Jarek (keiw) - Luźne wpisy
Moderator: infernal
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
22-28 czerwiec - podsumowanie:
* spacery (obejmują wędrowanie) to tylko zarejestrowane te długie, w sumie o wile więcej tego było.
---
Poniedziałek:
Dzień odpoczynku ale było sporo chodzenia ~15 km oraz sesja różnych ćwiczeń.
Wtorek:
Bieg regeneracyjny o poranku:
Później było jeszcze sporo chodzenia ~15 km.
Środa:
1. Rower - w sumie ~14 km, pojechałem na Arkonkę pobiegać coś szybciej w cieniu drzew, ale okazało się, że są jakieś roboty i trasa była zamknięta, wróciłem więc na Jasne Błonia.
2. Bieg - akcent
Początkowo planowałem ciągły około 10 km tempem 4:15 ale Robert @cichy70 podpowiedział mi coś innego co też zrobiłem.
Czyli 4+3+3 km tempem około progowym na przerwach 4 i 3 min.
Całość:
Weszło to bez rzeźbienia, kolejne mocniejsze odcinki nawet lekko mocniej. Było gorąco ale na szczęście miałem trochę wody ze sobą. W czasie biegu nic nie nie działo a jak skończyłem to nagle dopadł mnie bardzo mocny ból głowy.
Wróciłem do domu i nie obeszło się bez tabletki.
3. Wieczorem czułem się już dobrze i po 21 wyszedłem jeszcze spokojnie potruchtać:
Czwartek:
Spokojny long w samo południe w upale:
Wybrałem trasę gdzie było trochę cienia, ale i tak spociłem się nieźle.
Piątek:
1. Bieg regeneracyjny o poranku:
2. Po przejechaniu prawie 400km postanowiłem odreagować i coś pobiegać:
Wpadło 10km BS, pilnowałem w biegu pulsu a nie tempa.
Sobota:
Tu mały wstęp.
Kilka dni wcześniej Łukasz @Jan123, który w ramach DFBG biegnie Złoty Maraton (namówiłem go już jakiś czas temu ), zapytał czy nie byłbym zainteresowany przemaszerowaniem trasy Złotego Maratonu.
Ja trasę znałem bo biegłem już Ultra68, który ją zawiera a część sam też biegałem w czasie moich pobytów w Lądku.
Uzgodniłem wyjazd z żoną, połączyliśmy kilka spraw, w tym wybory w innej miejscowości i postanowiłem towarzyszyć Łukaszowi. Okazało się, że jeszcze będzie mógł być mój kolega z Opola - Sławek. Zaproponowałem wycieczkę jeszcze jednemu koledze ale niestety nie mógł przyjechać. Rozmawiałem też z Anią @ASK ale ona też nie miała możliwości.
W sobotę rano ruszyłem autem z Rawicza, po drodze z Wrocławia zabrałem Łukasza i kilka minut po 9:00 ruszyliśmy w trasę. Sławek też zdążył wyrobić się na tą godzinę więc zaczęliśmy wszyscy razem.
Dla Łukasza było to duże doświadczenie. Ja sprawdziłem sobie sprzęt. Oczywiście to była samodzielna wyprawa i musieliśmy zabrać ze sobą więcej picia i jedzenia.
Nie szliśmy trasą by ją tylko "zaliczyć na czas". Wchodziliśmy na punkty i wieże widokowe. W Złotym Stoku zeszliśmy z trasy pod kopalnię złota by w restauracji zjeść obiad i uzupełnić zapasy.
Zegarka nigdy nie pauzowałem, mierzył czas wycieczki ze wszystkimi przerwami. Sam czas ruchu wg Garmina to 8h21min, więc całkiem ładnie. Dodam, że na zbiegach truchtaliśmy, by wyrobić się przed nocą, aczkolwiek w razie co i czołówki mieliśmy
Dzień był gorący, ale ogólnie pogoda nam sprzyjała, po południu pojawiło się więcej chmur co na otwartych przestrzeniach dawało ukojenie. Na trasie było dużo wody, były miejsca błotniste a zejście do Orłowca to już płynące 4 potoki w tym jeden ścieżką, którą schodziliśmy
W potokach schładzaliśmy się i piliśmy górską wodę.
Kilka fotek:
Bardzo widowiskową mieliśmy powrotną podróż autem. Na zachodzie widoczne były groźne ale i piękne chmury burzowe. Niebo co chwilę przeszywały błyskawice. Wrzucę kilka fotek z kamerki samochodowej:
Łukasz wykrakał sobie, że u niego pod domem najczęściej leje
Podjechaliśmy pod jego blok, otworzyłem bagażnik i wysiadłem z auta by się pożegnać a tu nagle oberwanie chmury. Wskoczyłem do auta ale i tak byłem przemoczony, Łukasz zanim dotarł do klatki schodowej to zapewne nic już nie miał suchego na sobie
Niedziela:
Dzień odpoczynku, trochę chodzenia i podróż powrotna do Szczecina.
---
Tydzień bardzo fajny.
Jednak jak chodziliśmy po lesie, to coś mnie zaczął męczyć kaszel i pobolewać krtań. Podobnie miał Łukasz.
Teraz dużo roślin kwitnie i trochę się obawiam, by nie powtórzyła się sprawa z zeszłego roku jak dostałem zapalenia krtani połączonego z zapaleniem oskrzeli a lekarz podejrzewała podłoże alergiczne.
Dziś miałem lekki stan podgorączkowy ale zaraz łyknąłem tabletki i wybrałem się profilaktycznie do lekarz rodzinnej. Niestety wizytę będę miał dopiero w środę.
I tak już miałem luzować więc profilaktycznie bieganie odpuszczam, dałem sobie nawet spokój z rowerem ale sporo dziś chodziłem.
Mam nadzieję, że nic z tego się nie rozwinie
* spacery (obejmują wędrowanie) to tylko zarejestrowane te długie, w sumie o wile więcej tego było.
---
Poniedziałek:
Dzień odpoczynku ale było sporo chodzenia ~15 km oraz sesja różnych ćwiczeń.
Wtorek:
Bieg regeneracyjny o poranku:
Później było jeszcze sporo chodzenia ~15 km.
Środa:
1. Rower - w sumie ~14 km, pojechałem na Arkonkę pobiegać coś szybciej w cieniu drzew, ale okazało się, że są jakieś roboty i trasa była zamknięta, wróciłem więc na Jasne Błonia.
2. Bieg - akcent
Początkowo planowałem ciągły około 10 km tempem 4:15 ale Robert @cichy70 podpowiedział mi coś innego co też zrobiłem.
Czyli 4+3+3 km tempem około progowym na przerwach 4 i 3 min.
Całość:
Weszło to bez rzeźbienia, kolejne mocniejsze odcinki nawet lekko mocniej. Było gorąco ale na szczęście miałem trochę wody ze sobą. W czasie biegu nic nie nie działo a jak skończyłem to nagle dopadł mnie bardzo mocny ból głowy.
Wróciłem do domu i nie obeszło się bez tabletki.
3. Wieczorem czułem się już dobrze i po 21 wyszedłem jeszcze spokojnie potruchtać:
Czwartek:
Spokojny long w samo południe w upale:
Wybrałem trasę gdzie było trochę cienia, ale i tak spociłem się nieźle.
Piątek:
1. Bieg regeneracyjny o poranku:
2. Po przejechaniu prawie 400km postanowiłem odreagować i coś pobiegać:
Wpadło 10km BS, pilnowałem w biegu pulsu a nie tempa.
Sobota:
Tu mały wstęp.
Kilka dni wcześniej Łukasz @Jan123, który w ramach DFBG biegnie Złoty Maraton (namówiłem go już jakiś czas temu ), zapytał czy nie byłbym zainteresowany przemaszerowaniem trasy Złotego Maratonu.
Ja trasę znałem bo biegłem już Ultra68, który ją zawiera a część sam też biegałem w czasie moich pobytów w Lądku.
Uzgodniłem wyjazd z żoną, połączyliśmy kilka spraw, w tym wybory w innej miejscowości i postanowiłem towarzyszyć Łukaszowi. Okazało się, że jeszcze będzie mógł być mój kolega z Opola - Sławek. Zaproponowałem wycieczkę jeszcze jednemu koledze ale niestety nie mógł przyjechać. Rozmawiałem też z Anią @ASK ale ona też nie miała możliwości.
W sobotę rano ruszyłem autem z Rawicza, po drodze z Wrocławia zabrałem Łukasza i kilka minut po 9:00 ruszyliśmy w trasę. Sławek też zdążył wyrobić się na tą godzinę więc zaczęliśmy wszyscy razem.
Dla Łukasza było to duże doświadczenie. Ja sprawdziłem sobie sprzęt. Oczywiście to była samodzielna wyprawa i musieliśmy zabrać ze sobą więcej picia i jedzenia.
Nie szliśmy trasą by ją tylko "zaliczyć na czas". Wchodziliśmy na punkty i wieże widokowe. W Złotym Stoku zeszliśmy z trasy pod kopalnię złota by w restauracji zjeść obiad i uzupełnić zapasy.
Zegarka nigdy nie pauzowałem, mierzył czas wycieczki ze wszystkimi przerwami. Sam czas ruchu wg Garmina to 8h21min, więc całkiem ładnie. Dodam, że na zbiegach truchtaliśmy, by wyrobić się przed nocą, aczkolwiek w razie co i czołówki mieliśmy
Dzień był gorący, ale ogólnie pogoda nam sprzyjała, po południu pojawiło się więcej chmur co na otwartych przestrzeniach dawało ukojenie. Na trasie było dużo wody, były miejsca błotniste a zejście do Orłowca to już płynące 4 potoki w tym jeden ścieżką, którą schodziliśmy
W potokach schładzaliśmy się i piliśmy górską wodę.
Kilka fotek:
Bardzo widowiskową mieliśmy powrotną podróż autem. Na zachodzie widoczne były groźne ale i piękne chmury burzowe. Niebo co chwilę przeszywały błyskawice. Wrzucę kilka fotek z kamerki samochodowej:
Łukasz wykrakał sobie, że u niego pod domem najczęściej leje
Podjechaliśmy pod jego blok, otworzyłem bagażnik i wysiadłem z auta by się pożegnać a tu nagle oberwanie chmury. Wskoczyłem do auta ale i tak byłem przemoczony, Łukasz zanim dotarł do klatki schodowej to zapewne nic już nie miał suchego na sobie
Niedziela:
Dzień odpoczynku, trochę chodzenia i podróż powrotna do Szczecina.
---
Tydzień bardzo fajny.
Jednak jak chodziliśmy po lesie, to coś mnie zaczął męczyć kaszel i pobolewać krtań. Podobnie miał Łukasz.
Teraz dużo roślin kwitnie i trochę się obawiam, by nie powtórzyła się sprawa z zeszłego roku jak dostałem zapalenia krtani połączonego z zapaleniem oskrzeli a lekarz podejrzewała podłoże alergiczne.
Dziś miałem lekki stan podgorączkowy ale zaraz łyknąłem tabletki i wybrałem się profilaktycznie do lekarz rodzinnej. Niestety wizytę będę miał dopiero w środę.
I tak już miałem luzować więc profilaktycznie bieganie odpuszczam, dałem sobie nawet spokój z rowerem ale sporo dziś chodziłem.
Mam nadzieję, że nic z tego się nie rozwinie
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Mam trochę czasu to zrobię wpis.
Okazało się, że mam zapalenie krtani, na szczęście bez zapalenia oskrzeli jak w zeszłym roku.
Podłoża alergicznego nie można wykluczyć.
Na szczęście nie dostałem antybiotyku ale zapobiegawczo dostałem lek przeciwalergiczny, który mnie usypiał i powodował bóle głowy
Dodatkowo przy specyficznym ruchu odczuwałem lekki ból w łydce i wg mojego rozeznania i konsultacji z moją fizjo, mógł to być mięsień płaszczkowaty.
Górki, gdzie jest sporo zmian kierunku ruchu, nagłych zatrzymań dają mięśniom popalić i łatwo o kontuzję.
Tydzień i tak na lekach więc bieganie na kilka dni odpuściłem.
Za to w całym tygodniu bardzo dużo chodziłem, w większości towarzyszyła mi dzielnie moja żona a nawet mnie do tego namawiała - ma akurat 8 dni urlopu
Poniedziałek:
Zarejestrowałem 13km chodzenia, w tym poszedłem zapisać się do lekarz rodzinnej na środę.
Wtorek:
Spacer 17km
Joga 40min
Środa:
1. Spacer 5km
2. Spokojne pokonywanie pięter w moim budynku 15x 5 pięter - z płaszczkowatym problemów nie było.
3. Rolki ~6,4 km po parkingu podziemnym
4. Joga ~1h
Czwartek:
1. Pokonywanie pięter 30x 5 pięter
2. Rolki 8km
Piątek:
1. Orbitrek 3km - nie lubię tej maszyny
2. Spacerowanie 22km
3. Joga ~35min
Sobota:
1. Rower 31km
2. Miałem nie biegać ale tak delikatnie 8km po 6:00 potruchtałem
3. Spacer 8km
Niedziela:
1. Rolki 13,4 km
2. Spacer 14,5km
***
Obecny tydzień
Poniedziałek:
1. Poszedłem potruchtać na stadion:
2. Bieżnia mechaniczna 2km - taka wypasiona i bardziej uczyłem się co i jak
3. Rower 30km
4. Rower 20km
Wtorek: (dziś)
1. Bieżnia mechaniczna spokojnie 5km
2. Bieg spokojny 6km w tym 2,5km z przewyższeniami 100m po górkach dla sprawdzenia płaszczkowatego - nie odzywał się
3. Rower 50km - naszykowałem sobie bidon z wodą i elektrolitami i zapomniałem go zabrać więc całość o suchym pysku
Biegania za dużo nie ma ale coś tam się dzieje.
Przez kilka dni dostawałem bardzo silne skurcze łydek. Może to po lekach które biorę a może i te schody co sobie po nich pochodziłem.
Odżywiam się raczej dobrze ale wczoraj profilaktycznie kupiłem w aptece magnez 60mg (mleczan magnezu) + B6 1,4 mg. Musztardę też wcinam
***
Wrócę jeszcze do tego:
Zacznę od tego, ze sprzedałem Polara V800 i zostałem już tylko z jednym zegarkiem.
Tak często biegałem z dwoma, analizowałem co pokazuje jeden a co drugi. Jak nie biegłem z dwoma to używałem SyncMyTracks, by trening z Garmina wrzucić do Polara.
Już to też wywaliłem. Odinstalowałem w ogóle w telefonie apkę Polar Flow.
Od czasów telefonu Samsung Galaxy S3 miałem apkę Samsung Health, która liczyła kroki i była ogólnie pro-zdrowotna. Miałem tez Google Fit.
To wszystko również wyleciało, oczywiście wcześniej usunąłem dane ze wszystkich lat.
Robiłem też testy ortostatyczne, ale jak sprzedałem Polara to i tak już ich bym nie miał na czym robić - z tego jednak też zrezygnowałem jeszcze przed sprzedażą zegarka. Miałem tez zainstalowaną apke HRV4Training i codziennie rano robiłem testy HRV a dodatkowo porównawczo w to samo w apce na Garmina. To również wyleciało.
