
Cytując za Turek.net.pl
"
XXVIII Ogólnopolskich Biegów Niepodległości w Turku odbył się trudnych warunkach. Większość czasu na trasie zawodnicy musieli mierzyć się ze strugami zimnego deszczu oraz z zimnym wiatrem. To sprawiło, że wielu z nich turkowską dziesiątkę zapamięta naprawdę długo."
Zawody te miały być ewentualną ostatnią szansą na złamanie przeze mnie 40 minut w tym sezonie. Jednakże że udało mi się to już trzy tygodnie temu mogłem ten start odpuścić i nie brać udziału. Niemniej te biegi niepodległościowe są już od dawna, bądź dopiero stają się lokalną tradycją w czym i ja postanowiłem uczestniczyć po raz trzeci zapisując się w ostatnim momencie.
Po ostatnich zawodach mam fizyczne i psychiczne odpuszczenie, nazwijmy to roztrenowaniem które nie wiem ile trwać będzie.
Wczorajszego wieczora głowę miałem zajęta innymi sprawami do tego stopnia że dopiero o północy w łóżku przypomniało mi się aby sprawdzić gdzie i o której odbiór pakietów. Rano sprawdzenie pogody głównie pod kątem wiatru, opadów i wyjazd na zawody.
Mimo że ostatnie trening to pełen luz do tego stopnia że czasem zamykają się jedynie w 6km, to tradycyjnie nastawienie waleczne, choć nieco słabsze niż przy celach.
Założenia na ten start: maksimum to życiówka o ułamki sekund a minimum to poniżej 41 minut.
Do tego pierwszego wszystko musiało ułożyć by się idealnie w co nie bardzo wierzyłem, tego drugiego byłem pewien że gorzej być nie powinno.
Na miejscu rozpoznałem
Dariusza z forum w czym pomogła mi koszulka z imieniem, wymieniliśmy kilka zdań o bieganiu, życzyliśmy sobie powodzenia w zawodach i ruszyłem na start.
Ten odbył się bez słowa wstępu o dzisiejszym święcie, nie mówiąc już o hymnie i ruszyliśmy.
Starałem się realizować taktykę z ostatnich zawodów czyli utrzymywać tempo w okolicach 4:00/km, trzy kilometry weszły planowo i jeszcze wtedy walka o PB kołatała mi w głowie. Niestety już na czwartym ten optymizm mnie opuścił , jeszcze w końcówce trzeciego kilometra na agrafce wolontariusz krzyknął
"teraz pod wiatr' no i się zaczęło, półtora kilometra przepychania, cisnąłem ile mogłem czyli 4:10/km to był maks.
Na półmetku czas 20:12, jednak była to dopiero zapowiedź tego co miało się wydarzyć na drugim okrążeniu. Zaczął padać deszcz i to grubo, niemniej trzy kilometry znów planowo po których nadszedł czwarty.
To było półtora kilometra agonii, ulewny deszcz pchany orkanem w twarz do tego stopnia że powodował ból oczu, próbowałem to złagodzić chroniąc wzrok okularami, jednak aby to czynić musiałem prostować sylwetkę co z kolei powodowało zbytnie otwieranie się przez co opór wzrastał. W tym momencie kałuże nie znaczyły już nic, czas też jakby się zatrzymał, przez 7 minut przeżyłem namiastkę biegów ultra, reszta to już dobieg do mety z mocniejszą końcówką i finiszem w czasie
40:55
W normalnych warunkach wynik ten powodował by spore niezadowolenie, jednak w zaistniałej sytuacji jest do przyjęcia. Kilometry 1,2,3,6,7,8 pobiegłem na tempach adekwatnych do obecnych możliwości i sumarycznie nawet szybciej niż gdy ustanawiałem życiówkę. Na kilometrach 4 i 5 straciłem sporo walcząc z wiatrem a gdy doszedł do tego deszcz na 9 stoczyłem dodatkową walkę z sobą.
Budujące jest też to że zająwszy po kilkuset metrach jakąś tam pozycję nikt do końca trasy mnie nie wyprzedził, co też potwierdza że pobiegłem bez odpuszczania mimo tych kilku słabszych kilometrów które były trudne dla wszystkich.
Za tydzień ostatnie atestowane zawody na 5km i jeśli wiać nie będzie mam nastawienie zawalczyć tam jeszcze o poprawę PB na tym dystansie.
P.S. Zdjęć z zawodów nie wrzucam bo jadąc tam zrobiłem sobie jedno z fleszem dość kosztowne i w tym momencie odeszła mi dalsza ochota fotografowania się, ale medal to co innego
