5,0 km - 19'46" (3'57"/km)
Razem: 14,0 km
Pierwsze koty za płoty.Od 7 miesięcy pierwsza potyczka startowa i 1:0 dla dychy.

Ustawiłem się trochę z tyłu,co by nie za szybko początek polecieć.Pierwsze 500m,Garmin 4:06/km,700m 4:06
a przed kilometrem skoczył mi na 3:56 i tak zamknąłem pierwszy kilometr.Drugi podobnie,cały czas wyprzedzam
tych co za mocno zaczęli,doganiam nie wysoką brunetkę i biegnę obok niej od 2-ego kilometra.
Trochę się bawię,jak mi lekko odchodzi,to ja ją doganiam i odchodzę na 2-3 metry.

Trzeci kilometr w 3:56 a ja zaliczam zdziwienie,że jest tak lekko?

Normalnie na tym etapie zaczynam mieć kryzys,sapię,dyszę a tętno wyraźnie skacze.
Tu nic takiego mnie nie dotyka,na Floriańskiej jest lekko z górki,pani obok mnie ostro dyszy,włączam migacz i idę
szybciej,acz tam jest cały czas z górki.Grodzka też idzie fajnie,odbijam czwarty kaem w 3:57,szybka kalkulacja,że
idę na życiówkę.Wystarczy trzymać tempo,ba nawet zwolnić do 4:00-4:02 a na ostatnim kilometrze odpalić rakiety
i mam PB.......gdyby życie było takie proste.

Na 5-tym lekko zwalniam,kilometr w 4:00 a połówka w 19:46(te 20:11 to chyba brutto albo pomiar był nie na równej
piątce)a ja lecę swoje.
Mniej więcej 300-400m za półmetkiem zaczyna się początek końca.
Nogi zaczynają mi się uginać,uda się spinają,próbuję walczyć ale nie mogę utrzymać tempa.
Wydolnościowo jest dobrze,oddech szybki,ale spokojny,natomiast dwójki i czwórki nie dają rady.
Tempo spada(tu podświetlam Garmina)do 4:30

Później nie mogę utrzymać nawet 5:00/km i truchtam z bolącymi nogami.
Normalnie zaliczyłem "ścianę" na dychaku.

Prawie identyczne uczucie jak na maratonie w Koszycach,oddechowo luz a nogi nie moje.
Ważne,że z łydkami OK,lewa nic,natomiast prawa(ta "zdrowa") na 8 czy 9km jak truchtałem po 5:20/km też poszła
w ślady za udami i spięła się w dolnej części.
Do mety nie było sensu biec na wynik 44-45 minut,więc dotruchtałem do auta.
W dzisiejszym starcie widzę same pozytywy:
1. wyrwałem się z domu.

2. łydka jest na swoim miejscu
3. potrafię pobiec 5-tkę poniżej 20 minut
4. wyszedł dobry trening ciągły.
5. wydolność jest nie najgorsza,trzeba tylko "odrdzewić" nogi
Oczywiście podszedłem za optymistycznie do dzisiejszych zawodów.Widocznie przez 14 dni bezbiegowych organizm
oduczył się usuwania kwasu mlekowego i najwyraźniej w świecie zakwasiłem mięśnie na amen.
Za tydzień trzeba będzie pomyśleć czy jestem w stanie pobiec 10k w 43 minuty,żeby znowu nie zaliczyć gleby.

Najważniejsze,że nic nie boli,a że zaliczam regres,trudno.
Będąc na poziomie 45 minut na 10k może być tylko lepiej.
