Krzychu M - walczymy z dychami
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
16.09.2015
8,2 km - 40'40" (4'58"/km)
1000m - 3'23"
0,8 km - 4'28" (5'35"/km)
Razem: 10,0 km - 48'33" (4'51"/km)
W poniedziałek był akcent w podobnych warunkach i mnie "zgięło".Postanowiłem,że dziś przy 25st,bezchmurnym niebie nie ma
co szaleć,zwłaszcza że za 3 dni mam zawody.
Gdybym wyszedł rano to najprawdopodobniej zrobiłbym zalecaną przez Mihumora jednostkę 4x 2,5km po 4:15.
A tak wykonałem Mcmillanowskie SFF(super fast finish) i po BS-ie pobiegłem kilometr najszybciej jak się da.
Najbardziej nie wyrabiały uda,pewnie dlatego że od poniedziałku przerobiły ponad 50 km.
Ostatnie 100m przycisnąłem już naprawdę mocno i potrzebowałem 2 minutowego odpoczynku trzymając rączki na kolanach.
Trochę za gorąco jak na takie zabawy,liczę że w sobotę przyjdzie ochłodzenie i będzie można się ścigać w ludzkich warunkach.
8,2 km - 40'40" (4'58"/km)
1000m - 3'23"
0,8 km - 4'28" (5'35"/km)
Razem: 10,0 km - 48'33" (4'51"/km)
W poniedziałek był akcent w podobnych warunkach i mnie "zgięło".Postanowiłem,że dziś przy 25st,bezchmurnym niebie nie ma
co szaleć,zwłaszcza że za 3 dni mam zawody.
Gdybym wyszedł rano to najprawdopodobniej zrobiłbym zalecaną przez Mihumora jednostkę 4x 2,5km po 4:15.
A tak wykonałem Mcmillanowskie SFF(super fast finish) i po BS-ie pobiegłem kilometr najszybciej jak się da.
Najbardziej nie wyrabiały uda,pewnie dlatego że od poniedziałku przerobiły ponad 50 km.
Ostatnie 100m przycisnąłem już naprawdę mocno i potrzebowałem 2 minutowego odpoczynku trzymając rączki na kolanach.
Trochę za gorąco jak na takie zabawy,liczę że w sobotę przyjdzie ochłodzenie i będzie można się ścigać w ludzkich warunkach.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
16.09.2015 - drugi trening
12,2 km - 1:03'03" (5'10"/km)
Jutro i pojutrze taki zapieprz w robocie się szykuję,że dziś dwa treny.Zrobiłem 64 km w 3 dni a że w planie
jest coś koło 94 km to resztę spokojnie dobiegam w weekend.
Dwa dni przerwy albo jutro wolne a w piątek 40min(może wstanę wcześniej) dobrze zrobi moim kulasom.
12,2 km - 1:03'03" (5'10"/km)
Jutro i pojutrze taki zapieprz w robocie się szykuję,że dziś dwa treny.Zrobiłem 64 km w 3 dni a że w planie
jest coś koło 94 km to resztę spokojnie dobiegam w weekend.
Dwa dni przerwy albo jutro wolne a w piątek 40min(może wstanę wcześniej) dobrze zrobi moim kulasom.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
18.09.2015
10,1 km - 50'14" (4'58"/km) 3Px100m
Wczoraj wolne od biegania a nogi zmęczone co nie mnie wcale dziwi(181km od zeszłego poniedziałku),dlatego
przed jutrzejszymi zawodami spokojna dyszka.
Wszystko byłoby dobrze gdyby nie przebieżki i pojawiający się znowu ból.
Na tydzień przed Czerwionką czułem delikatnie mięsień krawiecki albo prostą głowę czworogłowego(dokładnie nie wiem
co to?)
Jest to miejsce wysoko uda z przodu,prawie przy biodrze.
Potem było luzowanie przed dychą,wszystko oki aż do rozgrzewki przed zawodami,gdzie na przebieżkach znowu go poczułem.
Trochę się przestraszyłem,niemniej adrenalina zawodów zrobiła swoje i podczas bicia życiówki nic mi nie dolegało.
Po zawodach kilka dni rozciągania,rolka i w zasadzie czułem to miejsce tylko przez kilkaset metrów biegu,jak się wszystko dogrzało to
czy to BS czy Tm-ki było wszystko w porządku.
Dzisiaj też na początku trochę sztywny byłem,niby wszystko dobrze i fajnie się biegło,ale tylko do pierwszej przebieżki.
W planie było sześć,po trzech dałem sobie spokój,bo przy większym zakresie ruchu coś tam nie gra.
Po jutrzejszych zawodach ma być już dość mocny tapering i mam nadzieję,że do maratonu mi to przejdzie.
Może jestem przewrażliwiony,jednak od początku kwietnia mocno cisnę z treningami i jak dociągnę w zdrowiu
do królewskiej połówki to czas na roztrenowanie.
10,1 km - 50'14" (4'58"/km) 3Px100m
Wczoraj wolne od biegania a nogi zmęczone co nie mnie wcale dziwi(181km od zeszłego poniedziałku),dlatego
przed jutrzejszymi zawodami spokojna dyszka.
Wszystko byłoby dobrze gdyby nie przebieżki i pojawiający się znowu ból.
Na tydzień przed Czerwionką czułem delikatnie mięsień krawiecki albo prostą głowę czworogłowego(dokładnie nie wiem
co to?)
Jest to miejsce wysoko uda z przodu,prawie przy biodrze.
Potem było luzowanie przed dychą,wszystko oki aż do rozgrzewki przed zawodami,gdzie na przebieżkach znowu go poczułem.
Trochę się przestraszyłem,niemniej adrenalina zawodów zrobiła swoje i podczas bicia życiówki nic mi nie dolegało.
Po zawodach kilka dni rozciągania,rolka i w zasadzie czułem to miejsce tylko przez kilkaset metrów biegu,jak się wszystko dogrzało to
czy to BS czy Tm-ki było wszystko w porządku.
Dzisiaj też na początku trochę sztywny byłem,niby wszystko dobrze i fajnie się biegło,ale tylko do pierwszej przebieżki.
W planie było sześć,po trzech dałem sobie spokój,bo przy większym zakresie ruchu coś tam nie gra.
Po jutrzejszych zawodach ma być już dość mocny tapering i mam nadzieję,że do maratonu mi to przejdzie.
Może jestem przewrażliwiony,jednak od początku kwietnia mocno cisnę z treningami i jak dociągnę w zdrowiu
do królewskiej połówki to czas na roztrenowanie.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
19.09.2015
III Małopolski Bieg Drogą św.Jakuba
12,5 km - 51'08" (4'05"/km)
Ostatnie mocne przetarcie przed maratonem.Bieg 7km od mojego domu.Na 12,5km dłuższej pętli około 130-140m przewyższenia.
Pogoda wyśmienita,16st przy słabym wietrze i pełnym zachmurzeniu.
Całą noc padało i gdzieniegdzie w lesie na szutrze było ślisko,ale to niewielke odcinki,reszta asfalt.
Rok temu biegłem krótszą pętlę czyli 7,5km.Wtedy się na początku zarżnąłem,gdzie tempo na pierwszych 2km było poniżej
4:00/km i średnio całe zawody poszły po 4:08/km.
Dziś postanowiłem,że biegnę na intensywności półmaratońskiej i jak skończę po 4:12/km to będę zadowolony.
Początek spokojny,lekko pod górkę,wszyscy mnie mijali a ja biegłem swoje czyli po 4:10-4:15/km.
Po mniej więcej po 2-2,5km jak wszyscy "optymiści" spuchli ukształtowała się już stała grupa biegaczy.
Jedni biegli na 7,5km a inni w tym ja na 12,5km.
Od 3km biegłem za trzy osobową grupką biegaczy w odległośći około 40-50m.
