzo, życzył mi powodzenia, odwzajemniłem się tym samym
Ostatni kilometr to rzeźbienie pod wiatr i pod górkę. Nie miałem nikogo przed sobą a grzeczny kolega też został trochę z tyłu więc za bardzo już się nie wysilałem
Wbiegłem na metę z czasem 43:14.
Taka ciekawostka, za metą stała mała "kasa fiskalna" z drukarką i każdy mógł wpisać swój numer, kliknąć Enter i otrzymywał wydruk z wynikiem:
Poszczególne kilometry:
Całość:
Garmin pokazuje 108 m przewyższeń.
Ogólnie bieg wymagający ale też bardzo fajnie zorganizowany.
Za bieg płaciłem 35zł, zapisy praktycznie do ostatniej chwili. Po biegu było super jedzenie. W pakiecie były tez koszulki techniczne:
Nagrody świetne. Sołtys z rodziną podjechali ciągnikiem z przyczepką, w której było sporo nagród: dobra natury, rękodzieło.
Odbierając pakiety wrzucaliśmy do pudełka karteczki ze swoimi numerami. Było losowanie i wylosowana osoba wchodziła do przyczepki i brała co chciała. Nagrodą główną był voucher na przelot widokowy samolotem dla 2 osób, były też inne wartościowe vouchery.
Oczywiście zwycięzcy open i kategorii dostali nagrody wcześniej.
Polecam oglądnąć sobie fotki od naszych fotografów:
1. https://www.facebook.com/photo/?fbid=25 ... 2806516917
2. https://www.facebook.com/photo/?fbid=40 ... 4971104187
Po prostu bombowe zawody, wpadł świetny trening i fajnie spędzony czas w słoneczną, ciepłą i wietrzną niedzielę.
***
W piątek ruszam w trasę.
Organizatorzy LD opublikowali wytyczne:
https://www.facebook.com/LesnaDoba/phot ... 892403210/
Jacek pilnuje mi dobrej pogody
Powoli zacznę pakowanie, by czegoś nie zapomnieć.
Potruchtam jeszcze coś na spokojne we wtorek i środę.
***
Taka ciekawostka, zliczyłem wszystkie spacery z ostatniego miesiąca i wyszło 346 km więc tu też jest jakaś nadzieja
Pisałem o tym, że mnie coś pobolewa prawa stopa.
Zawaliłem nią co prawda w coś na zawodach, ale ból powraca i zlokalizowany jest pod prawą piętą.
Wszystko wskazuje na to, że to okolica przyczepu rozcięgna podeszwowego do pięty:
https://www.medicover.pl/o-zdrowiu/zapa ... ,169,n,192
Dziś mam wizytę u fizjo, zobaczymy co powie.
Ogólnie to stopy systematycznie roluję, traktuję pistoletem. Ostatnio dorzuciłem okłady mrożonym kompresem.
Ból jest lekko umiarkowany więc na razie dramatu nie widzę
Wtorek:
10km biegu regeneracyjnego:
Środa:
W większości w tym dniu robiłem akcent, tym razem akcent postanowiłem zrobić w ramach Parkrun w sobotę a dziś wpadły podbiegi/zbiegi.
Wybrałem się do Parku Kasprowicza i je tam zrobiłem: 10x na odcinku ~310m ze wznosem ~21m.
Czwartek:
Odpuściłem bieganie ale zrobiłem 16,3km szybkim marszem:
Wieczorem kolega Przemek napisał mi o wiejskich zawodach na 10km w Nowogródku Pomorskim, które właśnie znalazł i postanowił się zapisać.
Planowałem zrobić longa w sobotę z akcentem na Parkrun a w niedzielę już tylko 10-12km BS.
Szybka akcja, zmiana planów i postanowiłem w sobotę pobiec longa a Parkrun pobiec tempem 5:00 i zrobić tylko kilka przebieżek a w niedzielę zapisać się na te zawody i zrobić akcent bieg ciągły 10km tempem ~4:25 - gdzieś w okolicy pulsu 162 bpm.
Tak więc zapisaliśmy się na zawody w nieznanym nam wcześniej miejscu
Sobota:
Long i Parkrun zgodnie z założeniami:
Niedziela:
"Wiejska 10-tka" - Nowogródek Pomorski
Temperatura 21-22 st, słonko i chmury ale bardzo wietrznie.
Robiąc rozgrzewkę z Przemkiem postanowiliśmy nawet biec wolniej bo tak wiało, że masakra.
Miałem pas na numer startowy ale wiatr tak nim targał, że jeszcze przypiąłem go dodatkowo do koszulki od dołu agrafkami.
Początek trasy to wybiegnięcie z Nowogródka w kierunku drogi S3 i później bieg mocno pofalowanym pasem drogowym przy S3, na odkrytych przestrzeniach i do piątego km ciągle pod ten "wmordęwind".
Dość dobrze pokazuje to Stryd:
Plusem pierwszego kilometra było to, że był on lekko z górki i początek to trochę osłony od zabudowań.
Nad drogą S3 przebiegaliśmy dwa razy więc trzeba było wbiegać na wiadukty - na krótkim odcinku dodatkowo mocne podbiegi.
Pierwszy taki podbieg był choć z wiatrem, ale drugi już przeciwnie
O dziwo całkiem dobrze mi nogi pracowały. Od samego początku wyprzedzałem ludzi. Do samego końca nikt mnie nie wyprzedził. Najwięcej ludzi łykałem na podbiegach.
Gdzieś w połowie biegu zorientowałem się, że nie mam pasa HRM, puls do tej pory utrzymywał się wg założeń w okolicy 162 a tu nagle dziwnie skoczył i załapałem wtedy, że to pomiar z nadgarstka, więc tak naprawdę nie wiem co było, ale wiem, że na tym etapie nie cisnąłem na maksa.
Dobiegliśmy do miejscowości Trzcinna - tu przypadała połowa trasy, był tez punkt z wodą.
Były zabudowania, zaczęliśmy biec z powrotem drugą stroną S3 więc i wiatr już tak nie doskwierał.
Po wybiegnięciu z tej miejscowości skończyła się dobra droga. Wbiegliśmy w jakiś dukt wyłożony kocimi łbami i pokruszoną cegłą który później przeszedł w nierówną polno-leśną drogę.
Trzeba było tam bardzo uważać i niespodziewanie gdzieś na ~7 km była ponownie woda. Złapałem kubek, przepłukałem usta a reszta poszła na głowę, właściwie to na czapeczkę.
Dobiegłem do asfaltu i zaczął się podbieg na wiadukt nad S3 i tym razem pod ten cholerny wiatr no i już prawie 8km w nogach.
Dygresja odnośnie oznaczenia i opomiarowania trasy.
Trasa była bardzo dobrze oznaczona. Co 1 km stały tabliczki z różnymi tekstami:
Odcinek 1-2 km i 8-9km były wspólne.
Stryd do 9-tego km praktycznie zawsze pikał równo z tabliczkami. Jednak już tabliczka 8km stała trochę przed tabliczką 2 km i to samo z oznaczeniem dziewiątego kilometra - nie pokrywał się on z pierwszym kilometrem więc było już tam wiadomo, że trasa będzie dłuższa.
U mnie i u Przemka wyszło dokładnie 80m więcej.
Nie było tu walki o życiówki, więc to tylko mała informacja
Na podbiegu pomiędzy 8 a 9 km dopadłem jeszcze jednego zawodnika. Grzeczny bardzo, życzył mi powodzenia, odwzajemniłem się tym samym
Ostatni kilometr to rzeźbienie pod wiatr i pod górkę. Nie miałem nikogo przed sobą a grzeczny kolega też został trochę z tyłu więc za bardzo już się nie wysilałem
Wbiegłem na metę z czasem 43:14.
Taka ciekawostka, za metą stała mała "kasa fiskalna" z drukarką i każdy mógł wpisać swój numer, kliknąć Enter i otrzymywał wydruk z wynikiem:
Poszczególne kilometry:
Całość:
Garmin pokazuje 108 m przewyższeń.
Ogólnie bieg wymagający ale też bardzo fajnie zorganizowany.
Za bieg płaciłem 35zł, zapisy praktycznie do ostatniej chwili. Po biegu było super jedzenie. W pakiecie były tez koszulki techniczne:
Nagrody świetne. Sołtys z rodziną podjechali ciągnikiem z przyczepką, w której było sporo nagród: dobra natury, rękodzieło.
Odbierając pakiety wrzucaliśmy do pudełka karteczki ze swoimi numerami. Było losowanie i wylosowana osoba wchodziła do przyczepki i brała co chciała. Nagrodą główną był voucher na przelot widokowy samolotem dla 2 osób, były też inne wartościowe vouchery.
Oczywiście zwycięzcy open i kategorii dostali nagrody wcześniej.
Polecam oglądnąć sobie fotki od naszych fotografów:
1. https://www.facebook.com/photo/?fbid=25 ... 2806516917
2. https://www.facebook.com/photo/?fbid=40 ... 4971104187
Po prostu bombowe zawody, wpadł świetny trening i fajnie spędzony czas w słoneczną, ciepłą i wietrzną niedzielę.
***
W piątek ruszam w trasę.
Organizatorzy LD opublikowali wytyczne:
https://www.facebook.com/LesnaDoba/phot ... 892403210/
Jacek pilnuje mi dobrej pogody
Powoli zacznę pakowanie, by czegoś nie zapomnieć.
Potruchtam jeszcze coś na spokojne we wtorek i środę.
***
Taka ciekawostka, zliczyłem wszystkie spacery z ostatniego miesiąca i wyszło 346 km więc tu też jest jakaś nadzieja
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Zrobię tu wpis a nie w komentarzach to będzie może bardziej widoczny.
Tak typujecie - tabela rosnąco po korektach:
Postaram się uruchomić live traking w Garminie i tu wrzucić link, ale chyba będą też wyniki live.
Firma timingowa to: https://inessport.pl/
Oficjalna strona LD na fb: https://www.facebook.com/LesnaDoba/ - tu powinny być linki do pomiaru czasu.
Zabieram na bieg buty trailowe ale też "szosówki". Zacznę w Altra Olympus 4, bo chcę je przetestować na dłuższym dystansie, by mieć jakieś info przed górskim ultra.
Zmienię buty jeśli będzie taka potrzeba.
Trasę będę pokonywał raczej "gallowayem" - nie ma co się śpieszyć, ale też jest tempo poniżej którego nie ma co biec i lepiej przejść do marszu.
Zobaczę jak będzie się układał profil trasy. Będzie górka to sobie będę podchodził.
Co pętla 12,3km będę korzystał z bufetu by coś trochę zjeść a jak będą ciepłe posiłki to wtedy zapewne dłużej tam zejdzie.
Ma być jeszcze punkt pomiarowy na ~7,5km trasy. Tam też będzie dostępne picie. Ze sobą planuję też mieć softflaskę 0,6l z jakimś piciem.
Dystans zliczany jest na punktach pomiarowych. Koniec jest w niedzielę o 11.00 i będąc np. o godzinie 9:00 w niedzielę w Róży, gdzie jest baza zawodów, musimy podjąć decyzję czy lecimy kolejne okrążenie, ale jest jeszcze punkt pomiarowy około 7,5km dalej i jeśli tam dotrzemy przed godziną 11.00 to zostanie nam ten dystans doliczony. Z tego punktu na koniec można wrócić do bazy autobusem.
Jeśli pobiegniemy dalej, bo mamy jeszcze trochę zapasu czasu, ale niestety nie dotrzemy do Róży do godz. 11, to oczywiście wliczony zostanie nam tylko dystans z ostatniego punktu pomiarowego.
Przykład: zrobię 10 okrążeń i ruszam na ostatnie, docieram już tylko do punktu pomiarowego zlokalizowanego po połowie trasy wiec kończę zawody z dystansem: 10x12,3km+7,5km=130,5km
Przyznam, że sam wcześniej nie wiedziałem o tej opcji dodatkowego pomiaru dystansu
Tak typujecie - tabela rosnąco po korektach:
Postaram się uruchomić live traking w Garminie i tu wrzucić link, ale chyba będą też wyniki live.
Firma timingowa to: https://inessport.pl/
Oficjalna strona LD na fb: https://www.facebook.com/LesnaDoba/ - tu powinny być linki do pomiaru czasu.
Zabieram na bieg buty trailowe ale też "szosówki". Zacznę w Altra Olympus 4, bo chcę je przetestować na dłuższym dystansie, by mieć jakieś info przed górskim ultra.
Zmienię buty jeśli będzie taka potrzeba.
Trasę będę pokonywał raczej "gallowayem" - nie ma co się śpieszyć, ale też jest tempo poniżej którego nie ma co biec i lepiej przejść do marszu.
Zobaczę jak będzie się układał profil trasy. Będzie górka to sobie będę podchodził.
Co pętla 12,3km będę korzystał z bufetu by coś trochę zjeść a jak będą ciepłe posiłki to wtedy zapewne dłużej tam zejdzie.
Ma być jeszcze punkt pomiarowy na ~7,5km trasy. Tam też będzie dostępne picie. Ze sobą planuję też mieć softflaskę 0,6l z jakimś piciem.
Dystans zliczany jest na punktach pomiarowych. Koniec jest w niedzielę o 11.00 i będąc np. o godzinie 9:00 w niedzielę w Róży, gdzie jest baza zawodów, musimy podjąć decyzję czy lecimy kolejne okrążenie, ale jest jeszcze punkt pomiarowy około 7,5km dalej i jeśli tam dotrzemy przed godziną 11.00 to zostanie nam ten dystans doliczony. Z tego punktu na koniec można wrócić do bazy autobusem.
Jeśli pobiegniemy dalej, bo mamy jeszcze trochę zapasu czasu, ale niestety nie dotrzemy do Róży do godz. 11, to oczywiście wliczony zostanie nam tylko dystans z ostatniego punktu pomiarowego.
Przykład: zrobię 10 okrążeń i ruszam na ostatnie, docieram już tylko do punktu pomiarowego zlokalizowanego po połowie trasy wiec kończę zawody z dystansem: 10x12,3km+7,5km=130,5km
Przyznam, że sam wcześniej nie wiedziałem o tej opcji dodatkowego pomiaru dystansu
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
IV Ultramaraton 24h Leśna Doba 9-10.10.2021 r.
Zawody na Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/7633907100
Piątek:
Ze Szczecina wyjechałem o godzinie 11.00 i po 5h podróży autem byłem 505 km dalej w Tuszynie.
Tu mieliśmy z kolegą Sławkiem nocleg w kwaterze prywatnej, całe piętro w domku dla nas.
Sławek przyjechał z godzinę po mnie.
Biuro zawodów było czynne od 18:00 więc wcześniej skoczyliśmy jeszcze do pizzerii.
Po zjedzeniu pysznej pizzy pojechaliśmy odebrać pakiety, by już mieć spokojną głowę.
Później trochę pogadaliśmy i gdzieś ~22:30 poszliśmy spać. Sen taki sobie, ale dramatu nie było ~7,5h.
Sobota do 11:00 - przygotowania
Pizza mnie chyba tak trzymała, że rano już dużo nie jadłem. Jakaś kanapka, banan, kawa i coś słodkiego.
Torby z potrzebnymi rzeczami i ubraniami na zmianę popakowaliśmy już wcześniej. Rano jeszcze przeglądnąłem czy wszystko co trzeba mam i jakoś to posegregowałem.
Pechowo zauważyłem, że 2/3 paznokcia w lewym, dużym paluchu akurat teraz podniosło się całkowicie od macierzy. Sytuacja po KBL, ale akurat teraz płytka się podniosła.
Bałem się, że w trakcie biegu terenowego dostanie się tam piasek i będzie ciężko.
Jedynie ratunkowo owinąłem i docisnąłem paznokieć plastrem.
Ubiór na start:
- skarpetki palczaki Injinji Run Lightweight Mini Crew
- buty Altra Olympus 4
- krótkie leginsy Attiq Morpho i bokserki SAXX Kinetic
- koszulka z krótkim rękawem + rękawki Attiq
- czapka z daszkiem
- pas biegowy Compressport Free Belt Pro
- składany kubek
Do Róży wyjechaliśmy o 10.00 i po 20 min byliśmy na miejscu. Parking dla aut był przy samej remizie OSP Róża, czyli przy głównej bazie zawodów.
Zrobiliśmy sobie wspólne foto przed startem:
Zrobiłem też foto z ważnymi informacjami:
W sumie niepotrzebnie, bo później wielokrotnie obok tego przebiegałem
Trasa:
Start i koniec pętli był w bazie czyli przy remizie OSP Róża.
Na 4-tym kilometrze był punkt z wodą i colą - napoje w temperaturze otoczenia
Na ~7,5km była mata pomiarowa oraz punkt z wodą i izo (Dextro - akurat mam sprawdzone i je lubię) - to również w temperaturze otoczenia.
Początek to około 400m bieg asfaltem lub obok poboczem, skręcało się w prawo w polną drogę, na której dzień wcześniej wykoszono wysoką trawę i jej nie zebrano, czyli leżało sporo siana, ale później wydeptaliśmy trasę obok po ściernisku.
Następnie wbiegaliśmy nad trasę S8 nasypem zarośniętym wysokimi trawami - szybko to jednak udeptaliśmy. Było to jedno z mocniejszych wzniesień na trasie.
Około 200-300m biegu nad S8 i zbiegało się ostro do lasu.
Od razu tu napiszę, że ten cały odcinek od bazy do lasu był zasadniczo najgorszy. Nie chodzi o nawierzchnię. Tu po prostu była jakby zupełnie inna strefa klimatyczna, dosłownie. Za chwilę do tego wrócę przy okazji wątku o pogodzie.
Nad S8 przypadał 1-szy kilometr trasy. Kolejny kilometr już przez las był dość pofalowany, było tam pełno piachu i trzeba było uważać na korzenie.
Zaraz za drugim kilometrem następowało rozwidlenie, skręcaliśmy w lewo.
Jak łatwo tu zauważyć, ten odcinek 2km był wspólny. Po zrobieniu pętli w lesie wracało się do tego punktu i biegło do bazy. Na tym odcinku oczywiście spotykało się najwięcej ludzi.
Trzeci kilometr był szerokim traktem leśnym ale czasami piaszczystym. Po 3-cim km i skręceniu w prawo biegło się mały odcinek szutrem a później była lekko podmokła leśna ścieżka do punktu odżywczego na 4-tym km.
Kolejne ~400m było dobre ale po zawijasie w prawo wbiegało się w bardzo pofalowany odcinek. Było tu dość wąsko. pełno korzeni i drugie z największych wzniesień na trasie. To było piaszczyste. Po kilku hopkach ostro zbiegało się w dół i prawi dokładnie na 5-tym km był zakręt w prawo.
Ten odcinek do punktu pomiarowego był prosty z jednym łukiem, obiegnięcie jakieś wody. Nie wiem z jakiego powodu zawsze mi się on najbardziej ciągnął
Trasa była zmienna, piach, korzenie, trawa, trochę mokrego, przecinało się kilka różnych ścieżek. Pod koniec ścieżka była zasypana kupą piachu, którą trzeba było ostrożnie omijać - nierówności.
Zaraz za matą pomiarową skręcało się w prawo i tu kolejne 1400m było szeroką szutrową drogą. Było tam trochę nierówności, czasami piasek, ale to był ogólnie jeden z lepszych odcinków. Zaraz za zakrętem był 9-ty km. Tu też było szeroko ale teren już był piaszczysty z lekkimi nierównościami.
Ten odcinek leciał mi szybko, bo zaraz miałem w głowie, że dobiegnę już do punktu wspólnego. Było to zaraz za 10-tym km.
11-sty km to 2-gi ale w odwrotną stronę. Kończył się on oczywiście podejściem ostrym pod S8. Podobno to podejście z każdym okrążeniem było większe
No i ostatnie 1300m bieg przez pola i później asfalt do bazy.
Ogólnie trasa była dość wymagająca.
To nie bieg po płaskiej asfaltowej pętli. Garmin pokazał mi z całości około 1000 m przewyższeń, czyli około 71,5m na okrążenie, ale nie wiem czy on był w stanie wychwycić wszystkie małe hopki. Np. w jednym miejscu był zbieg w rów i od razu trzeba było z tego wychodzić. Takich krótkich pofalowań było odcinkami sporo.
Pogoda:
Organizatorzy wydali komunikat ostrzegawczy o zimnie:
Kurtka dodatkowa to, by się przydawała, jak wybiegaliśmy z lasu i zanim do niego wróciliśmy. O tym odcinku właśnie wspominałem wcześniej - inna strefa klimatyczna.
Ja na tym odcinku zawsze zakładałem kaptur na głowę i ściągałem go po wbiegnięciu do lasu.
Temperatura z czasem szybko spadała. Pod wieczór przyszedł przenikliwy ziąb i z każdą godziną było odczuwalnie gorzej. Zaczęło się ocieplać po wschodzie słońca, gdzieś od 8:00 w niedzielę.
Trawy zrobiły się białe.
Na polu była straszna wilgoć i chyba potęgowało to odczucie zimna.
Nocą chodziarze zakładali na siebie nawet kurtki puchowe i wcale się im nie dziwię.
