Zaczynając od zera

Moderator: infernal

Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Werra pisze:Ja właśnie zaczęłam dopiero biegać i myślałam, że będzie o wiele gorzej. Pale papierosy od 8 lat. Nie jakoś bardzo dużo ale kiedyś zdarzało się wiecej. Przebiegłam ponad 20min truchcikiem do morza, porozciągałam się trochę i wróciłam też 20min (już było troszkę gorzej) ale zadyszki aż tak duzej nie miałam i niczego nie naciągnęłam
Świetnie. W takim razie proponuję obrać sobie jakiś konkretny cel. Bardzo polecam wszelkiego rodzaju aplikacje uczące biegać. U mnie to "odhaczanie" dni treningowych stało się nawykiem ( chyba już mogę tak powiedzieć po 5 miesiącach) i tym bardziej wciągało.
Fajną rzeczą jest właśnie taki blog. Jak na dłoni widać co i jak się zmienia a do tego można liczyć na naprawdę cenne rady i wskazówki.
Czekam wiec z niecierpliwością na Twoje opowieści :usmiech:
New Balance but biegowy
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Powrót zimy"

W niedzielę było piękne słońce i 18 stopni na plusie - 1:10 wybiegane. Tyle zakładał plan treningowy.
Wtorek był już chłodniejszy, ale 14 stopni, to nadal bajka. Moje pierwsze w życiu interwały.
Pierwszy szybszy odcinek i organizm zaczął stawać okoniem. Nauczony do wolnego, spokojnego i jednostajnego truchtu nie miał zamiaru tego zmieniać, w odróżnieniu ode mnie. Postanowiłam go zmusić do utrzymania tego, co pokazywał zegarek. Przy ostatniej, szybkiej powtórce, nagle jakby jakaś klapka w głowie się otworzyła i miałam wrażenie, że dopiero wtedy weszłam na właściwe tory i przełamałam opór. Co prawda nie było to żadne szalone tempo, a tylko trochę szybsze od tego, które stało się jakby moim nawykowym, ale mimo wszystko było inne.
Niesamowite doświadczenie, które pokazało mi, że gdzieś tam jakieś pokłady możliwości są, tylko trzeba wziąć kilof i je powolutku odkopywać.

Tak mi się to spodobało, że nie mogłam się doczekać, kiedy znów będę mogła wyjść pobiegać.
Piątek to kolejny dzień na moje "szuranie". Prognoza pogody nie była zbyt optymistyczna jeśli chodzi o Polskę, ale w moich rejonach nie miało być najgorzej. Synoptycy ostrzegali przed powrotem zimy, śnieżycą i silnym wiatrem. Moje miasto należy do tych, które większość tych wątpliwych atrakcji omija, miałam więc nadzieję, że i teraz tak będzie.
Niestety już rano dało się odczuć zmianę temperatury. Na termometrze pojawiło się zero. W miarę wcześnie kończyłam dzisiaj pracę, więc miałam nadzieję, że zdążę pobiegać, nawet jeśli nastąpi załamanie pogody.
Gdy dotarłam do domu, było w miarę dobrze. Zanim jednak zdążyłam się przebrać w ciuchy biegowe, z nieba zaczął sypać drobny grysik.

Może poczekać aż przestanie? - przemknęło mi przez głowę.
Eeeee, w gorszych warunkach biegałam. Opaska na uszy, czapka przeciwdeszczowa z daszkiem na głowę i .... autem na ścieżkę biegową, bo nie chce mi się biegać po centrum.
Kiedy wyszłam z samochodu owiał mnie lodowaty silny wiatr. Czapka trzyma się jednak dobrze, czasem długie włosy związane w kitkę są niezastąpione gdy trzeba tę część garderoby przytrzymać na głowie.
Zaczynam biec. Ciężko mi jak nie wiem co. Łapię oddech jak ryba bez wody a przecież dopiero wystartowałam. Przed sobą miałam mieć 45 minut średniego biegu a ja już na samym początku wymiękam. Nagle silny powiew wiatru zdarł mi czapkę z głowy i rzucił kawałek dalej.
Oj, ciekawie się zaczyna. Często przez pierwszy kilometr mam kryzys, ale później mi przechodzi, zwolnię i poczłapię dalej.
Kolejny podmuch wiatru zgiął mocno konary starych, wielkich drzew które rosną wzdłuż drogi którą biegnę.
Lecę jeszcze kilka kroków i kolejny podmuch. Śnieg coraz bardziej zacina. Patrzę przed siebie a na ścieżce pojawiają się połamane małe gałęzie. Jedna, druga i kolejna ... Zdaje się, że ta dekoracja spadła chwilę przed tym, zanim się tam pojawiłam.

W tył zwrot, podkręcenie tempa, powrót do samochodu i do domu. Pierwszy raz od czasu gdy zaczęłam biegać, pokonała mnie pogoda. Przebiegłam niewiele ponad 1,5 km i dałam za wygraną. To było zbyt niebezpieczne. Z jednej strony było mi żal, że nie dałam rady, z drugiej wiedziałam, że czasem trzeba odpuścić.

Pogoda z minuty na minutę stawała się coraz trudniejsza. W tej chwili patrzę przez okno i widzę jedną biel. Zasypało wszystko wokół i pada dalej. Może jutro się ustabilizuje, mogłabym chociaż na kijki wyjść. Niekoniecznie muszę biegać, byleby móc wyrwać się z murów i choć trochę pooddychać innym ( mam nadzieję, że świeżym) powietrzem.