Wyleciało też moje konto na Strava. Jak mam kogoś znajomego, to po prostu nie lubię ślepo klikać "lajka", staram się zobaczyć jak komuś poszło, czasami o coś zapytać, skomentować.
Potrzebowałem oczyścić po prostu głowę z rożnych spraw i konto na Strava również znalazła się na tej liście i tyle.
Czystki dotyczyły jeszcze kilku innych spraw ale już się nie będę rozpisywał.
***
Na razie kończę.
W piątek mam jeszcze wizytę u fizjo oraz badania krwi.
Mam nadzieję, że zdrowie pozwoli mi na udział w ultra ale to właśnie zdrowie stawiam na pierwszym miejscu i gdyby coś było nie tak, to będę po prostu w Lądku kibicował znajomym i nie robię z tego problemu dramatu.
Okazało się, że mam zapalenie krtani, na szczęście bez zapalenia oskrzeli jak w zeszłym roku.
Podłoża alergicznego nie można wykluczyć.
Na szczęście nie dostałem antybiotyku ale zapobiegawczo dostałem lek przeciwalergiczny, który mnie usypiał i powodował bóle głowy
Dodatkowo przy specyficznym ruchu odczuwałem lekki ból w łydce i wg mojego rozeznania i konsultacji z moją fizjo, mógł to być mięsień płaszczkowaty.
Górki, gdzie jest sporo zmian kierunku ruchu, nagłych zatrzymań dają mięśniom popalić i łatwo o kontuzję.
Tydzień i tak na lekach więc bieganie na kilka dni odpuściłem.
Za to w całym tygodniu bardzo dużo chodziłem, w większości towarzyszyła mi dzielnie moja żona a nawet mnie do tego namawiała - ma akurat 8 dni urlopu
Poniedziałek:
Zarejestrowałem 13km chodzenia, w tym poszedłem zapisać się do lekarz rodzinnej na środę.
Wtorek:
Spacer 17km
Joga 40min
Środa:
1. Spacer 5km
2. Spokojne pokonywanie pięter w moim budynku 15x 5 pięter - z płaszczkowatym problemów nie było.
3. Rolki ~6,4 km po parkingu podziemnym
4. Joga ~1h
Czwartek:
1. Pokonywanie pięter 30x 5 pięter
2. Rolki 8km
Piątek:
1. Orbitrek 3km - nie lubię tej maszyny
2. Spacerowanie 22km
3. Joga ~35min
Sobota:
1. Rower 31km
2. Miałem nie biegać ale tak delikatnie 8km po 6:00 potruchtałem
3. Spacer 8km
Niedziela:
1. Rolki 13,4 km
2. Spacer 14,5km
***
Obecny tydzień
Poniedziałek:
1. Poszedłem potruchtać na stadion:
2. Bieżnia mechaniczna 2km - taka wypasiona i bardziej uczyłem się co i jak
3. Rower 30km
4. Rower 20km
Wtorek: (dziś)
1. Bieżnia mechaniczna spokojnie 5km
2. Bieg spokojny 6km w tym 2,5km z przewyższeniami 100m po górkach dla sprawdzenia płaszczkowatego - nie odzywał się
3. Rower 50km - naszykowałem sobie bidon z wodą i elektrolitami i zapomniałem go zabrać więc całość o suchym pysku
Biegania za dużo nie ma ale coś tam się dzieje.
Przez kilka dni dostawałem bardzo silne skurcze łydek. Może to po lekach które biorę a może i te schody co sobie po nich pochodziłem.
Odżywiam się raczej dobrze ale wczoraj profilaktycznie kupiłem w aptece magnez 60mg (mleczan magnezu) + B6 1,4 mg. Musztardę też wcinam
***
Wrócę jeszcze do tego:
Sam się przeładowałem różnymi sprawami i po prostu zrobiłem małą czystkę.keiw pisze:Poczułem się przeładowany różnymi sprawami, zrobiłem częściowy reset ...
Zacznę od tego, ze sprzedałem Polara V800 i zostałem już tylko z jednym zegarkiem.
Tak często biegałem z dwoma, analizowałem co pokazuje jeden a co drugi. Jak nie biegłem z dwoma to używałem SyncMyTracks, by trening z Garmina wrzucić do Polara.
Już to też wywaliłem. Odinstalowałem w ogóle w telefonie apkę Polar Flow.
Od czasów telefonu Samsung Galaxy S3 miałem apkę Samsung Health, która liczyła kroki i była ogólnie pro-zdrowotna. Miałem tez Google Fit.
To wszystko również wyleciało, oczywiście wcześniej usunąłem dane ze wszystkich lat.
Robiłem też testy ortostatyczne, ale jak sprzedałem Polara to i tak już ich bym nie miał na czym robić - z tego jednak też zrezygnowałem jeszcze przed sprzedażą zegarka. Miałem tez zainstalowaną apke HRV4Training i codziennie rano robiłem testy HRV a dodatkowo porównawczo w to samo w apce na Garmina. To również wyleciało.
Wyleciało też moje konto na Strava. Jak mam kogoś znajomego, to po prostu nie lubię ślepo klikać "lajka", staram się zobaczyć jak komuś poszło, czasami o coś zapytać, skomentować.
Potrzebowałem oczyścić po prostu głowę z rożnych spraw i konto na Strava również znalazła się na tej liście i tyle.
Czystki dotyczyły jeszcze kilku innych spraw ale już się nie będę rozpisywał.
***
Na razie kończę.
W piątek mam jeszcze wizytę u fizjo oraz badania krwi.
Mam nadzieję, że zdrowie pozwoli mi na udział w ultra ale to właśnie zdrowie stawiam na pierwszym miejscu i gdyby coś było nie tak, to będę po prostu w Lądku kibicował znajomym i nie robię z tego problemu dramatu.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Małe podsumowanie treningu pod ultra.
Uwzględnię okres od początku roku, wtedy zacząłem trenować pod maraton, który miał być w kwietniu w Łodzi z założeniem, że po tym z tydzień odpocznę i będę kombinował pod ultra. Maraton odwołali i się kombinowało.
Zasadniczo robiłem dwa akcenty w tygodniu a później już raczej jeden akcent. Longów nie liczę jako akcent, je biegałem spokojnie, kontrolując niski puls.
Miesięczny kilometraż:
Biegi ponad 25 km:
W tym biegi ponad 30km:
Dużo tego nie było.
Z dodatkowych sportów to systematycznie robię różne ćwiczenia, rozciąganie, roluję się, trochę core i siły robionej w domu. Od czasu do czasu wpadnie rower i rolki oraz chodzenie po schodach. W tym roku odpuściłem basen.
Dodatkowo było sporo chodzenia, wędrowania w tym ostatni wypad do Lądka i przejście trasą Złotego Maratonu.
Pozostałe informacje są w tym wątku jeśli ktoś chciałby z czegoś korzystać
Jeszcze wykres "formy" z Runalyze:
Uwzględnię okres od początku roku, wtedy zacząłem trenować pod maraton, który miał być w kwietniu w Łodzi z założeniem, że po tym z tydzień odpocznę i będę kombinował pod ultra. Maraton odwołali i się kombinowało.
Zasadniczo robiłem dwa akcenty w tygodniu a później już raczej jeden akcent. Longów nie liczę jako akcent, je biegałem spokojnie, kontrolując niski puls.
Miesięczny kilometraż:
Biegi ponad 25 km:
W tym biegi ponad 30km:
Dużo tego nie było.
Z dodatkowych sportów to systematycznie robię różne ćwiczenia, rozciąganie, roluję się, trochę core i siły robionej w domu. Od czasu do czasu wpadnie rower i rolki oraz chodzenie po schodach. W tym roku odpuściłem basen.
Dodatkowo było sporo chodzenia, wędrowania w tym ostatni wypad do Lądka i przejście trasą Złotego Maratonu.
Pozostałe informacje są w tym wątku jeśli ktoś chciałby z czegoś korzystać
Jeszcze wykres "formy" z Runalyze:
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Super Trail 130km - Lądek Zdrój:
https://connect.garmin.com/modern/activity/5250042617
36 miejsce open. 17 w M40.
Więcej jak wrócę do domu i dojdę do siebie.
https://connect.garmin.com/modern/activity/5250042617
36 miejsce open. 17 w M40.
Więcej jak wrócę do domu i dojdę do siebie.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Dziś Złoty Maraton:
https://connect.garmin.com/modern/activity/5255763081
Więcej jak wrócę do Szczecina i znajdę czas
Na foto z Magdaleną Wilk, którą spotkałem na trasie i z która na mecie, w deszczu, zrobiliśmy zdjęcie.
Niesamowicie energetyczna osoba, dodająca innym sporo energii. Biegła z kamerką z kręciła filmik
W czasie obostrzeń związanych z pandemią komentowała sprawę na forum: https://bieganie.pl/?show=1&cat=10&id=10598
Takie biegi pozwalają spotkać dużo nowych, ciekawych osób. Na trasie warto rozmawiać
https://connect.garmin.com/modern/activity/5255763081
Więcej jak wrócę do Szczecina i znajdę czas
Na foto z Magdaleną Wilk, którą spotkałem na trasie i z która na mecie, w deszczu, zrobiliśmy zdjęcie.
Niesamowicie energetyczna osoba, dodająca innym sporo energii. Biegła z kamerką z kręciła filmik
W czasie obostrzeń związanych z pandemią komentowała sprawę na forum: https://bieganie.pl/?show=1&cat=10&id=10598
Takie biegi pozwalają spotkać dużo nowych, ciekawych osób. Na trasie warto rozmawiać
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Uzupełniam okres poprzedzający ultra 8-15 lipiec.
Był to okres luzowania. Zapalenie krtani już mniej trzymało. Wszystko co robiłem to bardzo spokojnie.
8 lipca - wtorek:
Godzinka jazdy na rolkach, około 12km
9 lipiec - środa:
10km spokojnie na bieżni, niby średnie tempo 5:14, pilnowałem tu by puls był około 130 bpm.
10 lipiec - piątek
Fizjoterapia - zaplanowana wizyta przed ultra. Praca mojej świetnej fizjo nad łydką - nad płaszczkowatym, który mnie trochę niepokoił.
11 lipiec - sobota:
1. Poranna biegowa spokojna dyszka
2. Południe, spacer 10km z żoną
3. Popołudniowy, towarzyski trucht tempem 6:30, nazbierało się nawet 10km.
Ostatnie dni przed startem w czwartek 16 lipca to już tylko trochę ćwiczeń i samo chodzenie. Do Lądka przyjechałem 15 lipca i w tym dniu też trochę jeszcze pochodziłem - razem około 13km.
Nie eksperymentowałem już z niczym. Nie ładowałem specjalnie węglowodanów Jadłem normalne posiłki jakie jadam, aczkolwiek obiady w poniedziałek-środa zjadłem nawet podwójne.
W czwartek obiad zjadłem już około 11:00 i plan był zjeść jeszcze jeden obiad około 14-15:00 ale już byłem przepełniony i dałem sobie spokój
Start biegu na 130 km miałem o 16:45.
Był to okres luzowania. Zapalenie krtani już mniej trzymało. Wszystko co robiłem to bardzo spokojnie.
8 lipca - wtorek:
Godzinka jazdy na rolkach, około 12km
9 lipiec - środa:
10km spokojnie na bieżni, niby średnie tempo 5:14, pilnowałem tu by puls był około 130 bpm.
10 lipiec - piątek
Fizjoterapia - zaplanowana wizyta przed ultra. Praca mojej świetnej fizjo nad łydką - nad płaszczkowatym, który mnie trochę niepokoił.
11 lipiec - sobota:
1. Poranna biegowa spokojna dyszka
2. Południe, spacer 10km z żoną
3. Popołudniowy, towarzyski trucht tempem 6:30, nazbierało się nawet 10km.
Ostatnie dni przed startem w czwartek 16 lipca to już tylko trochę ćwiczeń i samo chodzenie. Do Lądka przyjechałem 15 lipca i w tym dniu też trochę jeszcze pochodziłem - razem około 13km.
Nie eksperymentowałem już z niczym. Nie ładowałem specjalnie węglowodanów Jadłem normalne posiłki jakie jadam, aczkolwiek obiady w poniedziałek-środa zjadłem nawet podwójne.
W czwartek obiad zjadłem już około 11:00 i plan był zjeść jeszcze jeden obiad około 14-15:00 ale już byłem przepełniony i dałem sobie spokój
Start biegu na 130 km miałem o 16:45.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
DFBG – Super Trail 130 km - PROLOG
Trasa biegu w tym roku została zmieniona. Zmiany polegały na tym, że nie biegliśmy po czeskiej stronie – oczywiście bieg samą granicą polsko-czeską był nadal.
Dystans wyszedł prawie 132 km, organizatorzy zaznaczyli, że jest ciut dłuższy niż 130 i że jest więcej przewyższeń.
Mój 6XPro zmierzył około 4500m góra-dół.
Pakiety wydawane były od godziny 12:00.
Z kolegą Sławkiem, który był zapisany na 240km, pojechaliśmy o 11:00 na obiad, spakowaliśmy już przepaki – ja miałem jeden.
Przed 12:00 ustawiliśmy się w kolejce po pakiety. Lunął wtedy niezły deszcz.
Pakiety odebraliśmy, nasze worki z przepakami włożyliśmy do worków organizatora – każdy przepak miał swój kolor i oddaliśmy je w punkcie przyjęć.
Poszło dość sprawnie, bo już około 12:30 mieliśmy temat zamknięty.
Dodam, że nie miałem żadnych nerwów. Głowa była naprawdę bardzo spokojna. Więcej było zastanawiania się przy pakowaniu, rozdzielaniu sprzętu we właściwe worki i ciągłym myśleniu, by czegoś nie zapomnieć.
Jedyne o czym myślałem, to czy płaszczkowaty się nie odezwie. Nie miałem z nim żadnych problemów, raz kilka tygodni wcześniej się odezwał i gdzieś obawy siedziały w głowie.
Wyposażenie na pierwszą część biegu – do przepaka w Długopolu lub nawet do końca biegu:
- spodenki, koszulka, czapeczka Attiq
- skarpetki palczaki Injinji
- buty Hoka Speedgoat 3
- składane kijki Aonijie
- kamizelka biegowa Instinct Eklipse Trail Vest + 2x softflask 600ml
- pas Kiprun + 2x bidoniki 250ml
- bokserki SAXX Kinetic
- rękawki biegowe
- kurtka przeciwietrzna – nigdy jej nie użyłem, zostawiłem ją na przepaku
- kurtka przeciwdeszczowa Evadict
- cienkie rękawiczki rowerowe
- buff
- Fenix 6X Pro Solar – na koniec zostało 40% baterii
- Stryd Wind – na koniec zostało 50% baterii
- czołówka Petzl Actik Hybrid
- inne drobne, aczkolwiek istotne rzeczy: tabletki, chusteczki, plastry, papier toaletowy, itp.
