![Obrazek](https://bieganie.pl/img/blogi/blog_zawody.png)
Niedziela 20 października 2019
XX PKO Poznań Maraton
-------------------------------------------------------
42.2 km / 4:16:27 / Tempo 6:05 / Tętno ---
-------------------------------------------------------
MIEJCE OPEN - 3490 / 6072 + 13 DSQ + 142 DNF
MIEJSCE M - 3092
MIEJSCE M30 - 1128
Dobrze się piszę relacje z biegów, które okazały się całkowitym sukcesem. W moim przypadku jest tak trochę pośrodku. Z jednej strony przystąpiłem do zawodów po wydaje mi się bardzo solidnym i dość wymagającym treningu, który był raczej dostosowany do tego, żebym próbował uzyskać czas 3:50. Przynajmniej tak mówiły legendarne kalkulatory i to mogły sugerować tempa treningowe, które uskuteczniałem. Z drugiej strony przystępowałem do Maratonu jako osoba, która ewidentnie Królewskiego Dystansu nie czuje - jest nadal za gruba i której trudno nadgonić nawet dużo mniej trenujące osoby. Także z jednej perspektywy zawaliłem po całości, a z drugiej poprawiłem swój zeszłoroczny rezultat o ponad 20 minut.
Starałem się trzymać dietę przed zawodami i spożywałem te 500 gram węgli dziennie. Waga startowa oscylowała w granicach 90 kilogramów. Jakiś konkretniejszych kontuzji nie stwierdzono - do zawodów przystąpiłem wypoczęty.
Śniadanie o godzinie 6:00 takie jak zawsze przed zawodami: 2 buły z dżemem. Potem ogarnięcie się i podjechanie na linię Startu. Wraz ze sobą taszczę 6 hydrożeli Squezzy (ostatni raz biorę to gówno ze sobą - 10 zł sztuka i zaledwie 20g węgli). Krótka rozgrzewka bez zbędnej przesady - ustawiam się w strefie D i nastawiam na ciężką walkę. Celem było złamać 4:15 i biec tempem około 5:55 - 6:00. Support z butelkowaną wodą ustawiony na 14, 17 i 29 kilometrze.
Wystrzał, start i lecimy. Początek spokojnie - staram się trzymać założeń mimo, że noga podaje bardzo dobrze. Cały czas się hamuje. Pierwsze kilometry zgodnie z założeniami bliżej tempa 5:55. Nic wartego odnotowania. Mijam pierwszy czytnik na
5 kilometrze z czasem
29:40. Jest to dla mnie odczuciowo trucht.
Biegniemy dalej... nawrotka za Junikowem... jest miło i sympatycznie. Ja cały czas skupiam się na hamowaniu, bo nogi luźno chodzą i nie ma żadnego problemu. Kilometry wpadają między 5:52 a 5:55. Skręcamy w ulicę Bułgarską i mijamy stadion Lecha. Jeszcze nawet nie czuję przegrzania ani podwyższonej temperatury - jest w miarę komfortowo. Dywanik na
10 kilometrze pokazuje czas
59:04.
Jedziemy dalej z koksem... 11 kilometr w 5:51... zbliżamy się do Św. Wawrzyńca i tym razem nie wbiegamy jak podczas ostatnich 2 edycji tylko zbiegamy. Postanowiłem, że nie będę na zbiegu specjalnie się hamował... puściłem lekko nogi i poszedł dwunasty w 5:29 bez żadnego wysiłku. Widziałem, że jest za szybko, więc potem już powoli hamowałem. Najlepszy chyba etap biegu w Parku Sołackim na luzie weszło 5:40, 5:45 i 5:39. To był jeden z błedów, które popełniłem. Po zbiegu moje nogi naprawdę miały problem ze zwolnieniem. Szło to fantastycznie i bez żadnego problemu. W ogóle nie przyspieszałem ani nie dociskałem a kajaki sunęły same. Był cień, fajna aura i podana woda na 14 kilometrze. Na tym etapie było IDEALNIE. Chip wybrzęczał na
15 kilometrze czas
1:27:35
Wbiegliśmy na długą prostą przez miasto. Warunki jeszcze akceptowalne, bo zdarzyło się trochę cienia. Niestety kontynuuje swój luźny bieg i kolejne kilometry wpadają po 5:42 i 5:36. No idzie idzie... ale ja już wiem, że zapłacę za to w dalszej części trasy zapewne. Odbieram od żony butelkę wody na 17 kilometrze i zaciągam ręczny. Przede mną dość nieprzyjemny podbieg na Warszawskiej. Truchtam po 5:50 przez kolejne kilometry. Jest komfortowo, aczkolwiek po raz pierwszy czuję, że słońce się gdzieś tam czai i będzie to problem. Na 18 kilometrze wciągam już 3 żel... wszystko zgodnie z planem. Dywanik na
20 kilometrze pokazuje
1:56:30.
Zbieg ulicą krańcowa to kolejna okazja, żeby trochę puścić nogi. Kilometr wszedł w 5:37 i
Połowę Dystansu zaliczam w
2:02:39. Za szybko w stosunku do założeń. Właściwie to mogłem w tej chwili podjąć decyzję o próbie łamania 4 godzin, bo czułem się niezwyciężony
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Ehh ta naiwność Maratończyka... Ale oczywiście uznałem, że trzymam się tego co biegłem i to nie czas na takie wyskoki. Trasa biegnie wokół Malty... cieszyłem się, bo liczyłem na ten wiatr, który zawsze tam działa... zawsze z wyjątkiem dzisiaj... ja pierdziele.