Wiosno, wróć ...
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

" Właściwa technika biegowa"

W wielu publikacjach można znaleźć opis, jak powinna wyglądać prawidłowa postawa ciała biegacza. Filmiki pokazują ludzi, którzy prężą się jak struna, podnoszą nogi pod "odpowiednim kątem", spadają na śródstopie, tak jak to jest przykazane.

W mojej głowie zaczął utrwalać się właśnie taki obraz biegacza, a tym czasem ...
Po ostatnim moim nieudanym wyjściu w piątek, niedzielę sobie też odpuściłam. Wiało, mroziło... dałam spokój. Kolejny dzień wybiegania to wtorek. Tym razem 5 stopni w plusie, słonko świeci, wiaterek delikatny, choć chłodnawo. Dobry dzień na bieg. Wsiadłam w auto i podjechałam na ścieżkę Parkrunową. Sporo osób się tutaj przewija, biegających, idących z kijkami, jadących na rowerach. W moim planie 50 minut interwałów.

Biegnę sobie z głową w chmurach, kiedy nagle, naprzeciwko mnie leci jakiś gość. Nie wyglądał jak ci z zapamiętanych przeze mnie obrazków. Jakaś czapka naciągnięta na uszy, rozwiana, wielka kurtka i ... coś mi nie grało.
Minął mnie w błyskawicznym tempie.
Biegnę dalej ( o ile moje poruszanie się biegiem nazwać można) .
Po drodze spotykam ludzi z psami. Nawet jeden z beagli postanowił radośnie na mnie skoczyć i spróbować dotrzymać mi kroku.
Nagle za plecami słyszę "człap, człap, człap... mija mnie ten gościu w rozwianej kurtce.
Zdążył już zawrócić i leci kolejne kółko. Tak patrzę z tyłu na niego, a on biegnie chwiejąc się na boki niczym wańka - wstańka, zupełnie nie tak jak "powinien" według książek i instrukcji, ale ...
pędził z taką prędkością, że mogłam zobaczyć jedynie "kurz" spod jego butów. Jaką technikę obrał, tego nie wiem, nie spotkałam się z jej opisem, za to efekt w praktyce był naprawdę godny podziwu. Mogłam jedynie popatrzeć, popodziwiać i powzdychać.
Jak widać, nie zawsze trzeba być "pod linijkę", żeby mieć świetne rezultaty.

Mnie udało się "wycisnąć" 7,08 km w 0:50:07 ze średnim tempem 07:04min/km
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Siła słów"

Nie dalej jak wczoraj, rozmawiałam ze znajomym na temat biegania. Powiedział mi, że będzie próbował w następną sobotę przebiec 5 km w 21 minut. Westchnęłam tylko i stwierdziłam, że mnie to by się marzyło pokonać ten dystans w 31 minut. Pomyślałam, że to jest realne, tylko kiedy? Sporo jeszcze wyjść mnie czeka zanim tę liczbę zobaczę na zegarku, tudzież na ekranie telefonu.

Na dzisiaj miałam zaplanowane 35 minut biegu w średnim tempie. Pogoda nienajgorsza więc może by tak spróbować przebiec ten czas, ale po trasie po której w soboty biegają Parkrunowcy? Oni są bardzo szybcy, za szybcy dla mnie, ale tak te 31 minut ... już wstydu by nie było, choć to nadal wolniutko. Jeszcze trochę muszę poczekać, jeszcze poćwiczyć, ale co mi tam, zobaczę ile mi jeszcze do tego czasu brakuje i to dzisiaj, bez rywalizacji, bez tłumu...

Zegarek wariował, bo oczywiście tętno nie było takie jakie plan zakładał, ale co mi tam... muszę sprawdzić. W pewnej chwili na momencik tętno skoczyło nawet do 180. Takich wartości jeszcze na zegarku nie widziałam. Przy czym to nie było jakieś szaleńczo wyczerpujące tempo, które byłoby kresem moich obecnych możliwości. Cały czas w głowie miałam, że muszę siły rozłożyć na 5km.

Kiedy mijałam zaznaczoną na asfalcie linię mety, zatrzymałam Endomondo. Polar szedł dalej, bo tam została mi jeszcze faza schłodzenia.
Gdy wróciłam do domu, patrzę na dane z zegarka ... ech, 34 minuty. Patrzę na historię Endomondo ... hmmm, dziwne, pokazuje 0:30:39 na 5km a średnie tempo 6:09. Gdzieś jest jakieś przekłamanie.
Dopiero po pewnym czasie przypomniało mi się, że 34 minuty to czas treningu razem ze schłodzeniem, kiedy to przeszłam najpierw w wolny trucht a później w szybszy marsz. Wszystko się zgadza, nawet dystans jest inny.
Wczoraj zamarzyło mi się 31 minut, a dzisiaj marzenie stało się rzeczywistością. Oby następnym razem udało mi się powtórzyć.
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Niedziele bieganie"

Zegarek pokazuje, że czas na 1h10minut spokojnego biegu. Podjechałam więc na leśną ścieżkę biegową. Słonce pięknie świeciło a na termometrze pojawiło się nawet +12 stopni. Chwila spaceru, tak do pierwszej tablicy na której są rozpisane jakieś proste ćwiczenia. Fajne miejsce na rozgrzewkę. Później spokojny truchcik. Nikogo za mną, więc nie mam przed kim uciekać. Nikogo przede mną, więc nie ma kogo gonić. Lecę więc z głową w chmurach. Nagle, ścieżkę przede mną przecina młody koziołek (chyba, nie za bardzo rozróżniam co to sarna a co nie). Spojrzał na mnie i po kilku susach zatrzymał się między drzewami. Był wręcz na wyciągnięcie "ręki'. Na chwilę też się zatrzymałam, bo wolę jednak zachować dystans przed dzikimi zwierzętami, ale oprócz tego, że zwierzątko chciało mnie sobie obejrzeć, to nic nieplanowanego się nie stało. Miałam ochotę wyjąć telefon i zrobić zdjęcie, ale pewnie bym go tylko spłoszyła, więc dałam spokój i pobiegłam dalej.