Założenia:
Naprawdę na nic się specjalnie nie nastawiałem. Założyłem sobie wstępnie, że jak z każdą pętlą zmieszczę się w około 2h, to będzie dobrze. Tak też mówiłem Jackowi (ten wątek pojawi się w kolejnym wpisie).
Zdawałem sobie sprawę, że pierwsze okrążenia będą szybsze, bo nie powinno być tam zbyt dużo odpoczynku w bazie, przerw na jedzenie, przebranie się, toaletę, itp.
Czas okrążenia zawierał w sobie wszystko.
W zegarku wyłączyłem autolapy i lapowałem ręcznie na koniec kółka po piknięciu maty pomiarowej. Nie lapowałem na pośrednim punkcie pomiarowym.
2h na kółko dawało mi możliwość zrobienia 12-stu okrążeń czyli 147,6 km, ale podchodziłem do tego z dużą rezerwą.
Na początku w głowie powtarzałem sobie: "aby do dziesięciu a później będziemy się martwić"
Tyle tytułem wstępu. trochę przydługawe, ale pozwoli to zrozumieć to co działo się później.
cdn.
Proszę o zrozumienie, będzie w częściach.
Zawody na Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/7633907100
Piątek:
Ze Szczecina wyjechałem o godzinie 11.00 i po 5h podróży autem byłem 505 km dalej w Tuszynie.
Tu mieliśmy z kolegą Sławkiem nocleg w kwaterze prywatnej, całe piętro w domku dla nas.
Sławek przyjechał z godzinę po mnie.
Biuro zawodów było czynne od 18:00 więc wcześniej skoczyliśmy jeszcze do pizzerii.
Po zjedzeniu pysznej pizzy pojechaliśmy odebrać pakiety, by już mieć spokojną głowę.
Później trochę pogadaliśmy i gdzieś ~22:30 poszliśmy spać. Sen taki sobie, ale dramatu nie było ~7,5h.
Sobota do 11:00 - przygotowania
Pizza mnie chyba tak trzymała, że rano już dużo nie jadłem. Jakaś kanapka, banan, kawa i coś słodkiego.
Torby z potrzebnymi rzeczami i ubraniami na zmianę popakowaliśmy już wcześniej. Rano jeszcze przeglądnąłem czy wszystko co trzeba mam i jakoś to posegregowałem.
Pechowo zauważyłem, że 2/3 paznokcia w lewym, dużym paluchu akurat teraz podniosło się całkowicie od macierzy. Sytuacja po KBL, ale akurat teraz płytka się podniosła.
Bałem się, że w trakcie biegu terenowego dostanie się tam piasek i będzie ciężko.
Jedynie ratunkowo owinąłem i docisnąłem paznokieć plastrem.
Ubiór na start:
- skarpetki palczaki Injinji Run Lightweight Mini Crew
- buty Altra Olympus 4
- krótkie leginsy Attiq Morpho i bokserki SAXX Kinetic
- koszulka z krótkim rękawem + rękawki Attiq
- czapka z daszkiem
- pas biegowy Compressport Free Belt Pro
- składany kubek
Do Róży wyjechaliśmy o 10.00 i po 20 min byliśmy na miejscu. Parking dla aut był przy samej remizie OSP Róża, czyli przy głównej bazie zawodów.
Zrobiliśmy sobie wspólne foto przed startem:
Zrobiłem też foto z ważnymi informacjami:
W sumie niepotrzebnie, bo później wielokrotnie obok tego przebiegałem
Trasa:
Start i koniec pętli był w bazie czyli przy remizie OSP Róża.
Na 4-tym kilometrze był punkt z wodą i colą - napoje w temperaturze otoczenia
Na ~7,5km była mata pomiarowa oraz punkt z wodą i izo (Dextro - akurat mam sprawdzone i je lubię) - to również w temperaturze otoczenia.
Początek to około 400m bieg asfaltem lub obok poboczem, skręcało się w prawo w polną drogę, na której dzień wcześniej wykoszono wysoką trawę i jej nie zebrano, czyli leżało sporo siana, ale później wydeptaliśmy trasę obok po ściernisku.
Następnie wbiegaliśmy nad trasę S8 nasypem zarośniętym wysokimi trawami - szybko to jednak udeptaliśmy. Było to jedno z mocniejszych wzniesień na trasie.
Około 200-300m biegu nad S8 i zbiegało się ostro do lasu.
Od razu tu napiszę, że ten cały odcinek od bazy do lasu był zasadniczo najgorszy. Nie chodzi o nawierzchnię. Tu po prostu była jakby zupełnie inna strefa klimatyczna, dosłownie. Za chwilę do tego wrócę przy okazji wątku o pogodzie.
Nad S8 przypadał 1-szy kilometr trasy. Kolejny kilometr już przez las był dość pofalowany, było tam pełno piachu i trzeba było uważać na korzenie.
Zaraz za drugim kilometrem następowało rozwidlenie, skręcaliśmy w lewo.
Jak łatwo tu zauważyć, ten odcinek 2km był wspólny. Po zrobieniu pętli w lesie wracało się do tego punktu i biegło do bazy. Na tym odcinku oczywiście spotykało się najwięcej ludzi.
Trzeci kilometr był szerokim traktem leśnym ale czasami piaszczystym. Po 3-cim km i skręceniu w prawo biegło się mały odcinek szutrem a później była lekko podmokła leśna ścieżka do punktu odżywczego na 4-tym km.
Kolejne ~400m było dobre ale po zawijasie w prawo wbiegało się w bardzo pofalowany odcinek. Było tu dość wąsko. pełno korzeni i drugie z największych wzniesień na trasie. To było piaszczyste. Po kilku hopkach ostro zbiegało się w dół i prawi dokładnie na 5-tym km był zakręt w prawo.
Ten odcinek do punktu pomiarowego był prosty z jednym łukiem, obiegnięcie jakieś wody. Nie wiem z jakiego powodu zawsze mi się on najbardziej ciągnął
Trasa była zmienna, piach, korzenie, trawa, trochę mokrego, przecinało się kilka różnych ścieżek. Pod koniec ścieżka była zasypana kupą piachu, którą trzeba było ostrożnie omijać - nierówności.
Zaraz za matą pomiarową skręcało się w prawo i tu kolejne 1400m było szeroką szutrową drogą. Było tam trochę nierówności, czasami piasek, ale to był ogólnie jeden z lepszych odcinków. Zaraz za zakrętem był 9-ty km. Tu też było szeroko ale teren już był piaszczysty z lekkimi nierównościami.
Ten odcinek leciał mi szybko, bo zaraz miałem w głowie, że dobiegnę już do punktu wspólnego. Było to zaraz za 10-tym km.
11-sty km to 2-gi ale w odwrotną stronę. Kończył się on oczywiście podejściem ostrym pod S8. Podobno to podejście z każdym okrążeniem było większe
No i ostatnie 1300m bieg przez pola i później asfalt do bazy.
Ogólnie trasa była dość wymagająca.
To nie bieg po płaskiej asfaltowej pętli. Garmin pokazał mi z całości około 1000 m przewyższeń, czyli około 71,5m na okrążenie, ale nie wiem czy on był w stanie wychwycić wszystkie małe hopki. Np. w jednym miejscu był zbieg w rów i od razu trzeba było z tego wychodzić. Takich krótkich pofalowań było odcinkami sporo.
Pogoda:
Organizatorzy wydali komunikat ostrzegawczy o zimnie:
Początek w sobotę o 11:00 był słoneczny ale dość wietrzny. Jak się okazało to las był zbawienny.Wszystko wskazuje na to, że kolejny raz dopisze nam szczęście i będzie słonecznie. Ale... szykuje się nam najzimniejsza ze wszystkich edycji!
W niedzielę nad ranem temperatura odczuwalna będzie oscylować w okolicach zera ...dlatego nie zapomnijcie niczego z obowiązkowego wyposażenia. .
Zabierzcie też dodatkowe ciepłe ubrania. A nawet większe plecaki na "etap nocny", żebyście mogli wziąć np. grubszą kurtkę do lasu.
Kurtka dodatkowa to, by się przydawała, jak wybiegaliśmy z lasu i zanim do niego wróciliśmy. O tym odcinku właśnie wspominałem wcześniej - inna strefa klimatyczna.
Ja na tym odcinku zawsze zakładałem kaptur na głowę i ściągałem go po wbiegnięciu do lasu.
Temperatura z czasem szybko spadała. Pod wieczór przyszedł przenikliwy ziąb i z każdą godziną było odczuwalnie gorzej. Zaczęło się ocieplać po wschodzie słońca, gdzieś od 8:00 w niedzielę.
Trawy zrobiły się białe.
Na polu była straszna wilgoć i chyba potęgowało to odczucie zimna.
Nocą chodziarze zakładali na siebie nawet kurtki puchowe i wcale się im nie dziwię.
Założenia:
Naprawdę na nic się specjalnie nie nastawiałem. Założyłem sobie wstępnie, że jak z każdą pętlą zmieszczę się w około 2h, to będzie dobrze. Tak też mówiłem Jackowi (ten wątek pojawi się w kolejnym wpisie).
Zdawałem sobie sprawę, że pierwsze okrążenia będą szybsze, bo nie powinno być tam zbyt dużo odpoczynku w bazie, przerw na jedzenie, przebranie się, toaletę, itp.
Czas okrążenia zawierał w sobie wszystko.
W zegarku wyłączyłem autolapy i lapowałem ręcznie na koniec kółka po piknięciu maty pomiarowej. Nie lapowałem na pośrednim punkcie pomiarowym.
2h na kółko dawało mi możliwość zrobienia 12-stu okrążeń czyli 147,6 km, ale podchodziłem do tego z dużą rezerwą.
Na początku w głowie powtarzałem sobie: "aby do dziesięciu a później będziemy się martwić"
Tyle tytułem wstępu. trochę przydługawe, ale pozwoli to zrozumieć to co działo się później.
cdn.
Proszę o zrozumienie, będzie w częściach.
Ostatnio zmieniony 28 wrz 2024, 23:09 przez keiw, łącznie zmieniany 2 razy.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Czas start: godzina 11:00 sobota.
Okrążenie 1:
Czas pokonania: 1:14:50
Dystans pokonany: 12,3 km
Godziny pętli: 11:00 - 12:15 (będę zaokrąglał do pełnych minut)
To "pętla rozpoznawcza". Nigdy tu nie biegałem, natomiast Sławek biegł tu już po raz trzeci.
Dla zobrazowania będzie trochę zdjęć.
Zacząłem spokojnie, nawet nie było sensu pchać się do przodu. Sławek pobiegł szybciej swoim tempem.
Po zbiegnięciu z asfaltu zaczęła się ścieżka zawalona siankiem a później zarośnięty wiadukt.
Było umiarkowanie ciepło to mogłem wyciągnąć telefon i robić zdjęcia.
Góreczka przed 5-tym km:
Za nią trochą pofalowany teren:
Okolice 7-go km:
Pośredni punkt pomiarowy na 7,5km oraz za nim punkt z wodą i izo:
1400 metrów prostej szutrówki:
Po drodze urokliwe miejsce: punkt czerpania wody z ławeczka na brzegu:
Trochę piachu, to odcinek po 10-tym km gdzie dobiegało się do miejsca wspólnego:
Piaszczysty zbieg:
Wybiegamy z lasu i podbieg na wiadukt nad S8:
I jesteśmy na górze:
Zbieg trawami, na tym odcinku jest zawsze spory hałas z S8:
Został ostatni kilometr pętli, przez pola lecimy do asfaltu:
Później opanujemy to ściernisko obok
I jesteśmy na ulicy prowadzącej do OSP:
Chciałbym wiedzieć co on ma w tym plecaku i po co mu to
Sławek już leciał na drugie okrążenie:
I meta po raz pierwszy:
Stolik odżywczy:
Okrążenie 2:
Czas pokonania: 1:18:35
Dystans pokonany: 24,6 km
Godziny pętli: 12:15 - 13:34
Trzeba pamiętać, że czas kolejnej pętli zawiera zawsze czas spędzony w bazie, ponieważ mata pomiarowa jest przed wbiegnięciem.
Po pierwszym kółku na spokojne zjadłem kilka kawałków pomidora, jakieś chrupki, kawałek banana i czekolady oraz napiłem się napoju zrobionego przez ekipę.
Jeszcze przegryzając czekoladę, ruszyłem na drugą pętlę prowadząc peleton
Na trasie po 2h sprawdziłem sobie ile mi live trak obiera baterii:
Początkowo myślałem, że wcięło aż 9% ale po prostu nie miałem naładowanego do pełni zegarka. Już tu napiszę, że po 24h miałem jeszcze 48% baterii używając cały czas live tracka.
Kółko zleciało bez sensacji, przebiegnięcie po trawach nad S8 i do bazy:
Okrążenie 3:
Czas pokonania: 1:20:21
Dystans pokonany: 36,9 km
Godziny pętli: 13:34 - 14:54
Po drugim kółku ponowny bufet. Kawałek arbuza w rękę i lecimy.
Na wiadukcie taka niespodzianka:
Za chwilę po wbiegnięciu do lasu kolejna:
O godzinie 15.00 byłem umówiony z Jackiem @jacekww - nie znaliśmy się wcześniej w realu i super, że miał czas i chciał podjechać i nawet przetruchtać ze mną jedno kółko.
Wyliczyłem sobie, że akurat będę trzecie kończył i jeśli Jacek dojedzie jak napisał, to będziemy biec razem czwarte okrążenie. W razie co działał live track, więc zawsze wiedział w którym miejscu jestem.
Jak dobiegałem na tym okrążeniu do punktu, gdzie trasy się łączyły (około 10ty km), to akurat zadzwonił Jacek i dał znać, że już czeka na wiadukcie, czyli miałem do niego około 1300m.
Tam się spotkaliśmy, przywitaliśmy i potruchtaliśmy w kierunku bazy, bym odpikał trzecie okrążenie.
Okrążenie 4: - z Jackiem
Czas pokonania: 1:22:42
Dystans pokonany: 49,2 km
Godziny pętli: 14:54 - 16:17
To okrążenie fajnie zleciało, ponieważ bieg był w towarzystwie. Rozmawialiśmy, załapaliśmy się nawet na wspólną sesję foto.
Jacek też dość namacalnie zapoznał się z trasą - chyba wspominał?
Na tej pętli zrobiłem pierwszy maraton w tym biegu:
Jacek pobiegł ze mną do końca czwartej pętli pod bazę. Tu się pożegnaliśmy.
Dodam, że już nie biegło mi się lekko. Zaczynała spadać temperatura.
Postanowiłem dodatkowo założyć tylko cienką kurteczkę przeciwwietrzną.
Niestety pobolewała mnie stopa, więc zmieniłem buty na Hoka Speedgoat 3 myśląc, że to trochę coś zmieni.
Okrążenie 5: - Mój największy kryzys!
Cdn. już jutro
Okrążenie 1:
Czas pokonania: 1:14:50
Dystans pokonany: 12,3 km
Godziny pętli: 11:00 - 12:15 (będę zaokrąglał do pełnych minut)
To "pętla rozpoznawcza". Nigdy tu nie biegałem, natomiast Sławek biegł tu już po raz trzeci.
Dla zobrazowania będzie trochę zdjęć.
Zacząłem spokojnie, nawet nie było sensu pchać się do przodu. Sławek pobiegł szybciej swoim tempem.
Po zbiegnięciu z asfaltu zaczęła się ścieżka zawalona siankiem a później zarośnięty wiadukt.
Było umiarkowanie ciepło to mogłem wyciągnąć telefon i robić zdjęcia.
Góreczka przed 5-tym km:
Za nią trochą pofalowany teren:
Okolice 7-go km:
Pośredni punkt pomiarowy na 7,5km oraz za nim punkt z wodą i izo:
1400 metrów prostej szutrówki:
Po drodze urokliwe miejsce: punkt czerpania wody z ławeczka na brzegu:
Trochę piachu, to odcinek po 10-tym km gdzie dobiegało się do miejsca wspólnego:
Piaszczysty zbieg:
Wybiegamy z lasu i podbieg na wiadukt nad S8:
I jesteśmy na górze:
Zbieg trawami, na tym odcinku jest zawsze spory hałas z S8:
Został ostatni kilometr pętli, przez pola lecimy do asfaltu:
Później opanujemy to ściernisko obok
I jesteśmy na ulicy prowadzącej do OSP:
Chciałbym wiedzieć co on ma w tym plecaku i po co mu to
Sławek już leciał na drugie okrążenie:
I meta po raz pierwszy:
Stolik odżywczy:
Okrążenie 2:
Czas pokonania: 1:18:35
Dystans pokonany: 24,6 km
Godziny pętli: 12:15 - 13:34
Trzeba pamiętać, że czas kolejnej pętli zawiera zawsze czas spędzony w bazie, ponieważ mata pomiarowa jest przed wbiegnięciem.
Po pierwszym kółku na spokojne zjadłem kilka kawałków pomidora, jakieś chrupki, kawałek banana i czekolady oraz napiłem się napoju zrobionego przez ekipę.
Jeszcze przegryzając czekoladę, ruszyłem na drugą pętlę prowadząc peleton
Na trasie po 2h sprawdziłem sobie ile mi live trak obiera baterii:
Początkowo myślałem, że wcięło aż 9% ale po prostu nie miałem naładowanego do pełni zegarka. Już tu napiszę, że po 24h miałem jeszcze 48% baterii używając cały czas live tracka.
Kółko zleciało bez sensacji, przebiegnięcie po trawach nad S8 i do bazy:
Okrążenie 3:
Czas pokonania: 1:20:21
Dystans pokonany: 36,9 km
Godziny pętli: 13:34 - 14:54
Po drugim kółku ponowny bufet. Kawałek arbuza w rękę i lecimy.
Na wiadukcie taka niespodzianka:
Za chwilę po wbiegnięciu do lasu kolejna:
O godzinie 15.00 byłem umówiony z Jackiem @jacekww - nie znaliśmy się wcześniej w realu i super, że miał czas i chciał podjechać i nawet przetruchtać ze mną jedno kółko.
Wyliczyłem sobie, że akurat będę trzecie kończył i jeśli Jacek dojedzie jak napisał, to będziemy biec razem czwarte okrążenie. W razie co działał live track, więc zawsze wiedział w którym miejscu jestem.
Jak dobiegałem na tym okrążeniu do punktu, gdzie trasy się łączyły (około 10ty km), to akurat zadzwonił Jacek i dał znać, że już czeka na wiadukcie, czyli miałem do niego około 1300m.
Tam się spotkaliśmy, przywitaliśmy i potruchtaliśmy w kierunku bazy, bym odpikał trzecie okrążenie.
Okrążenie 4: - z Jackiem
Czas pokonania: 1:22:42
Dystans pokonany: 49,2 km
Godziny pętli: 14:54 - 16:17
To okrążenie fajnie zleciało, ponieważ bieg był w towarzystwie. Rozmawialiśmy, załapaliśmy się nawet na wspólną sesję foto.
Jacek też dość namacalnie zapoznał się z trasą - chyba wspominał?
Na tej pętli zrobiłem pierwszy maraton w tym biegu:
Jacek pobiegł ze mną do końca czwartej pętli pod bazę. Tu się pożegnaliśmy.
Dodam, że już nie biegło mi się lekko. Zaczynała spadać temperatura.
Postanowiłem dodatkowo założyć tylko cienką kurteczkę przeciwwietrzną.
Niestety pobolewała mnie stopa, więc zmieniłem buty na Hoka Speedgoat 3 myśląc, że to trochę coś zmieni.
Okrążenie 5: - Mój największy kryzys!
Cdn. już jutro
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Okrążenie 5: - Mój największy kryzys!
Czas pokonania: 1:41:35
Dystans pokonany: 61,5 km
Godziny pętli: 16:17 - 17:58
Wyjaśnię jeszcze sprawę z zasięgiem. Na zewnątrz nie miałem raczej problemów, by telefon łapał zasięg. W okolicy bazy już mi spadała jakość połączenia i net potrafiło zrywać. Jak wchodziłem do budynku to niestety zasięg traciłem. W budynku nawet nie mogłem połączyć się telefonicznie z Jackiem, musiałem wyjść na zewnątrz.
Na początku jak było w miarę ciepło to robiłem trochę zdjęć i wysyłałem np. Pawłowi a on przekazywał je wam w wątku z komentarzami.
Jak zrobiło się zimno to telefonu na zewnątrz już praktycznie nigdy nie wyciągałem. Czasami zrobiłem jakieś foto w bazie jedząc posiłek. Jak siedziałem pod namiotem na zewnątrz, to choć chwilę na bieżąco udawało się coś czasami napisać. Niestety nie czytałem wiadomości, które przychodziły wcześniej.
Później uciekałem już nawet z posiłkami, z tego zewnętrznego namiotu, do budynku, bo się nagle bardzo schładzałem.
Było tak zimno, że jak jadłem zupę to w tym czasie wystygła mi herbata.
W budynku próbowałem wrzucić jakieś foto i one nie szły, ale jak ruszyłem w trasę i telefon złapał lepszy zasięg to wszystko w tle wysyłał.
Ok, lecimy.
Po zmianie butów i założeniu kurteczki wyruszyłem na piąte okrążenie.
Z każdym kilometrem biegło mi się coraz gorzej. Bolał mnie też ten owinięty paluch, bałem się, że dostał się już tam piasek.
