Bezuszny - piąte przez dziesiąte: powrót do ścigania na 5 i 10 km
Moderator: infernal
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
12.08.2020 - 14.08.2020
środa - 12 km BS
Poranny bieg bez większej historii. Ruszyłem o ósmej rano, było już ciepło, ale jeszcze nie upalnie. Standardowa trasa przez wydmy, wzdłuż plaży i kanału. Nogi trochę ciężkawe, poza tym biegło się całkiem OK i na dość niskim pulsie.
12 km @ 5:22 min/km ~ 144/154 bpm
czwartek - wolne
Kolejny piękny słoneczny i upalny dzień, zamiast ćwiczeń pojechałem na rower. Wyszło 25 km. Z mojego miasteczka do Lejdy i z powrotem. Sprawdziłem, że bieżnia 400m jest czynna i bramy są otwarte, znajoma Polka twierdzi, że gdy żadna grupa nie trenuje, można "nieoficjalnie" biegać indywidualnie i nikt nie wygania. To jakieś 7 km ode mnie, więc byłoby super. Np. na test 5 km. Potem objechałem dookoła historyczne kanały dookoła miasta i wróciłem do domu.
Z odciskami na stopach też coraz lepiej, jeden się zagoił, drugi prawie też, na trzeci na pięcie wciąż muszę nakładać plaster, ale mocno w biegu nie przeszkadza. Czyli po tygodniu sytuacja opanowana.
25,88 km @ 20,8 km/h ~ 110/131 bpm (z nadgarstka)
piątek - 12 km: BS + 3x3' I + 4x2' I (p. 2' tr.) + BS
Na pierwszy rzut oka nie jakiś super trudny trening, ale jak już przeliczy minuty się na metry, to jednak pełnoprawny akcent. Oczywiście na urlopie nie chciało mi się wcześnie wstawać, wczoraj bardzo dużo chodziłem i zwiedzałem. Śniadanie, ogarnięcie paru spraw i wyszedłem dopiero przed jedenastą... Na szczęście upałów nie ma, ale to wciąż 24 stopnie.
Rozgrzewka 4 km w pełnym słońcu i żałowałem, że jestem śpioch, bo byłem już cały mokry. Mimo to biegło się nieźle i na niskim pulsie.
Dobiegłem do trasy wzdłuż kanału, na szczęście chmury zasłoniły słońce. Pierwszy odcinek wg GPS zacząłem za wolno, po dwóch minutach wciąż był względny komfort, ale musiałem przyspieszyć, że złapać celowane tempo 3:55. Nagle pod koniec odcinka zegarek coś zmajstrował i całość pykła w 3:48, tak myślałem, że od początku przekłamywał...
Druga trzyminutówka trochę pod wiatr, w miarę równo dociągnąłem poniżej 3:55. Trzecia podobnie. Było wymagająco, ale nie tak źle, jak myślałem. Jednak tempo 3:55 vs 3:35 na 400tkach robi ogromną różnicę. 400tki powinny zostać zdelegalizowane!
Dwuminutówki były już dużo łatwiejsze i mijały całkiem szybko, choć nie bez wysiłku. Cierpiały raczej płuca niż nogi. Wszystko poniżej 3:55. Ostatni odcinek zegarek znowu przekłamał, niby tempo 4:05, a ja myślałem, że wyzionę ducha i przebiegłem w 2 minuty 540 metrów, więc coś nie halo, Polar!!!
Postałem na mostku parę minut, żeby złapać oddech.
Na koniec trochę ponad 1 km "schłodzenia". Dobrze, że po drodze był kranik z "drinkwaterem".
Niby te odcinki w tempie poniżej 3:55 wchodzą bez ogromnych katuszy, ale jednak sama myśl o przebiegnięciu 5 km tym tempem powoduje, żem obsrany.
Całość: 12 km @ 5:01 km ~ 156/184 bpm
3' @ 3:48 min/km ~ 166/176 bpm
3' @ 3:52 min/km ~ 172/181 bpm
3' @ 3:52 min/km ~ 173/180 bpm
2' @ 3:53 min/km ~ 172/181 bpm
2' @ 3:48 min/km ~ 170/179 bpm
2' @ 3:53 min/km ~ 172/181 bpm
2' @ 3:50 min/km (?) ~ 174/184 bpm
środa - 12 km BS
Poranny bieg bez większej historii. Ruszyłem o ósmej rano, było już ciepło, ale jeszcze nie upalnie. Standardowa trasa przez wydmy, wzdłuż plaży i kanału. Nogi trochę ciężkawe, poza tym biegło się całkiem OK i na dość niskim pulsie.
12 km @ 5:22 min/km ~ 144/154 bpm
czwartek - wolne
Kolejny piękny słoneczny i upalny dzień, zamiast ćwiczeń pojechałem na rower. Wyszło 25 km. Z mojego miasteczka do Lejdy i z powrotem. Sprawdziłem, że bieżnia 400m jest czynna i bramy są otwarte, znajoma Polka twierdzi, że gdy żadna grupa nie trenuje, można "nieoficjalnie" biegać indywidualnie i nikt nie wygania. To jakieś 7 km ode mnie, więc byłoby super. Np. na test 5 km. Potem objechałem dookoła historyczne kanały dookoła miasta i wróciłem do domu.
Z odciskami na stopach też coraz lepiej, jeden się zagoił, drugi prawie też, na trzeci na pięcie wciąż muszę nakładać plaster, ale mocno w biegu nie przeszkadza. Czyli po tygodniu sytuacja opanowana.
25,88 km @ 20,8 km/h ~ 110/131 bpm (z nadgarstka)
piątek - 12 km: BS + 3x3' I + 4x2' I (p. 2' tr.) + BS
Na pierwszy rzut oka nie jakiś super trudny trening, ale jak już przeliczy minuty się na metry, to jednak pełnoprawny akcent. Oczywiście na urlopie nie chciało mi się wcześnie wstawać, wczoraj bardzo dużo chodziłem i zwiedzałem. Śniadanie, ogarnięcie paru spraw i wyszedłem dopiero przed jedenastą... Na szczęście upałów nie ma, ale to wciąż 24 stopnie.
Rozgrzewka 4 km w pełnym słońcu i żałowałem, że jestem śpioch, bo byłem już cały mokry. Mimo to biegło się nieźle i na niskim pulsie.
Dobiegłem do trasy wzdłuż kanału, na szczęście chmury zasłoniły słońce. Pierwszy odcinek wg GPS zacząłem za wolno, po dwóch minutach wciąż był względny komfort, ale musiałem przyspieszyć, że złapać celowane tempo 3:55. Nagle pod koniec odcinka zegarek coś zmajstrował i całość pykła w 3:48, tak myślałem, że od początku przekłamywał...
Druga trzyminutówka trochę pod wiatr, w miarę równo dociągnąłem poniżej 3:55. Trzecia podobnie. Było wymagająco, ale nie tak źle, jak myślałem. Jednak tempo 3:55 vs 3:35 na 400tkach robi ogromną różnicę. 400tki powinny zostać zdelegalizowane!
Dwuminutówki były już dużo łatwiejsze i mijały całkiem szybko, choć nie bez wysiłku. Cierpiały raczej płuca niż nogi. Wszystko poniżej 3:55. Ostatni odcinek zegarek znowu przekłamał, niby tempo 4:05, a ja myślałem, że wyzionę ducha i przebiegłem w 2 minuty 540 metrów, więc coś nie halo, Polar!!!
Postałem na mostku parę minut, żeby złapać oddech.
Na koniec trochę ponad 1 km "schłodzenia". Dobrze, że po drodze był kranik z "drinkwaterem".
Niby te odcinki w tempie poniżej 3:55 wchodzą bez ogromnych katuszy, ale jednak sama myśl o przebiegnięciu 5 km tym tempem powoduje, żem obsrany.
Całość: 12 km @ 5:01 km ~ 156/184 bpm
3' @ 3:48 min/km ~ 166/176 bpm
3' @ 3:52 min/km ~ 172/181 bpm
3' @ 3:52 min/km ~ 173/180 bpm
2' @ 3:53 min/km ~ 172/181 bpm
2' @ 3:48 min/km ~ 170/179 bpm
2' @ 3:53 min/km ~ 172/181 bpm
2' @ 3:50 min/km (?) ~ 174/184 bpm
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
15.08.2020 - 16.08.2020
sobota - 17 km BS
Wreszcie po burzy była dość przyjemna temperatura. O 9 rano wsiadłem na rower, podjechałem 11 km do Lejdy i stamtąd ruszyłem z kolegą na spokojne wybieganie wzdłuż rzeki. Płasko jak naleśnik, jak to mówią w Niderlandach. Spokojne tempo bez patrzenia na zegarek, z początku ok. 6:00, stopniowo przyspieszyliśmy ale tylko do 5:50-5:40. Nogi całkiem lekkie. Średni puls bardzo niski, 135, poniżej 70% max, cały czas było rozmawiane. Pod koniec słońce już trochę dawało się we znaki. Na koniec wyżłopałem butelkę wody i spragniony wróciłem 11 km rowerem do domu.
17,2 km @ 5:52 min/km ~ 135/148
niedziela - 11 km: BS + 10x20" przebieżki
Znowu wolałem się trochę wyspać, zjeść śniadanie, w efekcie wyszedłem na trening dopiero o dziesiątej. Niestety już grzało, około 24 stopni i słońce, trochę duszno. Trudno, trza się hartować. Pierwsze 6 km BS-owo przez wydmy, nogi całkiem lekkie, spokojne tempo ok. 5:15-5:20, puls bez tragedii, ale gdy biegłem z wiatrem, to myślałem, że uschnę z pragnienia. Potem 10 sztuk przebieżek na rozruszanie, 20 sekund, minuta przerwy truchtu, standard. Weszło bez problemu, żwawe tempo, skupiałem się na technice i długim kroku. Na koniec dotruchtanie do 11 km. Za ciepło dla mnie, co widać po pulsie, ale dociągnąłem.
11 km @ 5:16 min/km ~ 152/172 bpm
Łącznie w tygodniu: 64,3 km
Ten tydzień był dla mnie łatwiejszy, patrząc na same treningi, za to upały dawały się we znaki. Dobrze, że akurat nie musiałem biegać żadnych dłuższych temp, jedynie 400m rytmy i krótkie interwały po 500-800m. Nawet long był bardzo regeneracyjny.
Z ciekawostek prognoza na runalyze zaczęła się pogarszać, tak jakbym ominął już szczyt formy, ale mam nadzieję, że to głównie przez pogodę.
Waga trzyma się w okolicy 76-77 kg, nie jest źle.
Aha, zakończyłem II fazę planu Danielsa. Pora na trzecią - będzie dużo biegów interwałowych i progowych.
sobota - 17 km BS
Wreszcie po burzy była dość przyjemna temperatura. O 9 rano wsiadłem na rower, podjechałem 11 km do Lejdy i stamtąd ruszyłem z kolegą na spokojne wybieganie wzdłuż rzeki. Płasko jak naleśnik, jak to mówią w Niderlandach. Spokojne tempo bez patrzenia na zegarek, z początku ok. 6:00, stopniowo przyspieszyliśmy ale tylko do 5:50-5:40. Nogi całkiem lekkie. Średni puls bardzo niski, 135, poniżej 70% max, cały czas było rozmawiane. Pod koniec słońce już trochę dawało się we znaki. Na koniec wyżłopałem butelkę wody i spragniony wróciłem 11 km rowerem do domu.
17,2 km @ 5:52 min/km ~ 135/148
niedziela - 11 km: BS + 10x20" przebieżki
Znowu wolałem się trochę wyspać, zjeść śniadanie, w efekcie wyszedłem na trening dopiero o dziesiątej. Niestety już grzało, około 24 stopni i słońce, trochę duszno. Trudno, trza się hartować. Pierwsze 6 km BS-owo przez wydmy, nogi całkiem lekkie, spokojne tempo ok. 5:15-5:20, puls bez tragedii, ale gdy biegłem z wiatrem, to myślałem, że uschnę z pragnienia. Potem 10 sztuk przebieżek na rozruszanie, 20 sekund, minuta przerwy truchtu, standard. Weszło bez problemu, żwawe tempo, skupiałem się na technice i długim kroku. Na koniec dotruchtanie do 11 km. Za ciepło dla mnie, co widać po pulsie, ale dociągnąłem.
11 km @ 5:16 min/km ~ 152/172 bpm
Łącznie w tygodniu: 64,3 km
Ten tydzień był dla mnie łatwiejszy, patrząc na same treningi, za to upały dawały się we znaki. Dobrze, że akurat nie musiałem biegać żadnych dłuższych temp, jedynie 400m rytmy i krótkie interwały po 500-800m. Nawet long był bardzo regeneracyjny.
Z ciekawostek prognoza na runalyze zaczęła się pogarszać, tak jakbym ominął już szczyt formy, ale mam nadzieję, że to głównie przez pogodę.
Waga trzyma się w okolicy 76-77 kg, nie jest źle.
Aha, zakończyłem II fazę planu Danielsa. Pora na trzecią - będzie dużo biegów interwałowych i progowych.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
17.08.2020 - 18.08.2020
poniedziałek - 12 km: BS + 4x1200m I (p. 600m tr.) + BS
Sukces, udało mi się wstać o szóstej rano, podjechałem 8 km rowerem na trening. Chciałem wykonać go na bieżni tartanowej, ale niestety o siódmej wciąż była jeszcze zamknięta. Miałem upatrzony plan B w postaci długiej ścieżki rowerowej. Najpierw trucht dookoła lasu, jazda na rowerze mnie specjalnie nie zmęczyła, ale jakoś nie umiałem sobie wyobrazić, że uciągnę 1200m odcinki mocnym tempem po ok. 3:55. Jeszcze nie biegłem nigdy takiego treningu.