Jakimś cudem raz pomyliłam drogę, pomimo oznakowania i dwa razy na rozdrożu zastanawiałam się w którą stronę biec. Trzeba mieć talent, żeby zgubić się na ścieżce biegowej, gdzie co kilka metrów na drzewach namalowany jest znak. Ja jednak potrafię.
Parę metrów błota, kilka podbiegów, paru spacerowiczów, kijkowiczów i ...
Aż wstyd się przyznać jaki wynik pokazał się na zegarku. 10 km w 1h 20min, o 10 minut więcej niż ostatnio, ale co tam ... ani to zawody, ani żadna inna rywalizacja, za to cudnie spędzona niedziela.
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Syndrom skrzypiących drzwi"

Jak już wcześniej pisałam w którymś z opowiadań, postanowiłam skorzystać z ćwiczeń ogólnorozwojowych proponowanych przez platformę Polara. Rozciąganie statyczne, dynamiczne, trening siłowy, core ...
Wszystko pięknie, ładnie, ale ostatni raz ćwiczyłam 20 lat temu. Pierwsze podejścia były bardzo ciężkie, ale czym dalej, tym trochę łatwiej. Martwi mnie tylko jedna rzecz. Kości w stawach strzelają mi jak u staruszki. Zastanawiam się czy to problem zastania, czy kłopoty ze stawami a raczej z wysychającymi torebkami stawowymi. Nie boli, tylko jakby dziwnie przeskakiwało. Może powinnam sięgnąć po jakąś glukozaminę? A może po prostu na razie spokojnie poczekać i delikatnie ćwiczyć obserwując co będzie dalej. Przecież to dopiero sam początek.
Dzisiaj zauważyłam, że wcześniej trzaskające lewe kolano, tym razem odezwało się tylko raz.
Sama nie wiem co o tym sądzić i co robić.
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Świąteczne bieganie"

Przedświąteczna gorączka ogarnęła wszystkich wokół. Mnie także nie oszczędziła. Na czwartek zaplanowałam pieczenie ciast. Sernik, makowiec, mazurek, tradycyjna babka i kilka małych babeczek. Jedno za drugim trafia do piekarnika. Jak zaczęłam o 3 po południu, tak skończyłam o 9 wieczorem. Cała jestem przesiąknięta słodkawym zapachem wypieków, przydałoby się przewietrzyć, ale nie mam już ani siły, ani czasu. Jutro pobiegam, z resztą piątek to dzień treningowy.
Przyszedł piątek a wraz z nim fala zimna i wiatru. Przez chwilę w nocy nawet padał śnieg. Wiatr jest tak silny, że odczuwalna temperatura oscyluje wokół -4. Nie jestem w stanie zmusić się do wyjścia.
Co się ze mną dzieje? Przecież zimą w gorszych warunkach biegałam. Patrzę na portale pogodowe, które jednoznacznie wskazują, że jutro ma być cieplej. Odpuszczam, poczekam na piątek.

W piątek rano okazało się, że rzeczywiście jest trochę cieplej a i wiatru takiego mocnego nie ma. Wykorzystam okazję i "pójdę w las" na "długie" wybieganie. W założeniu miała być 1h10min, ale żal mi było tych kilku metrów więc wybiegałam:

dystans 01:16:15,
odległość 10,04km
średnie tętno 167
średnim tempo 07:36

Kiedy wróciłam do domu usłyszałam:
- Ale w święta to chyba nie będziesz biegać?
Roześmiałam się i odpowiedziałam:
- Ależ oczywiście, że będę :bum:
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Nadeszła wiosna"

Wreszcie zrobiło się cieplej a i dzień też jest dłuższy. Pojawia się więcej możliwości wyjścia, żeby sobie poszurać.
Niestety, żeby nie było zbyt pięknie, zawsze popołudniami i wieczorami wypadały mi jakieś zajęcia, których za nic nie dało się poprzekładać ( i nie mówię tutaj prasowaniu czy praniu) czy odwołać.
Kiedy wracałam do domu, zza szyb samochodu patrzałam na biegających, jeżdżących na rowerach, chodzących z kijkami czy po prostu spacerujących ludzi. Mogłam sobie jedynie powzdychać i pozazdrościć.
Z utęsknieniem czekałam na piątek, ponieważ to jeden z moich trzech treningowych dni w tygodniu. Temperatury cały czas oscylowały w granicach +16,+20 stopni.
Wreszcie nadszedł mój wyczekany dzień i ... i co? Pół nocy padał deszcz a
rano +6, w samo południe z trudem słupek "rtęci" pokazał +11 stopni, do tego wiatr.
Jak to jest, dlaczego akurat dzisiaj pogoda musiała się zmienić? Żeby mi było weselej i niezbyt nudno, wiał mocno odczuwalny wiatr.

Trudno, i tak pobiegnę. Najważniejsze, że nie pada a i słońce świeci.
Ruszyłam trasą parkrunową. Byłam ciekawa jaki czas uda mi się "wycisnąć" na 5 km, ile jeszcze muszę poprawić, żeby bez wstydu pobiec w sobotę na Parkrun'ie.
Pierwsze 2,5km było w miarę przyzwoite. Miałam nadzieję, że przy drugiej połowie uda mi się troszkę przyspieszyć. Niestety, momentami trafiałam na takie podmuchy, które mnie zwalniały, czy tego chciałam czy nie. Biegłam czując, że ciężko mi się oddycha i sapię jak lokomotywa.