*foto zrobione na starcie w Lądku przez Kubę lub jego żonę
Wyposażenie na drugą część biegu – zmienione na przepaku w Długopolu:
- buty Altra Lone Peak 3.5
- spodenki Kiprun
- koszulka Attiq
- czapeczka z daszkiem Kalenji
- zmieniłem też skarpetki ale już nie pamiętam na jakie
*foto zrobione na mecie w Kudowie przez Kubę lub jego żonę
Jedzenie jakie zabrałem:
4 żele, 4 batoniki, paczka miśków Haribo i dropsiki Haribo. Miałem kabanosy ale zapomniałem ich zapakować.
Mało, ale z tego zjadłem i tak tylko jednego batonika i dropsiki Haribo.
Picie: w jednej softflask 600ml miałem rozpuszczone w wodzie dwie tabletki Zdrovit Litorsal, w drugiej softflask 600ml miałem odgazowaną Colę a w bidonikach 2x 250ml miałem wodę.
Tabsy Zdrovit Litorsal miałem w zapasie i je dwa razy uzupełniałem wrzucając do softflask i zalewając wodą na punkcie.
Jak już jestem przy jedzeniu to napiszę jak z tym było w tym roku na punktach.
Niestety przez sytuację z covid19 było słabo.
Na punktach były przeważnie same słodycze. Tam gdzie były owoce: pomarańcze i arbuzy to z tego korzystałem. Dwa razy wziąłem też pokrojone pomidory. W Spalonej były na ciepło pierożki z jagodami i śmietaną. Wypiłem tam też dwa kubki rosołu instant.
W Zieleńcu, na 103km, zjadłem dwie małe kanapki z chlebka tostowego.
Uzupełniałem zawsze wodę i jeśli była to Colę a jak jej nie było to do softflaski z Colą dolewałem do pełna wody.
W sumie na niewielkiej ilości słodyczy i wypiciu kilku softflask wody i coli oraz na dwóch tostach, kilku pierożkach z jagodami i dwóch kubeczkach rosołu instant, przeleciałem całe ultra bez kryzysów.
Warto było wcześniej jeść podwójne obiady
Jeszce jedna dla mnie bardzo istotna sprawa.
W tym samym hotelu nocował też Kuba @Svolken wraz ze swoja żoną.
Dzięki nim mam świetne fotki ze startu i mety, które się jeszcze pojawią.
Kuba też zapewnił mi "spokojną głowę" gdy zapytałem, czy w razie problemów nie zabierze mnie z jakiegoś miejsca, do którego oczywiście byłby dojazd autem.
Razem z żoną przyjechali też i czekali na mnie na mecie w Kudowie – oczywiście robiliśmy synchronizację telefoniczną
Takie wsparcie jest nieodzowne. Dziękuję bardzo
Dziękuję też pozostałym za wsparcie osobiste i słowne, na Whatsapp, na forum, itp.
***
Będę dziś pisał na raty, w miarę czasu
Trasa biegu w tym roku została zmieniona. Zmiany polegały na tym, że nie biegliśmy po czeskiej stronie – oczywiście bieg samą granicą polsko-czeską był nadal.
Dystans wyszedł prawie 132 km, organizatorzy zaznaczyli, że jest ciut dłuższy niż 130 i że jest więcej przewyższeń.
Mój 6XPro zmierzył około 4500m góra-dół.
Pakiety wydawane były od godziny 12:00.
Z kolegą Sławkiem, który był zapisany na 240km, pojechaliśmy o 11:00 na obiad, spakowaliśmy już przepaki – ja miałem jeden.
Przed 12:00 ustawiliśmy się w kolejce po pakiety. Lunął wtedy niezły deszcz.
Pakiety odebraliśmy, nasze worki z przepakami włożyliśmy do worków organizatora – każdy przepak miał swój kolor i oddaliśmy je w punkcie przyjęć.
Poszło dość sprawnie, bo już około 12:30 mieliśmy temat zamknięty.
Dodam, że nie miałem żadnych nerwów. Głowa była naprawdę bardzo spokojna. Więcej było zastanawiania się przy pakowaniu, rozdzielaniu sprzętu we właściwe worki i ciągłym myśleniu, by czegoś nie zapomnieć.
Jedyne o czym myślałem, to czy płaszczkowaty się nie odezwie. Nie miałem z nim żadnych problemów, raz kilka tygodni wcześniej się odezwał i gdzieś obawy siedziały w głowie.
Wyposażenie na pierwszą część biegu – do przepaka w Długopolu lub nawet do końca biegu:
- spodenki, koszulka, czapeczka Attiq
- skarpetki palczaki Injinji
- buty Hoka Speedgoat 3
- składane kijki Aonijie
- kamizelka biegowa Instinct Eklipse Trail Vest + 2x softflask 600ml
- pas Kiprun + 2x bidoniki 250ml
- bokserki SAXX Kinetic
- rękawki biegowe
- kurtka przeciwietrzna – nigdy jej nie użyłem, zostawiłem ją na przepaku
- kurtka przeciwdeszczowa Evadict
- cienkie rękawiczki rowerowe
- buff
- Fenix 6X Pro Solar – na koniec zostało 40% baterii
- Stryd Wind – na koniec zostało 50% baterii
- czołówka Petzl Actik Hybrid
- inne drobne, aczkolwiek istotne rzeczy: tabletki, chusteczki, plastry, papier toaletowy, itp.
*foto zrobione na starcie w Lądku przez Kubę lub jego żonę
Wyposażenie na drugą część biegu – zmienione na przepaku w Długopolu:
- buty Altra Lone Peak 3.5
- spodenki Kiprun
- koszulka Attiq
- czapeczka z daszkiem Kalenji
- zmieniłem też skarpetki ale już nie pamiętam na jakie
*foto zrobione na mecie w Kudowie przez Kubę lub jego żonę
Jedzenie jakie zabrałem:
4 żele, 4 batoniki, paczka miśków Haribo i dropsiki Haribo. Miałem kabanosy ale zapomniałem ich zapakować.
Mało, ale z tego zjadłem i tak tylko jednego batonika i dropsiki Haribo.
Picie: w jednej softflask 600ml miałem rozpuszczone w wodzie dwie tabletki Zdrovit Litorsal, w drugiej softflask 600ml miałem odgazowaną Colę a w bidonikach 2x 250ml miałem wodę.
Tabsy Zdrovit Litorsal miałem w zapasie i je dwa razy uzupełniałem wrzucając do softflask i zalewając wodą na punkcie.
Jak już jestem przy jedzeniu to napiszę jak z tym było w tym roku na punktach.
Niestety przez sytuację z covid19 było słabo.
Na punktach były przeważnie same słodycze. Tam gdzie były owoce: pomarańcze i arbuzy to z tego korzystałem. Dwa razy wziąłem też pokrojone pomidory. W Spalonej były na ciepło pierożki z jagodami i śmietaną. Wypiłem tam też dwa kubki rosołu instant.
W Zieleńcu, na 103km, zjadłem dwie małe kanapki z chlebka tostowego.
Uzupełniałem zawsze wodę i jeśli była to Colę a jak jej nie było to do softflaski z Colą dolewałem do pełna wody.
W sumie na niewielkiej ilości słodyczy i wypiciu kilku softflask wody i coli oraz na dwóch tostach, kilku pierożkach z jagodami i dwóch kubeczkach rosołu instant, przeleciałem całe ultra bez kryzysów.
Warto było wcześniej jeść podwójne obiady
Jeszce jedna dla mnie bardzo istotna sprawa.
W tym samym hotelu nocował też Kuba @Svolken wraz ze swoja żoną.
Dzięki nim mam świetne fotki ze startu i mety, które się jeszcze pojawią.
Kuba też zapewnił mi "spokojną głowę" gdy zapytałem, czy w razie problemów nie zabierze mnie z jakiegoś miejsca, do którego oczywiście byłby dojazd autem.
Razem z żoną przyjechali też i czekali na mnie na mecie w Kudowie – oczywiście robiliśmy synchronizację telefoniczną
Takie wsparcie jest nieodzowne. Dziękuję bardzo
Dziękuję też pozostałym za wsparcie osobiste i słowne, na Whatsapp, na forum, itp.
***
Będę dziś pisał na raty, w miarę czasu
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
DFBG – Super Trail 130 km – POSZŁY KONIE
Autolapy w zegarku ustawiłem co 5km. Każda piątka w około godzinę dawała akurat limit 26 godzin.
Startowaliśmy 1h15min przed czasem i zgodnie z decyzją organizatorów mieliśmy nawet o tyle wydłużony limit na ukończenie.
Zakładałem optymistycznie, że jak dam radę zrobić to w 22h to będzie super, co najwyżej liczyłbym na urwanie kilku minut z tego. Jednak po zapaleniu krtani podchodziłem do tego z większą rezerwą. Postanowiłem biec bez żadnej presji na wynik. Słuchać tylko swojego organizmu i skupiać się na samym biegu.
W związku z tym w ogóle nie patrzyłem która jest godzina, nigdy na trasie nie wiedziałem ile już czasu biegnę, znałem tylko dystans. Mogłem to oczywiście sprawdzić ale serio tego nie robiłem.
Umówiłem się, że na punktach kontrolnych będę tylko dawał znać, że tam jestem i tak robiłem. Pisałem nawet jak nie było zasięgu, że jestem i jaki to punkt. Telefon jak wskoczył w zasięg to sam wypychał wiadomość.
Niestety w czasie biegu nie odczytywałem również wiadomości, jedynie już pod koniec pisałem i czytałem synchronizując czas jaki mi może zostać na dotarcie: w sensie, że jestem na ostatnim punkcie kontrolnym, z niego mam jeszcze prawie 19km, odezwę się jak będzie 10km do mety.
Tarczę w zegarku najczęściej miałem ustawioną na polu „ClimbPro” czyli pokazującym dane wzniesień a jak trzeba było to przewijałem na mapę.
16:45 mamy zaplanowany start rotacyjny. Każdy startuje co 10s.
Przed jeszcze foto pamiątkowe:
Od przodu: ja i Sławek, z tyłu: Łukasz @Jan123 i Kuba @Svolken. Foto zrobiła żona Kuby.
No i lecimy.
Co w sumie też istotne to na starcie czułem się dobrze, zarówno fizycznie jak i psychicznie.
Sama trasa startu w Lądku została lekko zmieniona. Trzeba pokonać trochę schodów i znajdujemy się w lesie:
* foto z sieci, autor jak widać
Skalna Brama zaraz za Trojakiem:
Gdzieś 6-7km:
Czernik 832 m n.p.m.
Pierwszy punkt kontrolny jest na 9tym km na Przełęczy Gierałtowskiej, tam jest sama woda do picia.
Uzupełniłem tu tylko softflaski wodą do maksymalnego poziomu.
Następny punkt będzie dopiero za 26 km.
Tu jeszcze trzymamy się razem z kolegą Sławkiem. Dodam, że kijki mam złożone i spięte do kamizelki. Wyciągnę je dopiero za 35km, przed podejściem na Śnieżnik.
Orlicka Kopa 837 m – około 12sty km
Troszkę wcześniej Sławek postanowił zwolnić i lecieć swoim tempem.
Pasieczna 928m – około 17sty km
Jednak od około 15-stego km zaczynam się coś źle żołądkowo czuć, ale jest to takie dziwne uczucie jakby coś mi tam naciskało i czasami słabość powodowało, aż mi się ciemno przed oczami robiło. Trochę się zaniepokoiłem. Lekko luzuję i lecę dalej.
Niespodziewanie za chwilę doganiam kolegę Marcina ze Szczecina, który biegnie wraz a Anią – koleżanką z Wrocławia. Znamy się z poprzednich edycji DFBG w tym z Marcinem poznaliśmy się w Lądku pomimo, że jesteśmy z tego samego miasta
W zeszłym roku oni razem biegli KBL 110km i ukończyli go z bardzo dobrym wynikiem 15h21min. Marcin w zeszłym roku biegł też UTMB. W tym roku w Lądku lecieli 240km ale nie spodziewałem się ich dogonić.
Ania miała jakiś kryzys na tym etapie, w sumie podobnie jak ja. Kazała Marcinowi lecieć swoje, nie chciała juz go hamować.
Marcin zapytał mnie, czy chcę do Kudowy lecieć z nim na wynik 20 godzin. Zaśmiałem się i powiedziałem, że jak dam radę w 22 to będzie dobrze. Powiedział bym opiekował się Anią i poleciał.
Smrek – 1107 m – Przełęcz u Trzech Granic – Ania przede mną
Walczyłem ze swoim kryzysem ale jakoś się Ani trzymałem.
Wkurzało nas tam błoto ale to i tak nie było źle oceniając całą trasę
Okolice 23ciego km
Za chwilę doganiamy Marcina, który chyba sobie zrobił przerwę na sikanie
Ania się już trochę odblokowała i cisnęła, ja jakoś się trzymałem.
Biegniemy już wszyscy razem.
Rudawiec – 1112m
Słońce powoli pięknie maluje niebo:
Za chwilę będziemy musieli wyciągnąć czołówki.
Żołądek mi odpuścił przed punktem kontrolnym. Odżywam.
Na 35km na Przełęczy Płoszczyna mamy w końcu kolejny punkt kontrolno-odżywczy.
Jestem tam po około 4h54min. Widzę to teraz po międzyczasach, tak jak pisałem nie kontrolowałem tego i nie sprawdzałem w trakcie.
Uzupełniliśmy płyny na punkcie, były tam słodycze i chyba owoce do zjedzenia (arbuz i pomarańcza).
Poprosiłem Anię by mi z plecaka wyciągnęła kabanosy, nie mogła znaleźć. Zdjąłem go i sam zacząłem szukać i niestety ale okazało się, że ich nie zabrałem, miałem też słone precelki, których nie zapakowałem. No niestety. Trzeba lecieć dalej. Wyciągam kijki bo zaczyna się etap ze Śnieżnikiem.
Śnieżnik będziemy mieli na około 43,5 km a kolejny punkt odżywczy będzie na 50tym km.
Zdjęć już w nocy nie robiłem, bo trzeba było bardzo uważać w czasie biegu a i w ciemnościach to nie za bardzo da się coś na szybko zrobić.
Podejście na 1426 m było bardzo męczące. Woda, błoto, ślisko i przed samym szczytem błota całe tony. Grzęzło się na potęgę. Kilka razy walczyłem by wyciągnąć kijek.
Była też mgła ale o dziwo nie było mi zimno. Miałem na sobie to co w czasie startu a jedynie rękawki zaciągnąłem. Miałem kurtkę ochronną przed wiatrem a w razie co i przeciwdeszczową ale nie musiałem ich nakładać.
Ze Śnieżnika zbiega się w stronę schroniska po kamienistym podłożu. Trzeba tam bardzo uważać.
Zaraz za schroniskiem leci się w dół do Międzygórza. Kamień goni kamień, trzeba uważać. Jest trochę błota i sporo różnych wystających przeszkód.
Kolejny punkt zaraz za 50tym km zaliczam z czasem 7h27min.
Uzupełniamy płyny, wcinamy kolejne słodkie. Marcin twierdzi, że ten odcinek do kolejnego punktu, już przepaka, nie będzie zły. Trochę się jedynie bałem o całe przemoczone stopy.
Nikt by nie zgadł jakie buty miałem na sobie
W Międzygórzu zaczynamy kolejną wspinaczkę, początkowo jest urokliwe miejsce i wchodzenie po schodach. Idziemy na Górę Igliczną.