Dystans ten stopniowo topniał,na podbiegach trzymałem intensywność grupy a na zbiegach puszczałem swobodnie nogi.
Na 7-mym i 8-mym kilometrze było dużo z górki i pocisnąłem bardzo mocno (3:56,3:59) i wyprzedziłem dwóch biegaczy a
do lidera miałem z 5-6m.
Jednak on się zorientował w sytuacji i trochę przycisnął a było już pod górkę.Ja trochę zapłaciłem za tą szarżę w dół i
odległość zwiększyła się do 20-25m.
Taką odległość utrzymywałem aż do 1,5km przed metą gdzie był ostatni podbieg.
Teraz albo nigdy!Postanowiłem wejść ostro w trzeci zakres i przyspieszyć.
Nie było to takie proste,nogi bolały od ciągłych zbiegów i podbiegów(mięsień który czułem na dzień przed zawodami odpuścił
po 3km i już nie czułem dyskofortu)a ja starałem się za wszelką cenę zmniejszyć dystans.
Jednak koleś miał też zapas mocy,odparł mój atak i znowu z 10m zrobiło się 15-20m.
Później trochę z górki i ostatnie 200m do mety ostro pod górkę.
Tu już biegłem na oparach,nie było mocy choć ostatnie 500m poleciałem po 3:40/km.
Zabrakło 8 sekund do biegacza przed mną a kolejny za mną stracił ponad minutę!
Zająłem open ósme miejsce i drugie w kategorii M40.
Jestem bardzo zadowolony z tempa i z taktyki.Do 8km był względny komfort a ciężko było na ostatnich 1,5-2km.
Dłuższy dystans wygrał Ukrainiec z przewagą aż 2 minut przed zeszłorocznym zwycięzcą A.Lachowskim,który po 2km
odpuścił.Widziałem na prostej,że przewaga Ukraińca nad Andzejem była ogromna a Lachu ma jutro zawody w Tychach słusznie
zrobił odpuszczając.Krótki bieg wygrał Radek Kłeczek,który kontrolował cały czas zawody.Końcówkę dopiero biegł w drugim
zakresie.
Jutro też walczy na jakiś zawodach.
Ostatnie dwa tygodnie to niezła orka,nabiegałem 200km,ten tydzień kończę z 93km na liczniku.
Od jutra luzowanie.
1 km - 4'11"
2 km - 4'09"
3 km - 4'03"
4 km - 4'08"
5 km - 4'03"
6 km - 4'02"
7 km - 3'56"
8 km - 3'59"
9 km - 4'06"
10 km - 4'13"
11 km - 4'18"
12 km - 4'11"
12,5 km - 1'50" (3'40"/km)
12,5 km - 51'08" (4'05"/km)
III Małopolski Bieg Drogą św.Jakuba
12,5 km - 51'08" (4'05"/km)
Ostatnie mocne przetarcie przed maratonem.Bieg 7km od mojego domu.Na 12,5km dłuższej pętli około 130-140m przewyższenia.
Pogoda wyśmienita,16st przy słabym wietrze i pełnym zachmurzeniu.
Całą noc padało i gdzieniegdzie w lesie na szutrze było ślisko,ale to niewielke odcinki,reszta asfalt.
Rok temu biegłem krótszą pętlę czyli 7,5km.Wtedy się na początku zarżnąłem,gdzie tempo na pierwszych 2km było poniżej
4:00/km i średnio całe zawody poszły po 4:08/km.
Dziś postanowiłem,że biegnę na intensywności półmaratońskiej i jak skończę po 4:12/km to będę zadowolony.
Początek spokojny,lekko pod górkę,wszyscy mnie mijali a ja biegłem swoje czyli po 4:10-4:15/km.
Po mniej więcej po 2-2,5km jak wszyscy "optymiści" spuchli ukształtowała się już stała grupa biegaczy.
Jedni biegli na 7,5km a inni w tym ja na 12,5km.
Od 3km biegłem za trzy osobową grupką biegaczy w odległośći około 40-50m.
Dystans ten stopniowo topniał,na podbiegach trzymałem intensywność grupy a na zbiegach puszczałem swobodnie nogi.
Na 7-mym i 8-mym kilometrze było dużo z górki i pocisnąłem bardzo mocno (3:56,3:59) i wyprzedziłem dwóch biegaczy a
do lidera miałem z 5-6m.
Jednak on się zorientował w sytuacji i trochę przycisnął a było już pod górkę.Ja trochę zapłaciłem za tą szarżę w dół i
odległość zwiększyła się do 20-25m.
Taką odległość utrzymywałem aż do 1,5km przed metą gdzie był ostatni podbieg.
Teraz albo nigdy!Postanowiłem wejść ostro w trzeci zakres i przyspieszyć.
Nie było to takie proste,nogi bolały od ciągłych zbiegów i podbiegów(mięsień który czułem na dzień przed zawodami odpuścił
po 3km i już nie czułem dyskofortu)a ja starałem się za wszelką cenę zmniejszyć dystans.
Jednak koleś miał też zapas mocy,odparł mój atak i znowu z 10m zrobiło się 15-20m.
Później trochę z górki i ostatnie 200m do mety ostro pod górkę.
Tu już biegłem na oparach,nie było mocy choć ostatnie 500m poleciałem po 3:40/km.
Zabrakło 8 sekund do biegacza przed mną a kolejny za mną stracił ponad minutę!
Zająłem open ósme miejsce i drugie w kategorii M40.
Jestem bardzo zadowolony z tempa i z taktyki.Do 8km był względny komfort a ciężko było na ostatnich 1,5-2km.
Dłuższy dystans wygrał Ukrainiec z przewagą aż 2 minut przed zeszłorocznym zwycięzcą A.Lachowskim,który po 2km
odpuścił.Widziałem na prostej,że przewaga Ukraińca nad Andzejem była ogromna a Lachu ma jutro zawody w Tychach słusznie
zrobił odpuszczając.Krótki bieg wygrał Radek Kłeczek,który kontrolował cały czas zawody.Końcówkę dopiero biegł w drugim
zakresie.
Jutro też walczy na jakiś zawodach.
Ostatnie dwa tygodnie to niezła orka,nabiegałem 200km,ten tydzień kończę z 93km na liczniku.
Od jutra luzowanie.
1 km - 4'11"
2 km - 4'09"
3 km - 4'03"
4 km - 4'08"
5 km - 4'03"
6 km - 4'02"
7 km - 3'56"
8 km - 3'59"
9 km - 4'06"
10 km - 4'13"
11 km - 4'18"
12 km - 4'11"
12,5 km - 1'50" (3'40"/km)
12,5 km - 51'08" (4'05"/km)
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
21.09.2015
10,0 km - 52'42" (5'16"/km)
Dzisiaj bardzo spokojna dyszka.Wczoraj czułem większość mięśni nóg a dziś dwa dni po zawodach tylko przywodziciele
i mięsień strzałkowy długi.Uda jak nowe.
Zawody w mocno pagórkowatym terenie i już inne obciążenia i inne partie mięśniowe pracują.Ściganie w takim terenie to nie są moje klimaty,trzeba cały czas biec na intensywność,nie patrzeć za dużo na tempo.
Na jednym ze najstromszych podbiegów czułem się jakbym biegł w plastelinie,tempo około 5:10/km a oddech w kosmosie.
Jednak nie tylko ja tak mam,bo rywal za którym goniłem przez 3/4 zawodów wcale się nie oddalał na tym podbiegu.
Jutro spróbuję pobiec 26-28km.Będzie to najdłuższy trening w tym roku.
10,0 km - 52'42" (5'16"/km)
Dzisiaj bardzo spokojna dyszka.Wczoraj czułem większość mięśni nóg a dziś dwa dni po zawodach tylko przywodziciele
i mięsień strzałkowy długi.Uda jak nowe.
