7.Nocny Półmaraton Wrocław
Od rana przeżywałem cierpienia młodego Wertera. Upał i duchota straszliwa, ciągle sprawdzałem pogodę, z przerażeniem patrząc na planowane burze. Naprawdę do końca nie wiedziałem czy wystartuję. W końcu pojechałem po pakiet, zaczepiła mnie dziewczyna z Fundacji PKOBP czy pobiegnę dla jakiś podopiecznych fundacji. Czemu nie stwierdziłem. W końcu jakaś motywacja. W międzyczasie zgadałem się z keiwem żeby się spotkać i przybić piątkę. Niestety zamarudziłem w domu i dotarłem na rowerze jakieś 20 minut przed startem. Mimo wymienienia się zdjęciami

nie udało się niestety spotkać, moja wina
Na miejscu okazało się, że organizacja jest po prostu na poziomie światowym. Depozyty tak zorganizowano, że nie było żadnych kolejek. Można było podejść do dowolnego stanowiska i dostawało się naklejkę na numer z oznaczeniem: litera - stanowisko + numerek depozytu. Po biegu nie czekałem ani sekundy na odbiór. Wielkie brawa.
Poszedłem na koniec swojej strefy, tutaj też wszystko było super poukładane, chociaż nikt nie sprawdzał czy startuje się ze swojej strefy. Sam start to top topów. W paru miejscach zagranicą już startowałem, ale oprawa na Stadionie Olimpijskim naprawdę robiła wrażenie. Tak jak pisałem wcześniej założenie było żeby przebiec to w dobrej formie, najlepiej z narastającym tempem i bez kryzysów. Pogoda była taka sobie, niby lekko padało, ale duchota była straszliwa. W końcu ruszamy i tutaj chyba jedyny minus - strasznie wąsko mimo podziału na strefy. Mi to akurat nie przeszkadzało, ale biegnąc na wynik to mógł być problem. Dość powiedzieć, że pierwszy kilometr pobiegłem w tempie 6:07. Potem trochę lepiej ale drugi też wolno 5:31. Od 3 wszedłem na powiedzmy docelowe/planowane tempo 5:20. Pierwszą piątkę zamknąłem tempem średnim 5:30. Wolniutko się rozkręcałem.
Druga piątka zamknięta w średnim tempie 5:14 i momentami muszę się mocno hamować, żeby nie przyśpieszyć. Zaczynam wpadać w fajny biegowy trans, którego dawno nie czułem. Oczywiście intensywność średnia, bez problemu się biegnie. Trochę przeszkadzają kałuże bo w międzyczasie zaczęło już mocniej padać. Gdzieś w okolicach 10 km zjadam żel.
3 piątka znowu lekko szybciej, bo po 5:10. Postanawiam jeszcze trochę podkręcić tempo. Mam niesamowity fun z tego biegu. Dawno tego nie czułem i chyba tego mi brakowało. Tempo wzrasta do okolic 5:00, ale dalej jest w miarę komfortowo. Tak dobiegam do 20 km, jest już trochę ciężej, ale postanawiam w końcu puścić nogi - ostatni kilometr z hakiem biegnę po 4:36 i to po tych kilometrach, które są w nogach jest już wymagające.
Szkoda, że wcześniej nie zacząłem finiszu po zabrakło 25 sekund do złamania 1:50. Wynik
1:50:25, średnie tętno maratońskie czyli 163, maksymalne osiągnięte na końcówce 189. Jak widać bieg pod kontrolą i mimo relatywnie słabego wyniku jestem zadowolony. Między 5 km a metą wyprzedziłem 1.800 osób

Finisz po torze żużlowym przy padającym deszczu bezcenne, szkoda że nie mieliśmy osłon na oczy jak żużlowcy
Spokojnie trenuję dalej, teraz trochę górek, przetykanych parkrunami.