Pierwszy odcinek trochę mi się dłużył na początku, zerkam, to dopiero 300m? Tempo też jakieś ślamazarne, trochę wolniej niż 4:00 i pod koniec musiałem nadganiać. Prawdopodobnie jednak GPS gubił się na mocno osłoniętej drzewami ścieżce, bo nagle coś w zegarku przeskoczyło o kilka sekund zdołałem całość zamknąć po 3:55. Końcówka bez zdychania, ale wymagająco. 600m truchtu zleciało szybko. Puls elegancko spadał poniżej 150 bardzo szybko.
Drugi odcinek poszedł jakoś znacznie łatwiej i domknąłem go po 3:53. To już połowa treningu? Wow. Na trzecim odcinku znowu GPS coś świrował, bo otworzyłem wyraźnie poniżej 3:50, musiałem trochę zwolnić, nagle mam średnie tempo ok. 4:15 i musiałem przyspieszać. Ostatecznie 3:58. Ostatni odcinek od początku do końca równo i mocno, domknąłem w 3:49. Mocno, męcząco, ale pod kontrolą.
Te końcówki nie były zabójcze jak przy rytmach albo nawet na ostatnich krótszych interwałach. Najwyższy puls to ledwie 180. Niższa temperatura poniżej 20C i brak ostrego słońca jednak robi swoje, poza tym to są wreszcie tempa zbliżone do zawodów, a nie coś absurdalnie szybkiego.
Na koniec 2 km schłodzenia i gdy skończyłem, oczywiście wrota na bieżnię były już otwarte... Fru 8 km jazdy do domu i można odpalać laptopa i pracować.
Całość: 12,3 km @ 4:51 min/km ~ 151/180 bpm
1200m @ 3:55 min/km ~ 164/174 bpm
1200m @ 3:53 min/km ~ 167/174 bpm
1200m @ 3:58 min/km ~ 169/178 bpm
1200m @ 3:49 min/km ~ 171/180 bpm
wtorek - wolne
Dzień bez biegania, więc wykorzystałem czas na rower: 28 km z rana. Wyruszyłem o siódmej, objechałem kilka ciekawych miejsc i ładnych parków. Po drodze spotkałem nawet stado gęsi grzecznie przechodzących przez drogę na światłach, w Holandii wszystko jest świetne zorganizowane. Na ostatnich 5 km typowo holenderska pogoda. Po prawej piękne słońce, po lewej tęcza, a mnie złapała ulewa i w minutę buty i przemoknięte do suchej nitki tak, że musiałem je potraktować suszarką.
28,7 km @ 22,2 km/h ~ 110/128 bpm
poniedziałek - 12 km: BS + 4x1200m I (p. 600m tr.) + BS
Sukces, udało mi się wstać o szóstej rano, podjechałem 8 km rowerem na trening. Chciałem wykonać go na bieżni tartanowej, ale niestety o siódmej wciąż była jeszcze zamknięta. Miałem upatrzony plan B w postaci długiej ścieżki rowerowej. Najpierw trucht dookoła lasu, jazda na rowerze mnie specjalnie nie zmęczyła, ale jakoś nie umiałem sobie wyobrazić, że uciągnę 1200m odcinki mocnym tempem po ok. 3:55. Jeszcze nie biegłem nigdy takiego treningu.
Pierwszy odcinek trochę mi się dłużył na początku, zerkam, to dopiero 300m? Tempo też jakieś ślamazarne, trochę wolniej niż 4:00 i pod koniec musiałem nadganiać. Prawdopodobnie jednak GPS gubił się na mocno osłoniętej drzewami ścieżce, bo nagle coś w zegarku przeskoczyło o kilka sekund zdołałem całość zamknąć po 3:55. Końcówka bez zdychania, ale wymagająco. 600m truchtu zleciało szybko. Puls elegancko spadał poniżej 150 bardzo szybko.
Drugi odcinek poszedł jakoś znacznie łatwiej i domknąłem go po 3:53. To już połowa treningu? Wow. Na trzecim odcinku znowu GPS coś świrował, bo otworzyłem wyraźnie poniżej 3:50, musiałem trochę zwolnić, nagle mam średnie tempo ok. 4:15 i musiałem przyspieszać. Ostatecznie 3:58. Ostatni odcinek od początku do końca równo i mocno, domknąłem w 3:49. Mocno, męcząco, ale pod kontrolą.
Te końcówki nie były zabójcze jak przy rytmach albo nawet na ostatnich krótszych interwałach. Najwyższy puls to ledwie 180. Niższa temperatura poniżej 20C i brak ostrego słońca jednak robi swoje, poza tym to są wreszcie tempa zbliżone do zawodów, a nie coś absurdalnie szybkiego.
Na koniec 2 km schłodzenia i gdy skończyłem, oczywiście wrota na bieżnię były już otwarte... Fru 8 km jazdy do domu i można odpalać laptopa i pracować.
Całość: 12,3 km @ 4:51 min/km ~ 151/180 bpm
1200m @ 3:55 min/km ~ 164/174 bpm
1200m @ 3:53 min/km ~ 167/174 bpm
1200m @ 3:58 min/km ~ 169/178 bpm
1200m @ 3:49 min/km ~ 171/180 bpm
wtorek - wolne
Dzień bez biegania, więc wykorzystałem czas na rower: 28 km z rana. Wyruszyłem o siódmej, objechałem kilka ciekawych miejsc i ładnych parków. Po drodze spotkałem nawet stado gęsi grzecznie przechodzących przez drogę na światłach, w Holandii wszystko jest świetne zorganizowane. Na ostatnich 5 km typowo holenderska pogoda. Po prawej piękne słońce, po lewej tęcza, a mnie złapała ulewa i w minutę buty i przemoknięte do suchej nitki tak, że musiałem je potraktować suszarką.
28,7 km @ 22,2 km/h ~ 110/128 bpm
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
17.08.2020 - 18.08.2020
poniedziałek - 12 km: BS + 4x1200m I (p. 600m tr.) + BS
Sukces, udało mi się wstać o szóstej rano, podjechałem 8 km rowerem na trening. Chciałem wykonać go na bieżni tartanowej, ale niestety o siódmej wciąż była jeszcze zamknięta. Miałem upatrzony plan B w postaci długiej ścieżki rowerowej. Najpierw trucht dookoła lasu, jazda na rowerze mnie specjalnie nie zmęczyła, ale jakoś nie umiałem sobie wyobrazić, że uciągnę 1200m odcinki mocnym tempem po ok. 3:55. Jeszcze nie biegłem nigdy takiego treningu.
Pierwszy odcinek trochę mi się dłużył na początku, zerkam, to dopiero 300m? Tempo też jakieś ślamazarne, trochę wolniej niż 4:00 i pod koniec musiałem nadganiać. Prawdopodobnie jednak GPS gubił się na mocno osłoniętej drzewami ścieżce, bo nagle coś w zegarku przeskoczyło o kilka sekund zdołałem całość zamknąć po 3:55. Końcówka bez zdychania, ale wymagająco. 600m truchtu zleciało szybko. Puls elegancko spadał poniżej 150 bardzo szybko.
Drugi odcinek poszedł jakoś znacznie łatwiej i domknąłem go po 3:53. To już połowa treningu? Wow. Na trzecim odcinku znowu GPS coś świrował, bo otworzyłem wyraźnie poniżej 3:50, musiałem trochę zwolnić, nagle mam średnie tempo ok. 4:15 i musiałem przyspieszać. Ostatecznie 3:58. Ostatni odcinek od początku do końca równo i mocno, domknąłem w 3:49. Mocno, męcząco, ale pod kontrolą.
Te końcówki nie były zabójcze jak przy rytmach albo nawet na ostatnich krótszych interwałach. Najwyższy puls to ledwie 180. Niższa temperatura poniżej 20C i brak ostrego słońca jednak robi swoje, poza tym to są wreszcie tempa zbliżone do zawodów, a nie coś absurdalnie szybkiego. Aha, Strava pokazała 2m przewyższenia na 12 km, witamy w NL.
Na koniec 2 km schłodzenia i gdy skończyłem, oczywiście wrota na bieżnię były już otwarte... Fru 8 km jazdy do domu i można odpalać laptopa i pracować.
Całość: 12,3 km @ 4:51 min/km ~ 151/180 bpm
1200m @ 3:55 min/km ~ 164/174 bpm
1200m @ 3:53 min/km ~ 167/174 bpm
1200m @ 3:58 min/km ~ 169/178 bpm
1200m @ 3:49 min/km ~ 171/180 bpm
wtorek - wolne
Dzień bez biegania, więc wykorzystałem czas na rower: 28 km z rana. Wyruszyłem o siódmej, objechałem kilka ciekawych miejsc i ładnych parków. Po drodze spotkałem nawet stado gęsi grzecznie przechodzących przez drogę na światłach, w Holandii wszystko jest świetne zorganizowane. Na ostatnich 5 km typowo holenderska pogoda. Po prawej piękne słońce, po lewej tęcza, a mnie złapała ulewa i w minutę buty i przemoknięte do suchej nitki tak, że musiałem je potraktować suszarką.
28,7 km @ 22,2 km/h ~ 110/128 bpm
poniedziałek - 12 km: BS + 4x1200m I (p. 600m tr.) + BS
Sukces, udało mi się wstać o szóstej rano, podjechałem 8 km rowerem na trening. Chciałem wykonać go na bieżni tartanowej, ale niestety o siódmej wciąż była jeszcze zamknięta. Miałem upatrzony plan B w postaci długiej ścieżki rowerowej. Najpierw trucht dookoła lasu, jazda na rowerze mnie specjalnie nie zmęczyła, ale jakoś nie umiałem sobie wyobrazić, że uciągnę 1200m odcinki mocnym tempem po ok. 3:55. Jeszcze nie biegłem nigdy takiego treningu.
Pierwszy odcinek trochę mi się dłużył na początku, zerkam, to dopiero 300m? Tempo też jakieś ślamazarne, trochę wolniej niż 4:00 i pod koniec musiałem nadganiać. Prawdopodobnie jednak GPS gubił się na mocno osłoniętej drzewami ścieżce, bo nagle coś w zegarku przeskoczyło o kilka sekund zdołałem całość zamknąć po 3:55. Końcówka bez zdychania, ale wymagająco. 600m truchtu zleciało szybko. Puls elegancko spadał poniżej 150 bardzo szybko.
Drugi odcinek poszedł jakoś znacznie łatwiej i domknąłem go po 3:53. To już połowa treningu? Wow. Na trzecim odcinku znowu GPS coś świrował, bo otworzyłem wyraźnie poniżej 3:50, musiałem trochę zwolnić, nagle mam średnie tempo ok. 4:15 i musiałem przyspieszać. Ostatecznie 3:58. Ostatni odcinek od początku do końca równo i mocno, domknąłem w 3:49. Mocno, męcząco, ale pod kontrolą.
Te końcówki nie były zabójcze jak przy rytmach albo nawet na ostatnich krótszych interwałach. Najwyższy puls to ledwie 180. Niższa temperatura poniżej 20C i brak ostrego słońca jednak robi swoje, poza tym to są wreszcie tempa zbliżone do zawodów, a nie coś absurdalnie szybkiego. Aha, Strava pokazała 2m przewyższenia na 12 km, witamy w NL.
Na koniec 2 km schłodzenia i gdy skończyłem, oczywiście wrota na bieżnię były już otwarte... Fru 8 km jazdy do domu i można odpalać laptopa i pracować.
Całość: 12,3 km @ 4:51 min/km ~ 151/180 bpm
1200m @ 3:55 min/km ~ 164/174 bpm
1200m @ 3:53 min/km ~ 167/174 bpm
1200m @ 3:58 min/km ~ 169/178 bpm
1200m @ 3:49 min/km ~ 171/180 bpm
wtorek - wolne
Dzień bez biegania, więc wykorzystałem czas na rower: 28 km z rana. Wyruszyłem o siódmej, objechałem kilka ciekawych miejsc i ładnych parków. Po drodze spotkałem nawet stado gęsi grzecznie przechodzących przez drogę na światłach, w Holandii wszystko jest świetne zorganizowane. Na ostatnich 5 km typowo holenderska pogoda. Po prawej piękne słońce, po lewej tęcza, a mnie złapała ulewa i w minutę buty i przemoknięte do suchej nitki tak, że musiałem je potraktować suszarką.
28,7 km @ 22,2 km/h ~ 110/128 bpm
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
19.08.2020 - 20.08.2020
środa - 12 km: BS + 10x10" podbiegi sprintem
Bez większej historii. Rano niby tylko 17 stopni, ale słońce całkiem przygrzewało. Zacząłem biec wzdłuż kanału i plaży, potem wbiegłem na wydmy, wciąż niski puls mimo pagórków na trasie. Nogi nie były ciężkie, bardziej żołądek. Pierwsza dycha weszła na pulsie 140 i tempem 5:24, czyli dość spokojnie. Trochę nie chciało mi się robić podbiegów, ale zmusiłem się i weszły całkiem dobrze - starałem się biec mocno, długim krokiem. Wybrałem sobie taki żwirowo-piaszczysty pagórek pod koniec wydm i zdobyłem nawet koronę na Stravie. Lokalni mieszkańcy spacerują tam często z psami, ludzie coś tam nawet sympatycznie zagadywali do mnie z ciekawości, ale nie znam jeszcze tak dobrze niderlandzkiego, żeby zrozumieć. Za to pieski latały ze mną równo pod górę na niektórych powtórzeniach.