Robiłem jeszcze jedno z ostatnich zdjęć w terenie i akurat na Signal Robert zapytał "jak samopoczucie". No niestety było źle, ale jakoś truchtałem.
Czułem, że ze stopą coraz gorzej, nogi robiły się odrętwiałe. To jedyne okrążenie gdzie czasami na prostych choć na chwilę przechodziłem do marszu, jednak robiło mi się zaraz zimniej i zmuszałem się do truchtu.
Dodam, że na dwóch punktach w terenie zawsze wyciągałem składany kubek i piłem, wodę zmieszaną z colą i izo - niestety były one zimne a z każdą godziną coraz bardziej zimne.
Jednak zawsze brałem coś do picia i szedłem z kubkiem dopóki zawartości nie wypiłem.
Bardzo zniechęcony, zmęczony i już wyziębiony dotarłem w końcu prawie do bazy.
Wiedziałem, że to było ostatnie dzienne okrążenie. Miałem też w głowie, że od 17:00 wydawany był ciepły posiłek.
Odbiłem się na macie pomiarowej i w końcu zaliczyłem to okrążenie.
Okrążenie 6: - Co dalej?
Czas pokonania: 2:02:57
Dystans pokonany: 73,8 km
Godziny pętli: 17:58 - 20:01
To jedyne okrążenie gdzie nie wyrobiłem się w zakładanych maksymalnie 2h, ale tu początek to wielki kryzys skumulowany po piątym kółku.
Ciepłe posiłki wydawane były z tyłu remizy, w dostawionym namiocie przylegającym bezpośrednio do budynku.
Z przodu budynku było zawsze "coś na szybko".
By się dostać do ciepłych posiłków trzeba było wejść do remizy, przejść hol, salę odpoczynku:
i za tą salą wchodziło się do namiotu gdzie stały stoły z jedzeniem i stoliki gdzie można było usiąść i jeść.
Zmęczony poprosiłem o zupę warzywną, do niej wrzuciłem jajko, choć ono było do żurku:
Do tego wypiłem gorącą kawę, herbatę i zagryzłem kanapką z dżemem
Pod tym namiotem było jednak zimno. Zjadłem ciepły posiłek, ale zaczynało mną telepać. Musiałem iść i tak do auta po czołówkę i postanowiłem się tam przebrać.
Auto miałem może ze 100-150m od bazy.
Zanim jednak doszedłem do auta to już miałem niezłą "telepawkę": cały się trząsłem, zęby mi dzwoniły.
Odpaliłem silnik, dałem ciepły nawiew, włączyłem podgrzewanie fotela na maksa i włączyłem ogrzewanie kierownicy.
Na szczęście to silnik benzynowy i w aucie błyskawicznie było ciepło ale nie tak szybko zaczęło mnie odpuszczać.
Zacząłem się niezbyt udolnie przebierać. Bałem się, by w trakcie tego jeszcze biegu nie wbić
Zdjąłem buty, by zmienić krótkie leginsy na długie. Skarpetki miałem całe usyfione, ale postanowiłem ich nie ruszać.
Czułem, że coś jest tam nie tak, ale próba ogarnięcie stóp na KBL i tak nic nie dała. Tak więc do samego końca biegłem w tych samych skarpetkach.
Tylko prawie co każde okrążenie ściągałem buty, wytrzepałem z nich co naleciało i oczyszczałem ręką to co przyczepiło się do skarpet.
Założyłem długie leginsy Attiq. Zdjąłem krótką koszulkę i jako pierwszą warstwę założyłem koszulkę termoaktywną 4F z długim rękawem, na to bluzę z kapturem Kalenji Warm+ i jeszcze na to kurtkę Jula Zdjąłem też pas biegowy, bo w bluzie i kurtce miałem kieszenie.
Oczywiście zmieniłem też czapkę, na taką co zasłaniała mi uszy i nie miała daszka, by było cieplej i lepiej dla czołówki.
Pomimo tylu warstw nie mogłem się rozgrzać. W aucie spędziłem chyba z pół godziny.
Jednym z obowiązkowego wyposażenia był gwizdek. Od samego początku miałem go przytwierdzonego na uchwycie z numerem startowym.
Jak się przebierałem, to zauważyłem, że niestety gwizdek odleciał gdzieś w siną dal. Pech, ale mogłem go zamknąć w kieszonce razem z czujnikiem do auta.
Obowiązkowe wyposażenie miało być wyrywkowo sprawdzane i były przewidywane jakieś kary czasowe za to. Nie wiem, czy to było realizowane, bo na mnie nie trafiło, ale trochę mnie ten fakt zdenerwował.
Teraz jak piszę tego posta to przypomniało mi się, że miałem w aucie również plecak biegowy i w nim był odczepiany gwizdek - no niestety wtedy nie pomyślałem.
Przebrałem się ale nadal rozgrzewałem się w aucie i zastanawiałem się co zrobić. Samopoczucie okropne. Zastanawiałem się co robię źle.
Nie miałem doświadczenia w takich biegach i postanowiłem podejść do tego jak na biegu ultra.
Zaraz sobie zwizualizowałem dystans, że mam już 61km w nogach czyli w górach, na KBL, byłbym na Przełęczy Wilczej, na ostatnim punkcie przed przepakiem.
Doszedłem do wniosku, że źle się odżywiam i nie piłem nic ciepłego.
Nie wiedziałem też, że tam z tyłu budynku jest cały czas coś wystawione do zjedzenia i można sobie zawsze ogarnąć ciepłą herbatę czy kawę.
Postanowiłem, że ruszę na szóste kółko, zobaczę jak będzie i zdecyduję co dalej. Jeśli będzie coraz gorzej to po prostu trzeba będzie to zakończyć.
Na to kółko zabrałem też ze sobą powerbank podłączony do telefonu, bo wcześniej robiłem sporo fotek a i live trak cały czas działał.
W bazie i aucie łącznie spędziłem ponad 40 minut
Dodam jeszcze, ze założyłem na siebie aż dwie pary cienkich rękawiczek.
Ruszyłem, było mi cholernie ciężko i nadal zimno a miałem tyle warstw na sobie. Chyba w okolicy rozwidlenia spotkałem Sławka, on kończył już to okrążenie a ja je zaczynałem. Spytał jak jest, powiedziałem, że kiepsko, ale lecę i zobaczę co dalej.
W lesie zaczęło mi się robić coraz cieplej. Zdjąłem jedną parę rękawiczek i schowałem do kieszeni.
Zacząłem wracać do żywych.
Na pierwszym punkcie odżywczym napiłem się rozwodnionej coli. Schowałem kubek do kieszeni w kurtce Jula.
Dobiegłem do kolejnego punktu, chcę wyciągnąć kubek, by się napić izo a tu zamek się zaciął. Szarpałem go za bardzo i tylko pogorszyłem sprawę.
Chłopak z obsługi punktu odciął mi denko z butelki od wody chyba 4l - miałem spore "szkło" do picia
Ruszyłem pełen nadziei, na ostatnie kilometry okrążenia, w kierunku bazy.
Tam mata odpikała czas jak dałem wyżej.
To jedyny odcinek z czasem ponad 2h, ale z tego ponad 40 min to: zjedzenie pierwszego ciepłego posiłku, przebranie się oraz dogrzewanie w aucie.
Tu już wróciło bieganie.
Okrążenie 7: - @#$%^ Bardo!
Czas pokonania: 1:53:43
Dystans pokonany: 86,1 km
Godziny pętli: 20:01 - 21:55
Tak jak napisałem, wdrożyłem strategię ultra Zaliczyłem prawie 74km, czyli byłem wirtualnie na przepaku w Bardo
Postanowiłem już, po każdym okrążeniu, iść coś zjeść ciepłego, wypić kawę i herbatę, bez pośpiechu.
Został jeszcze ciepły żurek ale jajek już nie było
Do tego zjadłem chleb z pysznym pasztetem z fasoli i z ogórkiem kiszonym. Oczywiście gorąca kawa i herbata.
Poszedłem jeszcze do auta, by zostawić powerbank, jedną parę rękawiczek i zdjąć tą kurtkę Jula a wcześniej wyszarpać z niej kubek
Od samego początku ciągle ciekło mi z nosa (moja przypadłość prawie całoroczna). Nos już miałem obolały. Usta były również spierzchnięte.
W aucie miałem tylko Xenofit Second Skin i jego użyłem, by nasmarować dziurki w nosie i poniżej oraz usta.
Trochę to pomogło ale myślałem, że nos mi i tak odpadnie
Zaczął się robić coraz większy ziąb. Ta część od wiaduktu do bazy dawała popalić. Zdjąłem kurtkę Jula. Udało mi się rozsunąć zamek i wyciągnąć kubek.
Postanowiłem, że jednak wrócę do żółtej cieniutkiej kurteczki, którą miałem wcześniej. Zawsze to zapewni trochę ochrony przez wiatrem a w lesie mogę ją szybko zdjąć i założyć na rękę - jest tak fajnie składana. Jak się jednak okazało nie musiałem jej ściągać.
Ogarnąłem co miałem zrobić i ruszyłem na trasę. Kółko przetruchtałem bez żadnych sensacji.
Połowa za nami więc puszczam do czytania a ja będę pisał dalej
Czas pokonania: 1:41:35
Dystans pokonany: 61,5 km
Godziny pętli: 16:17 - 17:58
Wyjaśnię jeszcze sprawę z zasięgiem. Na zewnątrz nie miałem raczej problemów, by telefon łapał zasięg. W okolicy bazy już mi spadała jakość połączenia i net potrafiło zrywać. Jak wchodziłem do budynku to niestety zasięg traciłem. W budynku nawet nie mogłem połączyć się telefonicznie z Jackiem, musiałem wyjść na zewnątrz.
Na początku jak było w miarę ciepło to robiłem trochę zdjęć i wysyłałem np. Pawłowi a on przekazywał je wam w wątku z komentarzami.
Jak zrobiło się zimno to telefonu na zewnątrz już praktycznie nigdy nie wyciągałem. Czasami zrobiłem jakieś foto w bazie jedząc posiłek. Jak siedziałem pod namiotem na zewnątrz, to choć chwilę na bieżąco udawało się coś czasami napisać. Niestety nie czytałem wiadomości, które przychodziły wcześniej.
Później uciekałem już nawet z posiłkami, z tego zewnętrznego namiotu, do budynku, bo się nagle bardzo schładzałem.
Było tak zimno, że jak jadłem zupę to w tym czasie wystygła mi herbata.
W budynku próbowałem wrzucić jakieś foto i one nie szły, ale jak ruszyłem w trasę i telefon złapał lepszy zasięg to wszystko w tle wysyłał.
Ok, lecimy.
Po zmianie butów i założeniu kurteczki wyruszyłem na piąte okrążenie.
Z każdym kilometrem biegło mi się coraz gorzej. Bolał mnie też ten owinięty paluch, bałem się, że dostał się już tam piasek.
Robiłem jeszcze jedno z ostatnich zdjęć w terenie i akurat na Signal Robert zapytał "jak samopoczucie". No niestety było źle, ale jakoś truchtałem.
Czułem, że ze stopą coraz gorzej, nogi robiły się odrętwiałe. To jedyne okrążenie gdzie czasami na prostych choć na chwilę przechodziłem do marszu, jednak robiło mi się zaraz zimniej i zmuszałem się do truchtu.
Dodam, że na dwóch punktach w terenie zawsze wyciągałem składany kubek i piłem, wodę zmieszaną z colą i izo - niestety były one zimne a z każdą godziną coraz bardziej zimne.
Jednak zawsze brałem coś do picia i szedłem z kubkiem dopóki zawartości nie wypiłem.
Bardzo zniechęcony, zmęczony i już wyziębiony dotarłem w końcu prawie do bazy.
Wiedziałem, że to było ostatnie dzienne okrążenie. Miałem też w głowie, że od 17:00 wydawany był ciepły posiłek.
Odbiłem się na macie pomiarowej i w końcu zaliczyłem to okrążenie.
Okrążenie 6: - Co dalej?
Czas pokonania: 2:02:57
Dystans pokonany: 73,8 km
Godziny pętli: 17:58 - 20:01
To jedyne okrążenie gdzie nie wyrobiłem się w zakładanych maksymalnie 2h, ale tu początek to wielki kryzys skumulowany po piątym kółku.
Ciepłe posiłki wydawane były z tyłu remizy, w dostawionym namiocie przylegającym bezpośrednio do budynku.
Z przodu budynku było zawsze "coś na szybko".
By się dostać do ciepłych posiłków trzeba było wejść do remizy, przejść hol, salę odpoczynku:
i za tą salą wchodziło się do namiotu gdzie stały stoły z jedzeniem i stoliki gdzie można było usiąść i jeść.
Zmęczony poprosiłem o zupę warzywną, do niej wrzuciłem jajko, choć ono było do żurku:
Do tego wypiłem gorącą kawę, herbatę i zagryzłem kanapką z dżemem
Pod tym namiotem było jednak zimno. Zjadłem ciepły posiłek, ale zaczynało mną telepać. Musiałem iść i tak do auta po czołówkę i postanowiłem się tam przebrać.
Auto miałem może ze 100-150m od bazy.
Zanim jednak doszedłem do auta to już miałem niezłą "telepawkę": cały się trząsłem, zęby mi dzwoniły.
Odpaliłem silnik, dałem ciepły nawiew, włączyłem podgrzewanie fotela na maksa i włączyłem ogrzewanie kierownicy.
Na szczęście to silnik benzynowy i w aucie błyskawicznie było ciepło ale nie tak szybko zaczęło mnie odpuszczać.
Zacząłem się niezbyt udolnie przebierać. Bałem się, by w trakcie tego jeszcze biegu nie wbić
Zdjąłem buty, by zmienić krótkie leginsy na długie. Skarpetki miałem całe usyfione, ale postanowiłem ich nie ruszać.
Czułem, że coś jest tam nie tak, ale próba ogarnięcie stóp na KBL i tak nic nie dała. Tak więc do samego końca biegłem w tych samych skarpetkach.
Tylko prawie co każde okrążenie ściągałem buty, wytrzepałem z nich co naleciało i oczyszczałem ręką to co przyczepiło się do skarpet.
Założyłem długie leginsy Attiq. Zdjąłem krótką koszulkę i jako pierwszą warstwę założyłem koszulkę termoaktywną 4F z długim rękawem, na to bluzę z kapturem Kalenji Warm+ i jeszcze na to kurtkę Jula Zdjąłem też pas biegowy, bo w bluzie i kurtce miałem kieszenie.
Oczywiście zmieniłem też czapkę, na taką co zasłaniała mi uszy i nie miała daszka, by było cieplej i lepiej dla czołówki.
Pomimo tylu warstw nie mogłem się rozgrzać. W aucie spędziłem chyba z pół godziny.
Jednym z obowiązkowego wyposażenia był gwizdek. Od samego początku miałem go przytwierdzonego na uchwycie z numerem startowym.
Jak się przebierałem, to zauważyłem, że niestety gwizdek odleciał gdzieś w siną dal. Pech, ale mogłem go zamknąć w kieszonce razem z czujnikiem do auta.
Obowiązkowe wyposażenie miało być wyrywkowo sprawdzane i były przewidywane jakieś kary czasowe za to. Nie wiem, czy to było realizowane, bo na mnie nie trafiło, ale trochę mnie ten fakt zdenerwował.
Teraz jak piszę tego posta to przypomniało mi się, że miałem w aucie również plecak biegowy i w nim był odczepiany gwizdek - no niestety wtedy nie pomyślałem.
Przebrałem się ale nadal rozgrzewałem się w aucie i zastanawiałem się co zrobić. Samopoczucie okropne. Zastanawiałem się co robię źle.
Nie miałem doświadczenia w takich biegach i postanowiłem podejść do tego jak na biegu ultra.
Zaraz sobie zwizualizowałem dystans, że mam już 61km w nogach czyli w górach, na KBL, byłbym na Przełęczy Wilczej, na ostatnim punkcie przed przepakiem.
Doszedłem do wniosku, że źle się odżywiam i nie piłem nic ciepłego.
Nie wiedziałem też, że tam z tyłu budynku jest cały czas coś wystawione do zjedzenia i można sobie zawsze ogarnąć ciepłą herbatę czy kawę.
Postanowiłem, że ruszę na szóste kółko, zobaczę jak będzie i zdecyduję co dalej. Jeśli będzie coraz gorzej to po prostu trzeba będzie to zakończyć.
Na to kółko zabrałem też ze sobą powerbank podłączony do telefonu, bo wcześniej robiłem sporo fotek a i live trak cały czas działał.
W bazie i aucie łącznie spędziłem ponad 40 minut
Dodam jeszcze, ze założyłem na siebie aż dwie pary cienkich rękawiczek.
Ruszyłem, było mi cholernie ciężko i nadal zimno a miałem tyle warstw na sobie. Chyba w okolicy rozwidlenia spotkałem Sławka, on kończył już to okrążenie a ja je zaczynałem. Spytał jak jest, powiedziałem, że kiepsko, ale lecę i zobaczę co dalej.
W lesie zaczęło mi się robić coraz cieplej. Zdjąłem jedną parę rękawiczek i schowałem do kieszeni.
Zacząłem wracać do żywych.
Na pierwszym punkcie odżywczym napiłem się rozwodnionej coli. Schowałem kubek do kieszeni w kurtce Jula.
Dobiegłem do kolejnego punktu, chcę wyciągnąć kubek, by się napić izo a tu zamek się zaciął. Szarpałem go za bardzo i tylko pogorszyłem sprawę.
Chłopak z obsługi punktu odciął mi denko z butelki od wody chyba 4l - miałem spore "szkło" do picia
Ruszyłem pełen nadziei, na ostatnie kilometry okrążenia, w kierunku bazy.
Tam mata odpikała czas jak dałem wyżej.
To jedyny odcinek z czasem ponad 2h, ale z tego ponad 40 min to: zjedzenie pierwszego ciepłego posiłku, przebranie się oraz dogrzewanie w aucie.
Tu już wróciło bieganie.
Okrążenie 7: - @#$%^ Bardo!
Czas pokonania: 1:53:43
Dystans pokonany: 86,1 km
Godziny pętli: 20:01 - 21:55
Tak jak napisałem, wdrożyłem strategię ultra Zaliczyłem prawie 74km, czyli byłem wirtualnie na przepaku w Bardo
Postanowiłem już, po każdym okrążeniu, iść coś zjeść ciepłego, wypić kawę i herbatę, bez pośpiechu.
Został jeszcze ciepły żurek ale jajek już nie było
Do tego zjadłem chleb z pysznym pasztetem z fasoli i z ogórkiem kiszonym. Oczywiście gorąca kawa i herbata.
Poszedłem jeszcze do auta, by zostawić powerbank, jedną parę rękawiczek i zdjąć tą kurtkę Jula a wcześniej wyszarpać z niej kubek
Od samego początku ciągle ciekło mi z nosa (moja przypadłość prawie całoroczna). Nos już miałem obolały. Usta były również spierzchnięte.
W aucie miałem tylko Xenofit Second Skin i jego użyłem, by nasmarować dziurki w nosie i poniżej oraz usta.
Trochę to pomogło ale myślałem, że nos mi i tak odpadnie
Zaczął się robić coraz większy ziąb. Ta część od wiaduktu do bazy dawała popalić. Zdjąłem kurtkę Jula. Udało mi się rozsunąć zamek i wyciągnąć kubek.
Postanowiłem, że jednak wrócę do żółtej cieniutkiej kurteczki, którą miałem wcześniej. Zawsze to zapewni trochę ochrony przez wiatrem a w lesie mogę ją szybko zdjąć i założyć na rękę - jest tak fajnie składana. Jak się jednak okazało nie musiałem jej ściągać.
Ogarnąłem co miałem zrobić i ruszyłem na trasę. Kółko przetruchtałem bez żadnych sensacji.
Połowa za nami więc puszczam do czytania a ja będę pisał dalej
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Okrążenie 8: - Nocny cud pod Pabianicami!
Czas pokonania: 1:56:13
Dystans pokonany: 98,4 km
Godziny pętli: 21:55 - 23:51
Po siódmym kółku, musiałem się trochę rozgrzać. Poszedłem pod namiot, zrobiłem sobie kanapki z pasztetem z fasoli, dołożyłem ogórków kiszonych, zrobiłem sobie coś gorącego do picia i szybko wróciłem do środka remizy.
Było już po 22:00:
W sumie to nawet nie wiem czemu zrobiłem to foto
Paweł zapytał mnie czy będę spać i odpisałem, że nie, ale dopiero teraz widzę, że to była wiadomość, którą odczytałem z opóźnieniem.
Akurat na sali zebrała się mała ekipa zawodników. Zimno było strasznie, każdy miał swoje sposoby na tą sytuację.
Jeden chłopak wyciągnął dodatkowe paliwo i zaproponował poczęstunek:
Ja grzecznie odmówiłem, ale nie wiem czy on sobie nie zatankował softflaski tym trunkiem
Pozdrawiam serdecznie jeśli przypadkiem to przeczyta.
Stwierdziłem wtedy, że "Siedlak to miękka faja przy tych ultrasach" - oczywiście to żart, ale trzeba było szukać jakiejś radości w tej sytuacji.