Zawody w mocno pagórkowatym terenie i już inne obciążenia i inne partie mięśniowe pracują.Ściganie w takim terenie to nie są moje klimaty,trzeba cały czas biec na intensywność,nie patrzeć za dużo na tempo.
Na jednym ze najstromszych podbiegów czułem się jakbym biegł w plastelinie,tempo około 5:10/km a oddech w kosmosie.
Jednak nie tylko ja tak mam,bo rywal za którym goniłem przez 3/4 zawodów wcale się nie oddalał na tym podbiegu.
Jutro spróbuję pobiec 26-28km.Będzie to najdłuższy trening w tym roku.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
22.09.2015
28,8 km - 2:13'46" (4'39"/km)
15,0 km - 1:13'15" (4'53"/km)
10,0 km - 43'48" (4'23"/km) - TM
3,0 km - 12'31" (4'10"/km) - TM-10sek
0,8 km - 4'11" (5'14"/km)
Wczoraj na kolację duża ilość węgli i płynów i waga zamiast standardowych 76,5 pokazała 78,5kg.
Rano już tylko kawa i zacząłem longa dokładnie o 9.30 czyli tak jak zaczyna się Maraton Rzeszowski.
Bezchmurne niebo,trochę wiatru i tylko 10st spowodowało,że przez pierwsze 3-4km zmarzły mi dłonie.
Oddaliłem się od samochodu,pokręciłem się po okolicy i jak mijał 15km wróciłem pod auto nawodnić się i
zjeść pół banana.
Najbardziej ciekawiło mnie jak wytrzymam praktycznie na czczo taki tren.
Minęły tylko 3 dni od zawodów,to też pewien test wytrzymałości nóg.
Pierwsze 5km TM biegłem po 4:26-4:28/km i gdzieś na 17-18km zaczęły mnie boleć uda.
Myślałem nawet,żeby dać sobie spokój,nic nie muszę sobie udowadniać.
Jednak jak kończyłem pierwszą 5-kę maratońską było coraz lepiej.Łyk wody i zaczynam szósty kilometr z założeniem
stopniowego dokręcania tempa.
Od tego momentu to był mega przyjemny trening,nogi "puściły" a ja tylko kontrolowałem tempo co 250m.
Szło od 4:24 aż do 4:20 i 4:18 na 10-tym kilometrze.
Następnie w planie było 3km tempa szybszego o około 10 sekund od ostatniego kilometra.
Wszystkie kilometry równo po 4:10/km.Zdziwiony,że tak lekko to poszło a kończąc trening
było ze 20st w cieniu.(samochód pokazywał 27 w słońcu).
W połowie treningu dałbym sobie głowę uciąć,że bez rzeźbienia się nie obędzie.
Jak w zeszłym roku przed Orlenem biegałem 24km po 4:15,kończąc wydawało mi się,że jest zapas.
Jednak dzisiejszy "zapas" a tamtem to duża różnica.
Nie twierdzę,że poradzę sobie z tym tempem w całym.
Wydolnościowo dam radę,nogi może też dadzą.Obawy mam co do zasilania energetycznego,no i głowa.
Wiem,że będzie baaaardzo ciężko i muszę się w końcu na maratonie przełamać.
Półmetek będzie w okolicach 1:34:30 i każdy NS będzie sukcesem.
Zostało 12 dni do maratonu i 60 km do wybiegania.Mam nadzieję,że doleczę wszystkie drobne urazy i złapię
świeżość.
W Danielsie na tydzień przed maratonem są dwa "duże" treningi,ale już odpoczywam i to był ostatni i zarazem pierwszy
kombajn w przygotowaniach do Rzeszowa.
W piątek coś szybszego,w niedzielę 16km BS-a i skończę ten tydzień tydzień czterema treningami.
28,8 km - 2:13'46" (4'39"/km)
15,0 km - 1:13'15" (4'53"/km)
10,0 km - 43'48" (4'23"/km) - TM
3,0 km - 12'31" (4'10"/km) - TM-10sek
0,8 km - 4'11" (5'14"/km)
Wczoraj na kolację duża ilość węgli i płynów i waga zamiast standardowych 76,5 pokazała 78,5kg.
Rano już tylko kawa i zacząłem longa dokładnie o 9.30 czyli tak jak zaczyna się Maraton Rzeszowski.
Bezchmurne niebo,trochę wiatru i tylko 10st spowodowało,że przez pierwsze 3-4km zmarzły mi dłonie.
Oddaliłem się od samochodu,pokręciłem się po okolicy i jak mijał 15km wróciłem pod auto nawodnić się i
zjeść pół banana.
Najbardziej ciekawiło mnie jak wytrzymam praktycznie na czczo taki tren.
Minęły tylko 3 dni od zawodów,to też pewien test wytrzymałości nóg.
Pierwsze 5km TM biegłem po 4:26-4:28/km i gdzieś na 17-18km zaczęły mnie boleć uda.
Myślałem nawet,żeby dać sobie spokój,nic nie muszę sobie udowadniać.
Jednak jak kończyłem pierwszą 5-kę maratońską było coraz lepiej.Łyk wody i zaczynam szósty kilometr z założeniem
stopniowego dokręcania tempa.
Od tego momentu to był mega przyjemny trening,nogi "puściły" a ja tylko kontrolowałem tempo co 250m.
Szło od 4:24 aż do 4:20 i 4:18 na 10-tym kilometrze.
Następnie w planie było 3km tempa szybszego o około 10 sekund od ostatniego kilometra.
Wszystkie kilometry równo po 4:10/km.Zdziwiony,że tak lekko to poszło a kończąc trening
było ze 20st w cieniu.(samochód pokazywał 27 w słońcu).
W połowie treningu dałbym sobie głowę uciąć,że bez rzeźbienia się nie obędzie.
Jak w zeszłym roku przed Orlenem biegałem 24km po 4:15,kończąc wydawało mi się,że jest zapas.
Jednak dzisiejszy "zapas" a tamtem to duża różnica.
Nie twierdzę,że poradzę sobie z tym tempem w całym.
Wydolnościowo dam radę,nogi może też dadzą.Obawy mam co do zasilania energetycznego,no i głowa.
Wiem,że będzie baaaardzo ciężko i muszę się w końcu na maratonie przełamać.
Półmetek będzie w okolicach 1:34:30 i każdy NS będzie sukcesem.
Zostało 12 dni do maratonu i 60 km do wybiegania.Mam nadzieję,że doleczę wszystkie drobne urazy i złapię
świeżość.
W Danielsie na tydzień przed maratonem są dwa "duże" treningi,ale już odpoczywam i to był ostatni i zarazem pierwszy
kombajn w przygotowaniach do Rzeszowa.
W piątek coś szybszego,w niedzielę 16km BS-a i skończę ten tydzień tydzień czterema treningami.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
24.09.2015
11,2 km - 56'07" (5'01"/km)
W piątek lub sobotę planowałem ostatni akcent przed maratonem.Jednak wszystkie meteo pokazują
ciągłe opady deszczu i myślałem żeby dziś pobiegać tempa progowe czy interwałowe albo mieszane.
Jak zajechałem nad zalew to na rozgrzewce czułem się bardzo niemrawo i zacząłem myśleć dlaczego?
W sobotę zawody,przedwczoraj 30-tka na tempach maratońskich a ja dziś chciałem biegać mocno.....czyli
w 5 dni zaliczyłbym 3 "duże" akcenty.
Postanowiłem przełożyć te tempa na niedzielę albo w ogóle odpuszczę.
Początkowe kilometry wchodziły od 5:30 do 5:15/km ale od piątego kilometra samo się przyspieszało i biegło
mi się coraz lepiej.Ostatnie kilometry (zerkałem na Garmina co 500m) to już 4:50,4:45 i 4:32/km.Tak się samo
przyspieszało.
Martwi mnie,że jak próbowałem wykonać przebieżkę to dalej lekki ból w okolicach łączenia mięśnia czworogłowego z
biodrem.W dodatku po longu zaczynam odczuwać bóle z tyłu miednicy.