Za tym murkiem był ostry nawrót i asfaltowy zbieg i tu za chwile popełniliśmy mały błąd.
Ze 100-150m zbiegliśmy w dół asfaltem a trak skręcał lasem w lewo.
Marcin szybko załapał, że źle lecimy i w sumie dużo to nas nie kosztowało. Przed nami pobiegły w dół jeszcze dwie osoby, też je zawróciliśmy.
Później pamiętam, że długo biegliśmy przez mokre łąki.
Po drodze była mała miejscowość Wilkanów.
Do przepaku w Długopolu był zbieg, nie pamiętam dokładnie nawierzchni ale musiała być w miarę niezła bo mnie tam poniosło.
Mając bez mała 70km w nogach, odcinek prawie 3km pokonałem średnim tempem 3:50:
Zbiegałem tam sam, Ania i Marcin zostali zdecydowanie z tyłu. Przewinąłem ekran na mapę, bo się bałem, że przegapię trasę. Na polu mapy jest tempo i jak zobaczyłem, że mam 3:50 to aż się sam siebie przestraszyłem. W tym momencie to tempo było jednak dla mnie komfortowe. Sztuczne spowalnianie powodowało już pobolewanie czwórek.
Jeszcze przed przepakiem zatrzymałem się i poczekałem na Anię i Marcina.
Punkt kontrolny na 68km zaliczony w 9h58min. Dodam, że maty pomiarowe były chyba w większości za punktami odżywczymi i ten czas obejmuje przerwę na punkcie. Tak na pewno było w Długopolu.
Tu spędziliśmy około 30-35min.
Zmieniłem buty, koszulkę, spodenki, czapeczkę, skarpetki.
Stopy wycierałem nawilżanymi chusteczkami.
Do przepaka schowałem kurteczkę przeciwwietrzną a zostawiłem sobie tylko przeciwdeszczową.
Czołówkę musiałem jeszcze zabrać bo było ciemno.
Jedzenie na przepaku to dramat jak i wszędzie: słodycze.
Po ogarnięciu przepaka, zatankowałem do pełna softflaski i coś tam podjadłem na szybko słodkiego.
Nagle zaczęło mnie telepać z zimna. Szybka akcja i wyciągnąłem kurtkę przeciwdeszczową.
Jest trochę grubsza i to była moja dobra decyzja, że ją zostawiłem.
Wszyscy się tam ubierali cieplej. Przebieraliśmy się w jakimś budynku. Organizm się schłodził i dało to nam nagle po kościach jak wyszliśmy na zewnątrz.
Dodam, że na tym etapie nie chciałem zmieniać butów. Zamierzałem przebiec w Hokach cały dystans, no ale niestety były całe przemoczone i upier...one błotem.
Ruszyliśmy na Spaloną.
Po drodze trzeba było się wspinać na Jagodną – 977m.
Czułem się dobrze i od Długopola zacząłem odchodzić Ani i Marcinowi. Dalszą trasę pokonywałem już sam, czasami przez krótki odcinek z kimś napotkanym się pogadało.
Połowa drogi za mną.
C.D.N.
Autolapy w zegarku ustawiłem co 5km. Każda piątka w około godzinę dawała akurat limit 26 godzin.
Startowaliśmy 1h15min przed czasem i zgodnie z decyzją organizatorów mieliśmy nawet o tyle wydłużony limit na ukończenie.
Zakładałem optymistycznie, że jak dam radę zrobić to w 22h to będzie super, co najwyżej liczyłbym na urwanie kilku minut z tego. Jednak po zapaleniu krtani podchodziłem do tego z większą rezerwą. Postanowiłem biec bez żadnej presji na wynik. Słuchać tylko swojego organizmu i skupiać się na samym biegu.
W związku z tym w ogóle nie patrzyłem która jest godzina, nigdy na trasie nie wiedziałem ile już czasu biegnę, znałem tylko dystans. Mogłem to oczywiście sprawdzić ale serio tego nie robiłem.
Umówiłem się, że na punktach kontrolnych będę tylko dawał znać, że tam jestem i tak robiłem. Pisałem nawet jak nie było zasięgu, że jestem i jaki to punkt. Telefon jak wskoczył w zasięg to sam wypychał wiadomość.
Niestety w czasie biegu nie odczytywałem również wiadomości, jedynie już pod koniec pisałem i czytałem synchronizując czas jaki mi może zostać na dotarcie: w sensie, że jestem na ostatnim punkcie kontrolnym, z niego mam jeszcze prawie 19km, odezwę się jak będzie 10km do mety.
Tarczę w zegarku najczęściej miałem ustawioną na polu „ClimbPro” czyli pokazującym dane wzniesień a jak trzeba było to przewijałem na mapę.
16:45 mamy zaplanowany start rotacyjny. Każdy startuje co 10s.
Przed jeszcze foto pamiątkowe:
Od przodu: ja i Sławek, z tyłu: Łukasz @Jan123 i Kuba @Svolken. Foto zrobiła żona Kuby.
No i lecimy.
Co w sumie też istotne to na starcie czułem się dobrze, zarówno fizycznie jak i psychicznie.
Sama trasa startu w Lądku została lekko zmieniona. Trzeba pokonać trochę schodów i znajdujemy się w lesie:
* foto z sieci, autor jak widać
Skalna Brama zaraz za Trojakiem:
Gdzieś 6-7km:
Czernik 832 m n.p.m.
Pierwszy punkt kontrolny jest na 9tym km na Przełęczy Gierałtowskiej, tam jest sama woda do picia.
Uzupełniłem tu tylko softflaski wodą do maksymalnego poziomu.
Następny punkt będzie dopiero za 26 km.
Tu jeszcze trzymamy się razem z kolegą Sławkiem. Dodam, że kijki mam złożone i spięte do kamizelki. Wyciągnę je dopiero za 35km, przed podejściem na Śnieżnik.
Orlicka Kopa 837 m – około 12sty km
Troszkę wcześniej Sławek postanowił zwolnić i lecieć swoim tempem.
Pasieczna 928m – około 17sty km
Jednak od około 15-stego km zaczynam się coś źle żołądkowo czuć, ale jest to takie dziwne uczucie jakby coś mi tam naciskało i czasami słabość powodowało, aż mi się ciemno przed oczami robiło. Trochę się zaniepokoiłem. Lekko luzuję i lecę dalej.
Niespodziewanie za chwilę doganiam kolegę Marcina ze Szczecina, który biegnie wraz a Anią – koleżanką z Wrocławia. Znamy się z poprzednich edycji DFBG w tym z Marcinem poznaliśmy się w Lądku pomimo, że jesteśmy z tego samego miasta
W zeszłym roku oni razem biegli KBL 110km i ukończyli go z bardzo dobrym wynikiem 15h21min. Marcin w zeszłym roku biegł też UTMB. W tym roku w Lądku lecieli 240km ale nie spodziewałem się ich dogonić.
Ania miała jakiś kryzys na tym etapie, w sumie podobnie jak ja. Kazała Marcinowi lecieć swoje, nie chciała juz go hamować.
Marcin zapytał mnie, czy chcę do Kudowy lecieć z nim na wynik 20 godzin. Zaśmiałem się i powiedziałem, że jak dam radę w 22 to będzie dobrze. Powiedział bym opiekował się Anią i poleciał.
Smrek – 1107 m – Przełęcz u Trzech Granic – Ania przede mną
Walczyłem ze swoim kryzysem ale jakoś się Ani trzymałem.
Wkurzało nas tam błoto ale to i tak nie było źle oceniając całą trasę
Okolice 23ciego km
Za chwilę doganiamy Marcina, który chyba sobie zrobił przerwę na sikanie
Ania się już trochę odblokowała i cisnęła, ja jakoś się trzymałem.
Biegniemy już wszyscy razem.
Rudawiec – 1112m
Słońce powoli pięknie maluje niebo:
Za chwilę będziemy musieli wyciągnąć czołówki.
Żołądek mi odpuścił przed punktem kontrolnym. Odżywam.
Na 35km na Przełęczy Płoszczyna mamy w końcu kolejny punkt kontrolno-odżywczy.
Jestem tam po około 4h54min. Widzę to teraz po międzyczasach, tak jak pisałem nie kontrolowałem tego i nie sprawdzałem w trakcie.
Uzupełniliśmy płyny na punkcie, były tam słodycze i chyba owoce do zjedzenia (arbuz i pomarańcza).
Poprosiłem Anię by mi z plecaka wyciągnęła kabanosy, nie mogła znaleźć. Zdjąłem go i sam zacząłem szukać i niestety ale okazało się, że ich nie zabrałem, miałem też słone precelki, których nie zapakowałem. No niestety. Trzeba lecieć dalej. Wyciągam kijki bo zaczyna się etap ze Śnieżnikiem.
Śnieżnik będziemy mieli na około 43,5 km a kolejny punkt odżywczy będzie na 50tym km.
Zdjęć już w nocy nie robiłem, bo trzeba było bardzo uważać w czasie biegu a i w ciemnościach to nie za bardzo da się coś na szybko zrobić.
Podejście na 1426 m było bardzo męczące. Woda, błoto, ślisko i przed samym szczytem błota całe tony. Grzęzło się na potęgę. Kilka razy walczyłem by wyciągnąć kijek.
Była też mgła ale o dziwo nie było mi zimno. Miałem na sobie to co w czasie startu a jedynie rękawki zaciągnąłem. Miałem kurtkę ochronną przed wiatrem a w razie co i przeciwdeszczową ale nie musiałem ich nakładać.
Ze Śnieżnika zbiega się w stronę schroniska po kamienistym podłożu. Trzeba tam bardzo uważać.
Zaraz za schroniskiem leci się w dół do Międzygórza. Kamień goni kamień, trzeba uważać. Jest trochę błota i sporo różnych wystających przeszkód.
Kolejny punkt zaraz za 50tym km zaliczam z czasem 7h27min.
Uzupełniamy płyny, wcinamy kolejne słodkie. Marcin twierdzi, że ten odcinek do kolejnego punktu, już przepaka, nie będzie zły. Trochę się jedynie bałem o całe przemoczone stopy.
Nikt by nie zgadł jakie buty miałem na sobie
W Międzygórzu zaczynamy kolejną wspinaczkę, początkowo jest urokliwe miejsce i wchodzenie po schodach. Idziemy na Górę Igliczną.
Za tym murkiem był ostry nawrót i asfaltowy zbieg i tu za chwile popełniliśmy mały błąd.
Ze 100-150m zbiegliśmy w dół asfaltem a trak skręcał lasem w lewo.
Marcin szybko załapał, że źle lecimy i w sumie dużo to nas nie kosztowało. Przed nami pobiegły w dół jeszcze dwie osoby, też je zawróciliśmy.
Później pamiętam, że długo biegliśmy przez mokre łąki.
Po drodze była mała miejscowość Wilkanów.
Do przepaku w Długopolu był zbieg, nie pamiętam dokładnie nawierzchni ale musiała być w miarę niezła bo mnie tam poniosło.
Mając bez mała 70km w nogach, odcinek prawie 3km pokonałem średnim tempem 3:50:
Zbiegałem tam sam, Ania i Marcin zostali zdecydowanie z tyłu. Przewinąłem ekran na mapę, bo się bałem, że przegapię trasę. Na polu mapy jest tempo i jak zobaczyłem, że mam 3:50 to aż się sam siebie przestraszyłem. W tym momencie to tempo było jednak dla mnie komfortowe. Sztuczne spowalnianie powodowało już pobolewanie czwórek.
Jeszcze przed przepakiem zatrzymałem się i poczekałem na Anię i Marcina.
Punkt kontrolny na 68km zaliczony w 9h58min. Dodam, że maty pomiarowe były chyba w większości za punktami odżywczymi i ten czas obejmuje przerwę na punkcie. Tak na pewno było w Długopolu.
Tu spędziliśmy około 30-35min.
Zmieniłem buty, koszulkę, spodenki, czapeczkę, skarpetki.
Stopy wycierałem nawilżanymi chusteczkami.
Do przepaka schowałem kurteczkę przeciwwietrzną a zostawiłem sobie tylko przeciwdeszczową.
Czołówkę musiałem jeszcze zabrać bo było ciemno.
Jedzenie na przepaku to dramat jak i wszędzie: słodycze.
Po ogarnięciu przepaka, zatankowałem do pełna softflaski i coś tam podjadłem na szybko słodkiego.
Nagle zaczęło mnie telepać z zimna. Szybka akcja i wyciągnąłem kurtkę przeciwdeszczową.
Jest trochę grubsza i to była moja dobra decyzja, że ją zostawiłem.
Wszyscy się tam ubierali cieplej. Przebieraliśmy się w jakimś budynku. Organizm się schłodził i dało to nam nagle po kościach jak wyszliśmy na zewnątrz.
Dodam, że na tym etapie nie chciałem zmieniać butów. Zamierzałem przebiec w Hokach cały dystans, no ale niestety były całe przemoczone i upier...one błotem.
Ruszyliśmy na Spaloną.
Po drodze trzeba było się wspinać na Jagodną – 977m.
Czułem się dobrze i od Długopola zacząłem odchodzić Ani i Marcinowi. Dalszą trasę pokonywałem już sam, czasami przez krótki odcinek z kimś napotkanym się pogadało.
Połowa drogi za mną.
C.D.N.
Ostatnio zmieniony 23 lip 2020, 09:34 przez keiw, łącznie zmieniany 1 raz.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
DFBG – Super Trail 130 km – SPALONA – uda też
Trasę: Jagodna-Spalona-Lasówka znałem z wizyty u Ani. Wiedziałem, że na Jagodną czeka mnie długie ale dobre podejście.
Z rozpiski wynikało, że w Spalonej będzie w końcu jakiś ciepły posiłek, wywiad na trasie doniósł, że co roku mają tam pierożki z jagodami. Potrzebowałem coś po prostu zjeść.
Powoli zaczynało świtać.
Droga na Jagodną:
Czołówkę można było już wyłączyć, ale nie wiem czemu jej wtedy nie zdjąłem
Już prawie na szczycie:
I w końcu na horyzoncie znajoma wieża widokowa na Jagodnej, uff – 79,5km:
Pamiętam jak ze Sławkiem wbiegliśmy na tą górę i popylaliśmy nieźle do Spalonej. Teren na początku lekko faluje.
Tym razem o „popylaniu” nie ma mowy Uda już palą, zmęczenie po nocy i jeść sie chce.
Pogoda i widoki wynagradzają ten etap:
Do punktu w Spalonej -84ty km, docieram po 12h53min.
Spędzam tu kilka minut. Zjadam porcję pysznych pierożków z jagodami polanych śmietaną. Zapijam to rosołkiem instant i to dwoma kubkami, a co nie wolno?
Opycham się owocami, tankuję softflaski.
Dodam, że praktycznie od mety „tasuję się” na trasie z Tomkiem Nowaczykiem, który biegnie na 240km. Z wyników wiem, że ten bieg ukończył w 48h34min więc jestem pełen podziwu i gratuluję wyniku.
Tomek też stał za mną jak odbieraliśmy pakiety
Ruszam z punktu. Teraz do Lasówki trasę znam. Zaraz na początku czeka mnie głupie miejsce. Kawałeczek asfaltu i na zboczu trzeba pokonać barierę energochłonną. Ciężko podnieść i przełożyć nogi Po tym jest ostry zbieg wzdłuż stoku narciarskiego.