Wiedziałem, że Tomek to swój chłop (nie obrazi się) i napisałem Pawłowi, by to śmiało dał na forum
Łapiąc trochę ciepła wysłałem jeszcze fotki Jackowi, ale przez problemy z zasięgiem nie wiedziałem kiedy dojdą.
Wyruszyłem na kolejne okrążenie.
Zimnica straszna. Kaptur na głowę i oby do lasu.
Tam już odczuciowo lepiej.
Wcześniej spotkałem Sławka na mijankach kilka razy, miał przewagę prawie okrążenia. Takie miałem wrażenie. Teraz na niego nie trafiłem.
Dodam, że w bazie nie spotkaliśmy się razem na żadnym okrążeniu (już wiem, ze kłamię ).
Dobiegłem do punktu pomiarowego na 7,5km. Napiłem się tam izo.
Napieram dalej szutrówką. Ciemno, czołówka rozświetla trochę terenu tam gdzie kieruję wzrok. W dalekiej perspektywie widać czerwone światełka innych zawodników: biegaczy lub NW.
Nagle cud, no nie wierzę! Spostrzegam swój zgubiony gwizdek.
Środek lasu i akurat w tym momencie spojrzałem prosto na niego oświetlając go czołówką. Niby drobnostka, ale się ucieszyłem
Tym razem gwizdek schowałem do zamykanej kieszonki z tyłu leginsów. Tam po nic nie sięgałem, więc było to bezpieczne miejsce.
Biegłem dalej do bazy wiedząc, że tam czeka mnie kolejne ciepłe jedzonko wydawane od 23:00.
Okrążenie 9: - Miłe towarzystwo
Czas pokonania: 1:58:30
Dystans pokonany: 110,7 km
Godziny pętli: 23:51 - 1:49
Tym razem do zjedzenia wziąłem ciepłe spaghetti bolognese oraz zrobiłem sobie kawę i herbatę.
Brakowało mi rąk, nie chciałem czegoś upuścić i usiadłem pod namiotem naprzeciw jakiejś dziewczyny, która również jadła ciepły posiłek.
Myślałem, że to zawodniczka NW, ale okazało się, że jest z grupy organizatorów.
Jedząc rozmawialiśmy, pytała jak się czuję, które okrążenie zrobiłem i ile chcę zrobić.
Na tym etapie to samopoczucie nie było najlepsze, ale przetrwałem kryzys. Powiedziałem, że jak będzie 10 kółek, czyli jeszcze dwa, to już będzie dobrze.
Poznana koleżanka stwierdziła więc, że dalej po prostu będzie już tylko zabawa. No tego będziemy się trzymać
Dostałem dobre słowa na drogę, wszedłem do środka ogrzać się trochę i dokończyć picie kawy.
Jeszcze siedząc na zewnątrz dostałem wiadomość od Pawła. Była północ a on ciągle nie spał
Dotarło info od Jacka, że jestem 19-sty a Sławek 12-sty.
Ruszyłem na kolejne nocne okrążenie, prosto w ten ziąb, brrrr.
Zaraz gdzieś po wbiegnięciu w las minęło 100 km.
Dobiegam do rozwidlenia, skręcam w lewo i za chwilę znajoma postura: to Sławek!
Myślałem, że Sławek biegnie już jedno okrążenie więcej, ale on mi mówi, że dopadło go straszne wyziębienie, jak mnie kilka godzin wcześniej, i musiał się rozgrzewać przez dłuższy czas w aucie - skąd ja to znam?
Pisał mi o tym wiadomość na WA, ale jak wspominałem, to wszystko docierało z opóźnieniem, nie zawsze wszystko zauważałem a telefon jedynie z doskoku używałem.
Sławek i tak wyszedł z auta i zaczął kółko zanim ja wybiegłem z bazy.
Ja cały czas biegłem, powoli jednak biegłem. Sławek stwierdził, że nie da rady się mnie trzymać. Miał też już małe ciśnienie za potrzebą.
Dalej pobiegłem sam.
Ta pętla jakoś zleciała. Lekko już nie było. Cały czas przekonywałem się, by jednak biec a nie iść. Dotarłem do asfaltu, kończyłem 9-te kółeczko.
Okrążenie 10:
Czas pokonania: 1:57:07
Dystans pokonany: 123 km
Godziny pętli: 1:49 - 3:46
W bazie standardowo. Było jeszcze spaghetti to sobie nałożyłem. Wypiłem gorącą herbatę i jeszcze coś tam zjadłem.
Jak po każdym kółku musiałem zdjąć buty, wysypać z nich co tam wpadło, oczyścić skarpetki.
Na tym etapie to już mnie zasadniczo wszystko pobolewało. Palców u stóp bałem się dotykać, bo czułem ogień.
Z toalety korzystałem tej w remizie - przynajmniej było ciepło. Na szczęście nie było potrzeby, by to robić w lesie.
Chyba dobrze się nawadniałem, ponieważ prawie co pętla musiałem iść siknąć i nie było takich problemów z nerkami jak na KBL.
Wcześniej napisałem, że ze Sławkiem nie spotkałem się w bazie. Skłamałem.
Właśnie wszedł zanim ją opuściłem.
Chwilę pogadaliśmy, on poszedł jeść a ja ruszyłem w trasę.
Standardowy schemat: ciemno, zimno, las, pozdrowienia zawodników i wszystko obolałe.
Wiedziałem, że 10 kółek będzie.
Okrążenie 11:
Czas pokonania: 1:58:16
Dystans pokonany: 135,3 km
Godziny pętli: 3:46 - 5:45
Wbiegam do bazy i spotykam poznaną koleżankę. Mówię, że 10-te zaliczone. Stwierdza, że teraz luz, bo już zaczyna się bieganie dla przyjemności - tak jak wcześniej ustaliliśmy
W bazie już stały mój schemat wprowadzony po 5-tym okrążeniu. Spokojnie, bez pośpiechu, ale jeszcze postanowiłem pójść do auta po trzy baterie AAA do czołówki.
Mam Petzla hybrydowego i w zamian za aku mogę włożyć te 3 baterie. Czołówka już długo działała i wolałem nie ryzykować. W zapasie też miałem starą czołówkę z Decathlon, ale jej nie wyciągałem.
Zmęczony byłem już strasznie, ale mówiłem sobie, że i tak jest dobrze. najgorsze przetrwałem. Jest jeszcze sporo czasu i nawet idąc zrobiłbym sporo kilometrów.
Nie chciałem jednak dopuścić do siebie tego, że mam iść. Wolno, ale to miał być bieg. Dodam, że górki już sobie od jakiegoś czasu oswoiłem. Nie rosły, jak niektórym a mnie o dziwo nawet cieszyły.
Jak docierałem od strony bazy na podejście nad S8, to cieszyłem się, że zostawiam za sobą "Biegun północny". Kolejne większe wzniesienie przed 5-tym km cieszyło mnie, że za nim będzie już w miarę płasko i można lecieć do punktu pomiarowego. Jak wracałem i musiałem wybiec z lasu i podejść na wiadukt nad S8, to pomimo zbliżającego się zimna wiedziałem, że został już tylko kilometr do bazy.
Zbliża się 10-ty km, czyli dobiegam do miejsca gdzie trasy się łączą. Nagle miga mi czołówka i przełączyła się na najlżejsze oświetlenie. Cały czas biegłem na drugim stopniu z trzech możliwych. Miałem wyczucie co do tych baterii, ale zostały tylko 2 km do bazy i nie jest źle nawet na tym pierwszym stopniu oświetlenia.
Nie chcę bawić się w tej zimnicy w wymianę póki nie muszę. Biegnę dalej.
Przybiegam do bazy i spotykam ponownie koleżankę, chyba miała nocny dyżur. Wymiana życzliwości i mówię, że w życiu tyle nie przebiegłem co teraz.
Okrążenie 12:
Czas pokonania: 1:47:52
Dystans pokonany: 147,6 km
Godziny pętli: 5:45 - 7:33
Po wbiegnięciu do bazy: WC, ogarnięcie butów, włożenie baterii do czołówki.
Od godziny 5:00 wydawany był ostatni ciepły posiłek.
Tym razem nałożyłem sobie gorący ryż na słodko i wypiłem kawę.
Nigdy w życiu tyle kaw nie piłem, ale robiłem je słabe.
Jest przed szóstą a już mnie coś Jacek zagadał Przyjaciele z Piły również siedzieli na łączach i chyba trochę nockę zarwali.
Ja już się praktycznie wyłączyłem. Ciężko było mi się skupić, by coś czytać i odpisywać.
Byłem okropnie zmęczony i zmarznięty. Nie było co przeciągać tylko trzeba było ruszyć na ostatnią, po części, nocną pętlę.
W Róży piały już koguty - darły się strasznie
Gdzieś w połowie trasy wyłączyłem czołówkę. Schowałem ja do kieszeni. W końcu luz na głowie.
Lekko nie było, ale wiedziałem co już zrobiłem i cieszyłem się, że daję radę biec dalej.
Chyba teraz była najniższa temperatura.
Kończyłem pętlę, pokonałem wiadukt wybiegłem na pole.
Okrążenie 13:
Czas pokonania: 1:40:12
Dystans pokonany: 159,9 km
Godziny pętli: 7:33 - 9:14
W bazie był jeszcze ryż to sobie ponownie nałożyłem.
Jacek dał mi znać, ze może przyjechać na zakończenie.
Napisałem mu, że ruszam na rundę honorową, ale zmęczenie takie, że chyba większość przejdę.
Ruszyłem ponownie przez biegun zimna:
Jak tu iść? Trzeba biec!
Już dokładnie nie pamiętam, ale gdzieś ponownie mijamy się ze Sławkiem.
Napieram dalej, bo mi ciągle zimno. Nie wiem czy jest już cieplej, ale zmęczenie powoduje odwrotne odczucie.
Zaczął się piękny wschód słonka. Widoki są super, ale nie mam ochoty wyciągać telefonu i robić zdjęć
Naprawdę myślałem, że robię już ostatnie okrążenie. Jednak całość przebiegłem, zostało troszkę czasu.
Okrążenie 14: - "Pojebało cię!"
Czas pokonania: 1:20:47
Dystans pokonany: 172,2 km
Godziny pętli: 9:14 - 10:34
Po zakończeniu trzynastego okrążenia zjadłem coś na "szybkim bufecie", napiłem się coli zalanej gorącą wodą. Zobaczyłem na zegar i miałem jeszcze 1h40min czasu.
Przemyślałem sprawę, że powinienem dać radę dotrzeć do punktu na 7,5km.
Do bazy akurat wchodził Sławek kończąc swoje 12-ste kółko i stwierdził, że kończy.
Ja powiedziałem, że spróbuję zaliczyć punkt pomiarowy na 7.5km i wrócę autobusem, który po 11:00 miał zabrać z niego zawodników, którzy tam dotrą.
Dodam, że nie wyciągałem już telefonu od trzynastego okrążenia. Nic nie kalkulowałem i nawet nie wiedziałem na której jestem pozycji.
Wcześniej Sławek mi powiedział, że jestem chyba 5-ty w kategorii i jedynie przez myśl mi przeszło, że może tu uda się przesunąć.
Mam fajne screeny od kolegi z Piły i nimi się posłużę.
Jak byłem na 12,5 okrążenia to tak wyglądała sytuacja:
Trzeci zawodnik był na tym punkcie pomiarowym 10 min przede mną a drugi zawodnik już zaliczył pełną pętlę odbijając się na macie w bazie.
Jak ja dobiegłem do bazy i zaliczyłem 13-ste okrążenie to było tak:
Do trzeciego traciłem 2 minuty a do drugiego 32 minuty.
Tu jest moje ostatnie okrążenie rozbite na kilometry w Runalyze:
Jak napisałem wybiegałem na ostatnie pół kółka. W myślach miałem, że nie ma takiego typu na forum
Po prostu biegłem swoje. Po drodze mijałem sporo ludzi. Nie wiem kogo, ludzie z kijami biegali, kilku biegaczy miało kije.
Części biegaczy z trasy się w ogóle nie kojarzyło, bardziej chodziarzy, których częściej mijałem i zagadywałem.
Na 4-tym km zatrzymałem się, wlałem sobie kubek coli (właściwie to chyba była Pepsi) i idąc kawałek ją wypiłem.
Później zaczął się odcinek z górkami - 5-ty kilometr. Od szóstego kilometra zacząłem przyśpieszać wiedząc, że do punktu na 7,5km zostało już tylko 1500m i będzie koniec.
Miałem prawie 170 km w nogach, ale jeszcze kilometr wpadł w 5:26.
Przebiegłem matę, kliknąłem pauzę w zegarku i mówię do chłopaka z firmy timingowej: "Koniec, czekam na autobus".
Spojrzał na mnie i powiedział "Pojebało cię? Chcesz czekać godzinę na autobus?. Przecież nawet jak będziesz szedł to dasz radę."
Naprawdę byłem zdezorientowany. Zapytałem, która jest godzina. Miałem oczywiście zegarek, ale w ogóle tego nie kontrolowałem. Jakoś do mnie nie docierało, że mogłem sobie wyrobić taki zapas czasu.
Odpowiedział, że jest 10:05. Szybka praca zmęczonego mózgu: zostało około 5km, nawet 10min/1km to się wyrobię. Dobra, cześć, lecę!
Z tego wszystkiego zapomniałem napić się izo.
Wcześniej zapieprzałem wiedząc, że to koniec zawodów. Postanowiłem jednak nie iść tylko lecieć jak do tej pory.
Odpoczynek był już blisko.
1400m szutru szybko zleciało, zakręt i zaczął się piach.
Napierałem po piachu mijając sporo ludzi, którzy szli lepszą częścią - nikt głupi nie był, by się pchać w piach, no prawie
Zleciał kolejny kilometr i zostały już ostatnie dwa, ale gorsze. Sporo hopek, podbieg nad S8, w końcu pola i lekko pod górkę asfaltem tym razem definitywnie do mety.
Tam zrobiłem zdjęcie zegara:
Oficjalnie zakończyłem zawody robiąc 14 pętli czyli 172,2 km w 23:33:57.
W Connect przez pauzę miałem czas 23:33:40 - skorygowałem. Wychodzi na to, że rozmowa motywacyjna na punkcie pomiarowym trwała 17 sekund
Ciekawostka: Stryd zmierzył mi dystans 172km - rewelacja. W Stryd zostało jeszcze 51% baterii.
Jak zniwelowałem 32 min do drugiego zawodnika i dołożyłem jeszcze ponad 5 min? Po prostu o tym nie wiedziałem. Wyszło samo z siebie.
Biegłem swoje bez żadnych kalkulacji. Przecież nikt z nas się nie znał i nie wiedział gdzie jest na trasie. No, ja co prawda dałem live traka i zawsze było wiadomo gdzie jestem
Mózg dał sygnał członkom ciała, że to już koniec. Zacząłem opadać z sił i było mi zimno. Zobaczyłem Sławka i powiedziałem, że muszę iść do środka bo tu mi za zimno.
Sławek sprawdzał coś na komputerze, który gdzieś tam stał. Wcześniej go nie zauważyłem, ale i tak bym nigdy do niego nie podchodził.
Na sali w remizie położyłem się na twardym podeście.
Sławek mówi, że jestem drugi. Pytam: w kategorii. On: nie, drugi. Ja: Jak drugi? Sławek: No open. Ja: Nie wierzę.
Zebrałem jakoś siły i poszliśmy na ten komputer, była kolejka i nie chciało mi się czekać.
Poszedłem pogratulowałać zwycięzcy, który akurat zakończył udzielać wywiad i przypomniało mi się, że nie odebrałem medalu.
Wrócił Sławek i powiedział, że nadal drugi ale nie wie czy to już na 100% - biliśmy zmęczeni, zaskoczenie i łatwo nam już myślenie nie wchodziło
Po tym poszliśmy od auta, zmieniłem buty, czapeczkę i zamiast cienkiej kurteczki nałożyłem dodatkowy polar.
Wróciliśmy do środka remizy.
Sławek przyniósł mi gorącą herbatę z cytryną.
Jacek potwierdził, że przyjedzie na dekorację, która miała być o godzinie 12:00.
W środku niestety nawet nie było jak korzystać z telefonu. Później wyczaiłem jedno miejsce przy oknie, że tam mi czasami net łapie i starałem się coś znajomym odpisać.
Zwycięzca zawodów był oczywiście jeden, zrobił on 15 okrążeń.
Pierwsze miejsce z open nie dublowało się w odrębnej klasyfikacji mężczyzn oraz kobiet, gdyby akurat pierwsza na mecie była kobieta.
Jak odczytywali zawodników w kolejności od trzeciego miejsca w kategorii mężczyzn to zdziwiliśmy się wszyscy: Jacek, Sławek i ja.
Zamiast na drugi stopień podium wszedłem na pierwszy
Wspólne, pamiątkowe zdjęcie ze Sławkiem i Jackiem:
Sławek finalnie wyrównał swój dotychczasowy dystans na tych zawodach robiąc 12 okrążeń czyli 147,6km - tym razem ukończył to ponad godzinę szybciej a pogoda była najcięższa z dotychczasowych edycji.
Dostałem całkiem sporo nagród:
Książkę "Pod górę" kupiłem sobie kilka miesięcy wcześniej.
Podarowałem ją Sławkowi
Mam voucher o wartości 400zł do wykorzystania w sklepie https://brubeck.pl/ - ważny do końca roku.
Dostałem tez voucher na zawody http://www.ultrapark.com.pl/ w 2022 r. - bieg 48/24/100km w parku w Pabianicach - chciałem podarować Jackowi, ale nie chciał
Straty w sumie niewielkie:
Ogólnie byłem i jeszcze jestem nadal zmęczony. Chodzę normalnie. Nie ma oczywiście lekkości, ale schody nie stanowią problemu.
Miałem cały obolały nos od kataru. Małe otarcie gdzieś w okolicy pachy, chyba zawineła się tam lekko koszulka termiczna.
Nie zakleiłem sutków, zupełnie o tym zapomniałem, ale o dziwo nic się z nimi złego nie stało.
Przez pierwszą dobę po zawodach strasznie chciało mi się pić. Ciągle piłem wodę, różne napoje i miałem wrażenie suchości w ustach. Już to minęło.
Chciałem bardzo wszystkim kibicującym podziękować, szczególnie osobom, które były ze mną "na telefonie", nawet wtedy, gdy tego nie czytałem na bieżąco.
Zaskoczyłem sam siebie i być może Was.
Bieg ten był dla mnie ogromnym wyzwaniem, rollercoasterem odczuć, niesamowitym doświadczeniem.
Dał mi tak popalić, że nawet zacząłem weryfikować swoje przyszłe plany związane z DFBG.
Być może mam jeszcze syndrom "nigdy więcej". Zobaczymy co będzie za jakiś czas
Organizacja zawodów to pierwsza klasa. Jedzenia i picia było w bród. Organizatorzy bardzo dbali o nas. Cały czas byliśmy gorąco witani w bazie.
Poznana koleżanka z ekipy organizatorów dopingowała mi do samego końca
Trasa była również bardzo dobrze oznakowana. W nocy, co chwilę, na drzewach naklejona była taśma odblaskowa. Tak samo zostały oklejone jakiekolwiek większe przeszkody.
Dziękuje serdecznie całej ekipie ULD.
Być może jeszcze jakieś sprawy mi umknęły. Możecie pytać w komentarzach. Jeśli sam sobie coś przypomnę, to dopiszę.
Zawody na Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/7633907100
Czas pokonania: 1:56:13
Dystans pokonany: 98,4 km
Godziny pętli: 21:55 - 23:51
Po siódmym kółku, musiałem się trochę rozgrzać. Poszedłem pod namiot, zrobiłem sobie kanapki z pasztetem z fasoli, dołożyłem ogórków kiszonych, zrobiłem sobie coś gorącego do picia i szybko wróciłem do środka remizy.
Było już po 22:00:
W sumie to nawet nie wiem czemu zrobiłem to foto
Paweł zapytał mnie czy będę spać i odpisałem, że nie, ale dopiero teraz widzę, że to była wiadomość, którą odczytałem z opóźnieniem.
Akurat na sali zebrała się mała ekipa zawodników. Zimno było strasznie, każdy miał swoje sposoby na tą sytuację.
Jeden chłopak wyciągnął dodatkowe paliwo i zaproponował poczęstunek:
Ja grzecznie odmówiłem, ale nie wiem czy on sobie nie zatankował softflaski tym trunkiem
Pozdrawiam serdecznie jeśli przypadkiem to przeczyta.
Stwierdziłem wtedy, że "Siedlak to miękka faja przy tych ultrasach" - oczywiście to żart, ale trzeba było szukać jakiejś radości w tej sytuacji.
Wiedziałem, że Tomek to swój chłop (nie obrazi się) i napisałem Pawłowi, by to śmiało dał na forum
Łapiąc trochę ciepła wysłałem jeszcze fotki Jackowi, ale przez problemy z zasięgiem nie wiedziałem kiedy dojdą.
Wyruszyłem na kolejne okrążenie.
Zimnica straszna. Kaptur na głowę i oby do lasu.
Tam już odczuciowo lepiej.
Wcześniej spotkałem Sławka na mijankach kilka razy, miał przewagę prawie okrążenia. Takie miałem wrażenie. Teraz na niego nie trafiłem.
Dodam, że w bazie nie spotkaliśmy się razem na żadnym okrążeniu (już wiem, ze kłamię ).