Nagle z tyłu słyszę echo własnego oddechu. Dziwne. Wydaje mi się, że ten odgłos nawet jest głośniejszy. Wtem, mija mnie jakiś mężczyzna biegnąc z dużą prędkością i tak samo sapie jak ja.
Ufff, czyli wszystko ze mną w porządku. Po prostu w tych warunkach taki oddech to standard.

Po chwili widzę przed sobą sporą grupę nastolatków. Za dwudziestu ich było, jak nie więcej. Już to czuję, jak nic zaraz któryś dowcipniś rzuci w moją stronę jakąś uwagę, bo coś mu się nie będzie podobało. Postanowiłam, że nie dam się sprowokować, zignoruję ich. Ku mojemu zdziwieniu chłopaki mijając mnie pozdrowili życząc miłego dnia.
Hmmm... pozytywne zaskoczenie. Bardzo to było sympatyczne.

Udało mi się dobiec do celu, choć rewelacji w czasie nie było, mimo, że sporo wysiłku mnie kosztowało.
Rezultat:

Dystans: 5,02km
Czas: 00:31:44
Średnie tempo: 06:18 (max 5:27)
Średnie tętno 166 (max 176)

Podejrzałam jak to wyglądało na każdym kilometrze jeśli chodzi o średnie tempo:
1km - 6:11
2km - 6:09
3km - 6:16
4km - 6:35
5km - 6:24

Zobaczę jak to będzie rozwijało się dalej. Zauważyłam, że jestem w stanie podczas równego, w miarę krótkiego biegu robić kilkusekundowe przyspieszenia. Trochę ten dzisiejszy wiatr mi nie pomagał, ale podobno "złej baletnicy ... " .
W niedzielę czeka mnie spokojna dyszka po lesie. Już się nie mogę doczekać.
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Woooodyyy!!!"

Piękna niedziela, słonko świeci. Pierwszy raz w tym roku ubieram rybaczki i koszulkę z krótkim rękawem. Ruszam w las. Przede mną 10km.
Wkoło śpiew ptaków i ten cudny, żywiczny zapach. Kilku spacerowiczów trafiłam po drodze, ale nie było ich zbyt wielu. Pewnie dlatego, że była to pora obiadowa. Według wszelkich zapisów mądrych głów, kiedy biegniemy do 10km, nie musimy mieć przy sobie niczego do picia.
Tiaaaa, teoria teorią a jak jest, poczułam na siódmym kilometrze. W gardle zaczęło mocno zasychać, pot spływał wesoło po czole a organizm zaczął kategorycznie domagać się choć łyka wody.
Przez chwilę byłam tak zdesperowana, że o mały włos a zaczęłabym wykręcać gałęzie w poszukiwaniu choć kropli jakiegokolwiek płynu.
W pewnej chwili już nie wiedziałam, czy bardziej walczę z pragnieniem, czy ze zmęczeniem.
W samochodzie czekała na mnie butelka z wodą mineralną, ale auto oddalone było ode mnie o te nieszczęsne, ostatnie 3 km.
Kiedy dobiegłam, przyssałam się tak, że o mało plastikowej butelki razem z wodą nie wciągnęłam.

Nauka na przyszłość?
Kiedy na dworze jest powyżej 20 stopni ( a było 25) to lepiej wodę nosić ( choćby malutki softflask) niż później piszczeć.

Wynik dzisiejszego biegu taki sobie, ale nienajgorszy biorąc pod uwagę, że to las i temperatura w której jeszcze nigdy nie biegałam.

czas 01:18:39
dystans 10,11km
średnie tętno 165
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Rezerwa płynów"

Po ostatniej nauczce, w podskokach udałam się do pobliskiego Decathlonu. Pierwsze korki skierowałam w stronę półki ze sprzętem, który nadaje się do przenoszenia wody. Mam pas, ale jest on za gruby, jest mi w nim gorąco a na dodatek podczas biegu non stop podchodzi mi prawie pod szyję.
Na jednym z wieszaków wisiał taki z malusieńkimi dwoma buteleczkami. 115ml jedna butelka, ale czy potrzeba mi czegoś więcej na 10km? Pośrodku kieszonka na drobiazgi. Niestety, moja cegiełka ( telefon 5,5) nie mieści się tam. Szkoda. Dalej będę musiała zakładać etui na ramię. Po ostatnim biegu został mi na ręce siniak, ale i obtarcie do krwi. Kiepsko. Może uda mi się coś wymyślić.
W ten sam dzień pobiegłam swoją leśną ścieżką. Jakoś włożyłam telefon do kieszonki, niestety zamka zapiąć się nie dało. Zawiązałam gumką, żeby nie wyleciał, i w drogę.