Wiem, że do Lasówki czeka mnie sporo biegania po drobnych kamieniach. Altry niestety mają mniejszą amortyzację a stopy już palą – przemoczone, wyklepane.
Nie ma zmiłuj, nie poddam się tak łatwo.
Do setnego kilometra trzy kolejne piątki wpadną w okolicach 40 minut każda, co na tym etapie jest bardzo dobrym wynikiem.
Obiegając Lasówkę robię kilka fotek i chowam w końcu kurtkę.
Tu jeszcze przed zdjęciem kurtki i foto nóg zrobione zupełnie przypadkowo
Z pól Lasówki docieramy do asfaltowej drogi pożarowej i biegniemy nią spory odcinek na Zieleniec.
Trasa faluje ale na lekkich podbiegach lepiej się czuję niż na zbiegach.
Zmęczony, ale nie wybieram tu samych ładnych fotek.
Przed samym Zieleńcem trasa nagle skręca w zajebisty zbieg
Zaciskam zęby, pośladki i jakoś złażę na dół.
Na dole pika kolejna piątka czyli mam 100km za sobą. Zerkam na tarczę zegarka i widzę co mnie czeka:
Ponad 400m w górę na prawie 5km. Początek jest błotnisty z płynącą wodą. Obok szum potoków.
Pojawiają się wyciągi narciarskie.
Przy jakiejś inwestycji docieram do asfaltówki:
Tam już widzę kolejny punkt kontrolny w Zieleńcu na 103cim km.
Mata rejestruje mnie z czasem 15h52min.
Jestem w połowie górki a zjeść trzeba. Są kanapki na pieczywie tostowym, z serem i szynką.
Jedną zjadłem a jedną zabrałem na wynos. Reszta standard. Coś tam podgryzłem, uzupełniłem softflaski. Jadłem też arbuzy i pomarańcze. W wodzie rozpuściłem sobie elektrolity a dodatkowo łyknąłem tabletkę z magnezem +B6.
Ruszyłem, wchodząc nadal pod górę, zjadłem jakoś zabranego tosta (powiedzmy, że tosta) i popstrykałem fotki.
„...gdzieś na szczycie góry, wszyscy razem spotkamy się...”
Tu było pełno traw, jagodzin. Teren trochę mokry i miejscami błotnisty, ale nie wspominam tego źle.
Orlica – 1084 m
Sołtysia Kopa – miejsce gdzie był kolega @RMC
Gdzieś lekko niżej – 110km:
Na ostatni przed metą punkt w Jamrozowej Polanie na 113km docieram po 17h32min.
Standardowy zestaw uzupełniania płynów, zjedzenie owoców i czegoś słodkiego.
Przed wejściem na obiekt i go opuszczając, musiałem przepuścić śmigających zawodników biathloniści? na nartorolkach. Są tam specjalne tory.
Zbiegam wolniutko do Duszniki-Zdrój.
Na zbiegu dostaję silnego bólu w odcinku lędźwiowym kręgosłupa. Jest to takie pierwsze uderzenie, nagłe. Dobrze, że mam kijki. Nie mogę się ruszyć, czekam. Po chwili to mija.
Trochę zaniepokojony docieram do miasta.
C.D.N.
Trasę: Jagodna-Spalona-Lasówka znałem z wizyty u Ani. Wiedziałem, że na Jagodną czeka mnie długie ale dobre podejście.
Z rozpiski wynikało, że w Spalonej będzie w końcu jakiś ciepły posiłek, wywiad na trasie doniósł, że co roku mają tam pierożki z jagodami. Potrzebowałem coś po prostu zjeść.
Powoli zaczynało świtać.
Droga na Jagodną:
Czołówkę można było już wyłączyć, ale nie wiem czemu jej wtedy nie zdjąłem
Już prawie na szczycie:
I w końcu na horyzoncie znajoma wieża widokowa na Jagodnej, uff – 79,5km:
Pamiętam jak ze Sławkiem wbiegliśmy na tą górę i popylaliśmy nieźle do Spalonej. Teren na początku lekko faluje.
Tym razem o „popylaniu” nie ma mowy Uda już palą, zmęczenie po nocy i jeść sie chce.
Pogoda i widoki wynagradzają ten etap:
Do punktu w Spalonej -84ty km, docieram po 12h53min.
Spędzam tu kilka minut. Zjadam porcję pysznych pierożków z jagodami polanych śmietaną. Zapijam to rosołkiem instant i to dwoma kubkami, a co nie wolno?
Opycham się owocami, tankuję softflaski.
Dodam, że praktycznie od mety „tasuję się” na trasie z Tomkiem Nowaczykiem, który biegnie na 240km. Z wyników wiem, że ten bieg ukończył w 48h34min więc jestem pełen podziwu i gratuluję wyniku.
Tomek też stał za mną jak odbieraliśmy pakiety
Ruszam z punktu. Teraz do Lasówki trasę znam. Zaraz na początku czeka mnie głupie miejsce. Kawałeczek asfaltu i na zboczu trzeba pokonać barierę energochłonną. Ciężko podnieść i przełożyć nogi Po tym jest ostry zbieg wzdłuż stoku narciarskiego.
Wiem, że do Lasówki czeka mnie sporo biegania po drobnych kamieniach. Altry niestety mają mniejszą amortyzację a stopy już palą – przemoczone, wyklepane.
Nie ma zmiłuj, nie poddam się tak łatwo.
Do setnego kilometra trzy kolejne piątki wpadną w okolicach 40 minut każda, co na tym etapie jest bardzo dobrym wynikiem.
Obiegając Lasówkę robię kilka fotek i chowam w końcu kurtkę.
Tu jeszcze przed zdjęciem kurtki i foto nóg zrobione zupełnie przypadkowo
Z pól Lasówki docieramy do asfaltowej drogi pożarowej i biegniemy nią spory odcinek na Zieleniec.
Trasa faluje ale na lekkich podbiegach lepiej się czuję niż na zbiegach.
Zmęczony, ale nie wybieram tu samych ładnych fotek.
Przed samym Zieleńcem trasa nagle skręca w zajebisty zbieg
Zaciskam zęby, pośladki i jakoś złażę na dół.
Na dole pika kolejna piątka czyli mam 100km za sobą. Zerkam na tarczę zegarka i widzę co mnie czeka:
Ponad 400m w górę na prawie 5km. Początek jest błotnisty z płynącą wodą. Obok szum potoków.
Pojawiają się wyciągi narciarskie.
Przy jakiejś inwestycji docieram do asfaltówki:
Tam już widzę kolejny punkt kontrolny w Zieleńcu na 103cim km.
Mata rejestruje mnie z czasem 15h52min.
Jestem w połowie górki a zjeść trzeba. Są kanapki na pieczywie tostowym, z serem i szynką.
Jedną zjadłem a jedną zabrałem na wynos. Reszta standard. Coś tam podgryzłem, uzupełniłem softflaski. Jadłem też arbuzy i pomarańcze. W wodzie rozpuściłem sobie elektrolity a dodatkowo łyknąłem tabletkę z magnezem +B6.
Ruszyłem, wchodząc nadal pod górę, zjadłem jakoś zabranego tosta (powiedzmy, że tosta) i popstrykałem fotki.
„...gdzieś na szczycie góry, wszyscy razem spotkamy się...”
Tu było pełno traw, jagodzin. Teren trochę mokry i miejscami błotnisty, ale nie wspominam tego źle.
Orlica – 1084 m
Sołtysia Kopa – miejsce gdzie był kolega @RMC
Gdzieś lekko niżej – 110km:
Na ostatni przed metą punkt w Jamrozowej Polanie na 113km docieram po 17h32min.
Standardowy zestaw uzupełniania płynów, zjedzenie owoców i czegoś słodkiego.
Przed wejściem na obiekt i go opuszczając, musiałem przepuścić śmigających zawodników biathloniści? na nartorolkach. Są tam specjalne tory.
Zbiegam wolniutko do Duszniki-Zdrój.
Na zbiegu dostaję silnego bólu w odcinku lędźwiowym kręgosłupa. Jest to takie pierwsze uderzenie, nagłe. Dobrze, że mam kijki. Nie mogę się ruszyć, czekam. Po chwili to mija.
Trochę zaniepokojony docieram do miasta.
C.D.N.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
DFBG – Super Trail 130 km – DO METY
Przetruchtałem sobie przez Duszniki-Zdrój. Zaniepokojony plecami jakoś nie myślałem o wyciągnięciu aparatu. Po mieście kręciło się już trochę ludzi. Część patrzyła z zainteresowaniem a inni dopingowali.
Przez kamienisty rynek przechodziłem, nie chciałem biec po wystającej kostce.
Z jednego ze sklepów wyszedł z napojem energetycznym w dłoni, jeden z zawodników z dystansu 240km. Niestety nie pamiętam nr startowego. Trochę się razem trzymaliśmy i rozmawialiśmy.
Naświetlił mi dość dokładnie co mnie czeka w końcowej części trasy.
Powoli truchtaliśmy pod górę. Teren falował. Oczywiście podejścia mnie cieszyły
Na zbiegach głowa kazała nogom truchtać a one się słuchały.
Trochę za Dusznikami, okolica góry Grzywacz 733m – około 121km:
Przed tą górą, spotkany kolega, który jest tu z tyłu, mnie ostrzegał, że będzie ciężka – Grodczyn 803m:
Prawdę mówiąc wlazłem tam bez problemu i zacząłem się już od spotkanego kolegi oddalać, nawet na zbiegach. Zapewne zluzował bo on był zaledwie w połowie swojego dystansu.
Troszkę dalej, na zbiegu w stronę Lewina Kłodzkiego:
Zalane przejście pod wiaduktem w okolicy Lewina Kłodzkiego, lekko nie było
Gdzieś w tym miejscu zadzwoniłem do Kuby i poinformowałem go, że zostało mi do mety około 10km.
126sty km:
Kolejny raz zawisłem na kijkach z bólem kręgosłupa. Po chwili to przeszło.
Gdzieś w tej okolicy złapał mnie na chwilę pierwszy i jedyny deszcz w czasie biegu. W ogóle mi to nie przeszkadzało.
Za Dańczowem do Jerzykowic Wielkich było chyba już ostatnie wkurzające podejście
Na szczęście krótkie.
W pobliżu Jerzykowic Wielkich:
No i pokonywanie ogrodzenia drabinką z obu stron: trzeba było wejść na nią i zejść kolejną po drugiej stronie mając 130km w nogach :-D
No i końcóweczka:
W Kudowie, lecąc już do Parku Zdrojowego złapałem, niestety kolejną ale już i ostatnią w tym bym biegu, stopklatkę – cholerny ból.
Na mecie czekał na mnie już Kuba z żoną, którzy tam mnie przywitali, zrobili kilka fotek i zabrali do Lądka.
I to zdjęcie muszę dać, szarpały tu już mną duże emocje:
Dostałem medal, oddałem chipa. Zjadłem trochę owoców. Po tym doprowadziłem się do małego porządku: obmywając się z syfu i przebierając w nowe ciuchy i buty.
Nie wiedziałem do końca która jest godzina i jaki mam wynik. Podczas rozmowy z Kubą dopiero sprawdziłem w zegarku i nie mogłem uwierzyć.
Oficjalny wynik to 20h31min16s - miejsce open 36 a miejsce M40 – 17.
Dopadło mnie zmęczenie, głowa wysłała sygnał, że to koniec. Powiedziałem Kubie, że jutro niestety nie pobiegnę Złotego Maratonu. Uda mnie już paliły, myślałem, że na stopach mam same pęcherze.
Ciężko mi było wsiąść do samochodu.
Kuba jeszcze nie zdążył odebrać swojego pakietu, miał też upoważnienie na odbiór mojego.
Stwierdziłem, że pojedziemy razem po pakiety, odbiorę swój ale bez chipa, bo to nie ma sensu.
Zdaje się, że już w aucie zacząłem zmieniać zdanie.
Dokładnie nie pamiętam. Pojechaliśmy do hotelu, wykąpałem się, przebrałem ponownie. Wypiliśmy kawę i pojechaliśmy po pakiety i coś zjeść. Był to mój pierwszy porządny posiłek od kilkunastu godzin.
Odebraliśmy po tym pakiety, ja wziąłem cały komplet ale zaznaczyłem, że w razie co oddam chipa rano w sobotę.
Kolega Sławek oraz Ania z Marcinem zakończyli swoje biegi również w Kudowie.
Karty jak zawsze rozdawała pogoda. Niestety sytuacja z covid19 spowodowała, że punkty żywieniowe były po prostu słabe.
Jeśli ktoś miał swój support (ktoś wspierający z autem) i na trasie mógł skorzystać z dodatkowych posiłków, możliwości odświeżenia się itp., to na tym dużo zyskiwał.
***
Jeszcze (może jutro) będzie raczej krótka relacja ze Złotego Maratonu
Przetruchtałem sobie przez Duszniki-Zdrój. Zaniepokojony plecami jakoś nie myślałem o wyciągnięciu aparatu. Po mieście kręciło się już trochę ludzi. Część patrzyła z zainteresowaniem a inni dopingowali.
Przez kamienisty rynek przechodziłem, nie chciałem biec po wystającej kostce.
Z jednego ze sklepów wyszedł z napojem energetycznym w dłoni, jeden z zawodników z dystansu 240km. Niestety nie pamiętam nr startowego. Trochę się razem trzymaliśmy i rozmawialiśmy.
Naświetlił mi dość dokładnie co mnie czeka w końcowej części trasy.
Powoli truchtaliśmy pod górę. Teren falował. Oczywiście podejścia mnie cieszyły
Na zbiegach głowa kazała nogom truchtać a one się słuchały.
Trochę za Dusznikami, okolica góry Grzywacz 733m – około 121km:
Przed tą górą, spotkany kolega, który jest tu z tyłu, mnie ostrzegał, że będzie ciężka – Grodczyn 803m:
Prawdę mówiąc wlazłem tam bez problemu i zacząłem się już od spotkanego kolegi oddalać, nawet na zbiegach. Zapewne zluzował bo on był zaledwie w połowie swojego dystansu.
Troszkę dalej, na zbiegu w stronę Lewina Kłodzkiego:
Zalane przejście pod wiaduktem w okolicy Lewina Kłodzkiego, lekko nie było
Gdzieś w tym miejscu zadzwoniłem do Kuby i poinformowałem go, że zostało mi do mety około 10km.
126sty km:
Kolejny raz zawisłem na kijkach z bólem kręgosłupa. Po chwili to przeszło.
Gdzieś w tej okolicy złapał mnie na chwilę pierwszy i jedyny deszcz w czasie biegu. W ogóle mi to nie przeszkadzało.
Za Dańczowem do Jerzykowic Wielkich było chyba już ostatnie wkurzające podejście
Na szczęście krótkie.
W pobliżu Jerzykowic Wielkich:
No i pokonywanie ogrodzenia drabinką z obu stron: trzeba było wejść na nią i zejść kolejną po drugiej stronie mając 130km w nogach :-D
No i końcóweczka:
W Kudowie, lecąc już do Parku Zdrojowego złapałem, niestety kolejną ale już i ostatnią w tym bym biegu, stopklatkę – cholerny ból.