Dobiegłem do punktu pomiarowego na 7,5km. Napiłem się tam izo.
Napieram dalej szutrówką. Ciemno, czołówka rozświetla trochę terenu tam gdzie kieruję wzrok. W dalekiej perspektywie widać czerwone światełka innych zawodników: biegaczy lub NW.
Nagle cud, no nie wierzę! Spostrzegam swój zgubiony gwizdek.
Środek lasu i akurat w tym momencie spojrzałem prosto na niego oświetlając go czołówką. Niby drobnostka, ale się ucieszyłem
Tym razem gwizdek schowałem do zamykanej kieszonki z tyłu leginsów. Tam po nic nie sięgałem, więc było to bezpieczne miejsce.
Biegłem dalej do bazy wiedząc, że tam czeka mnie kolejne ciepłe jedzonko wydawane od 23:00.
Okrążenie 9: - Miłe towarzystwo
Czas pokonania: 1:58:30
Dystans pokonany: 110,7 km
Godziny pętli: 23:51 - 1:49
Tym razem do zjedzenia wziąłem ciepłe spaghetti bolognese oraz zrobiłem sobie kawę i herbatę.
Brakowało mi rąk, nie chciałem czegoś upuścić i usiadłem pod namiotem naprzeciw jakiejś dziewczyny, która również jadła ciepły posiłek.
Myślałem, że to zawodniczka NW, ale okazało się, że jest z grupy organizatorów.
Jedząc rozmawialiśmy, pytała jak się czuję, które okrążenie zrobiłem i ile chcę zrobić.
Na tym etapie to samopoczucie nie było najlepsze, ale przetrwałem kryzys. Powiedziałem, że jak będzie 10 kółek, czyli jeszcze dwa, to już będzie dobrze.
Poznana koleżanka stwierdziła więc, że dalej po prostu będzie już tylko zabawa. No tego będziemy się trzymać
Dostałem dobre słowa na drogę, wszedłem do środka ogrzać się trochę i dokończyć picie kawy.
Jeszcze siedząc na zewnątrz dostałem wiadomość od Pawła. Była północ a on ciągle nie spał
Dotarło info od Jacka, że jestem 19-sty a Sławek 12-sty.
Ruszyłem na kolejne nocne okrążenie, prosto w ten ziąb, brrrr.
Zaraz gdzieś po wbiegnięciu w las minęło 100 km.
Dobiegam do rozwidlenia, skręcam w lewo i za chwilę znajoma postura: to Sławek!
Myślałem, że Sławek biegnie już jedno okrążenie więcej, ale on mi mówi, że dopadło go straszne wyziębienie, jak mnie kilka godzin wcześniej, i musiał się rozgrzewać przez dłuższy czas w aucie - skąd ja to znam?
Pisał mi o tym wiadomość na WA, ale jak wspominałem, to wszystko docierało z opóźnieniem, nie zawsze wszystko zauważałem a telefon jedynie z doskoku używałem.
Sławek i tak wyszedł z auta i zaczął kółko zanim ja wybiegłem z bazy.
Ja cały czas biegłem, powoli jednak biegłem. Sławek stwierdził, że nie da rady się mnie trzymać. Miał też już małe ciśnienie za potrzebą.
Dalej pobiegłem sam.
Ta pętla jakoś zleciała. Lekko już nie było. Cały czas przekonywałem się, by jednak biec a nie iść. Dotarłem do asfaltu, kończyłem 9-te kółeczko.
Okrążenie 10:
Czas pokonania: 1:57:07
Dystans pokonany: 123 km
Godziny pętli: 1:49 - 3:46
W bazie standardowo. Było jeszcze spaghetti to sobie nałożyłem. Wypiłem gorącą herbatę i jeszcze coś tam zjadłem.
Jak po każdym kółku musiałem zdjąć buty, wysypać z nich co tam wpadło, oczyścić skarpetki.
Na tym etapie to już mnie zasadniczo wszystko pobolewało. Palców u stóp bałem się dotykać, bo czułem ogień.
Z toalety korzystałem tej w remizie - przynajmniej było ciepło. Na szczęście nie było potrzeby, by to robić w lesie.
Chyba dobrze się nawadniałem, ponieważ prawie co pętla musiałem iść siknąć i nie było takich problemów z nerkami jak na KBL.
Wcześniej napisałem, że ze Sławkiem nie spotkałem się w bazie. Skłamałem.
Właśnie wszedł zanim ją opuściłem.
Chwilę pogadaliśmy, on poszedł jeść a ja ruszyłem w trasę.
Standardowy schemat: ciemno, zimno, las, pozdrowienia zawodników i wszystko obolałe.
Wiedziałem, że 10 kółek będzie.
Okrążenie 11:
Czas pokonania: 1:58:16
Dystans pokonany: 135,3 km
Godziny pętli: 3:46 - 5:45
Wbiegam do bazy i spotykam poznaną koleżankę. Mówię, że 10-te zaliczone. Stwierdza, że teraz luz, bo już zaczyna się bieganie dla przyjemności - tak jak wcześniej ustaliliśmy
W bazie już stały mój schemat wprowadzony po 5-tym okrążeniu. Spokojnie, bez pośpiechu, ale jeszcze postanowiłem pójść do auta po trzy baterie AAA do czołówki.
Mam Petzla hybrydowego i w zamian za aku mogę włożyć te 3 baterie. Czołówka już długo działała i wolałem nie ryzykować. W zapasie też miałem starą czołówkę z Decathlon, ale jej nie wyciągałem.
Zmęczony byłem już strasznie, ale mówiłem sobie, że i tak jest dobrze. najgorsze przetrwałem. Jest jeszcze sporo czasu i nawet idąc zrobiłbym sporo kilometrów.
Nie chciałem jednak dopuścić do siebie tego, że mam iść. Wolno, ale to miał być bieg. Dodam, że górki już sobie od jakiegoś czasu oswoiłem. Nie rosły, jak niektórym a mnie o dziwo nawet cieszyły.
Jak docierałem od strony bazy na podejście nad S8, to cieszyłem się, że zostawiam za sobą "Biegun północny". Kolejne większe wzniesienie przed 5-tym km cieszyło mnie, że za nim będzie już w miarę płasko i można lecieć do punktu pomiarowego. Jak wracałem i musiałem wybiec z lasu i podejść na wiadukt nad S8, to pomimo zbliżającego się zimna wiedziałem, że został już tylko kilometr do bazy.
Zbliża się 10-ty km, czyli dobiegam do miejsca gdzie trasy się łączą. Nagle miga mi czołówka i przełączyła się na najlżejsze oświetlenie. Cały czas biegłem na drugim stopniu z trzech możliwych. Miałem wyczucie co do tych baterii, ale zostały tylko 2 km do bazy i nie jest źle nawet na tym pierwszym stopniu oświetlenia.
Nie chcę bawić się w tej zimnicy w wymianę póki nie muszę. Biegnę dalej.
Przybiegam do bazy i spotykam ponownie koleżankę, chyba miała nocny dyżur. Wymiana życzliwości i mówię, że w życiu tyle nie przebiegłem co teraz.
Okrążenie 12:
Czas pokonania: 1:47:52
Dystans pokonany: 147,6 km
Godziny pętli: 5:45 - 7:33
Po wbiegnięciu do bazy: WC, ogarnięcie butów, włożenie baterii do czołówki.
Od godziny 5:00 wydawany był ostatni ciepły posiłek.
Tym razem nałożyłem sobie gorący ryż na słodko i wypiłem kawę.
Nigdy w życiu tyle kaw nie piłem, ale robiłem je słabe.
Jest przed szóstą a już mnie coś Jacek zagadał Przyjaciele z Piły również siedzieli na łączach i chyba trochę nockę zarwali.
Ja już się praktycznie wyłączyłem. Ciężko było mi się skupić, by coś czytać i odpisywać.
Byłem okropnie zmęczony i zmarznięty. Nie było co przeciągać tylko trzeba było ruszyć na ostatnią, po części, nocną pętlę.
W Róży piały już koguty - darły się strasznie
Gdzieś w połowie trasy wyłączyłem czołówkę. Schowałem ja do kieszeni. W końcu luz na głowie.
Lekko nie było, ale wiedziałem co już zrobiłem i cieszyłem się, że daję radę biec dalej.
Chyba teraz była najniższa temperatura.
Kończyłem pętlę, pokonałem wiadukt wybiegłem na pole.
Okrążenie 13:
Czas pokonania: 1:40:12
Dystans pokonany: 159,9 km
Godziny pętli: 7:33 - 9:14
W bazie był jeszcze ryż to sobie ponownie nałożyłem.
Jacek dał mi znać, ze może przyjechać na zakończenie.
Napisałem mu, że ruszam na rundę honorową, ale zmęczenie takie, że chyba większość przejdę.
Ruszyłem ponownie przez biegun zimna:
Jak tu iść? Trzeba biec!
Już dokładnie nie pamiętam, ale gdzieś ponownie mijamy się ze Sławkiem.
Napieram dalej, bo mi ciągle zimno. Nie wiem czy jest już cieplej, ale zmęczenie powoduje odwrotne odczucie.
Zaczął się piękny wschód słonka. Widoki są super, ale nie mam ochoty wyciągać telefonu i robić zdjęć
Naprawdę myślałem, że robię już ostatnie okrążenie. Jednak całość przebiegłem, zostało troszkę czasu.
Okrążenie 14: - "Pojebało cię!"
Czas pokonania: 1:20:47
Dystans pokonany: 172,2 km
Godziny pętli: 9:14 - 10:34
Po zakończeniu trzynastego okrążenia zjadłem coś na "szybkim bufecie", napiłem się coli zalanej gorącą wodą. Zobaczyłem na zegar i miałem jeszcze 1h40min czasu.
Przemyślałem sprawę, że powinienem dać radę dotrzeć do punktu na 7,5km.
Do bazy akurat wchodził Sławek kończąc swoje 12-ste kółko i stwierdził, że kończy.
Ja powiedziałem, że spróbuję zaliczyć punkt pomiarowy na 7.5km i wrócę autobusem, który po 11:00 miał zabrać z niego zawodników, którzy tam dotrą.
Dodam, że nie wyciągałem już telefonu od trzynastego okrążenia. Nic nie kalkulowałem i nawet nie wiedziałem na której jestem pozycji.
Wcześniej Sławek mi powiedział, że jestem chyba 5-ty w kategorii i jedynie przez myśl mi przeszło, że może tu uda się przesunąć.
Mam fajne screeny od kolegi z Piły i nimi się posłużę.
Jak byłem na 12,5 okrążenia to tak wyglądała sytuacja:
Trzeci zawodnik był na tym punkcie pomiarowym 10 min przede mną a drugi zawodnik już zaliczył pełną pętlę odbijając się na macie w bazie.
Jak ja dobiegłem do bazy i zaliczyłem 13-ste okrążenie to było tak:
Do trzeciego traciłem 2 minuty a do drugiego 32 minuty.
Tu jest moje ostatnie okrążenie rozbite na kilometry w Runalyze:
Jak napisałem wybiegałem na ostatnie pół kółka. W myślach miałem, że nie ma takiego typu na forum
Po prostu biegłem swoje. Po drodze mijałem sporo ludzi. Nie wiem kogo, ludzie z kijami biegali, kilku biegaczy miało kije.
Części biegaczy z trasy się w ogóle nie kojarzyło, bardziej chodziarzy, których częściej mijałem i zagadywałem.
Na 4-tym km zatrzymałem się, wlałem sobie kubek coli (właściwie to chyba była Pepsi) i idąc kawałek ją wypiłem.
Później zaczął się odcinek z górkami - 5-ty kilometr. Od szóstego kilometra zacząłem przyśpieszać wiedząc, że do punktu na 7,5km zostało już tylko 1500m i będzie koniec.
Miałem prawie 170 km w nogach, ale jeszcze kilometr wpadł w 5:26.
Przebiegłem matę, kliknąłem pauzę w zegarku i mówię do chłopaka z firmy timingowej: "Koniec, czekam na autobus".
Spojrzał na mnie i powiedział "Pojebało cię? Chcesz czekać godzinę na autobus?. Przecież nawet jak będziesz szedł to dasz radę."
Naprawdę byłem zdezorientowany. Zapytałem, która jest godzina. Miałem oczywiście zegarek, ale w ogóle tego nie kontrolowałem. Jakoś do mnie nie docierało, że mogłem sobie wyrobić taki zapas czasu.
Odpowiedział, że jest 10:05. Szybka praca zmęczonego mózgu: zostało około 5km, nawet 10min/1km to się wyrobię. Dobra, cześć, lecę!
Z tego wszystkiego zapomniałem napić się izo.
Wcześniej zapieprzałem wiedząc, że to koniec zawodów. Postanowiłem jednak nie iść tylko lecieć jak do tej pory.
Odpoczynek był już blisko.
1400m szutru szybko zleciało, zakręt i zaczął się piach.
Napierałem po piachu mijając sporo ludzi, którzy szli lepszą częścią - nikt głupi nie był, by się pchać w piach, no prawie
Zleciał kolejny kilometr i zostały już ostatnie dwa, ale gorsze. Sporo hopek, podbieg nad S8, w końcu pola i lekko pod górkę asfaltem tym razem definitywnie do mety.
Tam zrobiłem zdjęcie zegara:
Oficjalnie zakończyłem zawody robiąc 14 pętli czyli 172,2 km w 23:33:57.
W Connect przez pauzę miałem czas 23:33:40 - skorygowałem. Wychodzi na to, że rozmowa motywacyjna na punkcie pomiarowym trwała 17 sekund
Ciekawostka: Stryd zmierzył mi dystans 172km - rewelacja. W Stryd zostało jeszcze 51% baterii.
Jak zniwelowałem 32 min do drugiego zawodnika i dołożyłem jeszcze ponad 5 min? Po prostu o tym nie wiedziałem. Wyszło samo z siebie.
Biegłem swoje bez żadnych kalkulacji. Przecież nikt z nas się nie znał i nie wiedział gdzie jest na trasie. No, ja co prawda dałem live traka i zawsze było wiadomo gdzie jestem
Mózg dał sygnał członkom ciała, że to już koniec. Zacząłem opadać z sił i było mi zimno. Zobaczyłem Sławka i powiedziałem, że muszę iść do środka bo tu mi za zimno.
Sławek sprawdzał coś na komputerze, który gdzieś tam stał. Wcześniej go nie zauważyłem, ale i tak bym nigdy do niego nie podchodził.
Na sali w remizie położyłem się na twardym podeście.
Sławek mówi, że jestem drugi. Pytam: w kategorii. On: nie, drugi. Ja: Jak drugi? Sławek: No open. Ja: Nie wierzę.
Zebrałem jakoś siły i poszliśmy na ten komputer, była kolejka i nie chciało mi się czekać.
Poszedłem pogratulowałać zwycięzcy, który akurat zakończył udzielać wywiad i przypomniało mi się, że nie odebrałem medalu.
Wrócił Sławek i powiedział, że nadal drugi ale nie wie czy to już na 100% - biliśmy zmęczeni, zaskoczenie i łatwo nam już myślenie nie wchodziło
Po tym poszliśmy od auta, zmieniłem buty, czapeczkę i zamiast cienkiej kurteczki nałożyłem dodatkowy polar.
Wróciliśmy do środka remizy.
Sławek przyniósł mi gorącą herbatę z cytryną.
Jacek potwierdził, że przyjedzie na dekorację, która miała być o godzinie 12:00.
W środku niestety nawet nie było jak korzystać z telefonu. Później wyczaiłem jedno miejsce przy oknie, że tam mi czasami net łapie i starałem się coś znajomym odpisać.
Zwycięzca zawodów był oczywiście jeden, zrobił on 15 okrążeń.
Pierwsze miejsce z open nie dublowało się w odrębnej klasyfikacji mężczyzn oraz kobiet, gdyby akurat pierwsza na mecie była kobieta.
Jak odczytywali zawodników w kolejności od trzeciego miejsca w kategorii mężczyzn to zdziwiliśmy się wszyscy: Jacek, Sławek i ja.
Zamiast na drugi stopień podium wszedłem na pierwszy
Wspólne, pamiątkowe zdjęcie ze Sławkiem i Jackiem:
Sławek finalnie wyrównał swój dotychczasowy dystans na tych zawodach robiąc 12 okrążeń czyli 147,6km - tym razem ukończył to ponad godzinę szybciej a pogoda była najcięższa z dotychczasowych edycji.
Dostałem całkiem sporo nagród:
Książkę "Pod górę" kupiłem sobie kilka miesięcy wcześniej.
Podarowałem ją Sławkowi
Mam voucher o wartości 400zł do wykorzystania w sklepie https://brubeck.pl/ - ważny do końca roku.
Dostałem tez voucher na zawody http://www.ultrapark.com.pl/ w 2022 r. - bieg 48/24/100km w parku w Pabianicach - chciałem podarować Jackowi, ale nie chciał
Straty w sumie niewielkie:
Ogólnie byłem i jeszcze jestem nadal zmęczony. Chodzę normalnie. Nie ma oczywiście lekkości, ale schody nie stanowią problemu.
Miałem cały obolały nos od kataru. Małe otarcie gdzieś w okolicy pachy, chyba zawineła się tam lekko koszulka termiczna.
Nie zakleiłem sutków, zupełnie o tym zapomniałem, ale o dziwo nic się z nimi złego nie stało.
Przez pierwszą dobę po zawodach strasznie chciało mi się pić. Ciągle piłem wodę, różne napoje i miałem wrażenie suchości w ustach. Już to minęło.
Chciałem bardzo wszystkim kibicującym podziękować, szczególnie osobom, które były ze mną "na telefonie", nawet wtedy, gdy tego nie czytałem na bieżąco.
Zaskoczyłem sam siebie i być może Was.
Bieg ten był dla mnie ogromnym wyzwaniem, rollercoasterem odczuć, niesamowitym doświadczeniem.
Dał mi tak popalić, że nawet zacząłem weryfikować swoje przyszłe plany związane z DFBG.
Być może mam jeszcze syndrom "nigdy więcej". Zobaczymy co będzie za jakiś czas
Organizacja zawodów to pierwsza klasa. Jedzenia i picia było w bród. Organizatorzy bardzo dbali o nas. Cały czas byliśmy gorąco witani w bazie.
Poznana koleżanka z ekipy organizatorów dopingowała mi do samego końca
Trasa była również bardzo dobrze oznakowana. W nocy, co chwilę, na drzewach naklejona była taśma odblaskowa. Tak samo zostały oklejone jakiekolwiek większe przeszkody.
Dziękuje serdecznie całej ekipie ULD.
Być może jeszcze jakieś sprawy mi umknęły. Możecie pytać w komentarzach. Jeśli sam sobie coś przypomnę, to dopiszę.
Zawody na Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/7633907100
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Zrobię wpis, ponieważ trochę osób pyta na PM czy żyję
Zasadniczo od Leśnej Doby jestem na roztrenowaniu.
Zrobiłem mały wyjątek w zeszłą sobotę, którą spędziłem u rodzinki w Lublinie i tam o 9 rano pobiegłem Parkrun w Ogrodzie Saskim. Była 10-ta rocznica Parkrun w Polsce.
Miałem biec wolniej, ale jakoś mnie poniosło
Trasa wymagająca jak na szybkie bieganie (trzy pętle na góreczkach).
Staram się odpoczywać, bo ciągle czuję spore osłabienie po biegu 24h.
Dobrze to też oddaje Body Battery w moim Garminie:
Widać, że ani razu nie "naładowałem" się jeszcze do 100. Tętno spoczynkowe też ciągle oscyluje w granicy 58, gdzie zazwyczaj mam 50-53.
Sen jest w miarę OK, ale wg Garmina brakuje w nim jakości i chyba tak w sumie jest:
Oczywiście wpada trochę spacerów, ale nie ma tego aż tak dużo i raczej krótsze dystanse.
Raz przeszedłem 10 km na raz. W lubelskim pogoda przez ostatnie 2 tyg. była dość sprzyjająca. Nie podało, świeciło słonko.
Jutro pójdę na Parkrun. Postaram się potruchtać spokojnie i już chyba wrócę do biegania.
Zajmuję się od jakiegoś czasu pewnym "projektem". Wkrótce będzie miał finał. Mam nadzieję, że będzie sukces.
Napiszę o tym innym razem - po finale
Na roztrenowaniu myślałem trochę o tym co biec w następnym roku w ramach górskiego ultra DFBG w Lądku.
Po biegu 24h miałem tak dość, że brałem pod uwagę maks bieg na 68 km
Wiadomo, że faza "nigdy więcej" nie trwa zbyt długo
Przemyślałem sprawę i prawdopodobnie zapiszę się na maksa, czyli na B7S 240 km. Jeśli tego nie spróbuję, to ta myśl będzie mnie męczyła. Zobaczę jeszcze jaką decyzję podejmie Paweł i Sławek.
Przez 2 tyg. nie ważyłem się. Myślę jednak, że nie przytyłem za bardzo. Jutro sprawdzę
Już kiedyś pisałem, że jak nie biegam to nawet łatwiej mi z trzymaniem wagi - mniej potrzebuję i się nie faszeruję na zapas. Zobaczymy
Przed wyjazdem do Róży trochę podrzuciłem kcal i waga przed wyjazdem wskazywała 70,5 kg.