Czuję,że się sypię i potrzebna przerwa.Jeszcze miesiąc i będę po startach,tylko czy organizm wytrzyma?
Na to liczę,teraz to już żadne bieganie,przysły tydzień to 25km do maratonu a tydzień po Rzeszowie planuję nie więcej
jak dwa pół godzinne wyjścia lekko potruchtać.
11,2 km - 56'07" (5'01"/km)
W piątek lub sobotę planowałem ostatni akcent przed maratonem.Jednak wszystkie meteo pokazują
ciągłe opady deszczu i myślałem żeby dziś pobiegać tempa progowe czy interwałowe albo mieszane.
Jak zajechałem nad zalew to na rozgrzewce czułem się bardzo niemrawo i zacząłem myśleć dlaczego?
W sobotę zawody,przedwczoraj 30-tka na tempach maratońskich a ja dziś chciałem biegać mocno.....czyli
w 5 dni zaliczyłbym 3 "duże" akcenty.
Postanowiłem przełożyć te tempa na niedzielę albo w ogóle odpuszczę.
Początkowe kilometry wchodziły od 5:30 do 5:15/km ale od piątego kilometra samo się przyspieszało i biegło
mi się coraz lepiej.Ostatnie kilometry (zerkałem na Garmina co 500m) to już 4:50,4:45 i 4:32/km.Tak się samo
przyspieszało.
Martwi mnie,że jak próbowałem wykonać przebieżkę to dalej lekki ból w okolicach łączenia mięśnia czworogłowego z
biodrem.W dodatku po longu zaczynam odczuwać bóle z tyłu miednicy.
Czuję,że się sypię i potrzebna przerwa.Jeszcze miesiąc i będę po startach,tylko czy organizm wytrzyma?
Na to liczę,teraz to już żadne bieganie,przysły tydzień to 25km do maratonu a tydzień po Rzeszowie planuję nie więcej
jak dwa pół godzinne wyjścia lekko potruchtać.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
25.09.2015
5,0 km - 20'01" (4'00"/km)
Razem: 8,2 km - 36'53" (4'30"/km)
Jako,że od wczoraj i aż do poniedziałku jestem sam z dziećmi to niczego na 100% nie ogarniam.
Praca,żłobek,szkoła,odrabianie lekcji,dom i jeszcze.....trening.
Może się tak zdarzyć,że następne wyjście w teren dopiero we wtorek,więc dziś ostatni akcent przed Rzeszowem.
Czasu było jak na lekarstwo,więc 20 minut progowego wydawało się w sam raz.
U Danielsa to w tygodniu przed maratońskim biegało się kobyłkę BS+ 4km P +BS + 4km P + BS razem ponad 20km.
Ja uznałem,że 5km po 4:00/km to będzie dobry bodziec.
Pogoda fajna,pochmuro,po deszczu i czasami spory wiatr.
Niby w tym tempie na zawodach powinienem dać radę przebiec 15km a dziś te 5km było naprawdę ciężkie.
Już zapomniałem,że 5-ka progowa to naprawdę solidna jednostka,gdzie ostatnie 1,5km pod wiatr było na dużym zmeczeniu.
Więcej jak 6-6,5km tym tempem nie dałbym rady,na treningu.
Może też wpływ miało moje wczorajsze obżarstwo.Jak już jedno dziecko poszło spać a drugie było w swoim pokoju a ja wreszcie
miałem czas dla siebie,to rzuciłem się na lodówkę jakbym nigdy nic nie jadł.
Pewnie ze 3-4 tys.kcal wchłonąłem.Obym przez te 5 dni bez mojej małżonki za bardzo nie przybrał na wadze.
Na plus to to,że dziś nie odczuwałem na treningu żadnych dolegliwości,zero bólu a na minus,dostałem kataru.
5,0 km - 20'01" (4'00"/km)
Razem: 8,2 km - 36'53" (4'30"/km)
Jako,że od wczoraj i aż do poniedziałku jestem sam z dziećmi to niczego na 100% nie ogarniam.
Praca,żłobek,szkoła,odrabianie lekcji,dom i jeszcze.....trening.
Może się tak zdarzyć,że następne wyjście w teren dopiero we wtorek,więc dziś ostatni akcent przed Rzeszowem.
Czasu było jak na lekarstwo,więc 20 minut progowego wydawało się w sam raz.
U Danielsa to w tygodniu przed maratońskim biegało się kobyłkę BS+ 4km P +BS + 4km P + BS razem ponad 20km.
Ja uznałem,że 5km po 4:00/km to będzie dobry bodziec.
Pogoda fajna,pochmuro,po deszczu i czasami spory wiatr.
Niby w tym tempie na zawodach powinienem dać radę przebiec 15km a dziś te 5km było naprawdę ciężkie.
Już zapomniałem,że 5-ka progowa to naprawdę solidna jednostka,gdzie ostatnie 1,5km pod wiatr było na dużym zmeczeniu.
Więcej jak 6-6,5km tym tempem nie dałbym rady,na treningu.
Może też wpływ miało moje wczorajsze obżarstwo.Jak już jedno dziecko poszło spać a drugie było w swoim pokoju a ja wreszcie
miałem czas dla siebie,to rzuciłem się na lodówkę jakbym nigdy nic nie jadł.
Pewnie ze 3-4 tys.kcal wchłonąłem.Obym przez te 5 dni bez mojej małżonki za bardzo nie przybrał na wadze.
Na plus to to,że dziś nie odczuwałem na treningu żadnych dolegliwości,zero bólu a na minus,dostałem kataru.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
27.09.2016
16,0 km - 1:17'39" (4'50"/km)
Ostatni z tych dłuższych wybiegań przed Rzeszowem,choć longiem go trudno nazwać.
Dzisiejszy trening to katastrofa.Noga podawała(aż dziwne,bo przedwczoraj mocny trening był),a jakże tylko wszystko bolało.
Pierwsze 3km to od dawno to "coś" co czuję,wysoko na czwórce,prawie przy biodrze.
Po 10km odezwało się coś nad prawą kostką,już do końca nie odpuściło.Spory dyskomfort,ale da się z tym biegać.
Mam nadzieję,że to przez wczorajsze mocne rolowanie gdzieś za mocno napierałem i to się odzywa.
Katar przeszedł,ale zatoki bolą.Jednym słowem sypię się.
Mam nadzieję,że i tym razem adrenalina zrobi swoje i maraton pójdzie dobrze.
W tym tygodniu 75 km,trochę dużo wyszło jak na luzowanie.Za to w przyszłym zamierzam zrobić trzy krótkie treningi,razem
koło 25km,powinienem wypocząć i obym zaleczył te wszystkie bóle.
Może organizm szuka alibi jakby nie poszło i te boleści urojone są ?
Tydzień 74,2 km (5:57')
16,0 km - 1:17'39" (4'50"/km)
Ostatni z tych dłuższych wybiegań przed Rzeszowem,choć longiem go trudno nazwać.
Dzisiejszy trening to katastrofa.Noga podawała(aż dziwne,bo przedwczoraj mocny trening był),a jakże tylko wszystko bolało.
Pierwsze 3km to od dawno to "coś" co czuję,wysoko na czwórce,prawie przy biodrze.
Po 10km odezwało się coś nad prawą kostką,już do końca nie odpuściło.Spory dyskomfort,ale da się z tym biegać.
Mam nadzieję,że to przez wczorajsze mocne rolowanie gdzieś za mocno napierałem i to się odzywa.
Katar przeszedł,ale zatoki bolą.Jednym słowem sypię się.
Mam nadzieję,że i tym razem adrenalina zrobi swoje i maraton pójdzie dobrze.
W tym tygodniu 75 km,trochę dużo wyszło jak na luzowanie.Za to w przyszłym zamierzam zrobić trzy krótkie treningi,razem
koło 25km,powinienem wypocząć i obym zaleczył te wszystkie bóle.
