O treningu żony pisałem chyba niewiele, gdzieś ogólnie w opisach jej startów co najwyżej. Ona jest zapewne podobnym przypadkiem biegacza do mnie, mamy podobną charakterystykę biegową i robimy podobny trening oparty na tych samych zasadach. Ta charakterystyka - nie najlepsza szybkość, ponad przeciętna wytrzymałość i mała siła fizyczna (pewn delikatność tak w budowie jak i w sile), u niej dochodzi jeszcze tzw "megatwardość" czyli nigdy nie odpuszcza gdy tymczasem ja gdy wiem, ze celu nie zrobię to już jest po mnie - tak jakby mi ktoś wtedy odłączył część prądu i przechodzę w tryb ekonomiczny. Co do jej biegów maratońskich to muszę stwierdzić, że nigdy nie pobiegła maratonu będąc w pełni formy lub nie mając po drodze kontuzji czy innych przygód. Inne starty idą szczęśliwie a maraton u niej to zawsze jakieś fatum i pech. Dlatego każdy start czy życiówka jest poniżej potencjału, to zawsze jakieś wychodzenie z dołka czy komplikacji. Jesienią 3.19 pobiegła dwa miesiące po operacji kolana i z 4 tygodniowego treningu. Po maratonie wiec płynnie przeszła do biegania w Gran Prix Krakowa w Biegach Górskich (23km). Start w 4 takich masakrujacych biegach (tam jest bodaj ponad 1000 m podbiegów i zbiegów zarazem, wymagająca trasa) co miesiąc przez całą zimę to bycie wciąż w formie ale też dziurawe trenowanie bo biorąc pod uwagę odpuszczanie i odpoczywanie po tych startach to na trenowanie sensowne miejsca nie ma za bardzo. Ostatni start początkiem marca i w sumie w generalce 2 miejsce open w kobietach, nieźle jak na najstarszą zawodniczkę w cyklu

Później jeszcze Półmaraton Marzanny niby treningowo ale warun masakryczny i to treningowo to na maksa było (13 open i 1 w Kat) a potem trening do maratonu już bez longów (górskie za longi robiły) i w sumie niby delikatnie. Początkiem kwietnia była na swobodne łamanie 3.15, luzem normalnie ale niestety za długi był czas tego mocnego biegania i organizm zaczął odmawiać. Już 3 tygodnie przed startem zaczęło się rzeźbienie na treningach, gorsze bieganie, problemy z zamykaniem temp co wchodziły łatwo i to już wyglądało, ze jest źle, że górka formy minęła, ze teraz równia pochyła. Do tego dwa tygodnie przed maratonem przyplątał się stan zapalny piszczelowego. To juz były dwa tygodnie zupełnego odpustu, zejście z treningów i tylko truchtanie co 3 dni w niewielkich dawkach. Jak jechaliśmy na start to była wielka niewiadoma czy ona to w ogóle przebiegnie. Nastąpiła też zmiana celu z 3.14 na lekką życiówkę. Ta strategia się opłaciła bo życiówka pękła niemniej szkoda kolejnego maratonu z przygodami, kontuzjami i problemami. Przydało tu sie moje jesienne doświadczenie z podejściem do startu w stanie przemęczenia i jazdy juz w dół z forma, też się wtedy obroniłem trochę (nie do końca jednak bo pobiegłem taktyka bez odpuszczenia celu co było błędem- są jednak wnioski).
Widzę po zonie jednak, ze jej też lepiej robi mniejszy trening, łagodniejszy i jeśli ma biegać kolejny maraton to to trzeba jeszcze poobcinać, zmniejszyć nieco kilometry, zmniejszyć długość biegów ciągłych i przede wszystkim olać starty na maksa w cyklu przygotowawczym. Jeśli starty to treningowe z celami treningowymi a nie rypanie po bandzie. To obserwacje i wnioski z naszych treningów i startów ale też trzeba patrzeć na to, ze razem mamy 100 lat i chodzimy już w kategoriach dla zgredów. Tu mi się przypomina Skarżyński i jego rada by po 50 tce robić jeden akcent w tygodniu. To moze przesada jeśli chodzi o tak doświadczonych i wybieganych ludzi jak my. Ale muszę bardziej popracować nad tym co tu poobcinać i ułatwić by było optymalnie. Zapewne jesienią podejdziemy do poprawki tych wyników i marzy mi się by było bez przygód i problemów. Tymczasem nasz trener czyli ja jest bardzo z naszych wyników zadowolony