Zasadniczo od Leśnej Doby jestem na roztrenowaniu.
Zrobiłem mały wyjątek w zeszłą sobotę, którą spędziłem u rodzinki w Lublinie i tam o 9 rano pobiegłem Parkrun w Ogrodzie Saskim. Była 10-ta rocznica Parkrun w Polsce.
Miałem biec wolniej, ale jakoś mnie poniosło
Trasa wymagająca jak na szybkie bieganie (trzy pętle na góreczkach).
Staram się odpoczywać, bo ciągle czuję spore osłabienie po biegu 24h.
Dobrze to też oddaje Body Battery w moim Garminie:
Widać, że ani razu nie "naładowałem" się jeszcze do 100. Tętno spoczynkowe też ciągle oscyluje w granicy 58, gdzie zazwyczaj mam 50-53.
Sen jest w miarę OK, ale wg Garmina brakuje w nim jakości i chyba tak w sumie jest:
Oczywiście wpada trochę spacerów, ale nie ma tego aż tak dużo i raczej krótsze dystanse.
Raz przeszedłem 10 km na raz. W lubelskim pogoda przez ostatnie 2 tyg. była dość sprzyjająca. Nie podało, świeciło słonko.
Jutro pójdę na Parkrun. Postaram się potruchtać spokojnie i już chyba wrócę do biegania.
Zajmuję się od jakiegoś czasu pewnym "projektem". Wkrótce będzie miał finał. Mam nadzieję, że będzie sukces.
Napiszę o tym innym razem - po finale
Na roztrenowaniu myślałem trochę o tym co biec w następnym roku w ramach górskiego ultra DFBG w Lądku.
Po biegu 24h miałem tak dość, że brałem pod uwagę maks bieg na 68 km
Wiadomo, że faza "nigdy więcej" nie trwa zbyt długo
Przemyślałem sprawę i prawdopodobnie zapiszę się na maksa, czyli na B7S 240 km. Jeśli tego nie spróbuję, to ta myśl będzie mnie męczyła. Zobaczę jeszcze jaką decyzję podejmie Paweł i Sławek.
Przez 2 tyg. nie ważyłem się. Myślę jednak, że nie przytyłem za bardzo. Jutro sprawdzę
Już kiedyś pisałem, że jak nie biegam to nawet łatwiej mi z trzymaniem wagi - mniej potrzebuję i się nie faszeruję na zapas. Zobaczymy
Przed wyjazdem do Róży trochę podrzuciłem kcal i waga przed wyjazdem wskazywała 70,5 kg.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Tak jak napisałem, w sobotę wybrałem się na Parkrun.
https://i.imgur.com/wKvriKC.jpg
Pobiegłem spokojnie z kolegą Przemkiem. W trakcie dopingowaliśmy innych uczestników, uczestniczki.
https://i.imgur.com/skHkxeb.jpg
W niedzielę postanowiłem pobiec na Wyspę Pucką. Jest tam cicho, spokojnie i są fajne widoki nad Odrą Zachodnią.
Biegłem na samopoczucie, bez patrzenia na zegarek. Pogoda sprzyjała.
Ogólnie, jak na powrót po roztrenowaniu, wyszło za szybko i za daleko. Bieg z cyklu "głupi ja".
https://i.imgur.com/nTQtKL7.jpg
Dodatkowo na wale, w pierwszej części było pełno gałęzi po ostatnich wichurach, trzeba było bardzo uważać i sporo przeskakiwać. W jednym momencie musiałem mocno się schylić, by przebiec pod nadłamaną wielką gałęzią, chyba wierzby rosnącej na skraju rzeki. Po tym odezwały się plecy, na szczęście po chwili przeszło.
Dalej okazało się, że z 2 km wału było zryte przez dziki.
Jak lubię tam biegać, to tym razem czekałem już aż dobiegnę do asfaltu
https://i.imgur.com/BkdujLE.jpg
Relive (dawno nie było): https://www.relive.cc/view/vPv4yDr9J3O
Przez to, że było za dużo, za szybko i te nierówności, zaczęły mnie pobolewać kolana, szczególnie lewe
Wieczorem w niedzielę, nawet jak leżałem w łóżku, czułem lekki ból przechodzący przez kolano.
W poniedziałek było trochę lepiej ale lekki ból pojawiał się w lewym kolanie przy wchodzeniu po schodach.
Dziś jest lepiej, ale na razie bieganie się nie wybieram. Może jutro pójdę kontrolnie coś potruchtać na miękkim stadionie.
Tak jak napisałem: "głupi ja".
Na kolejny Parkrun zgłosiłem się do wolontariatu jako zamykający stawkę
Wiem, że "smarowanie" w kolanach zapewne ponownie się skończyło i muszę bardziej uważać. Zastrzyki kupię jednak dopiero na wiosnę 2022, bo ta "przyjemność" niestety sporo kosztuje.
***
Co do "projektu" - użyłem trochę mylącego słowa, tak specjalnie, dla zmyłki
Więcej będzie przy kolejnym moim wpisie.
Na razie napiszę tylko, że wiążą się z tym: 40:25 i 39:00
Proste nie?
https://i.imgur.com/wKvriKC.jpg
Pobiegłem spokojnie z kolegą Przemkiem. W trakcie dopingowaliśmy innych uczestników, uczestniczki.
https://i.imgur.com/skHkxeb.jpg
W niedzielę postanowiłem pobiec na Wyspę Pucką. Jest tam cicho, spokojnie i są fajne widoki nad Odrą Zachodnią.
Biegłem na samopoczucie, bez patrzenia na zegarek. Pogoda sprzyjała.
Ogólnie, jak na powrót po roztrenowaniu, wyszło za szybko i za daleko. Bieg z cyklu "głupi ja".
https://i.imgur.com/nTQtKL7.jpg
Dodatkowo na wale, w pierwszej części było pełno gałęzi po ostatnich wichurach, trzeba było bardzo uważać i sporo przeskakiwać. W jednym momencie musiałem mocno się schylić, by przebiec pod nadłamaną wielką gałęzią, chyba wierzby rosnącej na skraju rzeki. Po tym odezwały się plecy, na szczęście po chwili przeszło.
Dalej okazało się, że z 2 km wału było zryte przez dziki.
Jak lubię tam biegać, to tym razem czekałem już aż dobiegnę do asfaltu
https://i.imgur.com/BkdujLE.jpg
Relive (dawno nie było): https://www.relive.cc/view/vPv4yDr9J3O
Przez to, że było za dużo, za szybko i te nierówności, zaczęły mnie pobolewać kolana, szczególnie lewe
Wieczorem w niedzielę, nawet jak leżałem w łóżku, czułem lekki ból przechodzący przez kolano.
W poniedziałek było trochę lepiej ale lekki ból pojawiał się w lewym kolanie przy wchodzeniu po schodach.
Dziś jest lepiej, ale na razie bieganie się nie wybieram. Może jutro pójdę kontrolnie coś potruchtać na miękkim stadionie.
Tak jak napisałem: "głupi ja".
Na kolejny Parkrun zgłosiłem się do wolontariatu jako zamykający stawkę
Wiem, że "smarowanie" w kolanach zapewne ponownie się skończyło i muszę bardziej uważać. Zastrzyki kupię jednak dopiero na wiosnę 2022, bo ta "przyjemność" niestety sporo kosztuje.
***
Co do "projektu" - użyłem trochę mylącego słowa, tak specjalnie, dla zmyłki
Więcej będzie przy kolejnym moim wpisie.
Na razie napiszę tylko, że wiążą się z tym: 40:25 i 39:00
Proste nie?
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
"Projekt - Przemek"
W lipcu opisywałem jak z Przemkiem biegliśmy Maraton Szczeciński:
viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1044941#p1044941
Od razu napiszę, że żadnego "projektu" nie było, nazwę sobie wymyśliłem, ale w sumie jakoś w całość się wpasowuje
Kolejny maraton, na jaki zapisał się Przemek, to maraton w Koszalinie.
Przemek ze względu na pracę, biega 4x w tygodniu, zazwyczaj: wtorek, czwartek, sobota i niedziela.
Czasami pracuje do późna i treningi robi nawet około północy.
Na początku brał sobie akcenty z tego co ja biegałem i robił je w czwartki. Oczywiście dostosowywał tempa pod siebie, dopytywał przy tym co i jak.
Z czasem okazało się, że ja będę jednak biegł ultra 24h i zacząłem swoje akcenty dostosowywać pod ten bieg a Przemkowi podpowiadać co ma robić.
Musiałem uwzględnić jego możliwości, pracę, regenerację. Zawsze dyskutowaliśmy jak było i jak wygląda samopoczucie w kolejnych dniach.
Przemek dawał mi odpowiedź jak się czuje i treningi dostosowało się na bieżąco.
Stopniowo zwiększany był kilometraż upychany w te 4 treningi. Wpadły jednostki, których Przemek do tej pory nie biegał.
Przemek robił dobrą i mądrą robotę, sumiennie wykonując założenia.
Brakowało mu wytrzymałości i w tym kierunku poszliśmy.
W kilka niedziel miał zaplanowane zawody na 10 km, część przeniesiona z zeszłego roku.
Robiliśmy tak, że luzowaliśmy lekko czwartkowy akcent, dyszkę biegł jako mocny ciągły i tego samego dnia (w niedzielę) już wieczorem biegł jeszcze spokojną połówkę tempem ~6:20.
Po akcentach czwartkowych robił też często różne podbiegi.
Zasadniczo schemat był taki:
- wtorek: bieg spokojny, ale wydłużany stopniowo do około 20 km z przebieżkami co 1 km. Czasami na koniec jeszcze zakończony podbiegami;
- czwartek: akcent ze stopniowym wydłużaniem kilometrażu, różne jednostki;
- sobota: spokojny Parkrun, chyba że coś poprzestawialiśmy oczywiście plus szukanie dodatkowych kilometrów we wcześniejszej rozgrzewce a później w schłodzeniu;
- niedziela: long lub czasami dwa biegi.
Nie będę tu wszystkiego opisywał.
Chyba z miesiąc temu przypałętała się jakaś infekcja i jeden tydzień nam wypadł, kolejny to też spokojny powrót na właściwe tory.
Dwa ostatnie tygodnie przed maratonem to tapering: zejście z kilometrażu i mniejsze tempa na akcentach.
Do pobicia była życiówka 04:17:37 aczkolwiek nieoficjalnie, w zeszłym roku, w biegu solo na Arkonce Przemek chyba pobiegł coś około 4:05.
EDIT:
Przemek mnie skorygował, wtedy biegł był po płaskiej pętli i niewiele zabrakło: 4:00:06.
Musieliśmy przyjąć jakieś założenia. Celem było złamanie 4h, wyjściowo 239 minut.
Trasa w Koszalinie łatwa nie jest: odkryte przestrzenie i pofalowany teren. Gdyby wiało to trzeba liczyć się, że nie będzie za bardzo osłony, a takie były zapowiedzi.
Maraton - Nocna Ściema, bo to o nim mowa, dodatkowo zaczyna się o drugiej w nocy, co też nie ułatwia sprawy.
Trasa to 6 pętli, dobrze odmierzonych, z czego każda kończy się pełną pętlą na stadionie Bałtyk.
Teraz dochodzimy do tego co napisałem niżej
Zaplanowaliśmy bieg wg strategii negative split. Początkowo miało to być 30 km tempem ~5:42 i jak się da, to ostatnie 12 km szybciej.
Gdyby się nie dało przyśpieszyć, to próba utrzymania tego co jest, ewentualnie mała strata i powalczenie o zrobienie życiówki ale bez złamania 4h.
Jednak trochę to zmodyfikowaliśmy biorąc pod uwagę, że są tam okrążenia, każde ~7.034 m
Finalnie plan był zrobić 4 okrążenia każde w około 40 min 25s czyli tempo 5:44-5:45 i dwa ostatnie okrążenia, każde w 39 min.
Zakładaliśmy wstępnie, że coś na tych pierwszych 4 okrążeniach zawsze się urwie i na dwa ostatnie zostanie większy zapas.
Przemek jeśli będzie czuł się dobrze, to 5 kółko przyśpiesza a jeśli na ostatnim szóstym czuje się nadal dobrze to leci jak nogi pozwolą
Teraz wrócę jeszcze do mnie
Po ultra 24h czułem się zmęczony w diabli. Zrobiłem roztrenowanie ale chyba 2 tyg. temu wpadłem na głupi pomysł (nie naśladować), że się zapiszę na Nocną Ściemę, zrobię Przemkowi niespodziankę i pobiegnę z nim.
Tak zrobiłem ale Przemek szybko to wyczaił i tyle z niespodzianki
Nogi ciągle miałem ciężkie, pobolewały mnie kolana ale postanowiłem pojechać i po prostu biec i pilnować założeń a gdyby cokolwiek było nie tak to zejść z trasy.
Przemek dodatkowo namówił swoją żonę na przebiegnięcie tam połówki.
Do Koszalina wyjechaliśmy wczoraj wieczorem około 22:00 autem Przemka. Zabrał się jeszcze jeden starszy kolega, który również biegł maraton.
Do Koszalina jest dobra droga - trasa S6. Niestety gdzieś po godzinie podróży przytrafiła nam się niemiła sytuacja.
Nie wiem jak, ale na "eskę" prosto pod maskę auta Przemka, wbiegł nagle lis. Ja z tylnego siedzenia go nawet nie zauważyłem.
Pechowo uszkodził Przemkowi auto, zniknęła część zderzaka i światło przeciwmgielne:
Po prostu pechowa sytuacja, na którą nikt nie miał wpływu
Na szczęście nic więcej się nie stało. W lekkich nerwach, najważniejsze że cali, dojechaliśmy około północy do Koszalina.
Odebraliśmy pakiety, rozłożyliśmy się na hali sportowej Koszalińskiej Politechniki i tam przygotowywaliśmy się do startu, który miał być, jak wcześniej wspomniałem, o 2 w nocy.
Maraton, półmaraton i "Patyczaki" (NW) - wszyscy zaczynają bieg razem.
Czekaliśmy na start:
Nocna Ściema zawsze zaczyna się efektownymi fajerwerkami.
Po odliczaniu ruszyliśmy.
Początek to ciasno zanim się wszystko rozciągnie. Trzy pierwsze pętle będzie też więcej ludzi na trasie, później większość z połówki już skończy bieg i bardzo się rozluźni.
W zegarku wyłączyłem autolapy. Lapowałem ręcznie co okrążenie i pilnowałem założonego tempa okrążenia.
Współczynnik w Stryd miałem lekko zaniżony, więc wiedziałem, że kilka sekund się urwie.
Pierwsze okrążenie wpadło w 40:12.
Oddechowo biegło mi się bardzo dobrze, tempo jak dla mnie komfortowe, ale niestety ultra siedziało nadal w nogach.
Dodam, że jak zaczynaliśmy bieg, to moje Body Battery było już na najniższym poziomie jaki pokazuje Garmin, czyli 5
Kolana mnie lekko pobolewały. Na maraton założyłem Hoka Rincon 2, które są lekkie, ale mają sporo amortyzacji i to była bardzo dobra decyzja.
Od początku też wyczuwałem, że coś mam problem z dwugłowym uda lewej nogi. Nie było żadnego bólu, ale musiałem uważać, bo czułem co chwilę, że biegnę na granicy skurczu.
Drugie okrążenie zrobiliśmy w 39:55 - tu już trochę urwaliśmy. Powiedziałem Przemkowi, by wiedział na czym stoimy. On sobie i tak kontrolował tempo z każdego kilometra.
Prawie cały czas Przemek biegł przede mną. Ja spokojnie, mając go na oku, biegłem za nim
Trzecie okrążenie zrobiliśmy w 40:05 czyli mieliśmy za sobą dokładnie dystans półmaratonu.
Rozluźniło się. Przemek delikatnie przyśpiesza choć zgodnie z planem jeszcze nie powinien, ale nie jest to duża różnica. Teren pofalowany, korzysta i z górki leci szybciej.
Wtrącę jeszcze sprawę odżywiania i nawadniania na trasie. Bezpośrednio przed samym startem zjedliśmy po żelu.
Przemek miał co kółko, czyli około 7km, przyjmować jeden żel i tak robił.
Woda była tylko na stadionie, więc żel przyjmowaliśmy po 6-stym km, by później popić go jeszcze wodą.
Żele i tak były izotoniczne. Ja dwa żele odpuściłem, po prostu czułem, ze nie są mi potrzebne.
Czwarte okrążenie zalapowałem w 39:39. Mieliśmy już więc urwaną 1 min 49s ze wstępnych założeń.
Piąte kółko miało być już robione szybciej i Przemek nawet bardziej docisnął. Ja postanowiłem trzymać się założonych 39 min, mając go jeszcze na oku, już w lekkim oddaleniu.
Wiedziałem jaki mamy zapas i wolałem biec dalej zgodnie z planem, by w razie co mieć większą kontrolę nad czasem.
Kolana mnie wkurzały, uważałem na dwójki, szło całkiem dobrze. Przemek nie zwalniał więc było super.
Na stadionie zalapowałem czas 38:55. Przemek był trochę szybciej.
Zaczęło się szóste i ostatnie okrążenie. Trzymałem tempo i jak doganiałem kolejnych zawodników, to cieszyłem się, że to nie mój kolega
Na ulicy Wojska Polskiego mieliśmy prostą z nawrotką, gdzie można było się spotkać. Trasa:
Tu przed nawrotką przypadał trzeci km. Do końca zostały 4 km. Przemek był gdzieś 300m przede mną, więc ciągle dobrze a nawet bardzo dobrze.
Do końca biegłem zgodnie z planem. Przyśpieszyłem już ostatni kilometr i na samym stadionie, jak byłem w połowie to usłyszałem spikera, który zakomunikował, że Przemek właśnie ukończył maraton.
Cieszyłem się niesamowicie czerpiąc dodatkowo radość, że sam w końcu kończę ten bieg
Na mecie czekała już Monika, żona Przemka i strzeliła mi jeszcze foto:
Później zrobiła nam wspólne zdjęcie już z medalami:
Oficjalny czas Przemka to 03:55:51 a w związku ze zmianą czasu i ideą "ściemniania" to nawet 02:55:51
Mój czas to 03:56:59
Pogoda nam sprzyjała. Temperatura nocą była około 9 st. C. Zapowiadanego większego wiatru nie było, miejscami tylko lekko wiało. Górki Przemek tym razem ogarniał bez problemów.
Garmin wskazał mi z całości około 220m przewyższeń, podobnie jest u Przemka.
Przemkowi wydawało się, że na Nocnym Maratonie w Szczecinie było więcej przewyższeń, ale widzę w Garminie że było podobnie, nawet troszkę mniej
Po prostu dobrze i mądrze wykonana praca przyniosła oczekiwany efekt.
Szkoda jedynie auta
P.S.
Dodam, ze do czasu tego wpisu nie odsłoniłem tego maratonu w Connect, tak więc jest chyba też mała niespodzianka
Wpis ten zrobiłem mając dziś tylko 1h snu za sobą. Próbowałem się położyć i przespać, ale coś nie mogłem zasnąć więc dałem sobie spokój.
W lipcu opisywałem jak z Przemkiem biegliśmy Maraton Szczeciński:
viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1044941#p1044941
Niestety wtedy to się nie udało:Przemek za dużo nie biegał ale chciał powalczyć o złamanie 4h.
Później wszystko potoczyło się tak samo z siebie.Niestety gdzieś w okolicy 24-26km Przemka dopadł kryzys.
Od razu napiszę, że żadnego "projektu" nie było, nazwę sobie wymyśliłem, ale w sumie jakoś w całość się wpasowuje
Kolejny maraton, na jaki zapisał się Przemek, to maraton w Koszalinie.
Przemek ze względu na pracę, biega 4x w tygodniu, zazwyczaj: wtorek, czwartek, sobota i niedziela.
Czasami pracuje do późna i treningi robi nawet około północy.
Na początku brał sobie akcenty z tego co ja biegałem i robił je w czwartki. Oczywiście dostosowywał tempa pod siebie, dopytywał przy tym co i jak.
Z czasem okazało się, że ja będę jednak biegł ultra 24h i zacząłem swoje akcenty dostosowywać pod ten bieg a Przemkowi podpowiadać co ma robić.
Musiałem uwzględnić jego możliwości, pracę, regenerację. Zawsze dyskutowaliśmy jak było i jak wygląda samopoczucie w kolejnych dniach.
Przemek dawał mi odpowiedź jak się czuje i treningi dostosowało się na bieżąco.
Stopniowo zwiększany był kilometraż upychany w te 4 treningi. Wpadły jednostki, których Przemek do tej pory nie biegał.
Przemek robił dobrą i mądrą robotę, sumiennie wykonując założenia.
Brakowało mu wytrzymałości i w tym kierunku poszliśmy.
W kilka niedziel miał zaplanowane zawody na 10 km, część przeniesiona z zeszłego roku.
Robiliśmy tak, że luzowaliśmy lekko czwartkowy akcent, dyszkę biegł jako mocny ciągły i tego samego dnia (w niedzielę) już wieczorem biegł jeszcze spokojną połówkę tempem ~6:20.
Po akcentach czwartkowych robił też często różne podbiegi.