12 km @ 5:32 min/km ~ 143/171 bpm
czwartek - 12 km: BS + 4x1600m P (p. 90") + BS
Oj jak mi się nie chciało. Zebrałem się jakoś po siódmej rano. Dziwne, że czułem się jakiś mocno wysuszony po zero-proc. "piwach" wypitych na Lidze Mistrzów. Najpierw 3 km rozgrzewki w truchcie, całkiem przyzwoicie szło. 20 stopni, bez słońca, tylko duszno jakoś. Dobiegłem do mojej 1,3 km pętli wokół zbiornika wodnego, więc teren był bardziej urozmaicony (delikatny podbieg do tamy i zakręty). W poniedziałek było 4x1200 I dużo szybszym tempem, więc na zdrowy rozum 4x1600 P to powinna być bułka z masłem.
Pierwsze powtórzenie domknąłem po 4:08 i już wiedziałem, że będzie nieźle. Planowałem jakieś 4:10, zacząłem po 4:05, bo tempo wydawało mi relatywnie łatwe, ale musiałem zwolnić, pod koniec było już trochę wymagająco. 1,5 minuty przerwy w truchcie.
Drugie powtórzenie znowu po 4:08, tym razem równiej. Wciąż bez większych problemów, dopiero końcówka trochę męcząca.
Na trzecim było łatwiej, bo dwa razy z górki, a tylko raz pod górkę. Weszło w 4:06, znowu zacząłem za szybko i potem przyhamowałem.
Ostatnie było już najtrudniejsze, ale wciąż pod sporą kontrolą. Zacząłem dość równo po 4:05, potem lekkie zwolnienie, starałem się trzymać równe tempo, na koniec docisnąłem i dociągnąłem te 4:05 na koniec. Tu było dwa razy pod górkę, więc trochę trudniej. Puls dobił do 180, postałem ze 2 minuty dla odpoczynku i 1,5 km truchtu do domu.
Fajny trening! Raczej z tych łatwiejszych jak na akcent, dłuższe odcinki progowe będą trudniejsze. W sumie to tempo bardziej T10 niż progowe na ten moment, bo na 1600 zwykle nogi dobrze niosą, dopiero potem robi się trudniej.
Całość: 12 km @ 4:43 min/km ~ 156/180 bpm
1600 m @ 4:08 min/km ~ 163/170 bpm
1600 m @ 4:08 min/km ~ 168/174 bpm
1600 m @ 4:06 min/km ~ 171/176 bpm
1600 m @ 4:05 min/km ~ 173/180 bpm
środa - 12 km: BS + 10x10" podbiegi sprintem
Bez większej historii. Rano niby tylko 17 stopni, ale słońce całkiem przygrzewało. Zacząłem biec wzdłuż kanału i plaży, potem wbiegłem na wydmy, wciąż niski puls mimo pagórków na trasie. Nogi nie były ciężkie, bardziej żołądek. Pierwsza dycha weszła na pulsie 140 i tempem 5:24, czyli dość spokojnie. Trochę nie chciało mi się robić podbiegów, ale zmusiłem się i weszły całkiem dobrze - starałem się biec mocno, długim krokiem. Wybrałem sobie taki żwirowo-piaszczysty pagórek pod koniec wydm i zdobyłem nawet koronę na Stravie. Lokalni mieszkańcy spacerują tam często z psami, ludzie coś tam nawet sympatycznie zagadywali do mnie z ciekawości, ale nie znam jeszcze tak dobrze niderlandzkiego, żeby zrozumieć. Za to pieski latały ze mną równo pod górę na niektórych powtórzeniach.
12 km @ 5:32 min/km ~ 143/171 bpm
czwartek - 12 km: BS + 4x1600m P (p. 90") + BS
Oj jak mi się nie chciało. Zebrałem się jakoś po siódmej rano. Dziwne, że czułem się jakiś mocno wysuszony po zero-proc. "piwach" wypitych na Lidze Mistrzów. Najpierw 3 km rozgrzewki w truchcie, całkiem przyzwoicie szło. 20 stopni, bez słońca, tylko duszno jakoś. Dobiegłem do mojej 1,3 km pętli wokół zbiornika wodnego, więc teren był bardziej urozmaicony (delikatny podbieg do tamy i zakręty). W poniedziałek było 4x1200 I dużo szybszym tempem, więc na zdrowy rozum 4x1600 P to powinna być bułka z masłem.
Pierwsze powtórzenie domknąłem po 4:08 i już wiedziałem, że będzie nieźle. Planowałem jakieś 4:10, zacząłem po 4:05, bo tempo wydawało mi relatywnie łatwe, ale musiałem zwolnić, pod koniec było już trochę wymagająco. 1,5 minuty przerwy w truchcie.
Drugie powtórzenie znowu po 4:08, tym razem równiej. Wciąż bez większych problemów, dopiero końcówka trochę męcząca.
Na trzecim było łatwiej, bo dwa razy z górki, a tylko raz pod górkę. Weszło w 4:06, znowu zacząłem za szybko i potem przyhamowałem.
Ostatnie było już najtrudniejsze, ale wciąż pod sporą kontrolą. Zacząłem dość równo po 4:05, potem lekkie zwolnienie, starałem się trzymać równe tempo, na koniec docisnąłem i dociągnąłem te 4:05 na koniec. Tu było dwa razy pod górkę, więc trochę trudniej. Puls dobił do 180, postałem ze 2 minuty dla odpoczynku i 1,5 km truchtu do domu.
Fajny trening! Raczej z tych łatwiejszych jak na akcent, dłuższe odcinki progowe będą trudniejsze. W sumie to tempo bardziej T10 niż progowe na ten moment, bo na 1600 zwykle nogi dobrze niosą, dopiero potem robi się trudniej.
Całość: 12 km @ 4:43 min/km ~ 156/180 bpm
1600 m @ 4:08 min/km ~ 163/170 bpm
1600 m @ 4:08 min/km ~ 168/174 bpm
1600 m @ 4:06 min/km ~ 171/176 bpm
1600 m @ 4:05 min/km ~ 173/180 bpm
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
21.08.2020 - 23.08.2020
piątek - wolne
Przyleciałem do Warszawy. Sportowo odpoczynek.
sobota - 12 km BS
Upalny dzień, więc byłem z siebie dumny, że zerwałem się z łóżka o szóstej i wyszedłem na trening. Spokojne rozbieganie do Lasu Bemowskiego, rano było jeszcze całkiem przyjemnie i głównie w cieniu - około 20 stopni. Nogi raczej lekkie. Po 9 km gdzieś pod koniec lasu nagle krzywo stanąłem na jakimś kamieniu, kostkę mocno wykręciło na bok... Skończyło się na strachu i głośnym rzuceniu mięsem, bardzo zabolało i po chwili minęło, uff... Całość treningu pobiegłem może o kilka sekund szybciej, bo GPS się nieco gubił w lesie, ale to bez znaczenia.
12 km @ 5:22 min/km ~ 142/155 bpm
niedziela - 16 km: BS + 12 km BC2 + BS
Powtórka z rozrywki, znowu pobudka o szóstej. Tak w razie czego, choć dziś jednak pogoda było dużo bardziej sprzyjająca. Niby też ok. 19-20 stopni, ale chmury i lekka mżawka. Od razu lżej wszedł ten drugi zakres niż dwa tygodnie temu w upale i duchocie. Pobiegłem po tej samej pętli przy domkach jednorodzinnych, około 1600m. Z początku byłem trochę śpiący i nie mogłem się wstrzelić w tempo. Wykres kilometrów wygląda jak tempomat, ale musiałem mocno go pilnować, bo gdy zmuszałem się do wysiłki, biegłem po 4:30-4:35, a gdy dawałem sobie chwilę wytchnienia, tempo spadało poniżej 4:45. GPS czasem nagle zmniejszał mi średnie tempo z km o 5 sekund w losowych miejscach, może to też przez częste zakręty. Szło jednak pod kontrolą, nogi dobrze podawały, wysiłek tlenowy był umiarkowanie mocny, tak jak trzeba. Z czasem coraz lepiej czułem tempo. Po 8 km zakresu nagle coś mocno zabolało mnie w barku i miałem ochotę przestać biec. Porozluźniałem trochę rękę w biegu i po kilometrze w miarę odpuściło, wytrzymałem, ale było to nieprzyjemne. Albo źle spałem albo trzeba wrócić do ćwiczeń na core. Końcówkę jak zwykle przycisnąłem trochę mocniej po 4:30-4:25, ale wciąż nie było to maks. Całkiem udany trening.
BC2: 12 km @ 4:37 min/km ~ 162/170 bpm (4:40/4:39/4:40/4:39/4:38/4:38/4:36/4:38/4:37/4:36/4:31/4:25)
Całość: 16 km @ 4:46 min/km ~ 156/170 bpm
Łącznie w tygodniu: 64,3 km
Bardzo udany tydzień z trzema klasycznymi akcentami: interwały, progowe i drugi zakres. Do tego trochę jazdy na rowerze, ale zabrakło jeszcze ćwiczeń. Wróciłem do pracy i udało mi się wszystkie treningi zrealizować rano, to dobry prognostyk, łapię wreszcie jakiś rytm po wakacjach.
piątek - wolne
Przyleciałem do Warszawy. Sportowo odpoczynek.
sobota - 12 km BS
Upalny dzień, więc byłem z siebie dumny, że zerwałem się z łóżka o szóstej i wyszedłem na trening. Spokojne rozbieganie do Lasu Bemowskiego, rano było jeszcze całkiem przyjemnie i głównie w cieniu - około 20 stopni. Nogi raczej lekkie. Po 9 km gdzieś pod koniec lasu nagle krzywo stanąłem na jakimś kamieniu, kostkę mocno wykręciło na bok... Skończyło się na strachu i głośnym rzuceniu mięsem, bardzo zabolało i po chwili minęło, uff... Całość treningu pobiegłem może o kilka sekund szybciej, bo GPS się nieco gubił w lesie, ale to bez znaczenia.
12 km @ 5:22 min/km ~ 142/155 bpm
niedziela - 16 km: BS + 12 km BC2 + BS
Powtórka z rozrywki, znowu pobudka o szóstej. Tak w razie czego, choć dziś jednak pogoda było dużo bardziej sprzyjająca. Niby też ok. 19-20 stopni, ale chmury i lekka mżawka. Od razu lżej wszedł ten drugi zakres niż dwa tygodnie temu w upale i duchocie. Pobiegłem po tej samej pętli przy domkach jednorodzinnych, około 1600m. Z początku byłem trochę śpiący i nie mogłem się wstrzelić w tempo. Wykres kilometrów wygląda jak tempomat, ale musiałem mocno go pilnować, bo gdy zmuszałem się do wysiłki, biegłem po 4:30-4:35, a gdy dawałem sobie chwilę wytchnienia, tempo spadało poniżej 4:45. GPS czasem nagle zmniejszał mi średnie tempo z km o 5 sekund w losowych miejscach, może to też przez częste zakręty. Szło jednak pod kontrolą, nogi dobrze podawały, wysiłek tlenowy był umiarkowanie mocny, tak jak trzeba. Z czasem coraz lepiej czułem tempo. Po 8 km zakresu nagle coś mocno zabolało mnie w barku i miałem ochotę przestać biec. Porozluźniałem trochę rękę w biegu i po kilometrze w miarę odpuściło, wytrzymałem, ale było to nieprzyjemne. Albo źle spałem albo trzeba wrócić do ćwiczeń na core. Końcówkę jak zwykle przycisnąłem trochę mocniej po 4:30-4:25, ale wciąż nie było to maks. Całkiem udany trening.
BC2: 12 km @ 4:37 min/km ~ 162/170 bpm (4:40/4:39/4:40/4:39/4:38/4:38/4:36/4:38/4:37/4:36/4:31/4:25)
Całość: 16 km @ 4:46 min/km ~ 156/170 bpm
Łącznie w tygodniu: 64,3 km
Bardzo udany tydzień z trzema klasycznymi akcentami: interwały, progowe i drugi zakres. Do tego trochę jazdy na rowerze, ale zabrakło jeszcze ćwiczeń. Wróciłem do pracy i udało mi się wszystkie treningi zrealizować rano, to dobry prognostyk, łapię wreszcie jakiś rytm po wakacjach.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
24.08.2020 - 25.08.2020
poniedziałek - rower 33 km
Z powrotem w Holandii. Wieczorem wybrałem się na przejażdzkę do Hagi. Pierwsza część mocno z mordewindem i pagórkowato (asfaltowa ścieżka przez wydmy). Mimo to super się jechało, średnio ponad 22 km/h na moim rowerku crossowym to całkiem nieźle. Potem posiedziałem trochę w Scheveningen, najsłynniejszej chyba plaży w Holandii. Ładny wieczór. Na koniec wróciłem już z wiatrem i po płaskim terenie naookoło - 25 km/h. Mam coraz większą ochotę zakupić rower szosowy.