Może organizm szuka alibi jakby nie poszło i te boleści urojone są ?
Tydzień 74,2 km (5:57')
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
30.09.2015
10,3 km - 50'16" (4'53"/km) 6x400m
Ostatnie dwa dni to przeziębienie połączone z bólem zatok.Duże osłabienie,z poniedziałku na wtorek nieźle mnie wytelepało w nocy.
Temperatury nie mierzyłem,co by się nie stresować.Wczoraj w pracy siedziałem jak zdechły pies.
Poprawa nastąpiła wieczorem a dziś rano postanowiłem potruchtać.
Nogi niosły bardzo fajnie.W środku treningu pobiegłem sześć 400m przebieżek(odcinków) w tempie około maratońskim lub trochę
szybciej.Będą to moje pierwsze zawody gdzie w tygodniu startowym nie biegałem żadnego akcentu,dziś już na to za późno.
Żadnego bólu w udzie,do 9-tego kaema byłem z tego wszystkiego bardzo zadowolony.
Potem pojawiło się to kłucie nad kostką.Stanąłem,trochę rozmasowałem i poluzowałem wiązanie w butach.
Praktycznie ustąpiło,ból dużo mniejszy.
W tamtym tygodniu założyłem nowe Bostony i za każdym razem po treningu miałem prawą stopę mocno uciśniętą.
Mam takie podejrzenie,że przez za mocne wiązanie butów gdzieś nadwyrężyłem tkanki lub nerwy i przez to ten dyskomfort.
Praktycznie za każdym razem jak założę nowe buty(choć to ten sam model) to gdzieś ta prawa stopa jest uciskana i pojawiają
się mniejsze bądź większe bóle.
Po zdjęciu obuwia nawet jak dotykam czy gniotę nic nie czuję.Oby to było to.
Do maratonu jeszcze jeden 30 minutowy BS jutro albo w piątek i tyle.
Niestety prognozy na Rzeszów nie są łaskawe.Bezchmurne niebo,silny wiatr i 23st.Tyle oczywiście nie będzie pomiędzy 9.30 a 12.40,ale
do 20-tu pewnie dobije co w połączeniu ze słońcem i silnym wiatrem spowoduje u mnie duże odwodnienie.
Jeśli tak będzie to wdrażam plan minimum i ciągnę do półmetka po 4:30/km.
Tak czy inaczej na 21,1km będę w przedziale 1:34-1:35 i będę walczył o jak największego NS.
Po półtora rocznej absencji na królewskim dystansie w niedzielę znowu przyjdzie mi walczyć do upadłego.
Trzymajcie kciuki,postaram się tym razem nie zawieźć.
We wrześniu nabiegałem 326 km czyli całkiem sporo pomimo luzowania przed dychą i maratonem.
10,3 km - 50'16" (4'53"/km) 6x400m
Ostatnie dwa dni to przeziębienie połączone z bólem zatok.Duże osłabienie,z poniedziałku na wtorek nieźle mnie wytelepało w nocy.
Temperatury nie mierzyłem,co by się nie stresować.Wczoraj w pracy siedziałem jak zdechły pies.
Poprawa nastąpiła wieczorem a dziś rano postanowiłem potruchtać.
Nogi niosły bardzo fajnie.W środku treningu pobiegłem sześć 400m przebieżek(odcinków) w tempie około maratońskim lub trochę
szybciej.Będą to moje pierwsze zawody gdzie w tygodniu startowym nie biegałem żadnego akcentu,dziś już na to za późno.
Żadnego bólu w udzie,do 9-tego kaema byłem z tego wszystkiego bardzo zadowolony.
Potem pojawiło się to kłucie nad kostką.Stanąłem,trochę rozmasowałem i poluzowałem wiązanie w butach.
Praktycznie ustąpiło,ból dużo mniejszy.
W tamtym tygodniu założyłem nowe Bostony i za każdym razem po treningu miałem prawą stopę mocno uciśniętą.
Mam takie podejrzenie,że przez za mocne wiązanie butów gdzieś nadwyrężyłem tkanki lub nerwy i przez to ten dyskomfort.
Praktycznie za każdym razem jak założę nowe buty(choć to ten sam model) to gdzieś ta prawa stopa jest uciskana i pojawiają
się mniejsze bądź większe bóle.
Po zdjęciu obuwia nawet jak dotykam czy gniotę nic nie czuję.Oby to było to.
Do maratonu jeszcze jeden 30 minutowy BS jutro albo w piątek i tyle.
Niestety prognozy na Rzeszów nie są łaskawe.Bezchmurne niebo,silny wiatr i 23st.Tyle oczywiście nie będzie pomiędzy 9.30 a 12.40,ale
do 20-tu pewnie dobije co w połączeniu ze słońcem i silnym wiatrem spowoduje u mnie duże odwodnienie.
Jeśli tak będzie to wdrażam plan minimum i ciągnę do półmetka po 4:30/km.
Tak czy inaczej na 21,1km będę w przedziale 1:34-1:35 i będę walczył o jak największego NS.
Po półtora rocznej absencji na królewskim dystansie w niedzielę znowu przyjdzie mi walczyć do upadłego.
Trzymajcie kciuki,postaram się tym razem nie zawieźć.
We wrześniu nabiegałem 326 km czyli całkiem sporo pomimo luzowania przed dychą i maratonem.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
05.10.2016
III Rzeszowski Maraton
DNF
2,5 dnia ładowania węglowodanami i z 77kg normalnej wagi w niedzielę rano ważyłem prawie 79 ale patrząc w lustro wydawało mi się,że więcej.
W piątek i w sobotę liczyłem węgle,zawsze wydawało mi się,że dużo zjadałem przed maratonami a zawsze doznawałem
braków energetycznych.Dlatego postanowiłem zrobić to bardziej profesjonalnie.
Jednak aby książkowo wtrąbić 9-12g/kg węglowodanów do trzeba pochłaniać mega ilości.
W sobotę wieczór cieszyłem się,że to już koniec carboloadingu,bo nie mogłem już patrzeć na potrawy zawierające cukier.
Pobudka 4.50,kawa,toaleta i śniadanie.Bułki z dżemem i trochę owsianki z tym samym brzoskwiniowym dżemem.
Po drodze do Rzeszowa zabrałem Pawła (Sosika) z którym mieliśmy biec Rzeszowki maraton.
Z Pawłem od sierpnia mieliśmy w planach ten maraton,jednak Paweł mnie prosił o dyskrecję,nie chciał aby szanowne forum
wywierało jakąkolwiek presję,chciał pobiec z "luźną" głową.
Oczywiście uszanowałem tę decyzję a że nikt nie spojrzał na listę startową to manewr się udał.
Prognozy były nieciekawe,bardzo ciepło jak na październik i silny wiatr.
Jak dojechaliśmy do Rzeszowa po 7-mej było już 15st i wiało.
Odbiór pakietów,kilometr truchtania,dwie - trzy przebieżki i na start.
Założyłem do półmetka równe tempo po 4:30/km.
Pierwsze 5km to cały czas kontrola tempa,każdy kilometr wchodził +/- 2sek,wszystko szło zgodnie z planem.
Na pierwszym wodopoju ku mojemu zdziwieniu był jeden stolik z wodą i jeden z izo i ..... na końcu żołnierz który trzymał w ręce
kawałek banana.
Zdążyłem chwycić kubek w którym było izo,może z 20-30ml.Dobrze,że się nie polałem.
Nic to pomyślełem,na 10km muszę się dobrze nawodnić i wziąć banana.
Od 7-mego km odezwał się znajomy ból nad kostką.Nie specjalnie mocny,taki jak na ostatnich wybieganiach,do przeżycia.
Koło 9-tego kilometra przyłączyłem się do biegacza,zaczęliśmy trochę rozmawiać.
