9.06 - Rozpisany plan przewidywał na ten dzień inny trening, ale ponieważ byłem na badaniach i miałem przez to więcej czasu, postanowiłem zamienić z treningiem piątkowym. Miało być 8km@5:15+8km@4:40 czyli powtórka z niedzieli, kiedy to niestety dostałem nim w kość. Stchórzyłem więc, jednocześnie modyfikując go.
Wpierw BS 7,5km, po czym postanowiłem zrobić mocną piątkę. Praktycznie taką testową z zamysłem pobiegnięcia jej w formie BNP. Rozkminiając w czasie rozgrzewki dobór optymalnego tempa, ustaliłem schemat na 4:25/4:20/4:15/4:10/opór. Wystartować chciałem ciągiem zaraz po BS-ie, tylko nie miałem ustawionego pomiaru tętna w zegarku, więc te 2-3 minuty zeszło przerwy na tą czynność.
Dystans biegłem na GPS, oglądając ślad chyba nawet trochę ubrał, możliwe więc że parę metrów więcej zrobiłem.
Pierwszy trzy kilometry blisko założeń, nie ma o czym wspominać. Na czwartym już było ciężko, nie udało mi się go domknąć jak planowałem. A ostatni jednak mnie zawiódł, wyobrażałem sobie (życzeniowo), że uda mi się zamknąć go w okolicach 4:00min/km. Trudność była już znacząca, choć przyznaję że podświadomie tego cierpienia trochę sobie oszczędzałem i nie potrafiłem zmusić się do niego w pełnym wymiarze. Raptem ostatnie 200m docisnąłem na maxa i wyszło jak poniżej. Na koniec 2,5km schłodzenia.
Zrzut ekranu 2021-06-10 o 20.44.43.png
Było bardzo ciepło w pełnym słońcu, co niczego nie tłumaczy, przecież lubię biegać w upale, może jednak nie ala sprawdzian, itp. Niemniej i tak czułem satysfakcję z biegu, a sam wynik nie jest najgorszy jak na trzeci tydzień powrotu do systematycznego biegania i z małą oponką. Był to praktycznie full na teraz, za to łatwo będzie go poprawić.
Dlaczego w ogóle tak szybko zdecydowałem się pobiec coś trudnego. Dzień wcześniejszy był dość istotny, i w pewnym sensie było to remedium na zaistniała sytuację. Wykonałem wczoraj kolejne z badań, mając szybko wyniki, oceniając je na zimno i racjonalnie w moim postrzeganiu wydawały się pozytywne. A jednocześnie mając już na dziś umówioną wizytę lekarską, mogłem spodziewać się zgoła odmiennej diagnozy specjalisty. Także gdyby miał to się okazać mój ostatni wysiłek biegowy, chciałem ze spokojną głową go zaliczyć, bez nadmiaru myśli. I tak było.
Dziś już po wizycie, sprawa się wyklarowała. Dziewięć miesięcy badań, w tym również niepewności tej życiowej także, pozwalają na dalsze bieganie z elementami trenowania.
Stwierdzoną mam bradykarię, co nie jest niczym wielce negatywnym, jeśli jest bezobjawowa i nie niesie ze sobą ujemnych przejawów. Choć zjawisko bardziej chyba popularne jest w światku sportowy, bowiem będąc w szpitalu wielokrotnie musiałem tłumaczyć, że tak funkcjonuję zanim odłożono mi atropinę podnoszącą rytm serca.
I druga o wiele poważniejsza sprawa, czyli blaszka miażdżycowa, o czym już wspominałem. Ale tu na szczęście wczorajsza próba wysiłkowa, nie ujawniła zwiększonego niedokrwienia serca podczas obciążenia. Natomiast scyntografia wykazała ok. 5% zaburzenia perfuzji krwi w sercu. Ponoć norma jest do 12%, więc… niemal spokój. Dostałem zielone światło, a gwarancji nikt nie da i nie oczekuję. Trzeba robić coś by nie zgnuśnieć, czerpać radość z tego, w co bieganie się wpisuje, choć przypuszczalnie ping-pong też już pozostanie.
Mam nadzieję, że do tematu już nie będę musiał wracać, i pisał będę wyłącznie o bieganiu.
P.S. Pisałem wczoraj i wahałem się czy wysłać, może zbyt osobiste, niepotrzebne i poza tematyką forum, ale już, wciskam enter.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.