Ku mojej radości pas trzymał się dokładnie tam, gdzie być powinien. Lekki, fajny, dopasowany. Co prawda zaplanowana trasa miała mieć tylko 8km, ale w przypadku picia ... lepiej nosić, niż mieć później wielkie oczy :hej:

Nagle niebo pokryło się ogromną chmurą, w lesie zapanował złowrogi półcień. Szarość zalała ścieżkę. Kropla po kropli deszcz zaczął spadać na suchą ściółkę a niebo rozjaśniła ogromna błyskawica.
No ładnie ... a ja w środku lasu. Co teraz zrobić? Dokończyć bieg, wrócić, biec, iść? Nie miałam bladego pojęcia.
Przypomniałam sobie jak mnie uczono, że powinnam policzyć ile sekund jest od jednego grzmotu do drugiego, to mniej więcej będę wiedziała jak daleko jest burza.
Słyszę pomruk, ale konkretnego uderzenia nie ma, z tego wniosek, że mam czas, żeby się stamtąd ewakuować, powinnam dobiec zanim burza za bardzo się zbliży. Powietrze gorące, ciężkie, ale za to znów ten cudowny leśny zapach. Deszcz już pada, choć jest on ciepły, orzeźwiający. Biegnę dalej. Martwi mnie tylko jedna rzecz, nieosłonięty telefon, ale nie mam gdzie go schować. Zakrywam pas koszulką, ale to też niezbyt trafiony pomysł, ponieważ plecy mam mokre od potu.

Pomyślałam tylko jedno. Jeśli usłyszę choć jeden grzmot, to z pewnością zaliczę życiówkę, ale to taką, której prędko pewnie nie powtórzę.

Szczęście w nieszczęściu, burza była łaskawa i trzymała się w odpowiednio dużej odległości, po czym gdzieś sobie poszła.
Komfort pasa - idealny, tylko ta za mała kieszonka. :ojoj:
Gdy wróciłam do domu, popatrzyłam na pas, poszperałam w domowych zapasach tkanin, wyjęłam maszynę do szycia i ... dosztukowałam to, czego było mi brak. Akurat miałam kawałek materiału z którego torby się szyje. To nic, że zielony, teraz mam pas po części "dedykowany" dla mnie.

Trening zaliczony. Polar wyświetlił info: CEL ZOSTAŁ OSIĄGNIĘTY
...i o to chodzi :hej:
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Drobny kryzys"

Nic nie jest wieczne i niezniszczalne. Moje pierwsze buty postanowiły, że trochę się zużyją. Puściły szwy. Nie mogę mieć pretensji do kogokolwiek, ponieważ całą jesień i zimę w nich przebiegałam, a przez całe wakacje służyły mi do szwędania się całymi kilometrami. Kilka razy je prałam, więc trudno wymagać cudów, wreszcie nie wytrzymały. Nie mam do nich rachunku, więc nie ma co reklamować, poza tym chyba byłoby mi głupio, bo wiem jak i ile je używałam.
Zastanawiałam się co zrobić. Oprócz małej dziurki w środku buta, ponad piętą, tylko ten nieszczęsny szew na palcu poszedł. Buty najgorzej jeszcze nie wyglądają, może uda mi się je, choć na trochę jeszcze, reanimować.
Muszę jednak pomyśleć o nowych. Nie chcę wydać majątku, może więc Decathlon?
Otworzyłam laptop i zaczęłam szukać w sklepie który poleciła mi znajoma.
Właściwie tylko jedna para spełniała moje kryteria. To były Nike Air Max Era. Totalnie nie znam butów. Piszą tylko, że dla osób biegających ponad 20km w tygodniu, buty treningowe. Cena 119 zł, przecena ze 199. A co mi tam, jak nie będą pasować, to odeślę. Zamówiłam, zapłaciłam.

Na drugi dzień chciałam pokazać domownikom co zamówiłam. Ku mojemu zdziwieniu, cena była już inna. 209zł, przecena z 304zł.
Czyżby kilka godzin temu był błąd na stronie?
Jeśli tak, to jestem ciekawa czy buty mi przyślą, czy obsługa sklepu będzie się tłumaczyć, że "już ich nie mają na stanie".
Ku mojemu zaskoczeniu, wczoraj przyszły. Rozmiar idealny a i komfort niczego sobie. Bałam się tej poduszki gazowej, ale amortyzacja jest w sam raz, nie za duża, nie za mała.
Postanowiłam więc wypróbować je tak szybko, jak tylko się dało.
Dzisiaj więc zaliczyłam 5-tkę. Termometr wskazywał 27 stopni w słońcu, gorąco, ale wiatr od rzeki lekko niwelował tę niedogodność.
Rezultat?

Dystans 5,02km
Czas trwania 31:36 ( 31:28 na 5km)
Średnie tętno 170 (max 180)
średnie tempo 6:17 ( max 5:27)

Mój cel na najbliższy czas? Osiągnąć 31.00, czyli urwać te 28 sekund.

Buty spisały się bardzo przyzwoicie.
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Chwila refleksji"

To moja pierwsza biegowa wiosna. Każde wahania temperatury są dla mnie nowością więc w zasadzie każde wyjście na "pobieganie" jest nowym doświadczeniem.
Tej niedzieli było ciepło, żeby nie powiedzieć, bardzo, bardzo ciepło.
W Poznaniu odbywał się półmaraton, w Łodzi maraton. W obu wydarzeniach biorą udział moi znajomi. Podziwiam i chylę czoła.
Ja, jak co tydzień podjechałam podreptać po mojej leśnej ścieżce. Tym razem owinęłam się pasem z małymi bidonikami. Dycha przede mną ... jak nic picie się przyda. Las średnio chronił przed temperaturą, nie dość, że gorąco to jeszcze parno.
Nie chcę się ścigać sama z sobą, nie jest moim celem poprawianie swojego czasu w tym miejscu. To dopiero mój trzeci w życiu bieg 10cio kilometrowy. Muszę sobie wbić do głowy, że moim zadaniem jest, najzwyczajniej w świecie, jedynie nauczenie się pokonywania tego dystansu, nic więcej. Nie ważne, czy przebiegnę go w godzinę czy w dwie. Mam się nie "zajechać". Nie jestem orłem w bieganiu i pewnie nigdy nim nie będę. Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek uda mi się zbliżyć do 60 minut na tym dystansie, ale w tej chwili to jest nieistotne. Wiadomo, nie ma rezultatów bez pracy, dlatego na pewno będę walczyć ze zmęczeniem, ale ta walka ma mnie tylko i wyłącznie motywować i być swego rodzaju zabawą.

