już tu byłam pisze:no za każdym razem jak czytam Twoje wpisy, to się zastanawiam skąd się biorą tacy ludzie

wieść gminna niesie, że bociany takich przynoszą
wiem, że to trochę dziwne pytanie, bo już długo piszesz, ale skąd u Ciebie taka pasja? poświęcasz na to tyle czasu... zawsze tak było? ciekawa jestem jak to się rozwija

właściwie tak, choć w różnych kierunkach to chadzało. w podstawówce rodzice zapisali mnie na tańce

chodziłam też wtedy na basen, zaś podczas wakacji w ciepłych krajach dużo pływałam i bawiłam się w nurkowanie z tatą i śmiem twierdzić, ze więcej mnie to rozwinęło 'pływacko' niż ta szkolna pływalnia. raz nawet zdarzyło mi się wystartować w jakichś zawodach i zająć całkiem przyzwoite miejsce

, ale szczegółów nie pamiętam.
w gimnazjum przez długi czas niemal codziennie jeździłam do schroniska i zajmowałam się zwierzakami, głównie spacerami z psami. mniej więcej w tym samym okresie zaczęłam jeździć konno (rodzice nie chcieli mi pozwolić na zajmowanie się tym sportem, ale udało mi się w końcu postawić na swoim - właściwie przypadkiem i sporym fartem, ale to oddzielna historia). potem po wielu latach błagania dostałam psa i zaczęłyśmy się z Rastą bawić w kynologiczne sporty (agility, obedience, frisbee). dopóki mieszkałam w Trójmieście byłam też instruktorką agility w sopockim klubie. jazdę konną niestety musiałam porzucić, bo nie starczyło mi już czasu i środków na 'rozdwojenie się' w tym zakresie.
rower, rolki, basen pomijam w swej opowieści, bo tego zawsze było po trochu. o dziwo chyba więcej rolek niż roweru. przez jakieś dwa sezony jeździłam naprawdę sporo (i zaliczałam spektakularne gleby, które moi znajomi nadal wspominają z salwami śmiechu).
w akcie desperacji próbowałam się też zapisywać na karate, tenisa i łyżwiarstwo synchroniczne, ale moi rodzice w porę mnie przed tym powstrzymywali

zdążyłam się jeszcze złapać tańca (jazz), ale po paru miesiącach skapitulowałam
no i to w sumie tyle. jak przeprowadziłam się do Warszawy, zaczęłam biegać, a dalszy ciąg historii jest dobrze znany....