Całość: 33 km @ 23,5 km/h ~ 121/147 bpm
wtorek - 13 km: BS + 5x1000m I (p. 500m tr.) + BS
To był dziwny trening. Wstałem rano, zjadłem banana, wypiłem herbatę. Jeśli coś teraz jecie, dalej nie czytajcie. Nagle poczułem, że ten mocny wywar mi zaszkodził, poczułem ból w brzuch, aż musiałem przytulić się do sedesu i po prostu wyrzucić to z siebie... Na szczęście sam płyn, nie jedzenie. Nigdy więcej nie kupuję herbaty z Lidla.
Wracając do meritum. Szybko poczułem się OK, więc wreszcie wyszedłem pobiegać. Najpierw 4 km rozgrzewki, przyjemny poranek, 16 stopni. Po drodze zauważyłem, że otwarte są wrote na... tor łyżwiarski. To bardzo popularny sport tutaj. Oczywiście poza zimą jest to po prostu asfaltowy owal, czasem widziałem tam biegaczy. Postanowiłem dziś pochomikować w kółko.
Tor ma niby 250m, ale na pewno nie po wewnętrznym obwodzie. Wg google maps wewnętrzny obwód wyszedł mi jakieś 238 m, ale GPS ewidentnie ścinał, co widzę teraz na mapce. Ciekawostka, segment na Stravie malowniczo nazywa się "devil's circle" i ma ponad 250m. Wszystkie 5 powtórzeń na moją intuicję weszło mi ładnie, mocno i równo, pod koniec nawet dociskałem mocniej, ale wg GPS nie byłem w stanie zejść poniżej 4:00, ale jestem przekonany, że biegłem na pewno bliżej 3:50-3:55, czasem może nawet szybciej, czasy z GPS traktuję więc z przymrużeniem oka. Zazwyczaj pierwsze 600m zegarek pokazywał średnie tempo poniżej 3:50 i nagle przeskakiwał na jakieś 4:03, mimo że biegłem raczej równo. Już nie pierwszy raz, że na pętlach ten zegarek łatwo się gubi. Płuca dostały swoją solidną dawkę VO2max, ale nie było to kompletne zdychanie, wszystko na mocnym pulsie, ale pod kontrolą. Nogi, uda, zacząłem czuć może od czwartego powtórzenia, ale też nie jakoś bardzo mocno. Byłem zadowolony z tego treningu, ale następnym razem spróbuję wstać wcześniej i podjechać na normalną bieżnię, żeby mieć porządny pomiar.
Na koniec 2 km schłodzenia w truchcie.
Kilometrówki wg GPS:
1000m @ 3:58 ~ 168/175
1000m @ 4:01 ~ 171/179
1000m @ 4:00 ~ 172/181
1000m @ 4:00 ~ 173/184
1000m @ 4:02 ~ 175/186
Całość: 13 km @ 4:59 min/km ~ 155/186 bpm
poniedziałek - rower 33 km
Z powrotem w Holandii. Wieczorem wybrałem się na przejażdzkę do Hagi. Pierwsza część mocno z mordewindem i pagórkowato (asfaltowa ścieżka przez wydmy). Mimo to super się jechało, średnio ponad 22 km/h na moim rowerku crossowym to całkiem nieźle. Potem posiedziałem trochę w Scheveningen, najsłynniejszej chyba plaży w Holandii. Ładny wieczór. Na koniec wróciłem już z wiatrem i po płaskim terenie naookoło - 25 km/h. Mam coraz większą ochotę zakupić rower szosowy.
Całość: 33 km @ 23,5 km/h ~ 121/147 bpm
wtorek - 13 km: BS + 5x1000m I (p. 500m tr.) + BS
To był dziwny trening. Wstałem rano, zjadłem banana, wypiłem herbatę. Jeśli coś teraz jecie, dalej nie czytajcie. Nagle poczułem, że ten mocny wywar mi zaszkodził, poczułem ból w brzuch, aż musiałem przytulić się do sedesu i po prostu wyrzucić to z siebie... Na szczęście sam płyn, nie jedzenie. Nigdy więcej nie kupuję herbaty z Lidla.
Wracając do meritum. Szybko poczułem się OK, więc wreszcie wyszedłem pobiegać. Najpierw 4 km rozgrzewki, przyjemny poranek, 16 stopni. Po drodze zauważyłem, że otwarte są wrote na... tor łyżwiarski. To bardzo popularny sport tutaj. Oczywiście poza zimą jest to po prostu asfaltowy owal, czasem widziałem tam biegaczy. Postanowiłem dziś pochomikować w kółko.
Tor ma niby 250m, ale na pewno nie po wewnętrznym obwodzie. Wg google maps wewnętrzny obwód wyszedł mi jakieś 238 m, ale GPS ewidentnie ścinał, co widzę teraz na mapce. Ciekawostka, segment na Stravie malowniczo nazywa się "devil's circle" i ma ponad 250m. Wszystkie 5 powtórzeń na moją intuicję weszło mi ładnie, mocno i równo, pod koniec nawet dociskałem mocniej, ale wg GPS nie byłem w stanie zejść poniżej 4:00, ale jestem przekonany, że biegłem na pewno bliżej 3:50-3:55, czasem może nawet szybciej, czasy z GPS traktuję więc z przymrużeniem oka. Zazwyczaj pierwsze 600m zegarek pokazywał średnie tempo poniżej 3:50 i nagle przeskakiwał na jakieś 4:03, mimo że biegłem raczej równo. Już nie pierwszy raz, że na pętlach ten zegarek łatwo się gubi. Płuca dostały swoją solidną dawkę VO2max, ale nie było to kompletne zdychanie, wszystko na mocnym pulsie, ale pod kontrolą. Nogi, uda, zacząłem czuć może od czwartego powtórzenia, ale też nie jakoś bardzo mocno. Byłem zadowolony z tego treningu, ale następnym razem spróbuję wstać wcześniej i podjechać na normalną bieżnię, żeby mieć porządny pomiar.
Na koniec 2 km schłodzenia w truchcie.
Kilometrówki wg GPS:
1000m @ 3:58 ~ 168/175
1000m @ 4:01 ~ 171/179
1000m @ 4:00 ~ 172/181
1000m @ 4:00 ~ 173/184
1000m @ 4:02 ~ 175/186
Całość: 13 km @ 4:59 min/km ~ 155/186 bpm
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
26.08.2020 - 27.08.2020
środa - 11 km BS
"Jak się trzymać w pionie, kiedy wieje?" - na pytanie Artura Rojka odpowiadam: "żeby do czegoś dojść, trzeba za****dalać!"
W nocy nadszedł sztorm. Gdy biegałem rano, wskazania wiatru mówiły o 63 km/h. Mój nowy rekord! Ale tak poza tym to pogoda przyjemna, wręcz idealna do biegania, 16 stopni, chmury, bez deszczu.
Dobrze, że na ten dzień tylko BS w planach, bo akcentu ni chu chu nie dałoby się sensownie wykręcić.
Pierwsze 4-5 km pod wiatrem i po wydmach. Tempo poniżej 5:20 i mocna orka. Gdy biegłem prosto w stronę morza, wiatr naprawdę stawiał mnie w miejscu i sypiał piachem po oczach, a gdy biegłem bokiem do wiatur, momentalnie przestawiało mnie o metr. Mimo to gorzej wspominam zimowe sztormy, gdy wiało niby trochę lżej, ale do tego lało i czasem zmrożony grad padał prosto w mordę.
Z wiatrem biegło się super - łapałem podmuchy w plecy jak latawiec i na niskim BSowym pulsie leciałem po 4:50. Może powinienem zostać skoczkiem narciarskim: jeździć na nartach umiem, mocne nogi mam, dobre czucie wiatru też. Niestety dziś punktów za wiatr nikt mi nie przyznał, ale nawet z tym wiatrem stosunek pulsu do tempa wyszedł na zero. W domu musiałem się tylko solidnie domyć z piasku, bo miałem go na sobie wszędzie, od włosów po nogi.
Pamiętne i ciekawe doświadczenie, ale dobrze, że pogoda się już uspokoiła.
11 km @ 5:06 min/km ~ 146/158
czwartek - 12 km: BS + 5 km P + tr. + 4x200m R (p. 200m tr.) + BS
Trochę miałem obawy przed tym treningiem, ale niepotrzebnie. Rano nie chciało mi się strasznie. Dobrze, że wicher zmalał prawie do zera, rano 15 stopni, idealnie. 3 km rozgrzewka, wciąż byłem trochę ospały, a nogi jakieś przymulone. Cel na bieg progowy to tempo 4:10, 5 km jednym ciągiem. Biegane po mojej pętli 1,33 km wokół stawu z jednym drobnym podbiegiem.
Nie chciałem przepalić pierwszego kilometra, więc zacząłem ostrożnie, ale po kilkuset metrach wciąż miałem tempo jakieś 4:20-4:15, musiałem trochę szarpnąć, aż pierwszy km piknął w 4:08. Wreszcie się obudziłem. Dalej szło całkiem równo. 4:09, 4:09, 4:08. Czasem musiałem trochę korygować, jeśli było za szybko/za wolno, ale generalnie pod kontrolą. Ostatni postanowiłem przebiec szybciej, finalnie wpadł w 4:04. Może byłoby nawet poniżej 4:00, ale lekki podbieg i ostry zakręt trochę ostudziły mój zapał. 5 km w 20:40, niedawno kręciłęm takie czasy na parkrunach, a dziś był wyraźny zapas, jest git. Oczywiście końcówka była wymagająca, ale pod kontrolą. Puls zaskakująco niski jak na to tempo, max 175.
Zatrzymałem zegarek, postałem minutkę dla ostudzenia tętna, przetruchtałem ponad 1 km w stronę kanału, żeby mieć płaski teren na dwusetki. Weszły mi bardzo mocno i równo, wszystkie pomiędzy 3:20-3:30. Kurcze, nagle nogi mi się jakoś odmuliły. Jest naprawdę nieźle, ten Daniels chyba działa.
5 km @ 4:08 min/km ~ 167/175 bpm (4:08/4:09/4:09/4:08/4:04)
200m @ 3:24 min/km
200m @ 3:22 min/km
200m @ 3:26 min/km
200m @ 3:28 min/km
Całość: 12 km @ 4:44 min/km ~ 152/175 bpm
Wstępnie planuję test na 5 km na bieżni na przyszły weekend (za 9/10 dni), tak, żebym zdążył sobie trochę przed nim zluzować. Jeśli się uda, kumpel mnie poprowadzi na wynik. Piszę to, żeby samego siebie z tego rozliczyć, żeby było tutaj na papierze. No chyba że pogoda będzie do kitu, ale zapowiada się korzystnie. Plan to atak na 19:30, plan minimum życiówka.
środa - 11 km BS
"Jak się trzymać w pionie, kiedy wieje?" - na pytanie Artura Rojka odpowiadam: "żeby do czegoś dojść, trzeba za****dalać!"
W nocy nadszedł sztorm. Gdy biegałem rano, wskazania wiatru mówiły o 63 km/h. Mój nowy rekord! Ale tak poza tym to pogoda przyjemna, wręcz idealna do biegania, 16 stopni, chmury, bez deszczu.
Dobrze, że na ten dzień tylko BS w planach, bo akcentu ni chu chu nie dałoby się sensownie wykręcić.
Pierwsze 4-5 km pod wiatrem i po wydmach. Tempo poniżej 5:20 i mocna orka. Gdy biegłem prosto w stronę morza, wiatr naprawdę stawiał mnie w miejscu i sypiał piachem po oczach, a gdy biegłem bokiem do wiatur, momentalnie przestawiało mnie o metr. Mimo to gorzej wspominam zimowe sztormy, gdy wiało niby trochę lżej, ale do tego lało i czasem zmrożony grad padał prosto w mordę.
Z wiatrem biegło się super - łapałem podmuchy w plecy jak latawiec i na niskim BSowym pulsie leciałem po 4:50. Może powinienem zostać skoczkiem narciarskim: jeździć na nartach umiem, mocne nogi mam, dobre czucie wiatru też. Niestety dziś punktów za wiatr nikt mi nie przyznał, ale nawet z tym wiatrem stosunek pulsu do tempa wyszedł na zero. W domu musiałem się tylko solidnie domyć z piasku, bo miałem go na sobie wszędzie, od włosów po nogi.
Pamiętne i ciekawe doświadczenie, ale dobrze, że pogoda się już uspokoiła.
11 km @ 5:06 min/km ~ 146/158
czwartek - 12 km: BS + 5 km P + tr. + 4x200m R (p. 200m tr.) + BS
Trochę miałem obawy przed tym treningiem, ale niepotrzebnie. Rano nie chciało mi się strasznie. Dobrze, że wicher zmalał prawie do zera, rano 15 stopni, idealnie. 3 km rozgrzewka, wciąż byłem trochę ospały, a nogi jakieś przymulone. Cel na bieg progowy to tempo 4:10, 5 km jednym ciągiem. Biegane po mojej pętli 1,33 km wokół stawu z jednym drobnym podbiegiem.
Nie chciałem przepalić pierwszego kilometra, więc zacząłem ostrożnie, ale po kilkuset metrach wciąż miałem tempo jakieś 4:20-4:15, musiałem trochę szarpnąć, aż pierwszy km piknął w 4:08. Wreszcie się obudziłem. Dalej szło całkiem równo. 4:09, 4:09, 4:08. Czasem musiałem trochę korygować, jeśli było za szybko/za wolno, ale generalnie pod kontrolą. Ostatni postanowiłem przebiec szybciej, finalnie wpadł w 4:04. Może byłoby nawet poniżej 4:00, ale lekki podbieg i ostry zakręt trochę ostudziły mój zapał. 5 km w 20:40, niedawno kręciłęm takie czasy na parkrunach, a dziś był wyraźny zapas, jest git. Oczywiście końcówka była wymagająca, ale pod kontrolą. Puls zaskakująco niski jak na to tempo, max 175.