Na mecie czekał na mnie już Kuba z żoną, którzy tam mnie przywitali, zrobili kilka fotek i zabrali do Lądka.
I to zdjęcie muszę dać, szarpały tu już mną duże emocje:
Dostałem medal, oddałem chipa. Zjadłem trochę owoców. Po tym doprowadziłem się do małego porządku: obmywając się z syfu i przebierając w nowe ciuchy i buty.
Nie wiedziałem do końca która jest godzina i jaki mam wynik. Podczas rozmowy z Kubą dopiero sprawdziłem w zegarku i nie mogłem uwierzyć.
Oficjalny wynik to 20h31min16s - miejsce open 36 a miejsce M40 – 17.
Dopadło mnie zmęczenie, głowa wysłała sygnał, że to koniec. Powiedziałem Kubie, że jutro niestety nie pobiegnę Złotego Maratonu. Uda mnie już paliły, myślałem, że na stopach mam same pęcherze.
Ciężko mi było wsiąść do samochodu.
Kuba jeszcze nie zdążył odebrać swojego pakietu, miał też upoważnienie na odbiór mojego.
Stwierdziłem, że pojedziemy razem po pakiety, odbiorę swój ale bez chipa, bo to nie ma sensu.
Zdaje się, że już w aucie zacząłem zmieniać zdanie.
Dokładnie nie pamiętam. Pojechaliśmy do hotelu, wykąpałem się, przebrałem ponownie. Wypiliśmy kawę i pojechaliśmy po pakiety i coś zjeść. Był to mój pierwszy porządny posiłek od kilkunastu godzin.
Odebraliśmy po tym pakiety, ja wziąłem cały komplet ale zaznaczyłem, że w razie co oddam chipa rano w sobotę.
Kolega Sławek oraz Ania z Marcinem zakończyli swoje biegi również w Kudowie.
Karty jak zawsze rozdawała pogoda. Niestety sytuacja z covid19 spowodowała, że punkty żywieniowe były po prostu słabe.
Jeśli ktoś miał swój support (ktoś wspierający z autem) i na trasie mógł skorzystać z dodatkowych posiłków, możliwości odświeżenia się itp., to na tym dużo zyskiwał.
***
Jeszcze (może jutro) będzie raczej krótka relacja ze Złotego Maratonu
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
DFBG – Złoty Maraton 45 km
Piątek - popołudnie.
Pakiet odebrany, odebrałem też worek przywieziony z przepaka.
Zacząłem ogarniać ciuchy i sprzęt by się rano za dużo nie motać. Ciężko było się ruszać, schylać i siadać
Nie spałem już od ponad 36 godzin.
Największy problem miałem z butami. Niestety, z domu zabrałem tylko dwie pary trailówek: Hoki i Altry. Hoki były całe uwalone w błocie i przemoczone. Altry trochę lepiej wyglądały. Mokre były doszczętnie ale nie miały na sobie tyle błota. Sporo biegu po trawach i chyba deszcz w końcówce, z lekka je zewnętrznie oczyściły z syfu.
Niestety co tu długo pisać, jedne i drugie jebały niesamowicie
Postanowiłem ogarnąć Altry.
Wymyłem wkładki, sznurowadła, obmyłem całe buty. Do środka zapakowałem papier toaletowy, by chłonął wilgoć.
Coś tam jeszcze delikatnie zjadłem ale nie za wiele. Nie chciałem dociążać żołądka a i nie miałem za bardzo ochoty na jedzenie.
Przed 22:00 dotarł do hotelu kolega Sławek, który finalnie też zakończył swój bieg w Kudowie.
Chwilę pogadaliśmy i położyłem się spać.
Było mi raz bardzo zimno a za chwilę zlewałem się potem. Na zmęczeniu sen był słaby.
Tak to wyglądało:
* słaba jakość, bo robiłem je na szybko zaraz po przebudzeniu
Body od czwartku spadło do 5% (poziom minimalny) i ani drgnęło po tej nocy i tak będzie do poniedziałku
Czy coś mnie rano bolało? Mogę napisać jedynie, że nie bolały mnie uszy i zęby
Jakoś się jednak ogarnąłem (kąpiel, ubranie się). Buty niestety były mokre i walące zgnilizną ale choć wkładki i sznurowadła wyschły
Zszedłem bokiem na dół po schodach, z drugiego piętra, by sobie zrobić śniadanie i wypić kawę.
Kuba też już krzątał się od piątej. Za chwilę miał dołączyć do nas Łukasz.
Zaplanowany start mieliśmy na 7:30.
***
Tu muszę wyjaśnić sam start w tym biegu.
Na biegi DFGB zapisywałem się w zeszłym roku jak tylko ruszyły zapisy. Od razu zapisywałem się na dwa dystanse 130 i 45 km.
Złoty Maraton był dla mnie opcją zapasową. Nie wiedziałem, czy uda mi się wystartować na 130 km.
Sprawy zdrowotne miały zadecydować jak to się potoczy.
W międzyczasie namówiłem do udziału w DFGB i biegu na dystansie 45km dwie koleżanki ze Szczecina, później Kubę a na koniec Łukasza. Łukasz jakoś długo zwlekał z decyzją i jak już był na tak, to musieliśmy jeszcze szukać noclegu
Jak widać zostałem niechcący „sprawcą tego zamieszania”
Już od jakiegoś czasu miałem na myśli, by pobiec, jak da radę, oba dystanse.
Zapewne za jakiś czas skusi mnie dystans 240km, więc byłoby to jakieś doświadczenie na tej drodze.
Złoty Maraton miało jeszcze biec troje moich znajomych, w tym Ania @Ask. Niestety sprawy im sie tak ułożyły, że Ania i jeden z kolegów nie mogli wziąć udziału w biegu.
Tyle wyjaśnień, wracamy do biegu.
***
W apce Stryd od jakiegoś czasu można planować sobie zawody. Złoty Maraton zaplanowałem sobie tak:
Nie planowałem nic innego jak tylko zmieścić się w limicie, który dla tego dystansu wynosił 9h ale dzięki temu, że startowaliśmy prawie 1,5h wcześniej, to o tyle decyzją organizatorów, mieliśmy wydłużony limit. Jednak chciałem zmieścić się w 9h.
Po 7:00 pojechaliśmy na miejsce startu do Lądka.
Zaczęło padać i trzeba było wyciągnąć kurtki przeciwdeszczowe.
Chwilkę schowaliśmy się pod namiotem, żona Kuby robiła nam na starcie fotki.
Ruszyliśmy w kierunku startu.
Koleżanki ze Szczecina jeszcze nie dojechały. Okazało się, że jedna z nich zapomniała zabrać z hotelu numeru startowego i musiały się wrócić. Przepuściliśmy trochę ludzi i poczekaliśmy na nie.
Wystartowałem o 7:38.
Początek biegu przez pierwsze, niecałe 5km, jest taki sam jaki miałem na 130km.
Dziś ten początek był bardziej ciężki. W tym dniu wszystko było dla mnie ciężkie ale piszę obiektywnie oceniając jakość podłoża.
Jak biegliśmy w czwartek, to trasa nie była za bardzo rozbiegana. Tym razem przebiegli nią już wszyscy uczestnicy biegów: 240,130, 68 oraz część 45 km, więc setki ludzi.
Lało i na zbiegu za ruinami Zamku Karpień po prostu był dramat: bardzo śliskie błoto zalegające na mokrych kamieniach a dodatkowo spływająca woda.
Nie jedna osoba tam skończyła na tyłku. Nie wiem czy ktoś się jeszcze wyglądem swoich butów przejmował
Ja już na starcie miałem mokre buty ale po tym miejscu to wszyscy byli sobie równi
***
Chciałem biec razem z dziewczynami i z Kubą. Niestety już od początku wiedziałem z czym muszę się mierzyć. Na podejściach bez problemów im odchodziłem a na zbiegach niestety miałem „spalone hamulce” i musiałem bardzo walczyć głową by przekonała uda do pracy. Sporo pomagały mi kijki.
Cisnąłem więc pod górki a człapałem z górek. Kuba ma do mnie trochę żal, że nie biegłem z nim tak jak powiedziałem, ale Kuba naprawdę tak bym nie dał rady.
Na każdym punkcie czekałem na Kubę i razem je przekraczaliśmy:
Łukaszowi gdzieś na Borówkowej kazałem lecieć swoje bo widziałem, że trzyma się dobrze i energia go roznosi, i poleciał
Z koleżankami tasowaliśmy się cały czas prawie do Złotego Stoku. Później zwolniły i skończyły trochę później co kosztowało ich przygarnięciem kolejnej ulewy
***
Na 10tym km na Przełęczy Lądeckiej mieliśmy pierwszy punkt kontrolny. Zjadłem same owoce, uzupełniłem picie. Tu jeszcze byliśmy wszyscy razem. Dziewczyny zrobiły nam fotkę:
Jak napisałem Łukasza roznosiła energia
Czekało nas w miarę dobre podejście na Borówkową 900m. Tu mijała nas z kamerką Magdalena Wilk. Zamieniliśmy kilka zdań. Próbowała chyba nowych sił w wideofilmowaniu w biegu
Trzeba było uważać, bo na Borówkową gnały już osoby z połówki. Od jakiegoś czasu pojawiły się też osoby z dystansu 68km i było na trasie całkiem tłoczno.
Na szczycie osoby biegnące połówkę skręcały w lewo a my lecieliśmy na wprost, granicą w kierunku Złotego Stoku.
W tym miejscu Krystian biegnący na 68km popełnił błąd i poleciał jak zawodnicy biegnący półmaraton
Jak ja biegłem to już tu stała koordynatorka.
Trasa do punktu w Złotym Stoku na 23cim km jakoś mi zleciała. Gdzieś za Borówkową, po prawie 3h w końcu przestało padać. Sporo tasowałem się z różnymi ludźmi: na podejściach ich śmigałem a na zbiegach oni mnie. Część osób motywowałem.
Dodam, że niestety miałem w tym biegu częste akcje z kręgosłupem, które zaczęły się już pod koniec biegu na 130km. Działało to niczym stopklatka. Stałem wsparty na kijkach i czekałem aż odpuści. Było tego całkiem sporo, może i z 20 razy na całej trasie.
Podążając w kierunku Złotego Stoku, gdzieś w pobliżu góry Kikoł 671m spotkałem znajome twarze, które kojarzyłem z biegów w Szczecinie, byli to Monika, Adam i Ewelina. Przywitałem się z nimi i trochę pogadaliśmy a dopiero gdzieś później się sobie przedstawiliśmy
Do samej mety ciągle się będziemy tasować.
Gorąco pozdrawiam te osoby, miło było Was spotkać na trasie
Widzę już w dole kopalnię w Złotym Stoku, za chwilę jest już Skalisko. Patrzę a tam znajoma, ze zdjęć, twarz Krystiana. Nie mogłem za bardzo uwierzyć, bo za nic mi to czasowo nie pasowało.
Zatrzymałem się i zapytałem „Krystian?”. Okazało się, że dobrze skojarzyłem. Krystian był chyba ze swoja ekipą, szybko powiedział, że pomylił trasę i skończył biec bo nie ma sensu. Pożyczyłem wszystkiego dobrego i poleciałem na drugi punkt kontrolny, który był trochę dalej przed pensjonatem Złoty Jar.
Na punkcie postanowiłem poczekać na Kubę.
Uzupełniłem softflaski, zjadłem owoce i pomidorki.
Miałem w plecaku suche skarpetki i postanowiłem je zmienić. Czekała mnie zaawansowana gimnastyka. Usiąść nie usiądę Poszło w miarę nieźle. W międzyczasie zauważyłem Kubę.
Niestety nie było dziewczyn. Trochę na tym etapie zwolniły. Sprawdziłem czas, jak stoimy względem limitu. Było trochę straty, ale wiedziałem, że teraz jakościowo czeka nas lepsza trasa i może uda się ją zniwelować.
Po ogarnięciu się ruszyliśmy w dalszą drogę.
Czekało nas długie podejście na Jawornik Wielki 872m z jednym mocnym, wrednym odcinkiem.
Powiedziałem Kubie, ze cisnę pod górę bo później zacznie się zły odcinek dla mnie: zbieg do Orłowca.
Na tym odcinku wyszło słońce, czasem było bardzo gorąco. Kurtkę przeciwdeszczową zdjąłem juz jakiś czas temu.
Męczyłem się na zejściu, uda paliły, dodatkowo w prawej stopie bolało mnie rozcięgno podeszwowe. Po tylu kilometrach i kamieniach to nic dziwnego.
Na chwilę, przed Orłowcem, dołączyła do nas trasa biegu 240 i 110 km.
W Orłowcu był ostatni punk odżywczy, tu standardowy zestaw: płyny plus owoce.
Kuba wpadł zaraz za mną.
Zostało nam około 11,5km z tego około 5km pod górę i 6km z góry a do 9h mamy około 2h5min.
Do zrobienia, bo trasa jest szeroka. Oby tylko nic nadzwyczajnego się nie przytrafiło.
Początek ruszamy razem. Ponownie mówię Kubie, że ja pod górkę cisnę bo na zbiegu będę musiał zwolnić.
Świeci trochę słonko, które jednak szybko gdzieś znika. Na tej trasie mnie to w sumie cieszy. Wiem, że jest sporo odkrytych przestrzeni i wolę nie pokonywać tego w słońcu.
Po drodze mijam sporo ludzi, którzy mnie śmignęli na zbiegu do Orłowca. Na pewno zrobią to ponownie za chwilę
Uff, jestem na górce. Pozostał tylko zbieg i kamienie, no i jeszcze raz ku..wa kamienie.
Nagle jeb. Ściana deszczu. Zaczyna mnie telepać z zimna i szybko sięgam po kurtkę. Jest mokra ale trochę mnie ogrzeje. Leje mocno, woda spływa zalewając kostki.
Muszę jednak przełamać wszystkie słabości na tym etapie bo czas się kurczy.
Marzę by dotrzeć do Lutyni i asfaltu, mam dość tych ostrych kamieni. Bieg po nich w strugach deszczu, mając zupełnie mokre stopy i już w sumie ponad 170km w nogach, nie jest spełnieniem marzeń. Pocieszam się, że są tu osoby, z którymi zaczynałem biec w czwartek wieczorem i mają one już prawie 240km w nogach. Nie ma co marudzić.
Doganiam ekipę poznanych biegaczy ze Szczecina. Trochę rozmawiamy. Na asfalcie składam już kijki.
Przestaje lać, ściągam kurtkę. Nie mogę się już zatrzymać, nie mogę bo to będzie boleć.
Zaczyna się lekki podbieg na asfalcie. Tempomat mam jednak zapięty.
Jest Lądek. Odcinek remontowanej drogi, słyszę już hałas z mety. Ostatnie metry lecę już tempem poniżej 5:00.
Przed wbiegnięciem na metę zakładam na szyję medal z dystansu 130km (schowany był w pasie biegowym) i wbiegam, zupełnie zasłużenie z nim na metę.
