Chodzi o zwykły kor, nic nowego nie wymyślam, ale staram się na maksa wycisnąć z danego ćwiczenia jego potencjał. Lustro w tym przypadku jest bardzo przydatne, to prawda. Weźmy sobie na przykład taki mostek:

Człowiek leży na tapczanie, w pilocie 150 programów więc nie ma czego oglądać. Gapi się wtedy przez okno, pod łokciem poduszeczka, a wizawi na tarasie sąsiadka. No i tak sobie człek myśli, jak poderwać to ciało, żeby się chciało ale nic nie naderwało. Czego oczekujemy od danego ćwiczenia? Wytrzymać minutę, dwie, pięć? Z zadumy wyrywa rwanie w poduszeczce. Pora zmienić łokieć. Sąsiadka wciąż trwa. No ale czy to dobrze, że potrafi tak długo? Na pewno sama otwiera sobie słoiki. Jakie to smutne.
Od tej strony nie ma co zarywać. Trzeba przejść do finezji. A może by tak wypchnęła nieco bioderka, bo ściana chłodna i ciągnie po pleckach. To zdaje się dobra taktyka, ponieważ sąsiadka zaczyna się chwiać. Należy teraz skupić się na pasie biodrowym i kontrolować balans silnymi mięśniami przyczepionymi do miednicy zamiast mięśniami ręki i nogi. Sąsiadka wciąż drży, ale już nie z braku mocy lecz z wrażenia. Czas przejść do decydującego natarcia fachowym substytutem słoika: proksymalne napięcie jest skuteczniejsze by kontrolować mostek. W oczach sąsiadki rośnie autorytet, a gdy już jej usta pięknie składają się w prośbie o zostanie jej trenerem personalnym, rzeczywistość przerywa to cudowne rwanie: Zenek! Kiedy wreszcie wyniesiesz śmieci. - Zara!, muszę wyprostować plecy...