4 października 2020Ból niedzielnej wczesnej pobudki...
Owszem, mogłabym pobiegać później, ale oznaczałoby to 1- bieganie w deszczu (wg prognoz), 2-gonitwę z czasem. Nie znoszę tego w dzień powszedni, a już tym bardziej w niedzielę. Niedziela jest dla mnie dniem zatrzymania się, włączenia "STOP", odpoczynku. Cały tydzień borykam się, żeby znaleźć równowagę między obowiązkami, a wszystkim co poza nimi, nie tyle mam na myśli
fight, co właśnie
struggle.
Dziś na Mszy pomyślałam sobie, że niedziela jest właśnie takim dniem, w którym mogłabym wreszcie przestać "ogarniać" miliony spraw, często zupełnie niezależnych ode mnie, przestać rozkminiać, wyhamować, być wolną od balastu, hałasu i oddać to wszystko Komu trzeba. Zresztą, tak naprawdę, nie tylko w niedzielę.
Anyway...
Wstałam więc.
Na zewnątrz strasznie duszno i ciepło, leciałam na krótko, idealnie do temperatury.
Kinvary na nogach, "niestety" - wbrew mojej teorii - do 6km z każdym kilometrem było coraz szybciej

Myślałam sobie: "Zwolnij dziewczyno, co ty później napiszesz o tych Sauconach..."
Później wbiegłam do lasu na ok dwa kilometry, tempo spadło, uff

Ok 8km zorientowałam się, że źle obliczyłam dystans i zamiast planowanych 12 wyjdzie mi 13km. Ogółem planowałam 15, ale że wstawało się ciężko, to i wyszłam później niż zamierzałam. Nicto, nadrobię w tygodniu. Albo i nie
Dobiegłam do zalewu, minęłam biegacza, za kilometr kolejnego, za następny - trzeci, którym ku ogromnemu zaskoczeniu okazał się mój kolega, pracowaliśmy kiedyś razem. Chwilę pogadaliśmy i poleciałam do domu.
Łącznie 13km po 5:44.
Dziesięć minut po powrocie zaczęło dość intensywnie padać - prognoza się sprawdziła. Dziś na stadionie impreza biegowa, wybieram się pokibicować. Oby im nie padało.