Czas 08:44:48 – prawie pokrywa się z tym co zaplanowałem sobie kilka tygodni wcześniej w Stryd
Dostaję kolejny medal za Złoty Maraton.
Stoi tam Magdalena Wilk. Rozmawiamy przez chwilkę i robię wspólne foto.
Za chwilę wpada też poznana ekipa ze Szczecina i też załapujemy się na wspólną fotkę:
Dziękuję Wam za wspólną część biegu
10 min po mnie wbiega Kuba.
Czekają na nas na mecie Łukasz, który przybiegł już dawno i tym samym uciekł przed deszczem oraz żona Kuby.
Za chwilę lunie kolejna fala deszczu, chyba jeszcze większa, uff.
* foto zrobione przez Łukasza
Na szczęście już mamy to za sobą.
Koleżanki ze Szczecina ukończą bieg w wydłużonym limicie i niestety ale zgarną na siebie cały deszcz
Leje, chowamy się pod zadaszeniem, zaczyna mnie telepać, wyciągam i rozkładam folię NRC.
Jest trochę lepiej ale rozgrzeję się dopiero w hotelu po gorącej kąpieli.
Na mecie 130km w Kudowie byłem mega szczęśliwy, tu jestem po prostu zadowolony.
Dużo mi to dało doświadczenia na przyszłość.
Wiem, że muszę wdrożyć porządne ćwiczenia core, sama joga na kręgosłup nie wystarczy.
Sprawę jeszcze omówię ze swoją fizjoterapeutką.
***
Po biegu na 130km myślałem, że mam sporo bąbli na stopach. Okazało się, że miałem tylko jednego małego na palcu w lewej stopie. Temat ogarnąłem jeszcze przed Złotym Maratonem.
Nie miałem żadnych innych otarć, pęcherzy.
Nie dopadły mnie nigdy żadne skurcze. Przeleciałem to na marnym jedzeniu, sam Złoty Maraton zrobiłem jedynie na piciu elektrolitów oraz jedzeniu owoców i pomidorków. Miałem już w tym dniu wstręt do słodyczy.
W niedzielę rano czułem się już dobrze, bez problemu chodziłem w tym po schodach – widocznie górski maraton zrobił dobrą robotę
***
Na razie tyle. Jak jeszcze wpadną mi jakieś fotki z trasy, to coś wrzucę. Może sobie jeszcze coś przypomnę a może ktoś o coś zapyta
Piątek - popołudnie.
Pakiet odebrany, odebrałem też worek przywieziony z przepaka.
Zacząłem ogarniać ciuchy i sprzęt by się rano za dużo nie motać. Ciężko było się ruszać, schylać i siadać
Nie spałem już od ponad 36 godzin.
Największy problem miałem z butami. Niestety, z domu zabrałem tylko dwie pary trailówek: Hoki i Altry. Hoki były całe uwalone w błocie i przemoczone. Altry trochę lepiej wyglądały. Mokre były doszczętnie ale nie miały na sobie tyle błota. Sporo biegu po trawach i chyba deszcz w końcówce, z lekka je zewnętrznie oczyściły z syfu.
Niestety co tu długo pisać, jedne i drugie jebały niesamowicie
Postanowiłem ogarnąć Altry.
Wymyłem wkładki, sznurowadła, obmyłem całe buty. Do środka zapakowałem papier toaletowy, by chłonął wilgoć.
Coś tam jeszcze delikatnie zjadłem ale nie za wiele. Nie chciałem dociążać żołądka a i nie miałem za bardzo ochoty na jedzenie.
Przed 22:00 dotarł do hotelu kolega Sławek, który finalnie też zakończył swój bieg w Kudowie.
Chwilę pogadaliśmy i położyłem się spać.
Było mi raz bardzo zimno a za chwilę zlewałem się potem. Na zmęczeniu sen był słaby.
Tak to wyglądało:
* słaba jakość, bo robiłem je na szybko zaraz po przebudzeniu
Body od czwartku spadło do 5% (poziom minimalny) i ani drgnęło po tej nocy i tak będzie do poniedziałku
Czy coś mnie rano bolało? Mogę napisać jedynie, że nie bolały mnie uszy i zęby
Jakoś się jednak ogarnąłem (kąpiel, ubranie się). Buty niestety były mokre i walące zgnilizną ale choć wkładki i sznurowadła wyschły
Zszedłem bokiem na dół po schodach, z drugiego piętra, by sobie zrobić śniadanie i wypić kawę.
Kuba też już krzątał się od piątej. Za chwilę miał dołączyć do nas Łukasz.
Zaplanowany start mieliśmy na 7:30.
***
Tu muszę wyjaśnić sam start w tym biegu.
Na biegi DFGB zapisywałem się w zeszłym roku jak tylko ruszyły zapisy. Od razu zapisywałem się na dwa dystanse 130 i 45 km.
Złoty Maraton był dla mnie opcją zapasową. Nie wiedziałem, czy uda mi się wystartować na 130 km.
Sprawy zdrowotne miały zadecydować jak to się potoczy.
W międzyczasie namówiłem do udziału w DFGB i biegu na dystansie 45km dwie koleżanki ze Szczecina, później Kubę a na koniec Łukasza. Łukasz jakoś długo zwlekał z decyzją i jak już był na tak, to musieliśmy jeszcze szukać noclegu
Jak widać zostałem niechcący „sprawcą tego zamieszania”
Już od jakiegoś czasu miałem na myśli, by pobiec, jak da radę, oba dystanse.
Zapewne za jakiś czas skusi mnie dystans 240km, więc byłoby to jakieś doświadczenie na tej drodze.
Złoty Maraton miało jeszcze biec troje moich znajomych, w tym Ania @Ask. Niestety sprawy im sie tak ułożyły, że Ania i jeden z kolegów nie mogli wziąć udziału w biegu.
Tyle wyjaśnień, wracamy do biegu.
***
W apce Stryd od jakiegoś czasu można planować sobie zawody. Złoty Maraton zaplanowałem sobie tak:
Nie planowałem nic innego jak tylko zmieścić się w limicie, który dla tego dystansu wynosił 9h ale dzięki temu, że startowaliśmy prawie 1,5h wcześniej, to o tyle decyzją organizatorów, mieliśmy wydłużony limit. Jednak chciałem zmieścić się w 9h.
Po 7:00 pojechaliśmy na miejsce startu do Lądka.
Zaczęło padać i trzeba było wyciągnąć kurtki przeciwdeszczowe.
Chwilkę schowaliśmy się pod namiotem, żona Kuby robiła nam na starcie fotki.
Ruszyliśmy w kierunku startu.
Koleżanki ze Szczecina jeszcze nie dojechały. Okazało się, że jedna z nich zapomniała zabrać z hotelu numeru startowego i musiały się wrócić. Przepuściliśmy trochę ludzi i poczekaliśmy na nie.
Wystartowałem o 7:38.
Początek biegu przez pierwsze, niecałe 5km, jest taki sam jaki miałem na 130km.
Dziś ten początek był bardziej ciężki. W tym dniu wszystko było dla mnie ciężkie ale piszę obiektywnie oceniając jakość podłoża.
Jak biegliśmy w czwartek, to trasa nie była za bardzo rozbiegana. Tym razem przebiegli nią już wszyscy uczestnicy biegów: 240,130, 68 oraz część 45 km, więc setki ludzi.
Lało i na zbiegu za ruinami Zamku Karpień po prostu był dramat: bardzo śliskie błoto zalegające na mokrych kamieniach a dodatkowo spływająca woda.
Nie jedna osoba tam skończyła na tyłku. Nie wiem czy ktoś się jeszcze wyglądem swoich butów przejmował
Ja już na starcie miałem mokre buty ale po tym miejscu to wszyscy byli sobie równi
***
Chciałem biec razem z dziewczynami i z Kubą. Niestety już od początku wiedziałem z czym muszę się mierzyć. Na podejściach bez problemów im odchodziłem a na zbiegach niestety miałem „spalone hamulce” i musiałem bardzo walczyć głową by przekonała uda do pracy. Sporo pomagały mi kijki.
Cisnąłem więc pod górki a człapałem z górek. Kuba ma do mnie trochę żal, że nie biegłem z nim tak jak powiedziałem, ale Kuba naprawdę tak bym nie dał rady.
Na każdym punkcie czekałem na Kubę i razem je przekraczaliśmy:
Łukaszowi gdzieś na Borówkowej kazałem lecieć swoje bo widziałem, że trzyma się dobrze i energia go roznosi, i poleciał
Z koleżankami tasowaliśmy się cały czas prawie do Złotego Stoku. Później zwolniły i skończyły trochę później co kosztowało ich przygarnięciem kolejnej ulewy
***
Na 10tym km na Przełęczy Lądeckiej mieliśmy pierwszy punkt kontrolny. Zjadłem same owoce, uzupełniłem picie. Tu jeszcze byliśmy wszyscy razem. Dziewczyny zrobiły nam fotkę:
Jak napisałem Łukasza roznosiła energia
Czekało nas w miarę dobre podejście na Borówkową 900m. Tu mijała nas z kamerką Magdalena Wilk. Zamieniliśmy kilka zdań. Próbowała chyba nowych sił w wideofilmowaniu w biegu
Trzeba było uważać, bo na Borówkową gnały już osoby z połówki. Od jakiegoś czasu pojawiły się też osoby z dystansu 68km i było na trasie całkiem tłoczno.
Na szczycie osoby biegnące połówkę skręcały w lewo a my lecieliśmy na wprost, granicą w kierunku Złotego Stoku.
W tym miejscu Krystian biegnący na 68km popełnił błąd i poleciał jak zawodnicy biegnący półmaraton
Jak ja biegłem to już tu stała koordynatorka.
Trasa do punktu w Złotym Stoku na 23cim km jakoś mi zleciała. Gdzieś za Borówkową, po prawie 3h w końcu przestało padać. Sporo tasowałem się z różnymi ludźmi: na podejściach ich śmigałem a na zbiegach oni mnie. Część osób motywowałem.
Dodam, że niestety miałem w tym biegu częste akcje z kręgosłupem, które zaczęły się już pod koniec biegu na 130km. Działało to niczym stopklatka. Stałem wsparty na kijkach i czekałem aż odpuści. Było tego całkiem sporo, może i z 20 razy na całej trasie.
Podążając w kierunku Złotego Stoku, gdzieś w pobliżu góry Kikoł 671m spotkałem znajome twarze, które kojarzyłem z biegów w Szczecinie, byli to Monika, Adam i Ewelina. Przywitałem się z nimi i trochę pogadaliśmy a dopiero gdzieś później się sobie przedstawiliśmy
Do samej mety ciągle się będziemy tasować.
Gorąco pozdrawiam te osoby, miło było Was spotkać na trasie
Widzę już w dole kopalnię w Złotym Stoku, za chwilę jest już Skalisko. Patrzę a tam znajoma, ze zdjęć, twarz Krystiana. Nie mogłem za bardzo uwierzyć, bo za nic mi to czasowo nie pasowało.
Zatrzymałem się i zapytałem „Krystian?”. Okazało się, że dobrze skojarzyłem. Krystian był chyba ze swoja ekipą, szybko powiedział, że pomylił trasę i skończył biec bo nie ma sensu. Pożyczyłem wszystkiego dobrego i poleciałem na drugi punkt kontrolny, który był trochę dalej przed pensjonatem Złoty Jar.
Na punkcie postanowiłem poczekać na Kubę.
Uzupełniłem softflaski, zjadłem owoce i pomidorki.
Miałem w plecaku suche skarpetki i postanowiłem je zmienić. Czekała mnie zaawansowana gimnastyka. Usiąść nie usiądę Poszło w miarę nieźle. W międzyczasie zauważyłem Kubę.
Niestety nie było dziewczyn. Trochę na tym etapie zwolniły. Sprawdziłem czas, jak stoimy względem limitu. Było trochę straty, ale wiedziałem, że teraz jakościowo czeka nas lepsza trasa i może uda się ją zniwelować.
Po ogarnięciu się ruszyliśmy w dalszą drogę.
Czekało nas długie podejście na Jawornik Wielki 872m z jednym mocnym, wrednym odcinkiem.
Powiedziałem Kubie, ze cisnę pod górę bo później zacznie się zły odcinek dla mnie: zbieg do Orłowca.
Na tym odcinku wyszło słońce, czasem było bardzo gorąco. Kurtkę przeciwdeszczową zdjąłem juz jakiś czas temu.
Męczyłem się na zejściu, uda paliły, dodatkowo w prawej stopie bolało mnie rozcięgno podeszwowe. Po tylu kilometrach i kamieniach to nic dziwnego.
Na chwilę, przed Orłowcem, dołączyła do nas trasa biegu 240 i 110 km.
W Orłowcu był ostatni punk odżywczy, tu standardowy zestaw: płyny plus owoce.
Kuba wpadł zaraz za mną.
Zostało nam około 11,5km z tego około 5km pod górę i 6km z góry a do 9h mamy około 2h5min.
Do zrobienia, bo trasa jest szeroka. Oby tylko nic nadzwyczajnego się nie przytrafiło.
Początek ruszamy razem. Ponownie mówię Kubie, że ja pod górkę cisnę bo na zbiegu będę musiał zwolnić.
Świeci trochę słonko, które jednak szybko gdzieś znika. Na tej trasie mnie to w sumie cieszy. Wiem, że jest sporo odkrytych przestrzeni i wolę nie pokonywać tego w słońcu.
Po drodze mijam sporo ludzi, którzy mnie śmignęli na zbiegu do Orłowca. Na pewno zrobią to ponownie za chwilę
Uff, jestem na górce. Pozostał tylko zbieg i kamienie, no i jeszcze raz ku..wa kamienie.
Nagle jeb. Ściana deszczu. Zaczyna mnie telepać z zimna i szybko sięgam po kurtkę. Jest mokra ale trochę mnie ogrzeje. Leje mocno, woda spływa zalewając kostki.
Muszę jednak przełamać wszystkie słabości na tym etapie bo czas się kurczy.
Marzę by dotrzeć do Lutyni i asfaltu, mam dość tych ostrych kamieni. Bieg po nich w strugach deszczu, mając zupełnie mokre stopy i już w sumie ponad 170km w nogach, nie jest spełnieniem marzeń. Pocieszam się, że są tu osoby, z którymi zaczynałem biec w czwartek wieczorem i mają one już prawie 240km w nogach. Nie ma co marudzić.
Doganiam ekipę poznanych biegaczy ze Szczecina. Trochę rozmawiamy. Na asfalcie składam już kijki.
Przestaje lać, ściągam kurtkę. Nie mogę się już zatrzymać, nie mogę bo to będzie boleć.
Zaczyna się lekki podbieg na asfalcie. Tempomat mam jednak zapięty.
Jest Lądek. Odcinek remontowanej drogi, słyszę już hałas z mety. Ostatnie metry lecę już tempem poniżej 5:00.
Przed wbiegnięciem na metę zakładam na szyję medal z dystansu 130km (schowany był w pasie biegowym) i wbiegam, zupełnie zasłużenie z nim na metę.
Czas 08:44:48 – prawie pokrywa się z tym co zaplanowałem sobie kilka tygodni wcześniej w Stryd
Dostaję kolejny medal za Złoty Maraton.
Stoi tam Magdalena Wilk. Rozmawiamy przez chwilkę i robię wspólne foto.
