Hmm, myślałam i o tym, ale doszłam do wniosku, że za ciężko to raczej nie: wszystko pod czujnym okiem trenera, wszystko tak, żeby nie czuć wypompowania - co, o dziwo, zdarzało się, jak ćwiczyłam mniej. Teraz nie mam takich odczuć, full energii, pięknie śpię (jak kamor wręcz) etc., więc tę przyczynę raczej odrzucam, ale omówię z trenerem, rzecz jasna, i to.
A co do psa - biorę smycz, przypinam psa na jednym końcu, pętlę sobie zarzucam przez głowę (tak, jak w podstawówce się szarfę zakładało

) i wio! Nie uprawiam canicrossu - jeśli ukochany zajawkowicz, to domyślam się, że o tym myśli, tak? Czyli, że biegniesz z psem i pies tak trochę ciągnie.
Myślę, że fajna rzecz, ale nie próbowałam

Po prostu biegnę z moją sunią, trzymając ją na smyczy, jeśli są ludzie wokół, i puszczając luzem, jeśli tych ludzi jak na lekarstwo.
Bardzo fajna sprawa, bo chociaż biegam sama, w moim tempie, ze swoimi myślami (z grupą też lubię, ale "solówki" lubię równie mocno

), to jednak tak zupełnie sama nie jestem - mam tę mordę wiecznie uśmiechniętą, czekającą na mnie co jakiś czas, napierniczającą kółka wokół mnie w takim tempie, że jak ja 10 km, to ona chyba ze 30 robi... :D
Warto, oj, warto!
A jaki duży psiak?
My psy mamy dwa, tak w ogóle, jeden to jeszcze szczeniak (4 miechy), i malutką wzięłam na biegi raz, ale w połowie na wszelki wypadek odprowadziłam do domu. Nie wyglądała na zmęczoną, ale wiadomo - lepiej stopniowo zaczynać bieganie, nawet jeśli jest się psem
Duża biega, jak ta lala, kondychę sobie wyrobiła taką, że nieodmiennie jej zazdroszczę, podziwiam, szacun rośnie etc.

, bo jak ja już padam i mam dość pod koniec, to jak ta panna psa zobaczy na ostatnim kilometrze - nowa siła w nią wstępuje i może się ganiać z kolegą kolejną godzinkę...
Także namawiaj faceta, ba! Sama bierz smycz do ręki i biegaj z psiną
