A więc, zaczynam. Tzn właściwie już zaczęłam. A jeszcze niedawno powtarzałam, że nienawidzę biegać. I kto by pomyślał, że właśnie to będzie sprawiało mi taką przyjemność.
Wystartowałam wczoraj z drugiego tygodnia Planu Pumy. Biegam w poniedziałki, środy, piątki i niedziele, reszta tygodnia to a6w i inne takie ćwiczenia. Początkowo wychodząc z domu o 5(!) rano, zastanawiałam się 'Po co mi to?'. Otóż to. Główny cel to zrzucenie 'kilku'

kilogramów. Zaczęłam niestety nieodpowiednio. Codzienne treningi rano i wieczorem + za szybkie tempo. Po tygodniu wymiękłam. Po kilku dniach przerwy znów miałam ochotę biegać. I wtedy właśnie zrozumiałam, że muszę zwolnić. Niezbyt uśmiechało mi się bieganie z planem, ponieważ nie lubię co chwilę patrzeć na zegarek, żeby sprawdzić, czy mam jeszcze biec czy już maszerować. No ale cóż, innej rady nie ma.
I właśnie w ten poniedziałek, w którym wyszłam z domu mowiąc sobie, że to ostatnia szansa, zrozumiałam, że to już nie jest tylko odchudzanie. To część życia.
Zastanawia mnie jeszcze kwestia rozgrzewki (samo rozciąganie wystarczy?) i butów. Co do tego drugiego, to jestem kompletnie niewtajemniczona.