Za chwilę wpada też poznana ekipa ze Szczecina i też załapujemy się na wspólną fotkę:
Dziękuję Wam za wspólną część biegu
10 min po mnie wbiega Kuba.
Czekają na nas na mecie Łukasz, który przybiegł już dawno i tym samym uciekł przed deszczem oraz żona Kuby.
Za chwilę lunie kolejna fala deszczu, chyba jeszcze większa, uff.
* foto zrobione przez Łukasza
Na szczęście już mamy to za sobą.
Koleżanki ze Szczecina ukończą bieg w wydłużonym limicie i niestety ale zgarną na siebie cały deszcz
Leje, chowamy się pod zadaszeniem, zaczyna mnie telepać, wyciągam i rozkładam folię NRC.
Jest trochę lepiej ale rozgrzeję się dopiero w hotelu po gorącej kąpieli.
Na mecie 130km w Kudowie byłem mega szczęśliwy, tu jestem po prostu zadowolony.
Dużo mi to dało doświadczenia na przyszłość.
Wiem, że muszę wdrożyć porządne ćwiczenia core, sama joga na kręgosłup nie wystarczy.
Sprawę jeszcze omówię ze swoją fizjoterapeutką.
***
Po biegu na 130km myślałem, że mam sporo bąbli na stopach. Okazało się, że miałem tylko jednego małego na palcu w lewej stopie. Temat ogarnąłem jeszcze przed Złotym Maratonem.
Nie miałem żadnych innych otarć, pęcherzy.
Nie dopadły mnie nigdy żadne skurcze. Przeleciałem to na marnym jedzeniu, sam Złoty Maraton zrobiłem jedynie na piciu elektrolitów oraz jedzeniu owoców i pomidorków. Miałem już w tym dniu wstręt do słodyczy.
W niedzielę rano czułem się już dobrze, bez problemu chodziłem w tym po schodach – widocznie górski maraton zrobił dobrą robotę
***
Na razie tyle. Jak jeszcze wpadną mi jakieś fotki z trasy, to coś wrzucę. Może sobie jeszcze coś przypomnę a może ktoś o coś zapyta
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Trochę edytowałem powyższego posta o dorzuciłem fotki złapane z sieci
***
W tym tygodniu sporo chodziłem, dwa razy przejechałem się rowerem robiąc w sumie trochę ponad 42km.
Wczoraj pobiegałem około 6km:
Dziś wpadła spokojna dyszka:
***
Ania w swoim wątku zastanawia się nad celami, motywacją, ja coś tam sobie wymyśliłem
Zapisałem się na "Leśną Dobę" - bieg 24h, który odbędzie się 17 października:
http://www.lesnadoba.pl
Pętla leśna więc jest szansa, że to ruszy. W maju miałem coś takiego biec w Rawiczu ale niestety odwołali.
Trasa wiedzie na leśnej pętli 12,3km z miejscowości Róża w pobliżu Pabianic:
http://www.lesnadoba.pl/#trasa
Zapisałem się razem z moim kolegą Sławkiem, on już tam biegał poprzednie edycje.
Jaki cel? Hmm zobaczymy. Na pewno trzeba pokonać górskie 131,5
Będę się zastanawiał przed biegiem, wtedy zobaczę jak będzie ze zdrowiem i przygotowaniami.
Jestem w grze
***
Może ktoś z Łodzi wpadnie pokibicować i będzie okazja spotkać się "na żywo"?
***
W tym tygodniu sporo chodziłem, dwa razy przejechałem się rowerem robiąc w sumie trochę ponad 42km.
Wczoraj pobiegałem około 6km:
Dziś wpadła spokojna dyszka:
***
Ania w swoim wątku zastanawia się nad celami, motywacją, ja coś tam sobie wymyśliłem
Zapisałem się na "Leśną Dobę" - bieg 24h, który odbędzie się 17 października:
http://www.lesnadoba.pl
Pętla leśna więc jest szansa, że to ruszy. W maju miałem coś takiego biec w Rawiczu ale niestety odwołali.
Trasa wiedzie na leśnej pętli 12,3km z miejscowości Róża w pobliżu Pabianic:
http://www.lesnadoba.pl/#trasa
Zapisałem się razem z moim kolegą Sławkiem, on już tam biegał poprzednie edycje.
Jaki cel? Hmm zobaczymy. Na pewno trzeba pokonać górskie 131,5
Będę się zastanawiał przed biegiem, wtedy zobaczę jak będzie ze zdrowiem i przygotowaniami.
Jestem w grze
***
Może ktoś z Łodzi wpadnie pokibicować i będzie okazja spotkać się "na żywo"?
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Napiszę tylko, że żyję i też biegam ale czasu mam mało by coś tu napisać
Może od poniedziałku będzie lepiej z czasem to coś tam wrzucę.
Może od poniedziałku będzie lepiej z czasem to coś tam wrzucę.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Bieganie, kolejne tygodnie od ostatniego wpisu:
Rower:
W ciągu 6 dni przejechałem 400km i trochę to poczułem
Biegam sobie bez żadnego planu. Szybkiego biegania za dużo nie było.
W okresie 10-19 sierpień byliśmy (ja i żona) na urlopie w Sudetach. Po terenie sporo się przemieszczaliśmy, zrobiliśmy autem ponad 500km (dojazdy w różne lokacje) i przewędrowaliśmy około 130km a ja dodatkowo przebiegłem ponad 70km.
Mieszkaliśmy w Srebrnej Górze na wysokości około 620m - kręta droga na Twierdzę Srebrna Góra.
W którą stronę bym się nie ruszył to miałem na początku łatwo: zbieg ze spadkiem ~300m, ale później w głowie było to, że trzeba pod tą górę wrócić
Pierwszy tam bieg 10 sierpnia (wcześniej trochę chodziliśmy):
Następnego dnia było sporo wędrowania po górach, w sumie ponad 27km, w tym wyprawa z Międzygórza na Śnieżnik - całość trasy ponad 1140m przewyższeń.
12 sierpnia wybraliśmy się na Wielką Sowę, trasa z Przełęczy Jugowskiej. Z Wielkiej Sowy zeszliśmy na Sokolec i weszliśmy jeszcze na Grabinę.
Razem 17,4km i około 600m przewyższeń.
Wieczorem jeszcze pobiegałem, fartlek: tempo zależne od ukształtowania terenu.
W Czwartek było sporo zwiedzania i wyprawa do Czech.
W piątek z rana wybraliśmy się na Szczeliniec, trasa od strony Radkowa przez Pasterkę.
Jak już wspinaliśmy się od Pasterki na Szczeliniec, to niebo zaczęło się chmurzyć i gdzieś grzmiało. Dość szybko to narastało.
Ze Szczelińca szybko schodziliśmy, niestety było tam sporo ludzi a po drodze spotykaliśmy kolejne tłumy. Do auta mieliśmy około 4km.
Grzmiało coraz mocniej. No i niestety gdzieś na 3km do auta zaczęło padać co po chwili przerodziło się w ulewę. Ostatni odcinek: 2-1,5 km mieliśmy ostro w dół. Woda nas totalnie zalewała. Grzmoty były co chwilę ale gdzieś z tyłu, w kierunku Szczelińca.
Bałem się czy żona sobie poradzi w tych warunkach. Spisała się bardzo dobrze. Mieliśmy dobre buty i one robiły robotę.
Telefon mi zalało, do tego stopnia, że się w nim samoczynnie różne opcje odpalały i nie za bardzo mogłem robić zdjęcia
Zapomniałem go zapakować do woreczka strunowego.
W aucie żona wszystko z siebie zdjęła i zawinęła się folią NRC, ja na drugiej siedziałem
Oboje to jednak dobrze wspominamy
To był jedyny dzień, w którym zmokliśmy.
20 km dalej w Srebrnej Górze nie padało. Zrobiłem sobie górski bieg crossowy, planując wcześniej trasę i wrzucając traka do zegarka - tak codziennie planowałem nasze wyprawy. Fenix 6XPro spisał się na medal
Od około 4,45 do 8,9km trasa pokrywa się z trasą 110/240 DFBG. Nie pamiętam tego odcinka, bo biegłem go wtedy nad ranem. Początek jest wymagający pod górę a później jest fajna szutrówka w kierunku Barda z widokiem na Twierdzę w Srebrnej Górze.
Do końca pobytu jeszcze sporo chodziliśmy. Przewędrowaliśmy w sumie około 130km z przewyższeniami około 5000m. Z tego jestem bardzo dumny z mojej żony.
Wrzucę już same biegi.
W niedzielę miałem już w nogach ponad 22km wędrówki ale wieczorem postanowiłem wykorzystać drogę na twierdzę, przy której mieszkaliśmy.
Kręty odcinek ma akurat 1000m długości i jest 85m wznosu.
Zrobiłem więc 6x podbiegi z łagodnymi zbiegami:
Był to trening dość wymagający, ale wszedł dobrze.
We wtorek, tak na koniec, zaplanowałem sobie długą, górską wycieczkę biegową.
Z rana trochę powędrowaliśmy, około 6,5km, bo później zaczęło padać. Na bieg wybrałem się po obiedzie, przestało już padać ale było mokro.
Trasa prowadziła czerwonym szlakiem ze Srebrnej, od miejsca gdzie mieszkaliśmy, przez kilka gór, na Kalenicę.
Przewyższeń sporo, po drodze trochę błota i bardzo mokre trawy. Buty, skarpetki i stopy miałem przemoczone doszczętnie ale biegło mi się dobrze. Widoki na wieży widokowej z Kalenicy wynagrodziły trudy biegu
Po powrocie z gór w końcu mogłem pobiegać po płaskim terenie
W Szczecinie susza i upały.
W piątek dla rozruszania nóg, w upale prawie 35st, wrzuciłem 1km tempem około 4:00.
Tak wygląda "zieleń" w Szczecinie:
Dodam, że od wczoraj na szczęście trochę pada.
***
Zrobię jeszcze jeden wpis, teraz muszę zjeść śniadanie
Rower:
W ciągu 6 dni przejechałem 400km i trochę to poczułem
Biegam sobie bez żadnego planu. Szybkiego biegania za dużo nie było.
W okresie 10-19 sierpień byliśmy (ja i żona) na urlopie w Sudetach. Po terenie sporo się przemieszczaliśmy, zrobiliśmy autem ponad 500km (dojazdy w różne lokacje) i przewędrowaliśmy około 130km a ja dodatkowo przebiegłem ponad 70km.
Mieszkaliśmy w Srebrnej Górze na wysokości około 620m - kręta droga na Twierdzę Srebrna Góra.
W którą stronę bym się nie ruszył to miałem na początku łatwo: zbieg ze spadkiem ~300m, ale później w głowie było to, że trzeba pod tą górę wrócić
Pierwszy tam bieg 10 sierpnia (wcześniej trochę chodziliśmy):
Następnego dnia było sporo wędrowania po górach, w sumie ponad 27km, w tym wyprawa z Międzygórza na Śnieżnik - całość trasy ponad 1140m przewyższeń.
12 sierpnia wybraliśmy się na Wielką Sowę, trasa z Przełęczy Jugowskiej. Z Wielkiej Sowy zeszliśmy na Sokolec i weszliśmy jeszcze na Grabinę.
Razem 17,4km i około 600m przewyższeń.
Wieczorem jeszcze pobiegałem, fartlek: tempo zależne od ukształtowania terenu.
W Czwartek było sporo zwiedzania i wyprawa do Czech.
W piątek z rana wybraliśmy się na Szczeliniec, trasa od strony Radkowa przez Pasterkę.
Jak już wspinaliśmy się od Pasterki na Szczeliniec, to niebo zaczęło się chmurzyć i gdzieś grzmiało. Dość szybko to narastało.
Ze Szczelińca szybko schodziliśmy, niestety było tam sporo ludzi a po drodze spotykaliśmy kolejne tłumy. Do auta mieliśmy około 4km.
Grzmiało coraz mocniej. No i niestety gdzieś na 3km do auta zaczęło padać co po chwili przerodziło się w ulewę. Ostatni odcinek: 2-1,5 km mieliśmy ostro w dół. Woda nas totalnie zalewała. Grzmoty były co chwilę ale gdzieś z tyłu, w kierunku Szczelińca.
Bałem się czy żona sobie poradzi w tych warunkach. Spisała się bardzo dobrze. Mieliśmy dobre buty i one robiły robotę.
Telefon mi zalało, do tego stopnia, że się w nim samoczynnie różne opcje odpalały i nie za bardzo mogłem robić zdjęcia
Zapomniałem go zapakować do woreczka strunowego.
W aucie żona wszystko z siebie zdjęła i zawinęła się folią NRC, ja na drugiej siedziałem
Oboje to jednak dobrze wspominamy
To był jedyny dzień, w którym zmokliśmy.
20 km dalej w Srebrnej Górze nie padało. Zrobiłem sobie górski bieg crossowy, planując wcześniej trasę i wrzucając traka do zegarka - tak codziennie planowałem nasze wyprawy. Fenix 6XPro spisał się na medal
Od około 4,45 do 8,9km trasa pokrywa się z trasą 110/240 DFBG. Nie pamiętam tego odcinka, bo biegłem go wtedy nad ranem. Początek jest wymagający pod górę a później jest fajna szutrówka w kierunku Barda z widokiem na Twierdzę w Srebrnej Górze.
Do końca pobytu jeszcze sporo chodziliśmy. Przewędrowaliśmy w sumie około 130km z przewyższeniami około 5000m. Z tego jestem bardzo dumny z mojej żony.
Wrzucę już same biegi.
W niedzielę miałem już w nogach ponad 22km wędrówki ale wieczorem postanowiłem wykorzystać drogę na twierdzę, przy której mieszkaliśmy.
Kręty odcinek ma akurat 1000m długości i jest 85m wznosu.
Zrobiłem więc 6x podbiegi z łagodnymi zbiegami:
Był to trening dość wymagający, ale wszedł dobrze.
We wtorek, tak na koniec, zaplanowałem sobie długą, górską wycieczkę biegową.
Z rana trochę powędrowaliśmy, około 6,5km, bo później zaczęło padać. Na bieg wybrałem się po obiedzie, przestało już padać ale było mokro.
Trasa prowadziła czerwonym szlakiem ze Srebrnej, od miejsca gdzie mieszkaliśmy, przez kilka gór, na Kalenicę.
Przewyższeń sporo, po drodze trochę błota i bardzo mokre trawy. Buty, skarpetki i stopy miałem przemoczone doszczętnie ale biegło mi się dobrze. Widoki na wieży widokowej z Kalenicy wynagrodziły trudy biegu
Po powrocie z gór w końcu mogłem pobiegać po płaskim terenie
W Szczecinie susza i upały.
W piątek dla rozruszania nóg, w upale prawie 35st, wrzuciłem 1km tempem około 4:00.
Tak wygląda "zieleń" w Szczecinie:
Dodam, że od wczoraj na szczęście trochę pada.
***
Zrobię jeszcze jeden wpis, teraz muszę zjeść śniadanie
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9057
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Wstyd spamerze. Myślisz że ktoś się nabierze?
Wysłane z mojego SM-G950F .
Wysłane z mojego SM-G950F .
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.