26.10.2018
Plan WOLNE
Dzień wylotu do Frankfurtu, czyste lenistwo. No i troszkę picia było, bo wiadomo co dwa dni przed startem to się zregeneruje
27.10.2018
Plan WOLNE
WIzyta na Expo. Spotkanie się z mihumorem i obgadanie jak ruszymy podczas maratonu czy tez jak się znajdziemy

Całą grupą jakieś 10-12km spaceru po mieście i jako, że już Włoch bokiem wychodził to obiad tajski. Wieczorem jeszcze rozmowy w pokoju i można było iść spać.
28.10.2018
Plan
Frankfurt Marathon
No i nadszedł dzień zero. Cały rok czekania na ostateczną próbę dobiegł końca(wpierw wtopa chociaż nie był to start docelowy w Bostonie, później konrtolny start we Wrocławiu i jeszcze większa porażka).
Pobudka trochę po 7, pierwsze wyjście na balko i PIŹDZI

Ale drzewa raz stoją w miejscu, raz srogo się majtają - dla mnie plus bo jednak wiatr mimo, że był silny to kręcił, malał etc. A zawsze wolę dynamiczny niż stały z jednego kierunku (hello Boston, hello Orlen).
Na śniadanie jakieś maślane bułki z czekoladą zalane miodem + kawka i kilka wizyt w toalecie (tym razem chyba skończyło się na 5). Z chłopakami nasiadówa w pokoju, rozmowa jak się kto ubiera i mieliśmy na recepcji spotkać się o 9:20 (trener jako, że startuje z elitą i musiał gnać po naklejkę na nr. wpadł do nas zbić piątki i życzyć powodzenia około 8).
Ciuchy startowe jak zwykle, spodenki z kieszonkami (nie lubię biegać z pasem na nr. poza biegami ultra - zboczenie, że to za mało pro :D), maratoński singlet, rękawki oraz lekkie rękawiczki (kolega miał dwie pary to pożyczyłem drugą by się nie męczyć dogrzewaniem palców na pierwszych km), na nogach Adios 2, które dostałem na prowadzeniu MW'19. Na to wszystko bluza z kapturem, którą później oddałem naszym dziewczynom oraz bostońskie ponczo (takie podbite polarem od wew. jednak nie takie ciepłe jak to co dawali parę lat temu na maratonie Warszawskim).
Wychodzimy z hotelu i ZIMNICA. Spodziewałem się, że przywali złem ale cholera mocno dawało. Im bliżej startu tym i podmuchy wiatru większe. Dodatkowo wiedząc, że tam mało toi-toi zatrzymaliśmy się przy pierwszych jakie zobaczyliśmy i trochę się tam wystaliśmy, więc zimno jeszcze bardziej dokuczało.
Dodatkowo przez to spóźniłem się na umówione spotkanie pod wejściem do 1 strefy z mihumorem :/
Z chłopakami ostatnie foto i powodzonk, wierzchnia warstwa oddana dziewczynom i o 9:50 łąduję się do strefy.
Przez chwilę myślałem, że tam luźno ale to tylko zwodnicze obrazy końcówki strefy

Chciałem się docisnąć jak najdalej, jednak utknąłem jeszcze zanim dobiłem do flag na 3:00.
Na szczęscię w takim tłumie ludzi miło się stoi bo ciepło

Ostatnie chwile na złapanie sygnału GPS, sprawdzenie czy wszystko jest ok z RacePace i czy żelik który dostałem w ostatniej chwili od kumpla jest w kieszeni (jakoś na expo zapomniałem kupić, stwierdziłem, że jak dają jakieś żele na 20km i 30km to zjem od nich a do 20-tki dojadę bez - jednak, że kolega miał cztery i był pewien, że wszystkich nie zje to odstąpił jednego SiS'a