Tempo 4:30/km cały czas trzymałem,na 10km na punkcie z wodą udało mi się wziąć 3 kawałki banana ale tylko jeden kubek
z wodą,w dodatku nalany do 1/4.
Katarstofa z tymi wodopojami,spojrzałem do góry,ani jednej chmurki,gorąco,zero chłodzenia.
Wiedziałem,że muszę pić,tylko skąd wziąć więcej wody?Postanowiłem,że na kolejnym punkcie zaopatrzę się w wodę.
Ból był akceptowalny,czas mijał na rozmowie,kontroli tempa a ja w pięć,sześć minut przeżułem te trzy kawałki banana prawie
na sucho.
Słońce paliło,biegliśmy teraz wzdłuż rzeki Wisłok jak się okazało z wiatrem.
Zobaczyłem Pawła(Sosika)po drugiej stronie,popatrzyłem na zegarek aby zobaczyć ile ma przewagi i na jaki czas biegnie.
Po przebiegnięciu na drugą stronę przywitał nas wiatr,bardzo silny wiatr.
Paweł miał 1:50 przewagi na 12,5km co jak policzyłem idzie na okolice 3:04.
Tutaj był odcinek 5,5km cały czas pod wiatr.Jednak na mnie nie robił on wrażenia,tempo 4:30/km utrzymywałem bez żadnego
problemu,wiedziałem natomiast,że w połączeniu z wysoką temperaturą i słońcem będzie to cichy zabójca,czułem że szybko się
odwadniam.
Gdzieś koło 13-14km kostka "puściła" i pomimo bardzo silnego wiatru była to dla mnie najlepsza wiadomość.
Przy 15km gdzie szedłem równo po 4:30/km na wodopoju się zatrzymałem,wziąłem 4 kubki z wodą,wylałem 2 na siebie i jeszcze
dwa na drogę.
Przynajmniej się napiłem,za 100m dogoniłem mojego współtowarzysza biegowego,dołączyło jeszcze dwóch gości i napieraliśmy
pod ten wiatr.Teraz już nikt się nie odzywał,kontrolowaliśmy tempo i tak szło do 17-18km,kiedy.......
znowu ból na kostką dał o sobie znać.
Tylko tym razem ze zdwojoną siłą,walczyłem,starałem się nie myśleć.
Po chwili już trochę utykałem,trzymałem tempo do 18km,potem zacząłem zwalniać,myśląc że może przejdzie.
Jednak było coraz gorzej i nawet jak truchtałem po 5:30/km to było coraz gorzej.Około 20-tego km
przeszedłem w marsz a i tak bolało jak cholera.
Maraton się dla mnie wtedy skończył........kilometr jakoś doszedłem do samochodu.Kostka i powyżej spuchnięta.
Czeka mnie przerwa od biegania i wizyta u fizjo.
Nawet gdyby kontuzja mnie nie zmogła to zrobiłaby to pogoda.
Nie dałbym rady utrzymać tego tempa do końca,ba zyciówki też bym nie zrobił.
Wynik Pawła 3:13 jest naprawdę dobry,czołówka pobiegła też wiele minut gorzej.
Karetki krążyły co chwilę a wiatr był tak mocny,że dmuchane logo z PKO wyrwało z ziemi.
Orgowie szybko zareagowali,bo to coś zatarasowało całą drogę i maratończycy nie mieli którędy biec.
W samochodzie w słońcu termometr wskazywał 31st a podmuchy wiatru momentami stawiały nawet jak się szło.
Kończę pisanie bloga.Na razie.
III Rzeszowski Maraton
DNF
2,5 dnia ładowania węglowodanami i z 77kg normalnej wagi w niedzielę rano ważyłem prawie 79 ale patrząc w lustro wydawało mi się,że więcej.
W piątek i w sobotę liczyłem węgle,zawsze wydawało mi się,że dużo zjadałem przed maratonami a zawsze doznawałem
braków energetycznych.Dlatego postanowiłem zrobić to bardziej profesjonalnie.
Jednak aby książkowo wtrąbić 9-12g/kg węglowodanów do trzeba pochłaniać mega ilości.
W sobotę wieczór cieszyłem się,że to już koniec carboloadingu,bo nie mogłem już patrzeć na potrawy zawierające cukier.
Pobudka 4.50,kawa,toaleta i śniadanie.Bułki z dżemem i trochę owsianki z tym samym brzoskwiniowym dżemem.
Po drodze do Rzeszowa zabrałem Pawła (Sosika) z którym mieliśmy biec Rzeszowki maraton.
Z Pawłem od sierpnia mieliśmy w planach ten maraton,jednak Paweł mnie prosił o dyskrecję,nie chciał aby szanowne forum
wywierało jakąkolwiek presję,chciał pobiec z "luźną" głową.
Oczywiście uszanowałem tę decyzję a że nikt nie spojrzał na listę startową to manewr się udał.
Prognozy były nieciekawe,bardzo ciepło jak na październik i silny wiatr.
Jak dojechaliśmy do Rzeszowa po 7-mej było już 15st i wiało.
Odbiór pakietów,kilometr truchtania,dwie - trzy przebieżki i na start.
Założyłem do półmetka równe tempo po 4:30/km.
Pierwsze 5km to cały czas kontrola tempa,każdy kilometr wchodził +/- 2sek,wszystko szło zgodnie z planem.
Na pierwszym wodopoju ku mojemu zdziwieniu był jeden stolik z wodą i jeden z izo i ..... na końcu żołnierz który trzymał w ręce
kawałek banana.
Zdążyłem chwycić kubek w którym było izo,może z 20-30ml.Dobrze,że się nie polałem.
Nic to pomyślełem,na 10km muszę się dobrze nawodnić i wziąć banana.
Od 7-mego km odezwał się znajomy ból nad kostką.Nie specjalnie mocny,taki jak na ostatnich wybieganiach,do przeżycia.
Koło 9-tego kilometra przyłączyłem się do biegacza,zaczęliśmy trochę rozmawiać.
Tempo 4:30/km cały czas trzymałem,na 10km na punkcie z wodą udało mi się wziąć 3 kawałki banana ale tylko jeden kubek
z wodą,w dodatku nalany do 1/4.
Katarstofa z tymi wodopojami,spojrzałem do góry,ani jednej chmurki,gorąco,zero chłodzenia.
Wiedziałem,że muszę pić,tylko skąd wziąć więcej wody?Postanowiłem,że na kolejnym punkcie zaopatrzę się w wodę.
Ból był akceptowalny,czas mijał na rozmowie,kontroli tempa a ja w pięć,sześć minut przeżułem te trzy kawałki banana prawie
na sucho.
Słońce paliło,biegliśmy teraz wzdłuż rzeki Wisłok jak się okazało z wiatrem.
Zobaczyłem Pawła(Sosika)po drugiej stronie,popatrzyłem na zegarek aby zobaczyć ile ma przewagi i na jaki czas biegnie.
Po przebiegnięciu na drugą stronę przywitał nas wiatr,bardzo silny wiatr.
Paweł miał 1:50 przewagi na 12,5km co jak policzyłem idzie na okolice 3:04.
Tutaj był odcinek 5,5km cały czas pod wiatr.Jednak na mnie nie robił on wrażenia,tempo 4:30/km utrzymywałem bez żadnego
problemu,wiedziałem natomiast,że w połączeniu z wysoką temperaturą i słońcem będzie to cichy zabójca,czułem że szybko się
odwadniam.
Gdzieś koło 13-14km kostka "puściła" i pomimo bardzo silnego wiatru była to dla mnie najlepsza wiadomość.
Przy 15km gdzie szedłem równo po 4:30/km na wodopoju się zatrzymałem,wziąłem 4 kubki z wodą,wylałem 2 na siebie i jeszcze
dwa na drogę.