Zasadniczo schemat był taki:
- wtorek: bieg spokojny, ale wydłużany stopniowo do około 20 km z przebieżkami co 1 km. Czasami na koniec jeszcze zakończony podbiegami;
- czwartek: akcent ze stopniowym wydłużaniem kilometrażu, różne jednostki;
- sobota: spokojny Parkrun, chyba że coś poprzestawialiśmy oczywiście plus szukanie dodatkowych kilometrów we wcześniejszej rozgrzewce a później w schłodzeniu;
- niedziela: long lub czasami dwa biegi.
Nie będę tu wszystkiego opisywał.
Chyba z miesiąc temu przypałętała się jakaś infekcja i jeden tydzień nam wypadł, kolejny to też spokojny powrót na właściwe tory.
Dwa ostatnie tygodnie przed maratonem to tapering: zejście z kilometrażu i mniejsze tempa na akcentach.
Do pobicia była życiówka 04:17:37 aczkolwiek nieoficjalnie, w zeszłym roku, w biegu solo na Arkonce Przemek chyba pobiegł coś około 4:05.
EDIT:
Przemek mnie skorygował, wtedy biegł był po płaskiej pętli i niewiele zabrakło: 4:00:06.
Musieliśmy przyjąć jakieś założenia. Celem było złamanie 4h, wyjściowo 239 minut.
Trasa w Koszalinie łatwa nie jest: odkryte przestrzenie i pofalowany teren. Gdyby wiało to trzeba liczyć się, że nie będzie za bardzo osłony, a takie były zapowiedzi.
Maraton - Nocna Ściema, bo to o nim mowa, dodatkowo zaczyna się o drugiej w nocy, co też nie ułatwia sprawy.
Trasa to 6 pętli, dobrze odmierzonych, z czego każda kończy się pełną pętlą na stadionie Bałtyk.
Teraz dochodzimy do tego co napisałem niżej
Zaplanowaliśmy bieg wg strategii negative split. Początkowo miało to być 30 km tempem ~5:42 i jak się da, to ostatnie 12 km szybciej.
Gdyby się nie dało przyśpieszyć, to próba utrzymania tego co jest, ewentualnie mała strata i powalczenie o zrobienie życiówki ale bez złamania 4h.
Jednak trochę to zmodyfikowaliśmy biorąc pod uwagę, że są tam okrążenia, każde ~7.034 m
Finalnie plan był zrobić 4 okrążenia każde w około 40 min 25s czyli tempo 5:44-5:45 i dwa ostatnie okrążenia, każde w 39 min.
Zakładaliśmy wstępnie, że coś na tych pierwszych 4 okrążeniach zawsze się urwie i na dwa ostatnie zostanie większy zapas.
Przemek jeśli będzie czuł się dobrze, to 5 kółko przyśpiesza a jeśli na ostatnim szóstym czuje się nadal dobrze to leci jak nogi pozwolą
Teraz wrócę jeszcze do mnie
Po ultra 24h czułem się zmęczony w diabli. Zrobiłem roztrenowanie ale chyba 2 tyg. temu wpadłem na głupi pomysł (nie naśladować), że się zapiszę na Nocną Ściemę, zrobię Przemkowi niespodziankę i pobiegnę z nim.
Tak zrobiłem ale Przemek szybko to wyczaił i tyle z niespodzianki
Nogi ciągle miałem ciężkie, pobolewały mnie kolana ale postanowiłem pojechać i po prostu biec i pilnować założeń a gdyby cokolwiek było nie tak to zejść z trasy.
Przemek dodatkowo namówił swoją żonę na przebiegnięcie tam połówki.
Do Koszalina wyjechaliśmy wczoraj wieczorem około 22:00 autem Przemka. Zabrał się jeszcze jeden starszy kolega, który również biegł maraton.
Do Koszalina jest dobra droga - trasa S6. Niestety gdzieś po godzinie podróży przytrafiła nam się niemiła sytuacja.
Nie wiem jak, ale na "eskę" prosto pod maskę auta Przemka, wbiegł nagle lis. Ja z tylnego siedzenia go nawet nie zauważyłem.
Pechowo uszkodził Przemkowi auto, zniknęła część zderzaka i światło przeciwmgielne:
Po prostu pechowa sytuacja, na którą nikt nie miał wpływu
Na szczęście nic więcej się nie stało. W lekkich nerwach, najważniejsze że cali, dojechaliśmy około północy do Koszalina.
Odebraliśmy pakiety, rozłożyliśmy się na hali sportowej Koszalińskiej Politechniki i tam przygotowywaliśmy się do startu, który miał być, jak wcześniej wspomniałem, o 2 w nocy.
Maraton, półmaraton i "Patyczaki" (NW) - wszyscy zaczynają bieg razem.
Czekaliśmy na start:
Nocna Ściema zawsze zaczyna się efektownymi fajerwerkami.
Po odliczaniu ruszyliśmy.
Początek to ciasno zanim się wszystko rozciągnie. Trzy pierwsze pętle będzie też więcej ludzi na trasie, później większość z połówki już skończy bieg i bardzo się rozluźni.
W zegarku wyłączyłem autolapy. Lapowałem ręcznie co okrążenie i pilnowałem założonego tempa okrążenia.
Współczynnik w Stryd miałem lekko zaniżony, więc wiedziałem, że kilka sekund się urwie.
Pierwsze okrążenie wpadło w 40:12.
Oddechowo biegło mi się bardzo dobrze, tempo jak dla mnie komfortowe, ale niestety ultra siedziało nadal w nogach.
Dodam, że jak zaczynaliśmy bieg, to moje Body Battery było już na najniższym poziomie jaki pokazuje Garmin, czyli 5
Kolana mnie lekko pobolewały. Na maraton założyłem Hoka Rincon 2, które są lekkie, ale mają sporo amortyzacji i to była bardzo dobra decyzja.
Od początku też wyczuwałem, że coś mam problem z dwugłowym uda lewej nogi. Nie było żadnego bólu, ale musiałem uważać, bo czułem co chwilę, że biegnę na granicy skurczu.
Drugie okrążenie zrobiliśmy w 39:55 - tu już trochę urwaliśmy. Powiedziałem Przemkowi, by wiedział na czym stoimy. On sobie i tak kontrolował tempo z każdego kilometra.
Prawie cały czas Przemek biegł przede mną. Ja spokojnie, mając go na oku, biegłem za nim
Trzecie okrążenie zrobiliśmy w 40:05 czyli mieliśmy za sobą dokładnie dystans półmaratonu.
Rozluźniło się. Przemek delikatnie przyśpiesza choć zgodnie z planem jeszcze nie powinien, ale nie jest to duża różnica. Teren pofalowany, korzysta i z górki leci szybciej.
Wtrącę jeszcze sprawę odżywiania i nawadniania na trasie. Bezpośrednio przed samym startem zjedliśmy po żelu.
Przemek miał co kółko, czyli około 7km, przyjmować jeden żel i tak robił.
Woda była tylko na stadionie, więc żel przyjmowaliśmy po 6-stym km, by później popić go jeszcze wodą.
Żele i tak były izotoniczne. Ja dwa żele odpuściłem, po prostu czułem, ze nie są mi potrzebne.
Czwarte okrążenie zalapowałem w 39:39. Mieliśmy już więc urwaną 1 min 49s ze wstępnych założeń.
Piąte kółko miało być już robione szybciej i Przemek nawet bardziej docisnął. Ja postanowiłem trzymać się założonych 39 min, mając go jeszcze na oku, już w lekkim oddaleniu.
Wiedziałem jaki mamy zapas i wolałem biec dalej zgodnie z planem, by w razie co mieć większą kontrolę nad czasem.
Kolana mnie wkurzały, uważałem na dwójki, szło całkiem dobrze. Przemek nie zwalniał więc było super.
Na stadionie zalapowałem czas 38:55. Przemek był trochę szybciej.
Zaczęło się szóste i ostatnie okrążenie. Trzymałem tempo i jak doganiałem kolejnych zawodników, to cieszyłem się, że to nie mój kolega
Na ulicy Wojska Polskiego mieliśmy prostą z nawrotką, gdzie można było się spotkać. Trasa:
Tu przed nawrotką przypadał trzeci km. Do końca zostały 4 km. Przemek był gdzieś 300m przede mną, więc ciągle dobrze a nawet bardzo dobrze.
Do końca biegłem zgodnie z planem. Przyśpieszyłem już ostatni kilometr i na samym stadionie, jak byłem w połowie to usłyszałem spikera, który zakomunikował, że Przemek właśnie ukończył maraton.
Cieszyłem się niesamowicie czerpiąc dodatkowo radość, że sam w końcu kończę ten bieg
Na mecie czekała już Monika, żona Przemka i strzeliła mi jeszcze foto:
Później zrobiła nam wspólne zdjęcie już z medalami:
Oficjalny czas Przemka to 03:55:51 a w związku ze zmianą czasu i ideą "ściemniania" to nawet 02:55:51
Mój czas to 03:56:59
Pogoda nam sprzyjała. Temperatura nocą była około 9 st. C. Zapowiadanego większego wiatru nie było, miejscami tylko lekko wiało. Górki Przemek tym razem ogarniał bez problemów.
Garmin wskazał mi z całości około 220m przewyższeń, podobnie jest u Przemka.
Przemkowi wydawało się, że na Nocnym Maratonie w Szczecinie było więcej przewyższeń, ale widzę w Garminie że było podobnie, nawet troszkę mniej
Po prostu dobrze i mądrze wykonana praca przyniosła oczekiwany efekt.
Szkoda jedynie auta
P.S.
Dodam, ze do czasu tego wpisu nie odsłoniłem tego maratonu w Connect, tak więc jest chyba też mała niespodzianka
Wpis ten zrobiłem mając dziś tylko 1h snu za sobą. Próbowałem się położyć i przespać, ale coś nie mogłem zasnąć więc dałem sobie spokój.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
"Wpis sentymentalny"
10 lat temu dokładnie 4 listopada 2011 r. dowiedziałem się, że to co mnie zatrzymało w szpitalu, na ponad 3 miesiące, to jednak nowotwór złośliwy.
7 listopada miałem pobierany szpik kostny do badania. 8 listopada dostałem pierwszą chemię i informację, że mam szansę na przedłużenie życia - średnio podobno 10 lat.
Gwarancja właśnie się kończy.
10 lat temu dokładnie 4 listopada 2011 r. dowiedziałem się, że to co mnie zatrzymało w szpitalu, na ponad 3 miesiące, to jednak nowotwór złośliwy.
7 listopada miałem pobierany szpik kostny do badania. 8 listopada dostałem pierwszą chemię i informację, że mam szansę na przedłużenie życia - średnio podobno 10 lat.
Gwarancja właśnie się kończy.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Zasadniczo nie za bardzo jest o czym pisać i jakoś chęci brak
Trochę nałożyło się spraw zdrowotnych u mnie i w rodzinie: mama, żona.
Czując taką potrzebę, z bieganiem dość mocno zluzowałem. W listopadzie raptem wpadło około 150 km.
Biegam sobie ile chcę i kiedy chcę. Zero parcia na cokolwiek. Ciągle systematycznie chodzę na Parkrun. Tam czasami trochę podkręcę tempo, ale ostatnio było mi ciężko nawet utrzymać tempo 4:20.
We wtorki o 19.00 chodzę też na "Wieczorne Bieganie w Szczecinie": https://www.facebook.com/WieczornebieganiewSzczecinie/
Wczoraj lało i wiało w cholerę, ale też biegłem
W grudniu może podkręcę kilometraż, będzie to nadal bez żadnej presji.
Po prostu jest czas by więcej odpocząć.
Czekam aż pewne sprawy zdrowotne się wyjaśnią i dlatego jeszcze nie zapisałem się na DFBG 2022.
Z plusów "trenerskich" to kolega Przemek po maratonie wykręcił jeszcze życiówki na 10km czas 43:17 oraz życiówka na Parkrun 5km czas 20:59.
W niedzielę mamy tradycyjny już mikołajkowy bieg crosowy 10km (pętla 2x 5km). Będziemy chyba biec jako drużyna Parkrun Szczecin, więc może trochę się przewentyluję, na tyle na ile dam radę. Trasa leśna, pagórkowata i zapewne będzie pełno błota, bo ciągle pada deszcz i ma padać do niedzieli. Najlepszy mój czas jaki tam miałem to 46:21.
Trochę nałożyło się spraw zdrowotnych u mnie i w rodzinie: mama, żona.
Czując taką potrzebę, z bieganiem dość mocno zluzowałem. W listopadzie raptem wpadło około 150 km.
Biegam sobie ile chcę i kiedy chcę. Zero parcia na cokolwiek. Ciągle systematycznie chodzę na Parkrun. Tam czasami trochę podkręcę tempo, ale ostatnio było mi ciężko nawet utrzymać tempo 4:20.
We wtorki o 19.00 chodzę też na "Wieczorne Bieganie w Szczecinie": https://www.facebook.com/WieczornebieganiewSzczecinie/
Wczoraj lało i wiało w cholerę, ale też biegłem
W grudniu może podkręcę kilometraż, będzie to nadal bez żadnej presji.
Po prostu jest czas by więcej odpocząć.
Czekam aż pewne sprawy zdrowotne się wyjaśnią i dlatego jeszcze nie zapisałem się na DFBG 2022.
Z plusów "trenerskich" to kolega Przemek po maratonie wykręcił jeszcze życiówki na 10km czas 43:17 oraz życiówka na Parkrun 5km czas 20:59.
W niedzielę mamy tradycyjny już mikołajkowy bieg crosowy 10km (pętla 2x 5km). Będziemy chyba biec jako drużyna Parkrun Szczecin, więc może trochę się przewentyluję, na tyle na ile dam radę. Trasa leśna, pagórkowata i zapewne będzie pełno błota, bo ciągle pada deszcz i ma padać do niedzieli. Najlepszy mój czas jaki tam miałem to 46:21.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Na koniec roku, taka u mnie sytuacja w prawym kolanie:
Bez smarowania ciężko ujechać, łąkotki zbierają
Chyba czas zastanowić się nad biegową emeryturą ...
Bez smarowania ciężko ujechać, łąkotki zbierają
Chyba czas zastanowić się nad biegową emeryturą ...
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Pod koniec roku niewiele mi brakowało w kilometrażu, by dociągnąć do równej liczby, ale świadomie tego nie zrobiłem.
Teraz też nie robię podsumowania za 2021 r. Najważniejsze swoje wydarzenia biegowe opisałem
Od 1 stycznia wpadłem w kategorię "Weteran"
Byłem u fizjo już 2 razy. Pracujemy nad przeciwnościami losu.
Koleżanka podesłała mi info, że można kupić StawON grupy Adamed: https://www.adamed.com/produkty/szczegoly/stawon - jest on zdecydowanie tańszy niż preparaty, które do tej pory przyjmowałem. Może się zdecyduję.
Co tam biegam?
Przemek ma przesunięty, już z 2020 r. maraton w Dębnie, chyba na 10.04.2022 r.
Pracowaliśmy nad wytrzymałością, bo jego czas z 10km zdecydowanie odstaje od maratonu. Pomagałem Przemkowi planować treningi i biegałem sobie to co i on - w większości
Wszystko dość fajnie szło, bez większego ciśnienia, ale w zeszłym tygodniu, już we wtorek, musiał odpuścić przebieżki, bo coś poczuł się pospinany. Odpuścił bieganie do piątku. W piątek kontrolnie potruchtał, niby źle nie było. W sobotę rano biegliśmy Parkrun w okolicy 5:00 i u Przemka puls już był dość wysoki. Coś tam się tliło.
To mały wstęp do tego co będzie
Zimowy (górski) NoCny PoYeb
W piątek przyjechał do mnie z Opola kolega Sławek. Przed 18.00 pojechaliśmy po Przemka, tam się chłopaki poznali i ruszyliśmy na drugą stronę po pakiety na sobotni bieg. Dostaliśmy koszulki Attiq, nr startowy, coś słodkiego i kupiliśmy sobie świetne, rzemieślnicze piwo:
Noc szybko minęła rano pojechaliśmy na wspomniany Parkrun, już w "poyebanych" koszulkach:
Czas po Parkrun szybko zleciał.
Trasa biegu to pętla 14+ km w Puszczy Bukowej: https://www.traseo.pl/trasa/nocny-poyeb-2022
O godzinie 16.00 startował bieg na 3 pętle z limitem 6h - czyli my
Godzinę później startował bieg na 2 pętle z limitem 5h a trzy godziny później, czyli o 19:00 startowały osoby biegnące jedną pętle i miały na to 3h limitu.
Jak widać kończyliśmy wszyscy razem a nasz dystans miał w sumie najmniejszy limit.
Od razu napiszę, że suma przewyższeń z całości wyszła mi około 1500 m.
Pętla jest mega zmienna, co chwilę zakręt, ciągle zbieg lub podbieg. Malutko jest płaskich odcinków.
Temperatura była 0 st. i lekko poniżej. Bardzo duża wilgoć i na trasie pełno błota, liści i korzeni.
Na najbardziej stromym zbiegu-zejściu organizatorzy umieścili pomocną linę:
https://www.facebook.com/10523700840407 ... 976810211/
Niespodzianka była taka, ze sięgała jedynie gdzieś do 2/3 górki i była przymocowana do drzewa tylko z jednej strony
Na starcie spotkaliśmy się jeszcze z kolegą Bartkiem. Bartek, jak i ja w zeszłym roku, biegł w Lądku KBL.
Sławek od początku miał biec swoim tempem. Przemek, jak wspominałem, nie czuł się od pewnego czasu zbyt dobrze. Ja postanowiłem podejść do biegu na luzie i trzymać się Przemka i Bartka.
Pierwsze 40-50 min biegu było jeszcze w szarówce. Z czasem oczywiście wszyscy odpalili czołówki.
Początek to lekki podbieg ~1km pod górę, później zbieg w dół lekko mokrym terenem. Na około 3km na dłuższym błotnistym podbiegu równowagę stracił Bartek i poleciał w miękkie błoto.
Trasa ciągle falowała: góra, dół.
Na około 6 km dobiegliśmy do liny.
Puściłem chłopaków przodem bo robiłem zdjęcia. Zacząłem schodzić za Przemkiem, trzymając się liny. Przemek się potknął i z liną poleciał na ziemię. Szybko ją puściłem, przeskoczyłem na stromiźnie Przemka i złapałem linę z jego drugiej strony, uff. Udało się opanować sytuację.
Kawałek prostej leśnym duktem pełnym kamieni i zaczęła się mocniejsza wspinaczka w górę.
Gdzieś tu zostawił nas Bartek. Dalej pobiegł sam. Ja zostałem z Przemkiem.
Dalej bieg po góreczkach i na około 11 km trzeba było pokonać siodło. Następnie bieg grzbietem górek, mocnawy zbieg, zakręt w lewo, za chwilę w prawo i spore podejście. Po 12 km zaczęło się ostre zejście w mokradła.
Organizatorzy całą trasę świetnie oznaczyli a tu dodatkowo na drzewach były zawieszone migoczące czerwone światełka, ponieważ trasa kręciła po zboczu.
13. km był najbardziej błotnisty - droga rozjeżdżona przez maszyny leśne. Błoto po kolana albo i lepiej jak ktoś glebę zaliczył
Jak się skończyło błoto to ostry skręt w prawo i ostatnia i najgorsza górka na pętli. Dawała popalić.
Wdrapałem się na szczyt i czekałem na Przemka.
Pozostał zbieg ponad 1km do bazy.
Pętlę skończyliśmy z czasem ~1:49. Nie wyglądało to dobrze, bo Przemek zaczął mieć problemy, właściwie to z nimi już był na starcie. Jak się okazało za nami było już tylko dwoje zawodników. Zamykaliśmy stawkę.
Dolaliśmy Colę do softflasek. Ja złapałem kawałek czekolady i ćwiartkę pomarańczy.
Ruszyliśmy na kolejną pętlę. Niestety musiałem przejść do marszu, szedłem szybko a Przemek miał problem by truchtem dotrzymać mi kroku. Niestety przytrafiło się jakieś dziadostwo i nie odpuszczało.
Przemaszerowałem tak z 5 pierwszych km drugiej pętli nie chcąc zostawić Przemka samego. Nie zależało mi na czasie.
Niestety to jednak zima i temperatura w okolicy 0 st. spowodowała, że w ten sposób bardzo się wychłodziłem.
Miałem na sobie tylko dwie warstwy. Pierwsza była przepocona już po pierwszym kółku i zacząłem się wręcz telepać. Powiedziałem Przemkowi, że ja niestety muszę biec, bo nie dam rady tak iść. Zapytałem czy da radę dokończyć kółko, stwierdził, że tak. Doszliśmy do porozumienia, że skończy po dwóch i nie będzie się dalej forsował, by czasem nie pogłębić jakiejś ewentualnej kontuzji. Dałem mu czujnik do auta i dalej pobiegłem sam.
Po drodze mijałem kilka osób. Nikt mnie nie wyprzedził. Nie mogłem się ciągle rozgrzać. Gdzie się dało, cisnąłem nawet pod górki ale to nie pomagało.
Drugą pętlę skończyłem w czasie ~1:50 - podobnie jak pierwsza, sporo nadrobiłem, ale ciągle było mi zimno.
W bazie złapałem ponownie tylko czekoladę i pomarańczę i ruszyłem na trzecie kółko.