).
3, 2, 1... START
1-5km > ruszam z całą falą ludzi. Czuję, że wolno. Co chwila jakieś zatrzymanie. Szukam miejsc na wymijanie ale niestety ciężko, pobocza obłożone barierkami i kibicami, a ludzie biegną szpalerem.
No nic przynajmniej nie przestrzelę ze startem. Mimo to chcę docisnąć jak się tylko trochę rozrzedzi, bo jestem pewien, że mihumor musiał się dopchać dalej i jak nie przegapię to uda mi się go dojść i dalej będziemy już cisnąć razem.
Tak też się udaje w okolicy 3-4km

Okrążenia łapię na oznaczenia organizatora - jest nieźle.
Pierwszą piątkę mijamy w czasie 19:52min.
5-10km > tutaj świetna robota z mihumorem. Biegniemy ramię w ramię, czas leci szybko bo cały czas kluczymy po centrum. Łapiemy jeden dłuższy podbieg ale oczywiście z myślą, że przecież później dostaniemy zbieg.
Wiatr no cóż jest ale jest uczciwy. Czasem w twarz, czasem w bok, czasem w plecy. Więc nie ma co za bardzo narzekać. Dodatkowo nie pada i nie jest zimno (organizm się łądnie dogrzał).
Druga piątka wskakuje w 19:58min. i pierwszą dyszkę zamykamy w 39:49min. Wszystko zgodznie z planem.
10-15km > łapiemy zbieg do mostu. Fajny, długi i nie za stromy, można się lekko puścić (akurat też na nim pkt. z wodą - tutaj wielkie dzięki dla mihumora, który dzielił się wodą do chwili naszego odseparowania się po połówce

dzięki temu ja nie musiałem schodzić do punktów i spokojnie mogłem biec na lekkim dystansie i nie ryzykować, że na kogoś wpadnę).
Idzie jak złoto. Cały czas ramię w ramię, cały czas prowadzimy całkiem zacną grupę - wszyscy grzecznie za naszymi plecami, przed nami kilkadziesiąt metrów przerwy, a dalej kolejna grupa.
Piątka wpada w 19:37min. najszybsza w całym biegu.
15-20km > właściwie NIC CIEKAWEGO - czyli tak jak powinno być! Robimy po prostu swoje. Ciągniemy ekipę i tyle. Tutaj już powoli wiatr się pojawia agresywniejszy.
Piątka w 19:55min. Cały czas wsio zgodnie z planem.
20-25km > tutaj niestety drogi moja i mihumora się rozchodzą. Ja dalej jadę swoje, Michał chwilę biegł obok ale po czasie został wchłonięty przez grupę (do tego czasu wspólny bieg RE WE LA CJA! tak to możemy zawsze biec

Wszystko pod kontrolą, tempo co km. siedzi jak należy, bajka). Wspólnie pokonujemy jeszcze połówkę. U mnie wskoczyła zapewne szybciej, bo jednak od startu te pierwsze km goniłem Michała i wyszła w 1:23:42h zatem nawet lepiej niż bym zakładał przed startem.
Dodatkowo zapomniałem by z pkt. capnąć żel jednak jakiś miły biegacz złapał dwa i się podzielił

(żel całkiem spoko, konsystencja prawie stała i słodka ale mała paczuszka to szybko się zjadło - dodatkowo smak owoców leśnych, więc dla mnie idealny).
Tutaj jednak odcinek, gdzie mocno brałem na siebie prowadzenie i akurat pod dosyć spory wmordewind. Pod koniec piątki na szczęście dostałem zmianę i nawet podziękowania od zmiennika, za dobrą robotę. Postanowiłem się troszkę schować w 'stadzie' i wypocząć.
Ta piątka wskakuje w 19:51min.
25-30km > fajnie, że już się biegnie nie od, a do mety. Mały plusik, a cieszy. Za długo jednak nie wytrzymałem w środku grupy i znów chciałęm prowadzić (chyba to te nawyki z pace'owania). Samopoczucie petarda - ale też i takie miałem we Florencji, a tam jednak spuchłem. Więc tłumaczyłem sobie, żeby czegoś nie odjebać i nie zaczynać 'finiszu'