Zatrzymałem zegarek, postałem minutkę dla ostudzenia tętna, przetruchtałem ponad 1 km w stronę kanału, żeby mieć płaski teren na dwusetki. Weszły mi bardzo mocno i równo, wszystkie pomiędzy 3:20-3:30. Kurcze, nagle nogi mi się jakoś odmuliły. Jest naprawdę nieźle, ten Daniels chyba działa.
5 km @ 4:08 min/km ~ 167/175 bpm (4:08/4:09/4:09/4:08/4:04)
200m @ 3:24 min/km
200m @ 3:22 min/km
200m @ 3:26 min/km
200m @ 3:28 min/km
Całość: 12 km @ 4:44 min/km ~ 152/175 bpm
Wstępnie planuję test na 5 km na bieżni na przyszły weekend (za 9/10 dni), tak, żebym zdążył sobie trochę przed nim zluzować. Jeśli się uda, kumpel mnie poprowadzi na wynik. Piszę to, żeby samego siebie z tego rozliczyć, żeby było tutaj na papierze. No chyba że pogoda będzie do kitu, ale zapowiada się korzystnie. Plan to atak na 19:30, plan minimum życiówka.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
28.08.2020 - 30.08.2020
piątek - trening core
30 minut. Wreszcie wróciłem do tego zwyczaju po jakimś miesiącu przerwy. Było całkiem spoko. Odpaliłem jakieś ciekawy kanały na YT i trening minął błyskawicznie.
sobota - 10 km: BS + 10x20" przebieżki
Nic ciekawego, klasyk. Troszkę mnie delikatny kac przetrzymał rano w blokach startowych, potem zaczęło padać i wyszedłem dopiero wczesnym popołudniem. Pogoda sprzyjająca, nie za ciepło, choć pod koniec słońce trochę dokuczliwe. Puls całkiem w normie, może o kilka oczek wyżej niż zwykle, nogi raczej lekkie, przebieżki weszły na dużym luzie. Trasa standardowa, trochę wydm po drodze.
10 km @ 5:07 min/km ~ 149/168 bpm
niedziela - 18 km BNP: 15 km BS + 3 km szybciej (T21?)
Umówiłem się z kolegą na wspólne bieganie. Kolega trochę zbyt skromny, bo okazuje się, że szykuje się do debiutanckiego maratonu samymi powolnymi długimi wybieganiami i chce po prostu ukończyć poniżej 4h, ale jest też w stanie biegać z podobną szybkością jak ja. Zaczęło się od tego, że na wydmach złapała nas solidna ulewa. Gdy deszcz ustał, biegliśmy pod ostry wiatr wzdłuż morza przez jakieś 7 km (wiało ok. 40 km/h). Udało się na niskim pulsie, ale nie dało biec się szybciej niż jakieś 5:40. Powrót już po płaskim i z wiatrem, więc bardzo przyjemnie. Trzy ostatnie km zaczęliśmy biec szybciej, był plan na BC2, ale nogi jakoś niosły mocniej i we dwójkę biegnie się łatwiej mentalnie, nikt nie chce odpuścić. No i tak zeszły nam te trzy ostatnie km średnio po 4:16 przy pulsie trochę powyżej granicy BC2. Uznaję to za takie tempo półmaratońskie, może trochę szybciej. No ale było z wiatrem, trzeba wziąć na to poprawkę. Nogi dziś świetnie niosły, mógłbym jeszcze biec sporo dalej, bo nie czułem zmęczenia.
15 km @ 5:27 min/km ~ 140/152 bpm
3 km @ 4:16 min/km ~ 163/173 bpm
Całość: 18 km @ 5:15 min/km ~ 143/173 bpm
Łącznie w tygodniu: 64 km
Tak jak zawsze. Drugi tydzień trzeciej fazy Danielsa zakończony. Za tydzień spróbuję tego testu na 5 km. Jeśli pójdzie dobrze, 3 tygodnie później, na koniec trzeciej fazy, zrobię sobie test na 10 km, też na bieżni.
piątek - trening core
30 minut. Wreszcie wróciłem do tego zwyczaju po jakimś miesiącu przerwy. Było całkiem spoko. Odpaliłem jakieś ciekawy kanały na YT i trening minął błyskawicznie.
sobota - 10 km: BS + 10x20" przebieżki
Nic ciekawego, klasyk. Troszkę mnie delikatny kac przetrzymał rano w blokach startowych, potem zaczęło padać i wyszedłem dopiero wczesnym popołudniem. Pogoda sprzyjająca, nie za ciepło, choć pod koniec słońce trochę dokuczliwe. Puls całkiem w normie, może o kilka oczek wyżej niż zwykle, nogi raczej lekkie, przebieżki weszły na dużym luzie. Trasa standardowa, trochę wydm po drodze.
10 km @ 5:07 min/km ~ 149/168 bpm
niedziela - 18 km BNP: 15 km BS + 3 km szybciej (T21?)
Umówiłem się z kolegą na wspólne bieganie. Kolega trochę zbyt skromny, bo okazuje się, że szykuje się do debiutanckiego maratonu samymi powolnymi długimi wybieganiami i chce po prostu ukończyć poniżej 4h, ale jest też w stanie biegać z podobną szybkością jak ja. Zaczęło się od tego, że na wydmach złapała nas solidna ulewa. Gdy deszcz ustał, biegliśmy pod ostry wiatr wzdłuż morza przez jakieś 7 km (wiało ok. 40 km/h). Udało się na niskim pulsie, ale nie dało biec się szybciej niż jakieś 5:40. Powrót już po płaskim i z wiatrem, więc bardzo przyjemnie. Trzy ostatnie km zaczęliśmy biec szybciej, był plan na BC2, ale nogi jakoś niosły mocniej i we dwójkę biegnie się łatwiej mentalnie, nikt nie chce odpuścić. No i tak zeszły nam te trzy ostatnie km średnio po 4:16 przy pulsie trochę powyżej granicy BC2. Uznaję to za takie tempo półmaratońskie, może trochę szybciej. No ale było z wiatrem, trzeba wziąć na to poprawkę. Nogi dziś świetnie niosły, mógłbym jeszcze biec sporo dalej, bo nie czułem zmęczenia.
15 km @ 5:27 min/km ~ 140/152 bpm
3 km @ 4:16 min/km ~ 163/173 bpm
Całość: 18 km @ 5:15 min/km ~ 143/173 bpm
Łącznie w tygodniu: 64 km
Tak jak zawsze. Drugi tydzień trzeciej fazy Danielsa zakończony. Za tydzień spróbuję tego testu na 5 km. Jeśli pójdzie dobrze, 3 tygodnie później, na koniec trzeciej fazy, zrobię sobie test na 10 km, też na bieżni.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
31.08.2020 - 01.09.2020
poniedziałek - trening core
Standardowe 30 minut ćwiczeń, przy oglądaniu YouTube'a zleciało mi bardzo szybko. Przyjemne z pożytecznym.
Łącznie w sierpniu: 283,0 km
To o 100 metrów więcej niż w lipcu, jest progres. A tak serio, od trzech miesięcy utrzymuję podobny kilometraż (64/tyg) i czuję się z tym dobrze. Zaczęły wchodzić ciekawe akcenty w tempach okołostartowych, forma idzie pomalutku w górę. Nogi nie są zmęczone, czasem potrzebuję tylko trochę więcej snu. Dobrze, że powoli zacząłem wracać do treningów na core, to też się przyda.
wtorek - 12 km: BS + 6x800m I (p. 400 m tr.) + BS
To jest ten typ treningu, który wiem, że domknę, ale i tak mam przed nim jakieś delikatne obawy i niechęć. Zupełnie niepotrzebnie, bo całkiem polubiłem się z tym tempem interwałowym w okolicach 3:50. Oczywiście jest wymagająco, ale pod kontrolą.
Dziś pogoda była idealna do biegania - rano 12 stopni i bez wiatru, lekkie słonko, ale rano to wcale nie przeszkadza.
Jesień idzie - 1 września, po drodze masa dzieciaków w drodze do szkoły. Fajnie, że większość z nich dojeżdża sama lub z rodzicami na rowerach, a nie to że rodzice wożą im dupsko do szkoły.
Wracając do treningu, 3 km rozgrzewki na niskim pulsie i po ok. 5:20. Dobiegłem do długiej, płaskiej prostej po ścieżce rowerowej, rano nie było jeszcze wielkiego ruchu. GPS nie świrował, bo nie jest osłonięta drzewami - nic, tylko śmigać!
Planowałem biec poniżej 3:55. Pierwsza weszła nawet szybciej, w tempie 3:51.
Poczułem się wreszcie dobudzony, niestety moje jelita również i musiałem jakoś z tym wytrzymać do końca treningu. Ale to był dziś jedyny minus, bo poza tym wszystko szło idealnie.
Drugie powtórzenie w drugą stronę - znowu 3:51. Ale jednak jakoś równiej siadło. Przerwy 400m w truchcie mijały szybciutko.
Dalej 3:48 - nagle jakoś mocniej wyrwałem w końcówce. Potem 3:50 i 3:47. I na sam koniec depnąłem znacznie mocniej końcówkę, wlazło w 3:43, na koniec puls 182.
Każde powtórzenie było wymagające raczej oddechowo niż mięśniowo. Mimo to puls niższy niż zwykle (temperatura robi swoje). Nogi czułem tak od piątego powtórzenia, ale nie jakoś mocno (bardziej takie przytępienie od wewnątrz niż ból konkretnego mięśnia). Ogółem wrażenia bardzo pozytywne.
Odpocząłem ze 2-3 minutki, stojąc lub maszerując, by uspokoić puls i na koniec 2 km schłodzenia do domu.
Runalyze pokazuje prognozę 39:59. Ale nie wierzę skurczybykowi, to zbyt optymistyczne podejście.
800m @ 3:51 min/km ~ 162/170 bpm
800m @ 3:51 min/km ~ 165/173 bpm
800m @ 3:48 min/km ~ 167/176 bpm
800m @ 3:50 min/km ~ 169/176 bpm
800m @ 3:47 min/km ~ 169/177 bpm
800m @ 3:43 min/km ~ 171/182 bpm
Całość: 12,2 km @ 4:45 min/km ~ 154/182 bpm
poniedziałek - trening core
Standardowe 30 minut ćwiczeń, przy oglądaniu YouTube'a zleciało mi bardzo szybko. Przyjemne z pożytecznym.
Łącznie w sierpniu: 283,0 km
To o 100 metrów więcej niż w lipcu, jest progres. A tak serio, od trzech miesięcy utrzymuję podobny kilometraż (64/tyg) i czuję się z tym dobrze. Zaczęły wchodzić ciekawe akcenty w tempach okołostartowych, forma idzie pomalutku w górę. Nogi nie są zmęczone, czasem potrzebuję tylko trochę więcej snu. Dobrze, że powoli zacząłem wracać do treningów na core, to też się przyda.
wtorek - 12 km: BS + 6x800m I (p. 400 m tr.) + BS
To jest ten typ treningu, który wiem, że domknę, ale i tak mam przed nim jakieś delikatne obawy i niechęć. Zupełnie niepotrzebnie, bo całkiem polubiłem się z tym tempem interwałowym w okolicach 3:50. Oczywiście jest wymagająco, ale pod kontrolą.
Dziś pogoda była idealna do biegania - rano 12 stopni i bez wiatru, lekkie słonko, ale rano to wcale nie przeszkadza.
Jesień idzie - 1 września, po drodze masa dzieciaków w drodze do szkoły. Fajnie, że większość z nich dojeżdża sama lub z rodzicami na rowerach, a nie to że rodzice wożą im dupsko do szkoły.
Wracając do treningu, 3 km rozgrzewki na niskim pulsie i po ok. 5:20. Dobiegłem do długiej, płaskiej prostej po ścieżce rowerowej, rano nie było jeszcze wielkiego ruchu. GPS nie świrował, bo nie jest osłonięta drzewami - nic, tylko śmigać!
Planowałem biec poniżej 3:55. Pierwsza weszła nawet szybciej, w tempie 3:51.
Poczułem się wreszcie dobudzony, niestety moje jelita również i musiałem jakoś z tym wytrzymać do końca treningu. Ale to był dziś jedyny minus, bo poza tym wszystko szło idealnie.
Drugie powtórzenie w drugą stronę - znowu 3:51. Ale jednak jakoś równiej siadło. Przerwy 400m w truchcie mijały szybciutko.
Dalej 3:48 - nagle jakoś mocniej wyrwałem w końcówce. Potem 3:50 i 3:47. I na sam koniec depnąłem znacznie mocniej końcówkę, wlazło w 3:43, na koniec puls 182.
Każde powtórzenie było wymagające raczej oddechowo niż mięśniowo. Mimo to puls niższy niż zwykle (temperatura robi swoje). Nogi czułem tak od piątego powtórzenia, ale nie jakoś mocno (bardziej takie przytępienie od wewnątrz niż ból konkretnego mięśnia). Ogółem wrażenia bardzo pozytywne.