Ruszyłam wolno przed siebie. Jedno okrążenie ma 4km, czyli przede mną 2,5 okrążenia.
Pierwsze poszło bez problemu, zaczęłam drugie i ...
i zaczęło mi być ciężko. Jak tylko na zegarku zobaczyłam 6 pokonanych kilometrów, nagle wszelkie wystające korzenie stały się jeszcze bardziej wystające,a drobne wzniesienia wyglądały niczym wejście na Tarnicę. Pomyślałam sobie, że w tym samym czasie niektórzy biegną 21km a inni 42. Im to dopiero musi być ciężko.

Na zegarku pojawił się siódmy kilometr. Jeszcze tylko trzy.
W tym miejscu w mojej głowie błysnęła myśl, że zaraz będzie ścieżka prowadząca na parking, może skręcić i dać sobie spokój? Przecież 8km to żaden wstyd, to nic, że nie zrobię założonych 10, w sumie jest tak gorąco, buty takie jakieś ...

Biegnę i kalkuluję... Mogę się założyć, że gdybym tego "wyjścia awaryjnego" nie miała, nie byłoby powodu do zastanawiania się. W sumie w ostatniej chwili postawiłam się do pionu i pobiegłam dalej. Kiedy trzeci raz podbiegałam pod wspomniane już wzniesienie, wyglądało ono jak Mount Everest. Rety, nie dam rady.
Jednak radę dałam. Na horyzoncie pojawili się spacerowicze, sam ich widok podziałał na mnie mobilizująco. Nie dam się, a przynajmniej nie przed "widzami" :hahaha:
10 km przebiegłam w 01:20. Kiepsko, bardzo kiepsko, ale i tak bardzo się zmęczyłam. Jakoś zimą było chyba łatwiej.
Pomyślałam sobie tylko, że przecież jeszcze niedawno nawet taki wynik był dla mnie nie do osiągnięcia.

Otwieram swój stary program "Running for beginners". Data 15 lutego (równiusieńko 2 miesiące temu) czas ciągłego biegu 40 minut i pokonane 5,3km po asfalcie. Wtedy więcej nie byłam w stanie przebiec.

Spójrzmy jeszcze trochę wstecz. 15 grudnia - sesja 5 minut marszu, 5 minut biegu X 5. Wtedy byłam w stanie biec bez przerwy tylko przez 5 minut. Teraz piszczę, że jestem za wolna, że za bardzo się meczę, że wszyscy wokół biegają w zawodach a ja ...
A ja ... mam jeszcze czas. Po biegu jeszcze chwilę posiedziałam w samochodzie i wróciłam do domu.
Czy byłam zmęczona? Bezpośrednio po biegu - tak, później ....
Nie rozumiem tego ewenementu, pod wieczór miałam ochotę ubrać buty i jeszcze trochę podreptać wkoło bloku. Energia mnie rozpierała, wzięłam więc psa i poszłam na spacer. Tak, spacer w tamtej chwili był najrozsądniejszą rzeczą.
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Bieg z przeszkodami"

Wtorek, ... a nie, nie wtorek, tym razem środa, ponieważ dzień wcześniej za żadne skarby nie dałam rady wyjść i to nie z powodu własnego lenistwa, a dlatego, że czasem życie samo pisze scenariusze.

Zegarek pokazuje, że w planie jest 50 minut biegu interwałowego. Na dworze ciepło, nawet bardzo.
Ruszam znaną już sobie asfaltową ścieżką parkrunową. Mam tam już swoje punkty orientacyjne.
Dobiegam do pierwszego zakrętu, tamte czerwono-białe barierki oznaczają, że dobiegam do pierwszego kilometra. Na asfalcie co prawda jest oznaczenie, ale ja mam własne punkty odniesienia.

Dalej byleby do drzewa z kapliczką. To będzie oznaczało 2 km za mną.... i do kolorowego kosza na śmieci, który wskazuje 2,5km po których trzeba zrobić nawrót i polecieć z powrotem. Sapię, dyszę, zipię, ponieważ interwały są w sferach:4-5 przez 5 minut oraz 3-przez 3 minuty. Dla mnie to sporo. Nagle ... no nie, telefon dzwoni. Jeśli to jakiś osobnik z kolejnym zaproszeniem na pokaz garów, to niech się w nos pocałuje, nie odbieram.

Telefon nadal dzwoni. Zwalniam, odbieram. Matko kochana, zapomniałam o bardzo ważnej sprawie. Rozmawiam dysząc, ledwo ktoś z tej drugiej strony mnie rozumie. Na chwilę przystaję. Jestem ciekawa co sobie ten ktoś pod drugiej stronie słuchawki pomyślał :bum:
A może lepiej do tego nie dochodzić :hahaha:
Kończę rozmowę i ruszam dalej.

Całej radości mojej wystarczyło na kilka metrów. Nagle, jakby spod ziemi na pobliskiej łące pojawiły się dwa wytarzane w błocie psy. Jeden w typie labradora, drugi to rasowy, średniej wielkości kundel. Wyglądały na swojskie, czyli z pobliskiej wsi. Niestety, właściciela z nimi nie było. Radośnie przecięły moją asfaltową drogę wlatując na skarpę po drugiej stronie.

