"PKO Poznań Virtual Run"
W zeszłą sobotę wybrałam się na bieganie, nawet ubrałam się i wyjechałam na trasę, jednak zanim zdążyłam dojechać do lasu, deszcz mocno już padał. Jakoś trudno mi było się tym razem zebrać, żeby się ruszyć, tym bardziej w taką pogodę nie było siły, żebym wyszła z samochodu, szczególnie, że nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy i świeciłam nogami w krótkich legach. Deszcz coraz mocniej uderzał o blachę auta - wracam. Po drodze zrobiłam zakupy w przydrożnym sklepiku. Już wtedy czułam, że coś jest nie tak. Gdy tylko weszłam do domu, momentalnie rozbolało mnie ucho.
O nieee... znów. Zawsze tak mam, gdy pobolewa mnie gardło, ale myślałam, że to od tego, że za dużo gadam. Masakra jakaś. W obecnym czasie, gdy nie można się dostać ani do lekarza ani do pracy nie chcą wpuścić, to najgorsze co mogło mi się przydarzyć. Reanimuję się domowymi sposobami. Na drugi dzień jest już trochę lepiej, ale to gardło...wlewam w siebie hektolitry herbaty z cytryną i imbirem. Czas wirtualnego biegu nieubłaganie się zbliża....
Jeszcze tylko kilka godzin i można lecieć. Coś mnie tknęło, żeby spojrzeć w panel zawodnika, jest trochę po 21.00...
Dziwa rzecz, nie odnotowano wpłaty, nie przyznano mi numeru startowego. Może mój bank nie przesłał? Sprawdzam. Wita mnie informacja, że od 22.00 do 6:00 będzie przerwa techniczna. Zdążę jeszcze, ale muszę się uwijać. Okazuje się, że nie - tutaj wszystko w porządku. Wbijam na stronę FB tego wydarzenia... jest, odpowiadają w ciągu godziny. Taaa, ale od poniedziałku do piątku od 8.00 do 16.00 bodajże. Trudno, piszę do nich, trzeba próbować. Po 15 minutach otrzymuję odpowiedź, że jutro sprawdzą. Po kolejnych 15 minutach już mam swój numer i sprawa została wyjaśniona.
W planach 10km około godziny 15.00, najpóźniej 16.00.
Tiaaa... to by było zbyt piękne. Sięgam do szafy, gdy nagle słyszę dzwonek ... goście przyszli.
Wyszłam biegać o 18.00. Robiło się już szarawo, deszcz siąpił cały dzień. Odpaliłam apkę, włączyłam zegarek. Gdzie by tutaj pobiec, żeby trasa była oświetlona i maksymalnie płaska... przy okazji nie po centrum, żeby kogoś nie drażnił brak u mnie maseczki. No dobra, najpierw prosto, później w prawo, w dół, dalej ...dalej to już jest całkiem ciemno, ale trudno,... dalej jest most i pewnie ta droga pomiędzy rzeką a działkami będzie fajna, to część trasy rowerowej więc jest asfalt.
Wpadam w ową drogę i ... pierwsze kilka metrów jest w miarę OK, po czym okazuje się, że tam nie ma ani jednej lampy. Biegnę przed siebie na czuja, przecież trzeba stamtąd jakoś się wydostać, czym prędzej tym lepiej. Nie mam pojęcia po czym biegnę ponieważ nie widzę swoich butów. Jedyną rzeczą która świeci, jest opaska na moim ramieniu. W sam raz, żeby każdy zbój dobrze mnie widział
Ufff.. zbliżam się do końca drogi przez mękę i nagle mija mnie kto? Nikt inny jak tylko kolejny biegacz - zapaleniec, który właśnie zaczyna tę drogę pokonywać. Z resztą co się dziwię, takie pomysły tylko biegacze mogą mieć, czyżby trenował pod tralie?
5km za mną, teraz już będzie "z górki". Za chwilę wlecę w park, tam główna alejka jest zawsze oświetlona, z resztą niedawno przeprowadzano rewitalizację i nowe lampy są pozakładane.
Przebiegam na pasach przez jedną z głównych ulic i ... oszszsz, co jest?
Znów ciemnica...wybiegam obok kościoła i wlatuję w park. Tiaaaa, w park ale po jego drugiej stronie. Lecę pod mostem.
Przy brzegu rzeki stoją jakieś dwa "elementy", albo samobójcy albo masochości, bo kto o zdrowych zmysłach stałby tam wpatrując się w lustro wody mącone kroplami deszczu.
Patrzę przed siebie a tam... czarna dziura - no to jestem w czarnej .... xxxx
A miało być tam miło i łatwo. Niestety nie ma innej trasy, muszę to przelecieć. Próbuję znaleźć w oddali jakiś punkt który będzie celem dobiegnięcia. Widzę jakieś słupki... no to do nich.
Dalej już zaczął wyłaniać się oświetlony most prowadzący do upragnionej przeze mnie głównej alejki parkowej. Tam przemykają się ludzie z parasolami i psami. Jest dobrze, reszta drogi w pełni oświetlona i po asfalcie. Już mogę odetchnąć. Jestem prawie przy domu, gdy znów mijamy się z tamtym gościem - biegaczem ekstremalnym i śmiejemy się do siebie
Na zegarku pojawiło się upragnionych 10km. Zatrzymuję rejestrowanie biegu, zdejmuję telefon z ręki i chcę zatrzymać apkę ... a ta mi mówi, że biegłam dopiero 3 minuty
Nie ważne, wystarczy info z zegarka. Jakimś cudem udało mi się skończyć ten bieg bez skręconych kostek, bez guza na głowie, nawet deszczu w zasadzie nie zauważyłam
Odległość 10,01km
Czas 01:10:40
Można powiedzieć - czas kiepski, jednak gdy pomyślę w jakich warunkach był osiągnięty, stwierdzam, że jest całkiem przyzwoity. Aaaa... ku mojemu zaskoczeniu, gardło już nie boli
