Witam!
W marcu tego roku waga pokazała 108kg co wreszcie doprowadziło do tego, że spojrzałem prawdzie w oczy i zgodziłem się, że mam "lekką" nadwagę (wzrost 173).
Na początek dieta a w pierwszych dniach kwietnia przełamałem się, wyciągnąłem z szafy jakieś cichobiegi, zacisnąłem zęby i rozpocząłem operację "Yustus biega".
Drzewiej (jakieś 15 lat temu) biegałem dosyć regularnie, do tej pory w grę wchodziły piesze wycieczki, w zeszłym roku grałem raz w tygodniu łącznie przez kilka miesięcy w kosza. Zacząłem od 2km podzielonych na dwa razy. z powrotem miałem lekko pod górkę ale jakoś dawałem radę

Miałem problemy z regularnością - biegać mógłbym przed pracą ale to byłoby bardzo wcześniej a ja się z reguły kładę późno spać więc wybór padł na wieczory. Zaczynam około godziny 19 - 20. Czekam aż moja połowica wróci z pracy i przejmie pieczę nad naszym smykiem. O tej godzinie mimo planowania nie zawsze jednak się udawało wyjść z domu :|
W majowy weekend coś mnie naszło i wydłużyłem trasę - dobiłem do 4km. Trochę mnie to sponiewierało ale satysfakcja się zameldowała na posterunku

Poczułem, że mogę i rozpoczęły się eksperymenty z odległością i zmienianiem trasy. Teraz łatwiej mi trzymać się planowanego biegania bo znowu po latach mam na to ochotę. W środę udało mi się zaliczyć pierwsze 10km a wczoraj waga pokazała 97,7kg :
Wszystkie posiadane przeze mnie spodnie dosłownie i lecą mi z tyłka