Pomyślałam sobie, że niedaleko jak w zeszłym tygodniu czytałam na forum coś na ten temat.
Biegnę jednak dalej, lecz już zdecydowanie wolniej. Obserwuję te stworzenia, ale ... i one mnie obserwują, ito dość uważnie i z zainteresowaniem, tylko jakim? Ich wzrok nic mi nie mówi. Nie mam pojęcia co planują, na wszelki wypadek lepiej mieć się na baczności. Sama mam psa, więc trochę o ich zachowaniach wiem, nie mam ochoty sprawdzać jak to jest mieć psie kły we własnej łydce. Gdyby z nimi był właściciel, nie byłoby problemu, ale są same.

Nagle psy zaczęły zbiegać ze skarpy i lecą w moją stronę. Ciepło mi się zrobiło. Stanęłam w miejscu. Pozwoliłam im podejść do siebie z czego skorzystały, popatrzyły, nawet nie powąchały i ... zajęte swoim towarzystwem pobiegły we własną stronę. Nie byłam dla nich interesującym obiektem.
Ufff... mogłam powoli zacząć biec dalej, choć nie wiem, czy bardziej byłam spocona ze zmęczenia, czy ze strachu.


W podsumowaniu czas wyszedł bardzo kiepski 00:51:45
dystans 7,19km
średnie tempo: 07:12 min/km
średnie tętno 154

Może szybko nie było, ale za to jak interesująco ?!! :bum:
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

" Zabawa w lampy"

Na razie nic spektakularnego się nie dzieje. Wtorek, piątek i niedziela to dni wybiegania.
Wtorek interwały. 5 minut w zakresach tętna 4-5 i tylko 3 minuty w 3 zakresie potrafią dać ciut w kość, nawet jeśli to tylko 5 km. Czasem się zastanawiam, czy to dla mnie nie za dużo, czy nie poskracać czasu, np po 3 minuty każdego, jednak z drugiej strony, przecież daję radę. Tak, jestem zmęczona w czasie takiego biegu, ale nikt nie obiecywał, że uczenie się będzie przychodziło samo, gładko, wręcz jak za dotknięciem "czarodziejskiej różdżki". Nikt za mną z batem też nie stoi i nie wali po głowie gdy zwalniam. Nic się nie stanie, nawet jeśli przejdę na chwilę w marsz, jeśli stwierdzę, że potrzebuję trochę bardziej odpocząć. Myślę, że czym więcej w ten sposób będę biegać, tym łatwiej będzie mi to przychodzić.

Piątek, to czas ciągłego biegu ze średnią intensywnością. Jak interwały jakoś mi idą, udaje mi się w zakresach w miarę ładnie trzymać, tak piątki, to totalny kosmos. No za nic w trzeciej strefie utrzymać się nie mogę i pięknie ląduję w czwartym zakresie. Wykres śliczniutki, równiutki, tylko ciut za wysoki. Prędkość jakoś mało oszałamiająca. Ostatnio biegnę sobie tak trochę na luzie "zaliczając" znane już punkty. Tu barierki, tam kapliczka, znajomy kosz na śmieci ... Mijam plac zabaw i zaczynają mnie ogarniać wątpliwości. Nie dam rady biegać szybciej. 7 z groszami to raczej już mój max. Nie mam siły na więcej. Mijam jedną lampę, drugą, trzecią i kolejną. Nagle przemknęła mi przez głowę pewna myśl. A może by tak spróbować szybciej biec "od lampy do lampy" zwalniając na odległość 3 kolejnych?

Przyspieszyłam. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu - dało się.
Teraz trzy lampy w średnim tempie.
Spróbuję znów.
Kolejna "lampa" szybciej zaliczona. Ej, dało się.
No to jeszcze raz.... i jeszcze raz.
W ten sposób odkryłam przedziwną dla mnie rzecz. Jestem w stanie biec szybciej. Króciutkie odcinki, ale jednak, a do tego kontynuować bieg ze średnią intensywnością, czyli gdzieś tam zapasy siły we mnie są, tylko o nich nie wiem.

Wreszcie zegarek pokazał koniec treningu. W telefonie pojawiło się podsumowanie:
Czas trwania: 35:10
dystans: 5,46
średnie tempo 6:27
średnie tętno: 167 (max 180)

Następnym razem znów pobawię się w "lampy" :)
Bianka16
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 757
Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

"Gdyby głupota miała skrzydła ..."

Znów przyszła ciepła i miła niedziela. Przede mną zaplanowane 10km. Kocham las, śpiew ptaków, szum drzew, jednak tym razem postanowiłam zrobić mały eksperyment. Wzięłam ze sobą słuchawki. Jestem ciekawa jak pobiegnie mi się z muzyką w uszach, czy rzeczywiście wyznaczy ona rytm moich kroków. Włączyłam jedną ze składanek znajdujących się w moim telefonie i popłynęłam otulona falą dźwięków. Albo muzyka mnie tak pochłonęła, albo rzeczywiście w ten dzień prawie nie było ludzi w lesie.
W podsumowaniu treningu pojawiło się:
Dystans: 10,04km
Czas trwania: 01:11:57
Średnie tętno: 165
Średnie tempo: 07:10

Co prawda znów wylądowałam w czwartym zakresie tętna, ale za to wykres jest w miarę ładny, prosty, bez nagłych zrywów, ot płynny, spokojny bieg. Jak na mnie, to całkiem przyzwoicie te dane wyglądają. Wstydu nie ma.