Przynajmniej się napiłem,za 100m dogoniłem mojego współtowarzysza biegowego,dołączyło jeszcze dwóch gości i napieraliśmy
pod ten wiatr.Teraz już nikt się nie odzywał,kontrolowaliśmy tempo i tak szło do 17-18km,kiedy.......
znowu ból na kostką dał o sobie znać.
Tylko tym razem ze zdwojoną siłą,walczyłem,starałem się nie myśleć.
Po chwili już trochę utykałem,trzymałem tempo do 18km,potem zacząłem zwalniać,myśląc że może przejdzie.
Jednak było coraz gorzej i nawet jak truchtałem po 5:30/km to było coraz gorzej.Około 20-tego km
przeszedłem w marsz a i tak bolało jak cholera.
Maraton się dla mnie wtedy skończył........kilometr jakoś doszedłem do samochodu.Kostka i powyżej spuchnięta.
Czeka mnie przerwa od biegania i wizyta u fizjo.
Nawet gdyby kontuzja mnie nie zmogła to zrobiłaby to pogoda.
Nie dałbym rady utrzymać tego tempa do końca,ba zyciówki też bym nie zrobił.
Wynik Pawła 3:13 jest naprawdę dobry,czołówka pobiegła też wiele minut gorzej.
Karetki krążyły co chwilę a wiatr był tak mocny,że dmuchane logo z PKO wyrwało z ziemi.
Orgowie szybko zareagowali,bo to coś zatarasowało całą drogę i maratończycy nie mieli którędy biec.
W samochodzie w słońcu termometr wskazywał 31st a podmuchy wiatru momentami stawiały nawet jak się szło.
Kończę pisanie bloga.Na razie.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
Zdrowych,Spokojnych Świąt Bożego Narodzenia!
P.S U mnie samo wolne bieganie.Jak na razie bez żadnych planów.
P.S U mnie samo wolne bieganie.Jak na razie bez żadnych planów.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
Wszystkim Forumowiczom życzę Spokojnych,Rodzinnych i Biegowych Świąt Wielkiej Nocy!
P.S Coś tam biegam.Powoli wchodzę na właściwe obroty.W maju powinno być dobrze.
P.S Coś tam biegam.Powoli wchodzę na właściwe obroty.W maju powinno być dobrze.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
Dawno mnie tu nie było.
Jednak cały czas biegałem.Grudzień i styczeń baza,same BS-y.
Z początkiem lutego choroba i antybiotyk.Wykluczyło mnie to prawie na 2 tygodnie z biegania.
Potem powrót i pierwszy akcent wybiegany dopiero 1 marca.
Szło jak po grudzie,delikatne akcenty w dość wolnych tempach sugerowały brak formy.
Marzanna treningowo w 1:33:30.Pejsowałem Kasi,która zajęła drugie miejsce w K40.
Jednak od tego startu coś zatrybiło i notowałem ciągły wzrost formy.
Z racji wyjazdów i komunii córki jedynymi startami wpasowanymi w kalendarz mogły być dyszki.
Pierwsze tempa 4x2km a później po 5x2km po 3:52/km uświadomiły mi,że nie jest źle.
Kilometrówki biegałem najpierw po 3:38 a później po 3:34-3:36/km a ostatnie powtórzenie nawet w 3:31.
Takiej prędkości nie miałem nigdy wcześniej i jako start kontrolny wybrałem "Bieg Korfantego".
Waga zimą wahała się pomiędzy 82 a 83kg ale udało się zejść do 78,5 co i tak było trochę za dużo.
W dniu zawodów było słonecznie i trasa bardzo pofałdowana co mi nie leżało,ale biec trzeba było.
Po 3km miałem totalnie dość,na półmetku najchętniej bym zszedł ale jakoś doczłapałem siłą woli w 39:26.
Jeszcze na 2km przed metą myślałem,że rozmienienie 39 minut jest realne.
Niestety dwa ostatnie kilometry to tempo w okolicach 4:00-4:02/km.Nie było z czego pociągnąć,odwodniłem się okrutnie.
Dochodziłem do siebie z 10 minut,nie pamiętam zawodów w których tak się zbetoniłem.
Tydzień później ostatni mocny akcent 3x3 km na 5 minutowej przerwie który wszedł po 3:51 a ostatni w 3:48/km nie męcząc mnie
zbytnio.(truchtałem w przerwie po 5:05 a schłodzenie zrobiłem po 4:45/km)
No i nadszedł dzień prawdy.Zawody w Jędrzejowie "Bieg Lisów".
Trasa średnio-łatwa,ponad 40m podbiegów,głównie w drugiej części trasy.
Za to pogoda mi się trafiła idealna.Bez wiatru,około 12 stopni i pochmurno.
10 km - 38'25" (3'50"/km)
1. 19'10"
2. 19'15"
Udało mi przez 2 tygodnie zrzucić jeszcze kilogram i z wagą 77,5kg stanąłem na starcie.Pierwszy raz ustawiłem zegarek nie na tempo okrążenia co 1km tylko na średnie tempo całego biegu i to była dobra decyzja.
Rozgrzewka podwójna(start przesunięty o 15 minut) i wyszło prawie 4km.
Założeniem było nie spalić pierwszego kilometra,który jest mocno pod górę.
Przez pierwsze 500m utrzymywałem tempo koło 4:00/km,później wypłaszczenie i zamknięty kilometr w 3:56.
Drugi,trzeci i czwarty w zdecydowanej części więcej zbiegów niż podbiegów i tu średnie tempo pokazywane przez Garmina
wahało się pomiędzy 3:50 a 3:51/km.(3:46,3:53,3:42)Zastanawiałem się czy nie za szybko?
Niemniej samopoczucie dobre,na tym etapie na Korfantym już umierałem.
Półmetek w 19:10 a ja nie czuję jeszcze absolutnie żadnego zmęczenia!
Trochę byłem w szoku,ale cisnę dalej.
Szósty i siódmy kilometr odpowiednio 3:55 i 3:49.Spojrzałem na zegarek a tam 26:57.
Wiedziałem,że tego nie da się spieprzyć.Wystarczyło na złamanie 39 minut pobiec ostanie 3 kaemy tylko po 4:00/km.
Jednak ja walczyłem o 38:30 i taki cel kołatał mi się po głowie.
Ósmy kilometr pod spore wzniesienie zamknięty w 3:56 i tu pierwsze oznaki zmęczenia.
Od tej chwili dyszałem jak parowóz wciąż wyprzedzając słabnących biegaczy.
Na dziewiątym(3:52) spojrzałem na zegarek ostatni raz,nie byłem wstanie już nic policzyć,odczuwałem trudy biegu a
zegarek pokazywał średnie tempo 3:51 i tak już do końca,choć ostatni raz zerknąłem gdzieś na 400m do mety.
Akurat ostatni kilometr w Jędrzejowie jest cały czas tępo pod górkę i ostatnie 80m ostrego zbiegu.
Wyprzedziłem jeszcze dwóch biegaczy(jednego w K40 co dało mi pudło w kategorii) i zbliżałem się do jeszcze jednego
biegacza,ale już go nie zdołałem dojść,zmiejszając przewagę z około 40 do 5m.
Zmusiłem się jeszcze do 150m finiszu i wpadłem na metę z nową życiówką 38:25.
Jestem bardzo zadowolony z wyniku jak i dobrego rozłożenia sił.
Po biegu bardzo szybko doszedłem do siebie a nogi nie bolą mnie wcale,a mija drugi dzień od zawodów.
Jedynie łydki delikatnie ciężkie.
Jutro lekki akcent a w sobotę walczę w Skawinie.
To najprawdopodobniej ostatni start wiosną,potem 2 tygodnie roztrenowania i ....przygotowania na jesień.
Jednak cały czas biegałem.Grudzień i styczeń baza,same BS-y.
Z początkiem lutego choroba i antybiotyk.Wykluczyło mnie to prawie na 2 tygodnie z biegania.
