
(41) Nd
Plan: BD WB1 30km
Realizacja: Jak zapowiadałem, wczoraj udałem się na zjazd food trucków. Oczywiście odpowiednio przygotowany, bez obiadu. Tak ok.16-stanęliśmy przed sporym wyborem, wstępna selekcja i wytypowanie kto co chce. Sytuacja trochę przerosła moje wyobrażenia, tzn. ich brak, okazało się że wszędzie swoje trzeba odstać. Takie kilkadziesiąt minut, toteż ustawiliśmy się od razu w trzech kolejkach. O tyle jeszcze sprawa zagmatwana, że w firmie miałem małą awarię i umówiony byłem z technikiem w okolicach 18-tej. Mimo to wydawało mi się sporo czasu, ten jednak schodził szybciej niż kolejki. Przed 17-tą skontaktowałem się z serwisantem, okazało się że będzie wcześniej i trzeba zabierać się za 20 minut. Jedynie więc udało się przekąsić pierożki Dim Sum i Burrito. Ledwie się rozochociłem i już trzeba było wracać. Mocno byłem niepocieszony, ale też jakieś szczęście w tym, bowiem dobiegaliśmy do auta w strugach deszczu. Dalsze oczekiwanie i konsumpcja w takich warunkach było by mało przyjemne.
Chyba tyle o żarciu, ale też ma to jakieś przełożenie na bieganie, nawet nie małe. To jeszcze napiszę, że po wizycie w firmie pojechaliśmy na działkę, a tam już mi nastrój obżarstwa minął. Wróciłem do maratońskiej strawy, czyli bułka z pomidorem na kolację, jabłko i daktyle na deser. Wręcz obawy lekkie miałem, czy aby to nie za mało przed czekającym dziś longiem. Ale naprawdę małe, bowiem wszystkie dotychczasowe biegi długie wchodziły na porannym bananie wyśmienicie. Dlatego tradycyjnie z ranna sięgnąłem po niego, niestety sięgając drugi raz po butelkę z wodą naciągnąłem odcinek lędźwiowy pleców. A miałem później trochę roboty, także plecy dostawały cały dzień.
Dzisiejszy bieg długi, miał być tym ostatnim naprawdę długim. Zwykłe wytupanie trzydziechy. Tylko wczorajszego wieczora przeczytałem bloga @mihumor z okresu treningów pod maraton kiedy nabiegał 3:07 z sekundami oraz relację z tego biegu. Poleciałem rozpędem dalej do następnego startu, gdzie już złamał trzy godziny.Trening zupełnie inny od mojego, tzn. mnóstwo dłuższych i krótszych odcinków progowych. Ale też sporo wplecionych kilometrów w tempie maratońskim. I to mnie nakierowało na dzisiejszy trening, by też wpleść ich kilka.
Jak też stosował chyba najlepszy sposób na wyznaczenie maratońskiego tempa, czyli HM na wynik z którego kalkulatorowo wyliczyć je i następnie przebiec nim 25km. Takie coś proponuje też warszawskibiegacz, ale ja już czasu na taką strukturę nie mam.
Zjadłszy owego banan wyszedłem, przyjemna temperatura, dół na krótko, kurtka na górze. Biegnę sobie swobodnie, nie kontroluję tempa, tętno na pasie znów w ciul, więc zbytnio nie zwracam na nie uwagi. Aż tu po kilku kilometrach zaczyna ściskać mnie żołądek. Sytuacja nietypowa o tyle, że od kiedy biegam nie miałem takich niedogodności na treningu. Na HM zdarzało się w końcówce, bardziej jeszcze po jego zakończeniu, ale nie na treningu powyżej 5:00/km. Do tego stopnia, że około 10km musiałem na chwilę przystanąć. Niemniej wziąłem około 12km pierwszy żel, na sprawdzenie jak na niego zareaguję. Wówczas też myśl o wplataniu TM przerobiłem na nie. Biegnę dalej, staję czasem na sik, bo jednak już nie lato i pocenie słabe. Około 22km zjadłem drugi żel, zbliża się 25km na którym chciałem wejść na tempo maratońskie, zmieniając w między czasie decyzję na tak. W końcu maraton nie będzie sielanką i reakcję na takie niedogodności nawet lepiej też sprawdzić. Tak na 100m kiedy miałem przyspieszyć żołądek znów ścisnął, ale to chyba był ostatni raz. Wbijam po tym w TM, czyli tempo 4:27-24min/km. Na dziś zakładam właśnie takie, kiedy mam lepszy nastrój myślę o biegu na wynik 3:06 z którego będę mógł zaatakować sub3:05 lub bronić 3:08, ostatecznie 3:10. W gorszy dzień myślę iść bardziej asekuracyjnie od razu na 3:08, stąd te widełki tempa. Nie jest to nic przesądzonego, takie rozkminy na teraz. Wpływ też może mieć miejsce próby, a jeszcze większy pogoda, jak też nie wiadomo co wyjdzie na połówce.
Dziś to weszło bez większego wysiłku, co ja piszę, bez żadnego wręcz. Tętno wzrosło, ale biegło się wyśmienicie, nawet nie byłem w stanie przypilnować tempa, więc weszły km w 4:26, 4:21:, 4:20, 4:19, 4:18. Było to tak 6-10 uderzeń pod progiem LT. Mam jedynie wrażenie, że bardziej szły one w dół niż po równym, ale maraton też nie będzie tylko pod górę. Jeszcze na 29km zjadłem trzeci żel, sprawdzając jak to będzie przy takiej prędkości, kawowy skubanie słodki. Po takiej swobodzie postanowiłem jeszcze docisnąć szósty kilometr, na sprawdzenie co siedzi pod nogą i w płucach. Wszedł w 4:02, bez ciśnięcia w opór a jedynie trzymanie tętna do progu mleczanowego. Momentami myślałem, że zamknę z trójką, ale nie chodziło o takie popisy. Ostatni kilometr miał być schładzający, też jednak nie mogłem zbytnio wytracić prędkości i wskoczył w 4:12. Podsumowując trening dosko, i nie chodzi tu o dystans czy tempa, ale odczucia na całości mięśniowe, wydolnościowe, zmęczeniowe, może wszystko lekko znieczulone tak dobrą końcówką a przeto moim odbiorem i zadowoleniem.
Całość 32km, tempo 5:04min/km, czas 2:42.