Wtorek, dzień interwałów. Trudne to. Jestem ciekawa, czy muzyka znów mi pomoże, czy to był tylko przypadek. Zakładam słuchawki i ruszam. W uszach brzmią dźwięki "Kawiarenek" i zaczynam się znów rozpływać w muzycznym klimacie. Daleko nie pobiegłam, gdy nagle dwa psy ujadając podbiegły do moich nóg. Nie wierzę, powtórka z "rozrywki", jedynie psy inne a i właściciel z nimi jest, tylko, na litość Pańską, dlaczego nie trzyma ich na smyczy idąc ścieżką dla rowerzystów, rolkarzy, biegaczy i innych ludzi w ruchu?

Mężczyzna uśmiecha się od ucha do ucha i zapewnia:
- One nie gryzą.
Gdyby myśli można było zobaczyć, to pewnie gość miałby niezły pokaz. We mnie się aż zagotowało, ale starałam się trzymać fason.
Też mam psa, niezwykle spokojnego psa, ale zwierzę to zawsze tylko zwierzę i nie ufa mu się do końca. Nawet jeśli mnie pies nie ugryzie, to równie dobrze mogę się o niego potknąć i przewrócić robiąc sobie i jemu krzywdę, o tym, że wypadam z rytmu biegowego już nie wspomnę. Szkoda słów. :ojoj:

To spotkanie wymusiło na mnie przejście w chwilowy marsz. Dalej już spokojnie pobiegłam. W pewnej chwili czuję, że lewy but jest niedowiązany. Szkoda mi jednak zatrzymywać się. To nowe buty, które jeszcze nie są ułożone do mojej stopy, dlatego mogłam się spodziewać że pojawią się kłopoty, ale kto by się takim drobiazgiem przejmował.
Słońce praży niemiłosiernie a asfalt podwaja jeszcze to koszmarne odczucie. Całe szczęście, że flashlask zabrałam ze sobą. Łyk wody z cytryną zdawał się być wybawieniem. Powietrze ciężkie, trudno oddychać. Wtem zerwał się porywisty wiatr.
Oj, nie wróży to niczego dobrego. But nadal nie chce się podporządkować, za to usiłuje pobiec w kierunku przeciwnym do mojego, ale nie zwalniam. Po chwili słońce znów praży.
Kiedy dobiegałam do auta, złowrogie chmury spowiły już prawie całe niebo. Chciałam szybko wrócić do domu, zanim lunie deszcz.
Już w samochodzie poczułam swoją "głupotę", a dobitniej dotarło to do mnie trochę później.
Niby tyle się zna teorii, wie się wszystko, a jak przyjdzie co do czego, to głupota zaczyna górować nad rozumem.
Już wieczorem poczułam, że noga jest mocno "ciężka" a w zgięciu za kolanem mięśnie jakby się skróciły. No to się dorobiłam.
W ruch poszło Fastum. Przypomniało mi się, że mam też maść na krowie wymiona zwaną Euterogel. Tak, tak, to dokładnie taka maść. Można ją kupić w pobliskiej mleczarni a potrafi czasem zdziałać cuda.
Ech, moja bezmyślność, a wystarczyło tylko poprawić sznurowadło i pamiętać, że po biegu koniecznie trzeba zrobić choć kilka ćwiczeń rozciągających, a ja ... zapomniałam.

Nadszedł piątek. Nogę jeszcze trochę czuję, ale nie jest źle. Nie boli, po prostu czuję lekki dyskomfort. Myślę, że mogę trochę potruchtać. W planie mam 35cio minutowy bieg w trzecim zakresie tętna, przy czym w tym czasie zawarta jest rozgrzewka i schłodzenie. Samego biegu nie jest wiele, więc chyba mogę sobie pozwolić na taką aktywność. W sumie najlepiej byłoby pójść na basen, ale od czasu jak jeden z nich zamknęli do remontu, to drugi jest tak oblegany, że ludzie siedzą sobie wręcz na głowach. Marna przyjemność a i użyteczność żadna.
Spróbuję pobiec, najwyżej zaliczę spacer jeśli cokolwiek poczuję, że jest nie tak.
Jakoś dziwnie się dzisiaj czuję. Strasznie mi się nigdzie nie chce iść, mam wrażenie, że walczę z powietrzem. No tak, to kolejna noc w której niedosypiam. Nie pamiętam już kiedy udało mi się przespać więcej niż 5 godzin, ale ja tak funkcjonuję od lat, więc w czym problem? Pewnie w moim lenistwie.
Usiłuję postawić się do pionu. Otwieram szafę i ...
Nawet nie wiem kiedy położyłam się i zasnęłam. Nie dałam jednak rady, byłam zbyt zmęczona. Po dwóch godzinach wstałam niczym nowonarodzona. W głowie pojawiła mi się myśl. Może by tak pójść pobiegać?
Rozum jednak podpowiada:
-Zaparz sobie kawę, usiądź przed telewizorem a jak chcesz, to co najwyżej idź z psem na spacer. Dziś dzień totalnego odpoczynku dla ciebie.

Pomyślałam, że w takim razie może chociaż poćwiczę, jakiś trening core, czy choćby rozciąganie dynamiczne.
-Nie, nie tym razem - przekonuje zdrowy rozsądek, odpuść.
Tym razem posłuchałam. Jutro też jest dzień, jutro pobiegam. Organizm upomniał się o swoje.

Gdy tak patrzę na przegląd tygodnia, to z perspektywy czasu, mogę z całą pewnością powiedzieć, że gdyby głupota miała skrzydła, to oglądałabym moje miasto rodzinne z perspektywy lotu ptaka. :bum:
ODPOWIEDZ