Szło bardzo ładnie, zaczęliśmy nawet dochodzić grupę przed nami - a coś takiego zawsze dodaje morale.
Piąteczka w 19:54min, wszystko pod pełną kontrolą.
30-35km > SUPER! Nigdy tak fajnie się nie czułem na tym odcinku trasy. Tutaj nastąpiło rozwalenie grupy (co jednak było do przewidzenia, taki moment, że jedni już złapią zadyszkę, a drudzy trochę przyśpieszą). Wyszło nas trzech - z czego pamiętam, że jeden trzymał się mnie i Michała od samiutkiego początku, dodatkowo wysoki jak siatkarz, więc idealnie jak to ja będę się chował

I tak ciągniemy naszą furmankę. Innych mijamy jakbysmy byli TGV przy parowozach. Ładna praca, to jedne wyskoczy i pociągnie to drugi, to trzeci.
Rewelka i piątka w 19:44min!
Nistety na 30km zapomniałem złapać żelik

35-40km > a my dalej ciśniemy! Przed nami już żadnych grup tylko pojedyńcze osoby. Tempo ładnie siedzi. Myślę czy może nie dokręcić ale jednak to jeszcze kawałek + jadę cąły czas na jednym żelu i połówce bananka, dodatkowo zacząłem omijać pkt. z nawodnieniem by nie tracić sił na łapanie kubeczka.
Ale za to idzie piętknie. Piątka wpada w 19:43min!
40-META > dopiero tutaj pojawiły się troszkę cięższe nogi oraz dwa najwolniejsze km (40km + 41km > 4:04min/km oraz 4:04min/km) ale też i najszybszy (42km > 3:52min/km). Ten ostatni dodał wiary, że tam to wypadek przy pracy :D. Ostatnie 200m wiadomo, że leciałem jeszcze szybciej. Ale kurcze mam lekki niedosyt, że jednak ostatnie 2.2km nie przycisnąłem mocniej (chociażby tak jak Wrocław - nie chodzi o tempo, a o zajechanie organizmu - tam była mega walka i dociskanie śruby, tytaj szybko ale cały czas pod kontrolą, bo się bałem, że coś zepsuję - ale co można zepsuć na 'długim finiszu').
Tym niemniej wbiegam na metę z nowym rekordem życiowym w czasie
2:47:09!!! Stary z Florencji poprawiony o ponad 4min!
Dodatkowo druga połówka w czasie 1:23:27h zatem negative split. Pierwszy w życiu

Za linią mety nawet nie było co przystawać i kłaść rąk na uda - no petarda. Postałem chwilkę tylko po to by podziękować obu partnerom, z którymi się oderwaliśmy po 30km i ruszyłem w stronę medali.
W holu stanąłęm już na spokojnie i czekałem na Michała - mimo, że troszkę zwolnił to dalej 2:50! zrobione (mam nadzieję, że mimo iż bloga obecnie nie prowadzi to o opis swojego startu się pokusi i opowie jak było, toteż ja zatrzymam się tylko na tym i jeszcze raz podziękowaniom za spotkanie i wspólny bieg

).
Później to już historia. Parę piwek (tzn. to coś co ma 0,0%), troszkę marźnięcia, oddanie chipu, spotkanie Juana, który także zrobił życiówkę. Następnie dotarły dziewczyny to i można było się przebrać. Niedługo po wpadł Filip (niestety drugi raz zabiły go skurcze i nie mamy za bardzo pomysłu, dlaczego się w ogóle pojawiły).
Trener w debiucie świetne 2:40 (fakt, że 2:30 nierozmienione ale to maraton i czasem najlepsze przygotowania to będzie za mało + debiut, więc na bank na następnym już plan będzie zrobiony

).
Hotel -> prysznic -> świętowanie!!!
To był dobry bieg

Teraz jeszcze 10km podczas Biegu Niepodległości oraz półmaraton w Maladze i KONIEC SEZONU.