Potem powrót i pierwszy akcent wybiegany dopiero 1 marca.
Szło jak po grudzie,delikatne akcenty w dość wolnych tempach sugerowały brak formy.
Marzanna treningowo w 1:33:30.Pejsowałem Kasi,która zajęła drugie miejsce w K40.
Jednak od tego startu coś zatrybiło i notowałem ciągły wzrost formy.
Z racji wyjazdów i komunii córki jedynymi startami wpasowanymi w kalendarz mogły być dyszki.
Pierwsze tempa 4x2km a później po 5x2km po 3:52/km uświadomiły mi,że nie jest źle.
Kilometrówki biegałem najpierw po 3:38 a później po 3:34-3:36/km a ostatnie powtórzenie nawet w 3:31.
Takiej prędkości nie miałem nigdy wcześniej i jako start kontrolny wybrałem "Bieg Korfantego".
Waga zimą wahała się pomiędzy 82 a 83kg ale udało się zejść do 78,5 co i tak było trochę za dużo.
W dniu zawodów było słonecznie i trasa bardzo pofałdowana co mi nie leżało,ale biec trzeba było.
Po 3km miałem totalnie dość,na półmetku najchętniej bym zszedł ale jakoś doczłapałem siłą woli w 39:26.
Jeszcze na 2km przed metą myślałem,że rozmienienie 39 minut jest realne.
Niestety dwa ostatnie kilometry to tempo w okolicach 4:00-4:02/km.Nie było z czego pociągnąć,odwodniłem się okrutnie.
Dochodziłem do siebie z 10 minut,nie pamiętam zawodów w których tak się zbetoniłem.
Tydzień później ostatni mocny akcent 3x3 km na 5 minutowej przerwie który wszedł po 3:51 a ostatni w 3:48/km nie męcząc mnie
zbytnio.(truchtałem w przerwie po 5:05 a schłodzenie zrobiłem po 4:45/km)
No i nadszedł dzień prawdy.Zawody w Jędrzejowie "Bieg Lisów".
Trasa średnio-łatwa,ponad 40m podbiegów,głównie w drugiej części trasy.
Za to pogoda mi się trafiła idealna.Bez wiatru,około 12 stopni i pochmurno.
10 km - 38'25" (3'50"/km)
1. 19'10"
2. 19'15"
Udało mi przez 2 tygodnie zrzucić jeszcze kilogram i z wagą 77,5kg stanąłem na starcie.Pierwszy raz ustawiłem zegarek nie na tempo okrążenia co 1km tylko na średnie tempo całego biegu i to była dobra decyzja.
Rozgrzewka podwójna(start przesunięty o 15 minut) i wyszło prawie 4km.
Założeniem było nie spalić pierwszego kilometra,który jest mocno pod górę.
Przez pierwsze 500m utrzymywałem tempo koło 4:00/km,później wypłaszczenie i zamknięty kilometr w 3:56.
Drugi,trzeci i czwarty w zdecydowanej części więcej zbiegów niż podbiegów i tu średnie tempo pokazywane przez Garmina
wahało się pomiędzy 3:50 a 3:51/km.(3:46,3:53,3:42)Zastanawiałem się czy nie za szybko?
Niemniej samopoczucie dobre,na tym etapie na Korfantym już umierałem.
Półmetek w 19:10 a ja nie czuję jeszcze absolutnie żadnego zmęczenia!
Trochę byłem w szoku,ale cisnę dalej.
Szósty i siódmy kilometr odpowiednio 3:55 i 3:49.Spojrzałem na zegarek a tam 26:57.
Wiedziałem,że tego nie da się spieprzyć.Wystarczyło na złamanie 39 minut pobiec ostanie 3 kaemy tylko po 4:00/km.
Jednak ja walczyłem o 38:30 i taki cel kołatał mi się po głowie.
Ósmy kilometr pod spore wzniesienie zamknięty w 3:56 i tu pierwsze oznaki zmęczenia.
Od tej chwili dyszałem jak parowóz wciąż wyprzedzając słabnących biegaczy.
Na dziewiątym(3:52) spojrzałem na zegarek ostatni raz,nie byłem wstanie już nic policzyć,odczuwałem trudy biegu a
zegarek pokazywał średnie tempo 3:51 i tak już do końca,choć ostatni raz zerknąłem gdzieś na 400m do mety.
Akurat ostatni kilometr w Jędrzejowie jest cały czas tępo pod górkę i ostatnie 80m ostrego zbiegu.
Wyprzedziłem jeszcze dwóch biegaczy(jednego w K40 co dało mi pudło w kategorii) i zbliżałem się do jeszcze jednego
biegacza,ale już go nie zdołałem dojść,zmiejszając przewagę z około 40 do 5m.
Zmusiłem się jeszcze do 150m finiszu i wpadłem na metę z nową życiówką 38:25.
Jestem bardzo zadowolony z wyniku jak i dobrego rozłożenia sił.
Po biegu bardzo szybko doszedłem do siebie a nogi nie bolą mnie wcale,a mija drugi dzień od zawodów.
Jedynie łydki delikatnie ciężkie.
Jutro lekki akcent a w sobotę walczę w Skawinie.
To najprawdopodobniej ostatni start wiosną,potem 2 tygodnie roztrenowania i ....przygotowania na jesień.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
Niestety w Skawinie mnie nie będzie i planowane roztrenowanie po zawodach kończy się
już teraz leczeniem urazu łydki.
W niedziele 1h wolnego Bs-u,w poniedziałek jako,że czułem się bardzo dobrze tempo wchodziło po
około 4:55/km aż do 7-8km kiedy zaczęła spinać mi się łydka.
Myślałem,że przejdzie ale nie przeszło.
Wczoraj rolowanie,masaż,zimne okłady i maści i dziś rano nic nie boli.
Postanowiłem sprawdzić co i jak.Ale po 1,5km zaczęło znowu ją spinać i odpuściłem po 3km.
Ból jest niewielki,czuć tylko jak dotykam albo wstanę po długim czasie siedząc.
Jest to znany mi ból jaki miałem rok temu tylko wtedy o znacznie większym natężeniu i w innym miejscu.
Teraz jest to dolna wewnętrzna część brzuchatego mniej więcej 1-2cm od piszczela.
Czułem,że czas odpocząć.Dobrze,że zdążyłem nabiegać życiówkę i w końcu po 2,5 roku walki udało się złamać 39 minut a
nawet zbliżyć do 38,więc wiosnę uważam za udaną.
Uraz jest na tyle lekki,że nawet przy rozciąganiu czy wznosach na palcach nie czuję w ogóle bólu.
Także 7-10 dni i powinienem być na nowy.
już teraz leczeniem urazu łydki.
W niedziele 1h wolnego Bs-u,w poniedziałek jako,że czułem się bardzo dobrze tempo wchodziło po
około 4:55/km aż do 7-8km kiedy zaczęła spinać mi się łydka.
Myślałem,że przejdzie ale nie przeszło.
Wczoraj rolowanie,masaż,zimne okłady i maści i dziś rano nic nie boli.
Postanowiłem sprawdzić co i jak.Ale po 1,5km zaczęło znowu ją spinać i odpuściłem po 3km.
Ból jest niewielki,czuć tylko jak dotykam albo wstanę po długim czasie siedząc.
Jest to znany mi ból jaki miałem rok temu tylko wtedy o znacznie większym natężeniu i w innym miejscu.
Teraz jest to dolna wewnętrzna część brzuchatego mniej więcej 1-2cm od piszczela.
Czułem,że czas odpocząć.Dobrze,że zdążyłem nabiegać życiówkę i w końcu po 2,5 roku walki udało się złamać 39 minut a
nawet zbliżyć do 38,więc wiosnę uważam za udaną.
Uraz jest na tyle lekki,że nawet przy rozciąganiu czy wznosach na palcach nie czuję w ogóle bólu.
Także 7-10 dni i powinienem być na nowy.