Odpocząłem ze 2-3 minutki, stojąc lub maszerując, by uspokoić puls i na koniec 2 km schłodzenia do domu.
Runalyze pokazuje prognozę 39:59. Ale nie wierzę skurczybykowi, to zbyt optymistyczne podejście.
800m @ 3:51 min/km ~ 162/170 bpm
800m @ 3:51 min/km ~ 165/173 bpm
800m @ 3:48 min/km ~ 167/176 bpm
800m @ 3:50 min/km ~ 169/176 bpm
800m @ 3:47 min/km ~ 169/177 bpm
800m @ 3:43 min/km ~ 171/182 bpm
Całość: 12,2 km @ 4:45 min/km ~ 154/182 bpm
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
02.09.2020 - 03.09.2020
środa - 12 km: BS + 8x20" przebieżki
Testowałem nowe-stare buty, tj. przesiadka z Brooks Launch 6 na model nr 7. Wielkich zmian nie ma, jest git.
Luźny BS, rano świetna pogoda, lekki chłodek, noga dobrze podawała i rekordowo niski puls, średnio ok. 140, mimo że biegłem zróżnicowanym terenem (głównie wydmy) i całkiem przyzwoitem tempem ok. 5:15.
Prawy but dopasowany idealnie, lewa stopa chyba jest trochę mniejsza, więc standardowo miałem drobne problemy - przez chwilę poczułem achillesa, po chwili minęło, ale za moment odezwało się rozcięgno podeszwowe - dziwne ukłucie od spodu stopy. Po paru minutach to dziwne uczucie minęło. Muszę trochę popracować nad innym wiązaniem sznurowadeł, tak żeby lepiej trzymało mi lewą piętę, było zbyt luźno. Tak poza tym buty miodzio i na przebieżkach poczułem trochę szybkości. Na koniec musiałem trochę zmienić moją ulubioną stałą trasę, bo na pół roku zamknęli do remontu główny most w miasteczku.
12 km @ 5:10 min/km ~ 141/159 bpm
Wieczorem jeszcze długi spacer po plaży i trochę zacząłem czuć uda od tego łażenia po piachu.
czwartek - trening core
Dziś bez treningu biegowego, mży przez cały dzień, jesień idzie! Trening core, standardowe 30 minutek, nic ciekawego.
Pierwszy raz od pół roku pracuję w biurze i z pozytywów, wciąż dojeżdżam na rowerze - ale mam raptem 3 km.
Co do testu na 5 km, kumpel mi się wysypał przez chorobę, więc albo pobiegnę solo albo przełożę na później. Pewnie uzależnię od pogody w piątek/sobotę. Oj szukam wymówek.
środa - 12 km: BS + 8x20" przebieżki
Testowałem nowe-stare buty, tj. przesiadka z Brooks Launch 6 na model nr 7. Wielkich zmian nie ma, jest git.
Luźny BS, rano świetna pogoda, lekki chłodek, noga dobrze podawała i rekordowo niski puls, średnio ok. 140, mimo że biegłem zróżnicowanym terenem (głównie wydmy) i całkiem przyzwoitem tempem ok. 5:15.
Prawy but dopasowany idealnie, lewa stopa chyba jest trochę mniejsza, więc standardowo miałem drobne problemy - przez chwilę poczułem achillesa, po chwili minęło, ale za moment odezwało się rozcięgno podeszwowe - dziwne ukłucie od spodu stopy. Po paru minutach to dziwne uczucie minęło. Muszę trochę popracować nad innym wiązaniem sznurowadeł, tak żeby lepiej trzymało mi lewą piętę, było zbyt luźno. Tak poza tym buty miodzio i na przebieżkach poczułem trochę szybkości. Na koniec musiałem trochę zmienić moją ulubioną stałą trasę, bo na pół roku zamknęli do remontu główny most w miasteczku.
12 km @ 5:10 min/km ~ 141/159 bpm
Wieczorem jeszcze długi spacer po plaży i trochę zacząłem czuć uda od tego łażenia po piachu.
czwartek - trening core
Dziś bez treningu biegowego, mży przez cały dzień, jesień idzie! Trening core, standardowe 30 minutek, nic ciekawego.
Pierwszy raz od pół roku pracuję w biurze i z pozytywów, wciąż dojeżdżam na rowerze - ale mam raptem 3 km.
Co do testu na 5 km, kumpel mi się wysypał przez chorobę, więc albo pobiegnę solo albo przełożę na później. Pewnie uzależnię od pogody w piątek/sobotę. Oj szukam wymówek.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
04.09.2020 - 06.09.2020
piątek - 10 km BS
W czwartek wieczorem zaczęło mnie coś łamać w kościach i czułem się zmęczony plus do tego ból głowy. Gorączki nie miałem (max 37,0), puls spoczynkowy w normie (tak, też śpię w zegarku), zero kaszlu, kataru, ale poczułem się nagle jakiś osłabiony. Wyszedłem rano pobiegać BS, ale efekty były dość mizerne. Po liczbach może nie widać, ale było to mocno wymęczone. Trasa ta sama co zawsze, a puls pod koniec biegu luźnym tempem miałem jak na przebieżkach albo drugi zakresie. Fakt, było trochę cieplej i bardziej wilgotno, ale bez przesady, poranne 17 stopni i słońce to nie jest jakiś hardkor. Jedyny plus taki, że zmieniłem sposób wiązania nowych brooksów launch 7 i achilles od razu przestał się odzywać. Mimo to kurka, zły byłem, że mnie jakieś cholerstwo wybiło z rytmu. Mój kolega ostatnio złapał covida (kaszel + utrata smaku), widziałem się z nim z tydzień temu, mam nadzieję, że się nie zaraziłem. W razie czego siedzę głównie w domu, a jeśli wychodzę, to sam.
10 km @ 5:19 min/km ~ 149/161
Wieczorem wygrzewałem się w domu i oglądałem nudny jak flaki z olejem mecz Holandia - Polska.
sobota - 10 km: 3x1600m P (p. 90" tr.)
Samopoczucie już trochę lepsze, ale musiałem się solidnie wyspać. 5 km test sobie odpuściłem w tej sytuacji. Postanowiłem, że spróbuję, jak się będzie biegło i podejmę próbę akcentu. W planie Danielsa było 5x1600m progowo. Pomyślałem sobie, że w pełnym zdrowiu mocny trening, ale do zrobienia - zobaczę, ile mi się uda, tyle powtórzeń wyciągnę. Stanęło na trzech, a i tak była to cholernie ciężka orka na ugorze. Ruszyłem dopiero o 11, było jakieś 16 stopni, więc niby fajnie, ale pełne słońce mnie zawsze potrafi zmieść z nóg. No i do tego wiatr. Niby 27 km/h, ale nad samym morzem na bank wieje mocniej. Kombinacja tych czynników plus mojego zmęczenia dała odczucia jakbym biegł zawody.
Pierwsze powtórzenie zacząłem biec po 4:20, szybciej się nie dało z wiatrem prosto w mordę. Po 300m skręciłem i ruszyłem wzdłuż bulwaru razem z wiatrem i szło całkiem fajnie, choć wymagająco. 1600m wpadło średnio po 4:11. Krótki odpoczynek i znowu muszę zapieprzać. Tym razem pod wiatr (i trochę pod górkę) była końcówka i tu puls wskoczył ponad 180. Jakoś dociągnąłem średnio 4:12. Trzecie powtórzenie biegłem prostym bulwarem i raczej pod wiatr (taki ukośny przednio-boczny). Najpierw z górki, to jeszcze jakoś szło, ale po 500m miałem już dosyć, po 1000m i na lekkim podbiegu poczułem się jak na zawodach i miałem ochotę przerwać. No ale na pulsie ponad 180 dojechałem do końca z tempem 4:15. Zatrzyłem się i posiedziałem na ławce kilka minut, więcej powtórzeń dziś nie dałbym rady, może przy lepszej pogodzie. Dotruchtałem 2 km do domu, żeby chociaż te 10 km wpadło. Oj, sponiewierało mnie dziś. Na szczęście po bieganiu nie czułem się źle.
1600 m @ 4:11 min/km ~ 168/176 bpm
1600 m @ 4:12 min/km ~ 175/182 bpm
1600 m @ 4:15 min/km ~ 177/183 bpm
Całość: 10 km @ 4:45 min/km ~ 160/184 bpm
Wieczorem jeszcze długi spacer po plaży.
niedziela - 20 km BS
Dziś rano już znacznie lepsze samopoczucie. Znów zebrałem się na bieganie dopiero po 11, pogoda identyczna jak wczoraj. Pierwsze 5 km w słońcu, więc trochę średnio mi się biegło, szczególnie na pagórkowatej trasie przez wydmy, ale czułem w sobie więcej powera i miałem już niższy puls. Po 5 km słońce zaszło i zaczęło mi się biec dużo lepiej. Początkowo chciałem przebiec jakieś 16 km, ale przeszło mi przez myśl, żeby podreperować tygodniowy kilometraż i odwalić wreszcie jakąś dwudziestkę. Wtedy miałbym na koncie 64 km tygodniowo, tak jak planowałem, tak, moja chora ambicja. Po 9 km zacząłem trochę czuć nogi, mięśnie dwugłowe. No cóż, wczoraj bieg progowy plus spacer po piachu. Powrót był trochę pod wiatr i zaczęło się robić bardziej wymagająco. Niestety po jakichś 13 km słońce wróciło, więc rozpaczliwie poszukiwałem cienia. Wtedy też jakoś tak na automacie zacząłem biec trochę szybciej, zamiast po 5:10 wpadło mi tempo 4:55-5:00 - zazwyczaj na długim wybieganiu stopniowo przyspieszam, takie mentalne BNP mam już zakodowane w głowie. Starałem się utrzymać to tempo, choć puls już wykroczył poza pierwszą strefę. Udało się dociągnąć do końca. Kilka razy pas HR ześwirował (niby bateria się kończy, choć dziwnie szybko, niedawno wymieniałem), więc średni puls może być o 1-2 ud. niższy niż faktycznie. Fajny trening i wlał we mnie trochę optymizmu, choć pod koniec marzyłem tylko o puszce zimnej coli (na szczęście nie miałem jej w domu ) Uch, nie lubię biegać w słońcu.
20 km @ 5:05 min/km ~ 149/164 bpm
Aż się nie chce wierzyć, że to dopiero mój drugi trening 20+ od półmaratonu w marcu. Poprzednia dwudziestka była w czerwcu. Zazwyczaj biegam 16-18 km max, trenując pod dychę.
Łącznie w tygodniu: 64,3 km
Dziwny tydzień, ale udało się go uratować rzutem na taśmę. O przyszłym tygodniu nic jeszcze nie chcę pisać, bo jak widać życie lubi zaskakiwać.
piątek - 10 km BS
W czwartek wieczorem zaczęło mnie coś łamać w kościach i czułem się zmęczony plus do tego ból głowy. Gorączki nie miałem (max 37,0), puls spoczynkowy w normie (tak, też śpię w zegarku), zero kaszlu, kataru, ale poczułem się nagle jakiś osłabiony. Wyszedłem rano pobiegać BS, ale efekty były dość mizerne. Po liczbach może nie widać, ale było to mocno wymęczone. Trasa ta sama co zawsze, a puls pod koniec biegu luźnym tempem miałem jak na przebieżkach albo drugi zakresie. Fakt, było trochę cieplej i bardziej wilgotno, ale bez przesady, poranne 17 stopni i słońce to nie jest jakiś hardkor. Jedyny plus taki, że zmieniłem sposób wiązania nowych brooksów launch 7 i achilles od razu przestał się odzywać. Mimo to kurka, zły byłem, że mnie jakieś cholerstwo wybiło z rytmu. Mój kolega ostatnio złapał covida (kaszel + utrata smaku), widziałem się z nim z tydzień temu, mam nadzieję, że się nie zaraziłem. W razie czego siedzę głównie w domu, a jeśli wychodzę, to sam.
10 km @ 5:19 min/km ~ 149/161
Wieczorem wygrzewałem się w domu i oglądałem nudny jak flaki z olejem mecz Holandia - Polska.
sobota - 10 km: 3x1600m P (p. 90" tr.)
Samopoczucie już trochę lepsze, ale musiałem się solidnie wyspać. 5 km test sobie odpuściłem w tej sytuacji. Postanowiłem, że spróbuję, jak się będzie biegło i podejmę próbę akcentu. W planie Danielsa było 5x1600m progowo. Pomyślałem sobie, że w pełnym zdrowiu mocny trening, ale do zrobienia - zobaczę, ile mi się uda, tyle powtórzeń wyciągnę. Stanęło na trzech, a i tak była to cholernie ciężka orka na ugorze. Ruszyłem dopiero o 11, było jakieś 16 stopni, więc niby fajnie, ale pełne słońce mnie zawsze potrafi zmieść z nóg. No i do tego wiatr. Niby 27 km/h, ale nad samym morzem na bank wieje mocniej. Kombinacja tych czynników plus mojego zmęczenia dała odczucia jakbym biegł zawody.