![:echech:](./images/smilies/echech.gif)
Pokonanie częstej trasy nie stanowiło problemu. Ciągle hamuje i jest to odczuciowo trucht. Nie sapię jak parowiec. Wiem, że trzeba oszczędzać siły bo czeka nas konkretny podbieg. Tempa w okolicach 5:44 - 5:52. Na
25 kilometrze melduje się z czasem
2:25:31
Zaczyna się pierwsze poważne wyzwanie dzisiejszego Maratonu. Podbieg jest to srogi... najpierw stromo potem rozwlekle. Atakuje dziada... widzę sporo osób, które już odpuszczają w tym momencie. Spokojnie sobie zwalniam i kroczek po kroczku pokonuje kolejne metry. O dziwo nie straciłem za bardzo na tempie. Poszło w 5:53 i 5:52. Tutaj już oddychałem trochę głębiej, ale po jakimś czasie wszystko wróciło do normy. Nogi już nie były świeże, ale spokojnie trzymałem tempo około 5:50. Na 29 kilometrze odbieram kolejną półlitrową butelkę (już 3) i kontynuuje walkę. Niestety coraz mocniej odczuwam ciepło... oczywiście do warunków z Półmaratonu Swarzędzkiego daleko, ale za fajnie to nie jest. Dywanik na 30 kilometrze pokazuje
2:54:54
Zaczyna się kiepski odcinek trasy. Biegniemy Kurlandzką przez Rondo Żegrze, Rondo Starołęka... słońce i brak cienia. Dobrze, że chociaż trochę z górki. Po 30 kilometrze zjadłem piąty żel po którym zaczęło mi się robić lekko nieprzyjemnie. Do tego woda się skończyła a czacha mi dymiła.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Po przekroczeniu Ronda Starołęka czułem się jak ten Kowboj na Pustynii pośród Sępów... Piach i Sahara. Truchtałem, ale już powoli zaczynała się walka. Kilometry weszły w 5:53, 5:47, 5:53. I tutaj przyszedł czas drugiego wyzwania na trasie, czyli podbiegu na Hetmańskiej... rozwlekłego. Kiedy debiutowałem na dystansie półmaratonu ten cham mnie poniżył.. doskonale znam ten fragment mimo, że już od kilku imprez zbiegamy a nie wbiegamy. I tutaj tak jak w 2016 roku poniosłem klęskę. Zwolniłem do 6:04 i starałem się podbiec spokojnie. Walczyłem, walczyłem... nie chciałem tego robić... ale głowa odpuściła - było mi niedobrze i słabo. Przeszedłem w marsz na 35 kilometrze. Nie podjąłem walki i złożyłem rękawicę za co mi wstyd.
![:ojoj:](./images/smilies/ojoj.gif)
Trzydziesty piąty kilometr poszedł w 6:55 i dywanik na
35 kilometrze pokazywał
3:26:00. Ci którzy śledzili mogli już wyczuć, że chyliłem się ku upadkowi.
To ten fragment o którym nie chce się pisać. Czułem się jak w kawałku Meza - Ściana. Aczkolwiek od razu przyznaje - to zapewne nie była żadna ściana... to ja po prostu nie potrafiłem z siebie wykrzesać tego co jest potrzebne na dystansie Maratonu. Końcówkę podbiegu praktycznie przespacerowałem. Bach... 7:26. Próbuje ten jeden ostatni raz wrócić w rytm... pojawił się cień i powoli zacząłem odzyskiwać jako taki fason... biegnę powoli, ale wychodzi poniżej tempa 6:00... zaliczam marszem punkt z woda... pije ile wlezie - czuje lekkie pragnienie pomimo tego, że już wypiłem na trasie około 2 litry płynów. Kilometr wpadł w 6:02... następny w 6:18 i w tym momencie moja krótka walka się kończy... znowu jest marszobieg... 7:20, 7:17... to są dość długie fragmenty spaceru. Dodam, że na 36 kilometrze zrezygnowałem z wzięcia żelu... chyba bym go zwrócił... to była moja ostatnia przygoda z tym shitem. Na dywaniku na
40 kilometrze miałem czas
4:00:42. Wystarczyło tylko lekkim truchtem pokonać końcówkę, żeby to 4:15 złamać... ale ja byłem żenujący... baa nawet żwawszym marszobiegiem bym to łyknął... ale głowa odpuściła totalnie. 41 kilometr aż wstyd pisać: 8:20 - tutaj było ponad 500 metrów maszerowania... nawet na 42 ja jeszcze łaziłem - 7:05. Ostatnie pół kilometra pokonałem tempem 5:00 i ukończyłem te zawody. Nie nadrobiłem bardzo dużo... Garmin pokazał 42.40
Na napisanie wniosków i planów dam sobie kilka dni. Dziękuje Wam za kibicowanie. Dziękuje też za wszystkie opinie i porady... nawet za ostrą krytykę. Musze teraz to jakoś poukładać.