Gdzieś pomiędzy 33-34 km, obok dużego głazu, omijałem jednego z biegaczy. Chwila mojej nieuwagi i wyłożyłem się na jednym z wielu korzeni. Wykręciłem prawą kostkę, z którą i tak mam problemy, pozdzierałem z lekka dłonie i gdzieś zawaliłem prawą ręką. Zerwałem też z pasa numer startowy i musiałem go włożyć do kieszeni kamizelki biegowej.
Był to kawałek prostej i już dość mocno biegłem.
Jakoś się pozbierałem. Organoleptycznie stwierdziłem, że wszystko jest na swoim miejscu i da się biec.
Biegacz, którego chwile wcześniej ominąłem również okazał chęć pomocy.
Ruszyłem dalej. Zamiast się rozgrzewać to walczyłem z zimnem.
Gdzieś na 37 km pojawiły się dość mocne mgły. Trochę źle się biegło.
Na około 40. km przed zbiegiem w mokradła dogoniłem Bartka, biegliśmy razem, wyprzedził nas jeden zawodnik.
Zaczęło się podejście na ostatnią najmocniejszą górkę. Widziałem, że zawodnik, który nas wyprzedził, ciężko ją pokonuje, ale szedłem mu na plecach. Postanowiłem się nie forsować.
Karty rozda ostatni odcinek do bazy.
Na górce ruszyłem. Nie oglądałem się już za siebie. Chłopaki zostali z tyłu.
Trzecią pętlę skończyłem poniżej ~1:47 - jako jedyny ostatnią pętlę mam najszybszą, ale to z oczywistych względów
Przed wbiegnięciem na metę musiałem wyciągnąć numer startowy z kieszeni
Nie było chipów, organizatorzy co okrążenie spisywali nas ręcznie.
Zawody skończyłem w 5:25:35 i przesunąłem się na 10 miejsce wśród mężczyzn, panie są na osobnej liście i gwoli ścisłości to dwie były przede mną.
Sławek skończył bieg w 5:09 zajmując 7. miejsce a Bartek był chwilę za mną kończąc w 5:27:12 i zajmując 12 miejsce.
Wspólne foto:
Na mecie dostaliśmy medale i po świetnym piwku, które dzień wcześniej sobie kupiliśmy.
Zjadłem szybko troszkę zupy i za chwilę już wracaliśmy do domu, bo ciągle nie mogłem termicznie dojść do siebie. Zupa nie pomogła. W aucie ustawiłem temperaturę 23 st. dałem grzanie foteli i podgrzewanie kierownicy a i tak się telepałem.
Całość:
Szkoda, że Przemkowi tak pechowo coś się przytrafiło. Na szczęście ma mocną głowę i myślę, ze jeszcze tu wrócimy zrobić swoje. Na razie musi zdiagnozować i opanować dolegliwości.
Po biegu Sławek stwierdził, że łatwiejszy jest Złoty Maraton w Lądku niż NoCny PoYeb w Szczecinie
Szczerze też tak uważam. Tu decydującym czynnikiem jest pora jaką były rozgrywane zawody. Trasa w Puszczy Bukowej jest też po prostu poyebana - strasznie dynamiczna, zmienna
Sprawdziłem w Runalyze jak to wygląda w ocenie za wysokość:
Złoty Maraton ma wyższą ocenę, ale widać jak u nas wygląda profil wysokości.
Ogólnie bieg uważam za bardzo fajny. Wpadł super trening w przyjacielskiej atmosferze,
Organizatorzy spisali się na medal
Sławek odjechał w niedzielę bogatszy o nowe doświadczenia biegu górskiego w Szczecinie oraz z nowym sprzętem.
Ja przez dobę zostałem z niczym, ale od poniedziałku wieczorem to się zmieniło
Zmieniło się, m.in. dlatego, że zapisałem się na 240 km w ramach DFBG.
Jestem zapisany, ale czy wystartuję to są odrębne sprawy. Zobaczymy jak to wszystko będzie się układało. Cel jest. Zabawa trwa. Spiny na szczęście nie ma, podchodzę do tematu turystycznie, priorytetem jest własne zdrowie ale do całości mam oczywiście duży respekt.
Teraz też nie robię podsumowania za 2021 r. Najważniejsze swoje wydarzenia biegowe opisałem
Od 1 stycznia wpadłem w kategorię "Weteran"
Byłem u fizjo już 2 razy. Pracujemy nad przeciwnościami losu.
Koleżanka podesłała mi info, że można kupić StawON grupy Adamed: https://www.adamed.com/produkty/szczegoly/stawon - jest on zdecydowanie tańszy niż preparaty, które do tej pory przyjmowałem. Może się zdecyduję.
Co tam biegam?
Przemek ma przesunięty, już z 2020 r. maraton w Dębnie, chyba na 10.04.2022 r.
Pracowaliśmy nad wytrzymałością, bo jego czas z 10km zdecydowanie odstaje od maratonu. Pomagałem Przemkowi planować treningi i biegałem sobie to co i on - w większości
Wszystko dość fajnie szło, bez większego ciśnienia, ale w zeszłym tygodniu, już we wtorek, musiał odpuścić przebieżki, bo coś poczuł się pospinany. Odpuścił bieganie do piątku. W piątek kontrolnie potruchtał, niby źle nie było. W sobotę rano biegliśmy Parkrun w okolicy 5:00 i u Przemka puls już był dość wysoki. Coś tam się tliło.
To mały wstęp do tego co będzie
Zimowy (górski) NoCny PoYeb
W piątek przyjechał do mnie z Opola kolega Sławek. Przed 18.00 pojechaliśmy po Przemka, tam się chłopaki poznali i ruszyliśmy na drugą stronę po pakiety na sobotni bieg. Dostaliśmy koszulki Attiq, nr startowy, coś słodkiego i kupiliśmy sobie świetne, rzemieślnicze piwo:
Noc szybko minęła rano pojechaliśmy na wspomniany Parkrun, już w "poyebanych" koszulkach:
Czas po Parkrun szybko zleciał.
Trasa biegu to pętla 14+ km w Puszczy Bukowej: https://www.traseo.pl/trasa/nocny-poyeb-2022
O godzinie 16.00 startował bieg na 3 pętle z limitem 6h - czyli my
Godzinę później startował bieg na 2 pętle z limitem 5h a trzy godziny później, czyli o 19:00 startowały osoby biegnące jedną pętle i miały na to 3h limitu.
Jak widać kończyliśmy wszyscy razem a nasz dystans miał w sumie najmniejszy limit.
Od razu napiszę, że suma przewyższeń z całości wyszła mi około 1500 m.
Pętla jest mega zmienna, co chwilę zakręt, ciągle zbieg lub podbieg. Malutko jest płaskich odcinków.
Temperatura była 0 st. i lekko poniżej. Bardzo duża wilgoć i na trasie pełno błota, liści i korzeni.
Na najbardziej stromym zbiegu-zejściu organizatorzy umieścili pomocną linę:
https://www.facebook.com/10523700840407 ... 976810211/
Niespodzianka była taka, ze sięgała jedynie gdzieś do 2/3 górki i była przymocowana do drzewa tylko z jednej strony
Na starcie spotkaliśmy się jeszcze z kolegą Bartkiem. Bartek, jak i ja w zeszłym roku, biegł w Lądku KBL.
Sławek od początku miał biec swoim tempem. Przemek, jak wspominałem, nie czuł się od pewnego czasu zbyt dobrze. Ja postanowiłem podejść do biegu na luzie i trzymać się Przemka i Bartka.
Pierwsze 40-50 min biegu było jeszcze w szarówce. Z czasem oczywiście wszyscy odpalili czołówki.
Początek to lekki podbieg ~1km pod górę, później zbieg w dół lekko mokrym terenem. Na około 3km na dłuższym błotnistym podbiegu równowagę stracił Bartek i poleciał w miękkie błoto.
Trasa ciągle falowała: góra, dół.
Na około 6 km dobiegliśmy do liny.
Puściłem chłopaków przodem bo robiłem zdjęcia. Zacząłem schodzić za Przemkiem, trzymając się liny. Przemek się potknął i z liną poleciał na ziemię. Szybko ją puściłem, przeskoczyłem na stromiźnie Przemka i złapałem linę z jego drugiej strony, uff. Udało się opanować sytuację.
Kawałek prostej leśnym duktem pełnym kamieni i zaczęła się mocniejsza wspinaczka w górę.
Gdzieś tu zostawił nas Bartek. Dalej pobiegł sam. Ja zostałem z Przemkiem.
Dalej bieg po góreczkach i na około 11 km trzeba było pokonać siodło. Następnie bieg grzbietem górek, mocnawy zbieg, zakręt w lewo, za chwilę w prawo i spore podejście. Po 12 km zaczęło się ostre zejście w mokradła.
Organizatorzy całą trasę świetnie oznaczyli a tu dodatkowo na drzewach były zawieszone migoczące czerwone światełka, ponieważ trasa kręciła po zboczu.
13. km był najbardziej błotnisty - droga rozjeżdżona przez maszyny leśne. Błoto po kolana albo i lepiej jak ktoś glebę zaliczył
Jak się skończyło błoto to ostry skręt w prawo i ostatnia i najgorsza górka na pętli. Dawała popalić.
Wdrapałem się na szczyt i czekałem na Przemka.
Pozostał zbieg ponad 1km do bazy.
Pętlę skończyliśmy z czasem ~1:49. Nie wyglądało to dobrze, bo Przemek zaczął mieć problemy, właściwie to z nimi już był na starcie. Jak się okazało za nami było już tylko dwoje zawodników. Zamykaliśmy stawkę.
Dolaliśmy Colę do softflasek. Ja złapałem kawałek czekolady i ćwiartkę pomarańczy.
Ruszyliśmy na kolejną pętlę. Niestety musiałem przejść do marszu, szedłem szybko a Przemek miał problem by truchtem dotrzymać mi kroku. Niestety przytrafiło się jakieś dziadostwo i nie odpuszczało.
Przemaszerowałem tak z 5 pierwszych km drugiej pętli nie chcąc zostawić Przemka samego. Nie zależało mi na czasie.
Niestety to jednak zima i temperatura w okolicy 0 st. spowodowała, że w ten sposób bardzo się wychłodziłem.
Miałem na sobie tylko dwie warstwy. Pierwsza była przepocona już po pierwszym kółku i zacząłem się wręcz telepać. Powiedziałem Przemkowi, że ja niestety muszę biec, bo nie dam rady tak iść. Zapytałem czy da radę dokończyć kółko, stwierdził, że tak. Doszliśmy do porozumienia, że skończy po dwóch i nie będzie się dalej forsował, by czasem nie pogłębić jakiejś ewentualnej kontuzji. Dałem mu czujnik do auta i dalej pobiegłem sam.
Po drodze mijałem kilka osób. Nikt mnie nie wyprzedził. Nie mogłem się ciągle rozgrzać. Gdzie się dało, cisnąłem nawet pod górki ale to nie pomagało.
Drugą pętlę skończyłem w czasie ~1:50 - podobnie jak pierwsza, sporo nadrobiłem, ale ciągle było mi zimno.
W bazie złapałem ponownie tylko czekoladę i pomarańczę i ruszyłem na trzecie kółko.
Gdzieś pomiędzy 33-34 km, obok dużego głazu, omijałem jednego z biegaczy. Chwila mojej nieuwagi i wyłożyłem się na jednym z wielu korzeni. Wykręciłem prawą kostkę, z którą i tak mam problemy, pozdzierałem z lekka dłonie i gdzieś zawaliłem prawą ręką. Zerwałem też z pasa numer startowy i musiałem go włożyć do kieszeni kamizelki biegowej.
Był to kawałek prostej i już dość mocno biegłem.
Jakoś się pozbierałem. Organoleptycznie stwierdziłem, że wszystko jest na swoim miejscu i da się biec.
Biegacz, którego chwile wcześniej ominąłem również okazał chęć pomocy.
Ruszyłem dalej. Zamiast się rozgrzewać to walczyłem z zimnem.
Gdzieś na 37 km pojawiły się dość mocne mgły. Trochę źle się biegło.
Na około 40. km przed zbiegiem w mokradła dogoniłem Bartka, biegliśmy razem, wyprzedził nas jeden zawodnik.
Zaczęło się podejście na ostatnią najmocniejszą górkę. Widziałem, że zawodnik, który nas wyprzedził, ciężko ją pokonuje, ale szedłem mu na plecach. Postanowiłem się nie forsować.
Karty rozda ostatni odcinek do bazy.
Na górce ruszyłem. Nie oglądałem się już za siebie. Chłopaki zostali z tyłu.
Trzecią pętlę skończyłem poniżej ~1:47 - jako jedyny ostatnią pętlę mam najszybszą, ale to z oczywistych względów
Przed wbiegnięciem na metę musiałem wyciągnąć numer startowy z kieszeni
Nie było chipów, organizatorzy co okrążenie spisywali nas ręcznie.
Zawody skończyłem w 5:25:35 i przesunąłem się na 10 miejsce wśród mężczyzn, panie są na osobnej liście i gwoli ścisłości to dwie były przede mną.
Sławek skończył bieg w 5:09 zajmując 7. miejsce a Bartek był chwilę za mną kończąc w 5:27:12 i zajmując 12 miejsce.
Wspólne foto:
Na mecie dostaliśmy medale i po świetnym piwku, które dzień wcześniej sobie kupiliśmy.
Zjadłem szybko troszkę zupy i za chwilę już wracaliśmy do domu, bo ciągle nie mogłem termicznie dojść do siebie. Zupa nie pomogła. W aucie ustawiłem temperaturę 23 st. dałem grzanie foteli i podgrzewanie kierownicy a i tak się telepałem.
Całość:
Szkoda, że Przemkowi tak pechowo coś się przytrafiło. Na szczęście ma mocną głowę i myślę, ze jeszcze tu wrócimy zrobić swoje. Na razie musi zdiagnozować i opanować dolegliwości.
Po biegu Sławek stwierdził, że łatwiejszy jest Złoty Maraton w Lądku niż NoCny PoYeb w Szczecinie
Szczerze też tak uważam. Tu decydującym czynnikiem jest pora jaką były rozgrywane zawody. Trasa w Puszczy Bukowej jest też po prostu poyebana - strasznie dynamiczna, zmienna
Sprawdziłem w Runalyze jak to wygląda w ocenie za wysokość:
Złoty Maraton ma wyższą ocenę, ale widać jak u nas wygląda profil wysokości.
Ogólnie bieg uważam za bardzo fajny. Wpadł super trening w przyjacielskiej atmosferze,
Organizatorzy spisali się na medal
Sławek odjechał w niedzielę bogatszy o nowe doświadczenia biegu górskiego w Szczecinie oraz z nowym sprzętem.
Ja przez dobę zostałem z niczym, ale od poniedziałku wieczorem to się zmieniło
Zmieniło się, m.in. dlatego, że zapisałem się na 240 km w ramach DFBG.
Jestem zapisany, ale czy wystartuję to są odrębne sprawy. Zobaczymy jak to wszystko będzie się układało. Cel jest. Zabawa trwa. Spiny na szczęście nie ma, podchodzę do tematu turystycznie, priorytetem jest własne zdrowie ale do całości mam oczywiście duży respekt.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Styczeń to 305,3 km biegania. Wyszło całkiem przyzwoicie.
Najdłuższym biegiem był NoCny PoYeb.
Oprócz tego miałem jeszcze trzy biegi ponad 20km - tu szału nie ma, ale i pogoda nie sprzyja i mi się nie chciało
Bieg 20 km na początku stycznia w Puszczy Bukowej: https://www.relive.cc/view/v7O9DkryRLv
Po nocnych wichurach z soboty na niedzielę, w niedzielę jeszcze dość mocno wiało, ale przynajmniej przestało lać i około 13 wyszedłem pobiegać.
Miasto było mocno sponiewierane. Na Cmentarzu Centralnym, który jest blisko mnie i gdzie często biegam, powalone zostało około 150 drzew"
https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news- ... rp_state=1
Cmentarz jest na razie zamknięty i tam nie pobiegam.
Postanowiłem biec przez miasto i nie wbiegać do lasu. Wyszło nawet słonko, które wraz z silnym wiatrem bardzo mnie wysuszyło. Nie miałem ze sobą nic do picia i pod koniec już leciałem na oparach.
Na trasie w jednym miejscu wkopałem się w trochę błota. W kilku miejscach jeszcze tak dmuchnęło, że uratowało mnie złapanie się znaku drogowego a raz wylądowałem na ścianie budynku
Największą przeszkodą było pokonanie dużego zwalonego drzewa przy Ogrodzie Różanym.
https://i.imgur.com/iprNpJf.jpg
Relive: https://www.relive.cc/view/v26MxpM7B3O
https://i.imgur.com/4tdAzym.jpg
https://i.imgur.com/XSlYKi3.jpg
Tym słonkiem podładowałem zegarek, ale rozładowałem siebie
Jak pogoda pozwoli i będą chęci, to w lutym chciałbym zrobić już więcej dłuższych biegów.
Nie wiem co z tego wyjdzie ale jak utrzymam kilometraż, to i tak będzie nieźle.
Cały czas chodzę regularnie na Parkrun i to również chcę utrzymać. Nazbierało się już ponad tych 50 biegów.
"Parkrunowcom" polecam fajną apkę "parkrunner: weekly 5k results"
https://play.google.com/store/apps/deta ... nner&hl=pl
Mamy w niej swoje wyniki, możemy sobie dodać jakieś osoby do obserwowania - ostatnio dodałem Roberta @cichego, któremu również podrzuciłem tą apkę
Taka ciekawostka: w grudniu, dokładnie w swoje urodziny, biegłem Parkrun, który bym moim kolejnym Parkrun równym urodzinom
Na Parkrun biegam raczej spokojnie, czasami jako element jakiegoś szybszego treningu. Robię tu przebieżki, interwały, WB2 i 3, a czasami pobiegnę z domu i wpadnie long.
Z planów na luty, to chcę jeszcze wprowadzić więcej podbiegów i robić więcej ćwiczeń
Po reklamacji pasa HRM-Pro dostałem nówkę i wystawiłem ją do sprzedaży. Jeśli ktoś jest zainteresowany, to zapraszam: viewtopic.php?f=43&t=63716
Chcę jednak zostać przy pasie Polara.
Najdłuższym biegiem był NoCny PoYeb.
Oprócz tego miałem jeszcze trzy biegi ponad 20km - tu szału nie ma, ale i pogoda nie sprzyja i mi się nie chciało
Bieg 20 km na początku stycznia w Puszczy Bukowej: https://www.relive.cc/view/v7O9DkryRLv
Po nocnych wichurach z soboty na niedzielę, w niedzielę jeszcze dość mocno wiało, ale przynajmniej przestało lać i około 13 wyszedłem pobiegać.
Miasto było mocno sponiewierane. Na Cmentarzu Centralnym, który jest blisko mnie i gdzie często biegam, powalone zostało około 150 drzew"
https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news- ... rp_state=1
Cmentarz jest na razie zamknięty i tam nie pobiegam.
Postanowiłem biec przez miasto i nie wbiegać do lasu. Wyszło nawet słonko, które wraz z silnym wiatrem bardzo mnie wysuszyło. Nie miałem ze sobą nic do picia i pod koniec już leciałem na oparach.
Na trasie w jednym miejscu wkopałem się w trochę błota. W kilku miejscach jeszcze tak dmuchnęło, że uratowało mnie złapanie się znaku drogowego a raz wylądowałem na ścianie budynku
Największą przeszkodą było pokonanie dużego zwalonego drzewa przy Ogrodzie Różanym.
https://i.imgur.com/iprNpJf.jpg
Relive: https://www.relive.cc/view/v26MxpM7B3O
https://i.imgur.com/4tdAzym.jpg
https://i.imgur.com/XSlYKi3.jpg
Tym słonkiem podładowałem zegarek, ale rozładowałem siebie
Jak pogoda pozwoli i będą chęci, to w lutym chciałbym zrobić już więcej dłuższych biegów.
Nie wiem co z tego wyjdzie ale jak utrzymam kilometraż, to i tak będzie nieźle.
Cały czas chodzę regularnie na Parkrun i to również chcę utrzymać. Nazbierało się już ponad tych 50 biegów.
"Parkrunowcom" polecam fajną apkę "parkrunner: weekly 5k results"
https://play.google.com/store/apps/deta ... nner&hl=pl
Mamy w niej swoje wyniki, możemy sobie dodać jakieś osoby do obserwowania - ostatnio dodałem Roberta @cichego, któremu również podrzuciłem tą apkę
Taka ciekawostka: w grudniu, dokładnie w swoje urodziny, biegłem Parkrun, który bym moim kolejnym Parkrun równym urodzinom
Na Parkrun biegam raczej spokojnie, czasami jako element jakiegoś szybszego treningu. Robię tu przebieżki, interwały, WB2 i 3, a czasami pobiegnę z domu i wpadnie long.
Z planów na luty, to chcę jeszcze wprowadzić więcej podbiegów i robić więcej ćwiczeń
Po reklamacji pasa HRM-Pro dostałem nówkę i wystawiłem ją do sprzedaży. Jeśli ktoś jest zainteresowany, to zapraszam: viewtopic.php?f=43&t=63716
Chcę jednak zostać przy pasie Polara.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.