Pierwsze powtórzenie zacząłem biec po 4:20, szybciej się nie dało z wiatrem prosto w mordę. Po 300m skręciłem i ruszyłem wzdłuż bulwaru razem z wiatrem i szło całkiem fajnie, choć wymagająco. 1600m wpadło średnio po 4:11. Krótki odpoczynek i znowu muszę zapieprzać. Tym razem pod wiatr (i trochę pod górkę) była końcówka i tu puls wskoczył ponad 180. Jakoś dociągnąłem średnio 4:12. Trzecie powtórzenie biegłem prostym bulwarem i raczej pod wiatr (taki ukośny przednio-boczny). Najpierw z górki, to jeszcze jakoś szło, ale po 500m miałem już dosyć, po 1000m i na lekkim podbiegu poczułem się jak na zawodach i miałem ochotę przerwać. No ale na pulsie ponad 180 dojechałem do końca z tempem 4:15. Zatrzyłem się i posiedziałem na ławce kilka minut, więcej powtórzeń dziś nie dałbym rady, może przy lepszej pogodzie. Dotruchtałem 2 km do domu, żeby chociaż te 10 km wpadło. Oj, sponiewierało mnie dziś. Na szczęście po bieganiu nie czułem się źle.
1600 m @ 4:11 min/km ~ 168/176 bpm
1600 m @ 4:12 min/km ~ 175/182 bpm
1600 m @ 4:15 min/km ~ 177/183 bpm
Całość: 10 km @ 4:45 min/km ~ 160/184 bpm
Wieczorem jeszcze długi spacer po plaży.
niedziela - 20 km BS
Dziś rano już znacznie lepsze samopoczucie. Znów zebrałem się na bieganie dopiero po 11, pogoda identyczna jak wczoraj. Pierwsze 5 km w słońcu, więc trochę średnio mi się biegło, szczególnie na pagórkowatej trasie przez wydmy, ale czułem w sobie więcej powera i miałem już niższy puls. Po 5 km słońce zaszło i zaczęło mi się biec dużo lepiej. Początkowo chciałem przebiec jakieś 16 km, ale przeszło mi przez myśl, żeby podreperować tygodniowy kilometraż i odwalić wreszcie jakąś dwudziestkę. Wtedy miałbym na koncie 64 km tygodniowo, tak jak planowałem, tak, moja chora ambicja. Po 9 km zacząłem trochę czuć nogi, mięśnie dwugłowe. No cóż, wczoraj bieg progowy plus spacer po piachu. Powrót był trochę pod wiatr i zaczęło się robić bardziej wymagająco. Niestety po jakichś 13 km słońce wróciło, więc rozpaczliwie poszukiwałem cienia. Wtedy też jakoś tak na automacie zacząłem biec trochę szybciej, zamiast po 5:10 wpadło mi tempo 4:55-5:00 - zazwyczaj na długim wybieganiu stopniowo przyspieszam, takie mentalne BNP mam już zakodowane w głowie. Starałem się utrzymać to tempo, choć puls już wykroczył poza pierwszą strefę. Udało się dociągnąć do końca. Kilka razy pas HR ześwirował (niby bateria się kończy, choć dziwnie szybko, niedawno wymieniałem), więc średni puls może być o 1-2 ud. niższy niż faktycznie. Fajny trening i wlał we mnie trochę optymizmu, choć pod koniec marzyłem tylko o puszce zimnej coli (na szczęście nie miałem jej w domu ) Uch, nie lubię biegać w słońcu.
20 km @ 5:05 min/km ~ 149/164 bpm
Aż się nie chce wierzyć, że to dopiero mój drugi trening 20+ od półmaratonu w marcu. Poprzednia dwudziestka była w czerwcu. Zazwyczaj biegam 16-18 km max, trenując pod dychę.
Łącznie w tygodniu: 64,3 km
Dziwny tydzień, ale udało się go uratować rzutem na taśmę. O przyszłym tygodniu nic jeszcze nie chcę pisać, bo jak widać życie lubi zaskakiwać.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
07.09.2020 - 08.09.2020
poniedziałek - wolne
Dałem sobie odpocząć po wymagającym weekendzie biegowym, a dobrze się złożyło, bo miałem też do załatwienia kilka spraw. Samopoczucie na szczęście już super, w pełni zdrowy.
wtorek - 12 km: BS + 10x20" przebieżki
Podjechałem rano autem kilka kilometrów w okolice bieżni. Właściwie nie miałem planu i miałem zdecydować na rozgrzewce, co będę robił w zależności od samopoczucia. Test na 5 km, interwały 4x1200m, a może coś luźnego. Pierwsze kilka kilometrów biegło się super, nogi niosły szybko, puls niziutki - to ta deszczowa pochmurna pogoda od razu robi swoje i biega się lżej. Jedyny klops był taki, że bieżnia wciąż zamknięta. Brama dość wysoka i z jakimiś ostrymi prętami, a przez płot nie przeskoczę, bo go nie ma - dookoła terenu jest tylko całkiem szeroki kanał, przypominam, to Holandia. Otworzyli dopiero o ósmej rano, gdy już musiałem powoli wracać do domu, bo robota czeka. Zniechęcony tym olałem myśl o interwałach robione gdzieś po chodnikach między rowerzystami i zrobiłem zwykłego BS-a (większość czasu po ok. 5:05 na sporym luzie, początek i koniec wolniej) z wplecionymi dziesięcioma sztukami przebieżek, dopiero na nich trochę bardziej poczułem nogi. Teren dookoła jest bardzo ładnym parkiem, więc też miła odmiana i trening minął mi bardzo szybko. Po fakcie stwierdziłem, że decyzja racjonalna, wszak już dwa ostatnie treningi były dość mocne, a ja wracam po chorobie. Może w któryś z kolejnych dni podjadę tam wieczorem, zamiast rano i wbiję na tartan.
12 km @ 5:13 min/km ~ 143/160 bpm
Aha, trochę na spontanie udało mi się zapisać na półmaraton w Gdańsku za 4 tygodnie. Mam nadzieję, że nie zostanie po chamsku odwołany. Do tego czasu chciałbym się sprawdzić na 5 i 10 km po drodze, bo czuję, że jest dobra forma i chciałbym ją wreszcie przekuć w jakiś konkretny wynik. Pod połówkę niby nie trenowałem, ale jestem ciekaw, co wyjdzie z tego eksperymentu.
poniedziałek - wolne
Dałem sobie odpocząć po wymagającym weekendzie biegowym, a dobrze się złożyło, bo miałem też do załatwienia kilka spraw. Samopoczucie na szczęście już super, w pełni zdrowy.
wtorek - 12 km: BS + 10x20" przebieżki
Podjechałem rano autem kilka kilometrów w okolice bieżni. Właściwie nie miałem planu i miałem zdecydować na rozgrzewce, co będę robił w zależności od samopoczucia. Test na 5 km, interwały 4x1200m, a może coś luźnego. Pierwsze kilka kilometrów biegło się super, nogi niosły szybko, puls niziutki - to ta deszczowa pochmurna pogoda od razu robi swoje i biega się lżej. Jedyny klops był taki, że bieżnia wciąż zamknięta. Brama dość wysoka i z jakimiś ostrymi prętami, a przez płot nie przeskoczę, bo go nie ma - dookoła terenu jest tylko całkiem szeroki kanał, przypominam, to Holandia. Otworzyli dopiero o ósmej rano, gdy już musiałem powoli wracać do domu, bo robota czeka. Zniechęcony tym olałem myśl o interwałach robione gdzieś po chodnikach między rowerzystami i zrobiłem zwykłego BS-a (większość czasu po ok. 5:05 na sporym luzie, początek i koniec wolniej) z wplecionymi dziesięcioma sztukami przebieżek, dopiero na nich trochę bardziej poczułem nogi. Teren dookoła jest bardzo ładnym parkiem, więc też miła odmiana i trening minął mi bardzo szybko. Po fakcie stwierdziłem, że decyzja racjonalna, wszak już dwa ostatnie treningi były dość mocne, a ja wracam po chorobie. Może w któryś z kolejnych dni podjadę tam wieczorem, zamiast rano i wbiję na tartan.
12 km @ 5:13 min/km ~ 143/160 bpm
Aha, trochę na spontanie udało mi się zapisać na półmaraton w Gdańsku za 4 tygodnie. Mam nadzieję, że nie zostanie po chamsku odwołany. Do tego czasu chciałbym się sprawdzić na 5 i 10 km po drodze, bo czuję, że jest dobra forma i chciałbym ją wreszcie przekuć w jakiś konkretny wynik. Pod połówkę niby nie trenowałem, ale jestem ciekaw, co wyjdzie z tego eksperymentu.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
09.09.2020 - 10.09.2020
środa - 14 km: 5x1000m I (p. 500m tr.)
Cholera, znowu rano zaczęło mnie drapać w gardle. Poza tym jednak całkiem ok. Miałem w planach trening wieczorem, dopiero po dniu w biurze. Chciałem sprawdzić, czy wpuszczą mnie na bieżnię o tej porze dnia. No i nie wpuścili, trenerzy grzecznie, ale stanowczo mnie wyprosili. Chyba będzie trzeba się zakraść w nocy. No to testu nie będzie dziś, zrobię interwały zgodnie z planem Danielsa. Rozgrzewka wyszła mi trochę dłuższa przez to, jakieś 5 km, bo musiałem po rundce wokół parku udać się na długą prostą ścieżkę rowerową, która ma akurat około 1 km (biegane na GPS). Biegło się całkiem lekko i o gardle nie myślałem. Pogoda pochmurna, ale dość ciepło, prawie 20 stopni, więc można się i tak upocić.
Pierwszy odcinek wszedł mi dość gładko i po 3:49 - oczywiście nie bez wysiłku, ale byłem pozytywnie zaskoczony. Fakt, GPS mógł trochę przekłamać wśród drzew.
Drugi w drugą stronę - oho, wiatr w twarz. Nie jakiś mocny, ale jest trochę trudniej. Nogi dają radę ładnie, wydolnościowo jest zmaganie pod koniec, ale wpadło w 3:52.
Z powrotem z wiatrem znowu jakoś łatwiej idzie. Domknąłem w 3:51.
Czwarty był chyba najtrudniejszy, bo jelita zaczęły już trochę pracować. Lekko poczułem też achillesa, dawno nie robiłem ćwiczeń. Ale domknąłem bez większych problemów. Fakt, że zacząłem za szybko, i potem musiałem trochę się zmagać.
Ostatni fragment już bez żadnych kalkukacji - stwierdziłem, że pobiegnę jak najszybciej. Na zegarku po ok. 500m miałem tempo ok. 3:42 i biegło się naprawdę dobrze, choć cholernie mocno. Potem spadło mi do 3:45 i tak już starałem się dociągnąć do końca. Och, ciężko oddechowo, ale ile frajdy! Szybko mijają takie kilkuminutowe odcinki.
Potem kilka minut odpoczynku i 2 km dotruchtane do auta - tu już nuda. Poprawił mi humor ten dzisiejszy trening.
Odcinki:
1 km @ 3:49 ~ 168/174
1 km @ 3:52 ~ 171/179
1 km @ 3:51 ~ 172/179
1 km @ 3:54 ~ 173/181
1 km @ 3:45 ~ 174/184
Całość: 14 km @ 4:47 min/km ~ 155/184
czwartek - 12 km BS
Spokojne bieganie na czczo po mojej standardowej trasie. Wyspałem się, samopoczucie też trochę lepsze. Dziś super pogoda z rana, 12 stopni, rześko, bez wiatru. Nogi trochę zrobiły się ciężkawe pod koniec (miałem tylko kilkanaście godzin przerwy między treningami), ale oddechowo odpoczynek. Trochę wydm po drodze zaliczonych, więc jakieś tam pasywne podbiegi weszły w nogi. Pod koniec miałem już ochotę skrócić trasę do 10 albo 11 km, ale siłą woli dociągnąłem, uparciuch jestem.
12 km @ 5:15 min/km ~ 143/152
środa - 14 km: 5x1000m I (p. 500m tr.)
Cholera, znowu rano zaczęło mnie drapać w gardle. Poza tym jednak całkiem ok. Miałem w planach trening wieczorem, dopiero po dniu w biurze. Chciałem sprawdzić, czy wpuszczą mnie na bieżnię o tej porze dnia. No i nie wpuścili, trenerzy grzecznie, ale stanowczo mnie wyprosili. Chyba będzie trzeba się zakraść w nocy. No to testu nie będzie dziś, zrobię interwały zgodnie z planem Danielsa. Rozgrzewka wyszła mi trochę dłuższa przez to, jakieś 5 km, bo musiałem po rundce wokół parku udać się na długą prostą ścieżkę rowerową, która ma akurat około 1 km (biegane na GPS). Biegło się całkiem lekko i o gardle nie myślałem. Pogoda pochmurna, ale dość ciepło, prawie 20 stopni, więc można się i tak upocić.
Pierwszy odcinek wszedł mi dość gładko i po 3:49 - oczywiście nie bez wysiłku, ale byłem pozytywnie zaskoczony. Fakt, GPS mógł trochę przekłamać wśród drzew.
Drugi w drugą stronę - oho, wiatr w twarz. Nie jakiś mocny, ale jest trochę trudniej. Nogi dają radę ładnie, wydolnościowo jest zmaganie pod koniec, ale wpadło w 3:52.
Z powrotem z wiatrem znowu jakoś łatwiej idzie. Domknąłem w 3:51.
Czwarty był chyba najtrudniejszy, bo jelita zaczęły już trochę pracować. Lekko poczułem też achillesa, dawno nie robiłem ćwiczeń. Ale domknąłem bez większych problemów. Fakt, że zacząłem za szybko, i potem musiałem trochę się zmagać.
