Niedzielne wybieganie zaliczone. Powietrze znacznie czystsze niż ostatnio, choć do kryształu mu daleko. Niestety, żadnego biegacza nie spotkałam. Nie ta godzina? Nie ten dzień? Nie mam pojęcia. Biegłam ja i moja brzmiąca w uszach muzyka. Planowałam 10km, jednak nigdy nie robię rzeczy na siłę, jeśli miałoby wyjść mniej, to i tak będzie dobrze, ale gdyby udało się pobiec więcej... byłoby cudnie.
17 stopni na dworze, godziny późnopopołudniowe, przyjemnie.
Postanowiłam nie sprawdzać ani tempa ani odległości, w sumie po co mi to?
Jedynie na co spoglądałam, to tętno.
Do 160 będzie OK, jeśli pójdzie wyżej, to zwolnię, zgodnie z zasadą - trening to nie wyścigi.
Biegłam znaną już sobie miejską trasą zahaczając o obrzeża.
Tu podbieg, tam zbieg, kawałek równej drogi, kilka przejść dla pieszych, plączących się ludzi z psami.
Lecę głównie tam, gdzie są trasy rowerowe. Zadziwiający się ci piesi. W większości mijam "zombie" wpatrzonych w ekrany telefonów i idących zygzakiem. Wiek tutaj nie ma znaczenia, choć zawsze mi się wydawało, że to domena nastolatków. Biegam po strefie przeznaczonej dla pieszych a nie dla rowerzystów, jednak czasem nie jest to łatwe, ponieważ rozbawieni przechodnie idą cała szerokością chodnika i nie mają zamiaru posunąć się o centymetr. Mam do wyboru, albo wbiec na pas dla rowerów, albo lecieć trawnikiem. Raz, drugi ustąpiłam, ale wreszcie przypomniałam sobie jedną z zasad biegowych.
- Kto na ścieżce biegowej ma pierwszeństwo?
- Ten, kto wygląda na bardziej zmęczonego ( coby to nie powiedzieć dosadniej

W takim razie ... z drogiiiiii, lecę po prawej stronie, wyprzedzam z lewej, ale reszta ... no zobaczymy kto mocniejszy

Asertywność w tym temacie działa z małym wyjątkiem, psy zawsze plączą się nie tam gdzie trzeba, ale sama mam psa, więc wiem jak to jest. Cała reszta ludzkości grzecznie schodziła ze ścieżki.
W ten sposób dobiegłam prawie do końca mojej drogi, ale nogi jakoś same niosły dalej. Zaczęłam więc zabawę w bieganie "wkoło śmietnika", wreszcie i tak trasa się skończyła.
Ech, następnym razem muszę pomyśleć o jeszcze jakieś dodatkowej uliczce, którą zwiedzę.
Na zegarku pojawiła się odległość 12,1km. Drugi raz w życiu przebiegłam aż tyle a w zasadzie pierwszy raz, ale te 100 metrów to żadna różnica. Średnie tętno 157, więc też przyzwoite. Prędkość niezbyt powalająca, ponieważ 7:03, ale totalnie nie o to mi chodziło, mogło by być nawet 8:00 i też byłoby dobrze.
Najważniejsze dla mnie było to, że udało mi się osiągnąć cel w 100% a i sił było na tyle, że mogłam biec jeszcze dalej.
To był dobry wieczór.