Ostatni fragment już bez żadnych kalkukacji - stwierdziłem, że pobiegnę jak najszybciej. Na zegarku po ok. 500m miałem tempo ok. 3:42 i biegło się naprawdę dobrze, choć cholernie mocno. Potem spadło mi do 3:45 i tak już starałem się dociągnąć do końca. Och, ciężko oddechowo, ale ile frajdy! Szybko mijają takie kilkuminutowe odcinki.
Potem kilka minut odpoczynku i 2 km dotruchtane do auta - tu już nuda. Poprawił mi humor ten dzisiejszy trening.
Odcinki:
1 km @ 3:49 ~ 168/174
1 km @ 3:52 ~ 171/179
1 km @ 3:51 ~ 172/179
1 km @ 3:54 ~ 173/181
1 km @ 3:45 ~ 174/184
Całość: 14 km @ 4:47 min/km ~ 155/184
czwartek - 12 km BS
Spokojne bieganie na czczo po mojej standardowej trasie. Wyspałem się, samopoczucie też trochę lepsze. Dziś super pogoda z rana, 12 stopni, rześko, bez wiatru. Nogi trochę zrobiły się ciężkawe pod koniec (miałem tylko kilkanaście godzin przerwy między treningami), ale oddechowo odpoczynek. Trochę wydm po drodze zaliczonych, więc jakieś tam pasywne podbiegi weszły w nogi. Pod koniec miałem już ochotę skrócić trasę do 10 albo 11 km, ale siłą woli dociągnąłem, uparciuch jestem.
12 km @ 5:15 min/km ~ 143/152
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1536
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
11.09.2020 - 13.09.2020
piątek - wolne
Odpoczynek przed testem na 5 km.
sobota - test 5 km: 20.03
Od czwartku byłem w Warszawie, udało mi się umówić na Agrykoli z moim kumplem Sebastianem, który jest też trenerem biegania, że pozającuje mi na teście. Niestety w związku z jego obowiązkami trenerskimi nie mogliśmy umówić się z samego rana, dopiero o 11. W normalny dzień to nie byłby problem, ale zrobiło się bardzo ciepło - 22 stopnie i pełne słońce. Uznałem, że na piątkę może nie będzie to mieć tak ogromnego wpływu. Rozgrzewka to tylko kilometr, trochę truchtu i przebieżek, było już mi i tak wystarczająco ciepło.
Bez zbędnej filozofii ruszamy. Tempo docelowe to 3:55, czyli na wynik 19:35, 94 sekundy na każde 400m. Czas mierzył nam kolega Alek, który stał ze stoperem na końcu pętli i podawał nam wynik każdego okrążenia, bardzo pomocne. Ja też oczywiście miałem włączony stoper. Pierwsze 200m wjechało ewidentnie za szybko, i trzeba było zwolnić. Pierwsza 400tka w jakieś 90 sekund. Zwalniamy. Na drugim okrążeniu udało się uspokoić i wyrównać. Pierwszy km piknął w 3:55 z groszami, więc jest idealnie.
Nogi nie są zbyt lekkie, ale nie stawiają też oporu. Wydolnościowo biegnie mi się lepiej niż w trakcie zwykłego treningu interwałowego po takim 1000m. No ale już się zagrzałem. Robi się coraz trudniej. Nie jestem w stanie trzymać tempa zająca i trochę mi odskoczył, z nadzieją, że nadrobię. Ostatecznie 2 km w około 3:59.
Już wiedziałem, że raczej nie uda się dziś zdobyć wymarzonego wyniku i zaczynają się pojawiać myśli o zejściu z trasy. No ale Seba i Alek głośno dopingują, przy bramie stoją też jakieś łebki i krzyczą: "dawaj, dawaj!". No prawie jak na zawodach.
No nie, dociągnę do 3000m i schodzę, to nie ma sensu. Do tego jeszcze śniadanie zaczyna ciążyć mi w jelitach. Po cholerę mi to bieganie w ogóle, daj se lepiej spokój chłopie i potruchtaj tylko od czasu do czasu, wystarczy ci to do utrzymania zdrowia.
3000m mija, akurat mi wskoczył autolap, więc nie złapałem dobrze ręcznego pomiaru, ale utrzymałem mniej więcej tempo 3:59.
Na 4 km już złapałem niezłą bombę, nie poddałem się chyba tylko dlatego, że byli widzowie. Przebiegłem go w ok. 4:10. Miałem ochotę zatrzymać się po tych 4 km. W sumie w trakcie biegu byłem na 100% pewny, że go nie dokończę. Do teraz nie wiem, jakim cudem dociągnąłem do końca. Czułem się, jakbym truchtał wolno, okrążenia wchodziły po 98-99 sekund.
Ostatni km, zaświtała myśl, że skoro tak blisko, to szkoda już odpuszczać, ale była to trudna walka. Liczyłem po cichy przynajmniej na złamanie 20 minut, ale zabrakło kilku sekund. Ostatni km chyba w około 3:59. Puls na mecie 195 bpm (najwyższy wynik z paska w tym roku), położyłem się na trawie, najpierw w słońcu, złapałem trochę sił i przeszedłem w cień. Przez moment niedobrze mi się zrobiło, ale minęło. Pogadaliśmy z chłopakami, potruchtaliśmy kilometr dla "schłodzenia", pamiątkowe foto i finito.
Fajna lekcja, dobry trening dla głowy, dobrze, że nie było DNF. Wynik właściwie niezły, ale liczyłem, że stać mnie na lepszy czas. Zakładam, że przy lepszej pogodzie pobiegnę szybciej. Zrobię powtórkę może za około 2 tygodnie. Dychy nawet nie ma sensu biec, bo do życiówki się nie zbliżę z taką dyspozycją. Trzeba też trochę ostrożniej zacząć. Trudno mi się też biega z zającami tak na styk, bo ja wolę raczej urywać sekundy długim mocnym finiszem, niż biec równo przez cały bieg.
5 km @ 4:01 min/km ~ 182/195 bpm
1. 3:56
2. 3:59
3. 3:59
4. 4:10
5. 3:59
Szczerze mówiąc taki pandemiczny 1 km to jest pikuś w porównaniu z takim testem na 5 km, więc nie wiem, czego niektórzy się tak boją. 3 km czy test coopera też mi jakoś łatwiej wchodziły. 5tka to diabelski dystans! Zdecydowanie wolę już albo dychę albo coś krótszego.
niedziela - 18 km BS
Już z powrotem w Holandii i prosto z samolotu. Załapałem się na piękny zmierzch nad morzem, niebo było dziś niesamowite. Zawsze po zawodach biegnie mi się fajnie takie dłuższe rozbiegania, bo takie tempo wydaje się relatywnie zupełnie bezproblemowe, porównując do wczorajszych katuszy. Zrobiłem sobie 3 pętle po miasteczku. Tempo właściwie cały czas bez kontroli wychodziło po 5:10-5:15 i na niskim pulsie. Trochę dusznawo wieczorem, 19 stopni, ale dość przyjemnie się biegło. Po pierwszej pętli musiałem zejść na pit stop do domu do toalety (ostre hinduskie jedzenie nie posłużyło). Nogi nie były jeszcze zbyt lekkie, po 15 km zacząłem trochę mocniej czuć uda i miałem też ochotę napić się i zjeść, ale jakoś dociągnąłem do tych 18 km. Dobry trening i wyszedł mi dziś rekordowo wysoki running index. No ale tak to jest, jeśli wczoraj puls dobił do 195, a dziś średni 142 na długim treningu.
18,4 km @ 5:13 min/km ~ 142/152 bpm
Łącznie w tygodniu: 63,8 km
piątek - wolne
Odpoczynek przed testem na 5 km.
sobota - test 5 km: 20.03
Od czwartku byłem w Warszawie, udało mi się umówić na Agrykoli z moim kumplem Sebastianem, który jest też trenerem biegania, że pozającuje mi na teście. Niestety w związku z jego obowiązkami trenerskimi nie mogliśmy umówić się z samego rana, dopiero o 11. W normalny dzień to nie byłby problem, ale zrobiło się bardzo ciepło - 22 stopnie i pełne słońce. Uznałem, że na piątkę może nie będzie to mieć tak ogromnego wpływu. Rozgrzewka to tylko kilometr, trochę truchtu i przebieżek, było już mi i tak wystarczająco ciepło.
Bez zbędnej filozofii ruszamy. Tempo docelowe to 3:55, czyli na wynik 19:35, 94 sekundy na każde 400m. Czas mierzył nam kolega Alek, który stał ze stoperem na końcu pętli i podawał nam wynik każdego okrążenia, bardzo pomocne. Ja też oczywiście miałem włączony stoper. Pierwsze 200m wjechało ewidentnie za szybko, i trzeba było zwolnić. Pierwsza 400tka w jakieś 90 sekund. Zwalniamy. Na drugim okrążeniu udało się uspokoić i wyrównać. Pierwszy km piknął w 3:55 z groszami, więc jest idealnie.
Nogi nie są zbyt lekkie, ale nie stawiają też oporu. Wydolnościowo biegnie mi się lepiej niż w trakcie zwykłego treningu interwałowego po takim 1000m. No ale już się zagrzałem. Robi się coraz trudniej. Nie jestem w stanie trzymać tempa zająca i trochę mi odskoczył, z nadzieją, że nadrobię. Ostatecznie 2 km w około 3:59.
Już wiedziałem, że raczej nie uda się dziś zdobyć wymarzonego wyniku i zaczynają się pojawiać myśli o zejściu z trasy. No ale Seba i Alek głośno dopingują, przy bramie stoją też jakieś łebki i krzyczą: "dawaj, dawaj!". No prawie jak na zawodach.
No nie, dociągnę do 3000m i schodzę, to nie ma sensu. Do tego jeszcze śniadanie zaczyna ciążyć mi w jelitach. Po cholerę mi to bieganie w ogóle, daj se lepiej spokój chłopie i potruchtaj tylko od czasu do czasu, wystarczy ci to do utrzymania zdrowia.
3000m mija, akurat mi wskoczył autolap, więc nie złapałem dobrze ręcznego pomiaru, ale utrzymałem mniej więcej tempo 3:59.
Na 4 km już złapałem niezłą bombę, nie poddałem się chyba tylko dlatego, że byli widzowie. Przebiegłem go w ok. 4:10. Miałem ochotę zatrzymać się po tych 4 km. W sumie w trakcie biegu byłem na 100% pewny, że go nie dokończę. Do teraz nie wiem, jakim cudem dociągnąłem do końca. Czułem się, jakbym truchtał wolno, okrążenia wchodziły po 98-99 sekund.
Ostatni km, zaświtała myśl, że skoro tak blisko, to szkoda już odpuszczać, ale była to trudna walka. Liczyłem po cichy przynajmniej na złamanie 20 minut, ale zabrakło kilku sekund. Ostatni km chyba w około 3:59. Puls na mecie 195 bpm (najwyższy wynik z paska w tym roku), położyłem się na trawie, najpierw w słońcu, złapałem trochę sił i przeszedłem w cień. Przez moment niedobrze mi się zrobiło, ale minęło. Pogadaliśmy z chłopakami, potruchtaliśmy kilometr dla "schłodzenia", pamiątkowe foto i finito.
Fajna lekcja, dobry trening dla głowy, dobrze, że nie było DNF. Wynik właściwie niezły, ale liczyłem, że stać mnie na lepszy czas. Zakładam, że przy lepszej pogodzie pobiegnę szybciej. Zrobię powtórkę może za około 2 tygodnie. Dychy nawet nie ma sensu biec, bo do życiówki się nie zbliżę z taką dyspozycją. Trzeba też trochę ostrożniej zacząć. Trudno mi się też biega z zającami tak na styk, bo ja wolę raczej urywać sekundy długim mocnym finiszem, niż biec równo przez cały bieg.
5 km @ 4:01 min/km ~ 182/195 bpm
1. 3:56
2. 3:59
3. 3:59
4. 4:10
5. 3:59
Szczerze mówiąc taki pandemiczny 1 km to jest pikuś w porównaniu z takim testem na 5 km, więc nie wiem, czego niektórzy się tak boją. 3 km czy test coopera też mi jakoś łatwiej wchodziły. 5tka to diabelski dystans! Zdecydowanie wolę już albo dychę albo coś krótszego.
niedziela - 18 km BS
Już z powrotem w Holandii i prosto z samolotu. Załapałem się na piękny zmierzch nad morzem, niebo było dziś niesamowite. Zawsze po zawodach biegnie mi się fajnie takie dłuższe rozbiegania, bo takie tempo wydaje się relatywnie zupełnie bezproblemowe, porównując do wczorajszych katuszy. Zrobiłem sobie 3 pętle po miasteczku. Tempo właściwie cały czas bez kontroli wychodziło po 5:10-5:15 i na niskim pulsie. Trochę dusznawo wieczorem, 19 stopni, ale dość przyjemnie się biegło. Po pierwszej pętli musiałem zejść na pit stop do domu do toalety (ostre hinduskie jedzenie nie posłużyło). Nogi nie były jeszcze zbyt lekkie, po 15 km zacząłem trochę mocniej czuć uda i miałem też ochotę napić się i zjeść, ale jakoś dociągnąłem do tych 18 km. Dobry trening i wyszedł mi dziś rekordowo wysoki running index. No ale tak to jest, jeśli wczoraj puls dobił do 195, a dziś średni 142 na długim treningu.
18,4 km @ 5:13 min/km ~ 142/152 bpm
Łącznie w tygodniu: 63,8 km
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)