Qba - misja 3:59/km

Moderator: infernal

Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

8 lipca, poniedziałek

16,5km w dwóch ratach. H&M.

pół-żartem, pół-serio szykuje się test Biedronek oraz nowego nabytku czyli butów z H&M :)

wtorek wolny,

10 lipca, środa

18,5km, H&M.

11 lipca, czwartek.

6km, Merrell Trail Glove, nieco szybciej. do tego 20 pięter w górę i w dół, tzn. 5 x 4. to na początek.
póki co góra-dół zajmuje mi średnim spinem 55 sekund.
do tego w ciągu dnia troszkę ćwiczeń, przysiady ze sztangą, wypady, takie tam.

12 lipca, piątek

ból ud.
być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
New Balance but biegowy
Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

13 lipca, sobota

długie wybieganie, 25km nad Rusałkę i Strzeszynek. Miło, ładna pogoda, w bidonie woda z miodem i solą - dobra opcja, sprawdziła się. testujemy dalej. Salomon S-Lab Sense

14 lipca, niedziela

10km, Salomon S-Lab Sense.

mocniej w gwizdek na Mount Marcelin. 5 pętelek (po ok. 5 minut), coraz mocniej. na pewno intensywności wyższe niż połówka, a ostatnie dwa w okolicach piątki.

czasy powtórzeń, dla przyszłych porównań:

5:07
4:55
4:46
4:36
4:35

Salomon S-Lab Sense

poniedziałęk

9,5km. H&M

wtorek

16,5km. Biedronki.
być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

środa, 17 lipca

9,5km, Brooks Pure Drift.

czwartek, 18 lipca

8km. Brooks Pure Drift.

piątek, 19 lipca

15,5km. Skora Core.

Jako, że mój dobry kumpel Michał zaczął biegać i chciał trochę podpytać, przebiegłem się do Plewisk, pobiegałalimy troszku.
Pogadalim o butach, technice, rozgrzewce, rozciąganiu, treningu i takich tam. Fajnie. Najfajniej spotkac się znowu z kumplem, którego się dawno nie widziało. Miło też pobiegać :)
Dawno nie biegałem w Skorach. Kurczaczki, twardo :) 15,5km po chodnikach i ulicach dało stopom w kość, milutko. Bardzo milutko.

sobota, 20 lipca

10km, Salomon S-Lab Sense.

pobiegłem do lasku. niby chciałem pobiec interwałowe pętelki po Mount Marcelin, ale sił nie stało, to też pobiegałem w tę i we w tę po górce, robiąc ten sam trening co to było napisane w planie tylko że wolniej ale za to bez przerw :)

niedziela, 21 lipca

20km, Salomon S-Lab Sense.

dzięki dobroci najlepszej z żon mogłem pojechać w południe na Górę Dziewiczą - najlepsze miejsce w okolicy na bieganie pod górkę i z górki na pazurki. uzbrojon w bidon oraz sapkowskiego napierałem 2 godzinki w upale. udało się uzbierać 600m podbiegów na jednym treningu, mega dobrze. super ścieżki, góra dół, góra dół. super pogoda, 30 stopni.

jeny, jeżeli ja takiego humoru i takiej luty dostaję na byle pagórkach, w prawdziwch górach chyba posikam się ze szczęścia. do końca dnia chodziłem jak nakręcony, banan na twarzy a w głowie kombinerki kiedy znowu uda się wyskoczyć żeby się złachać.

ostatnio Bartek pytał retorycznie, czy chcąc się włączyć w nurt minimalizmu musi zdejmować koszulkę i zapuszczać włosy. czuję się osobiście urażony - tako właśnie wyglądam. włosy póki co rosną dopiero, mam jeszcze czasami opory przed zdejmowaniem koszulki w mieście a buty miast ciąć nożem, zazwczaj dostaję. cz jestem tedy fundamentalistą-minimalistą, czy mini-hipsterem, zaplutym karłem reakcji, produktem marketingowego prania mózgu?

pomaga mi zasada nieokreśloności Heisenberga: kiedy biegnę, wymykam się semiozie. nawet pulsometr mnie nie łapie bo pomiedzy kolejnymi uderzeniami serca znikam za następnym drzewem. to dobrze. to bardzo dobrze.
być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

tydzień 22-28 lipca

poniedziałek

9km.

wtorek

15km

środa

9,5km

czwartek

9km

piątek

23km. Inov8 Mudclaw 263.

sobota

off

niedziela

10km.


w tych krótszych treningach było trochę szybszego biegania, nic wielkiego ale na pewno nie cały czas w pierwszym zakresie (@Sylwek :) )


w czwartek super trening. pojechałem w południe, w upał, na Dziewiczą Górę. udało się na 23km uzbierać ponad 800m podbiegów, super sprawa. mam wrażenie, że każdy taki trening jest znaczącym krokiem w budowaniu formy na Chudego Wawrzyńca. Może uda się jeszcze jeden podobny trening zrobić przed wyjazdem, byłoby ok. W domu trochę ćwiczeń na nogi...

W międzyczasie byłem u alergologa, słusznie wskazała, że pośród moich leków nie ma takiego, który na stałe, w sposób długotrwały, hamowałby astmatyczne konsekwencje alergii. No cóż, lek, który brałem kiedyś od początku 2012 nie jest już refundowany, czyli zamiast 1grosz kosztuje 40 złotych. Rzeczywistość skrzeczy więc go przestałem brać. Jak się okazuje, nie warto oszczędzać na zdrowiu. Pani doktor przepisała mi Pulmicort, czyli ulubiony lek norweskich biegaczek, po tygodniu stosowania wydaje mi się, że czuje różnicę. Oby to nie był efekt placebo.

Czekam na wieści od Bartka (bmejsi), czy uda mu się towarzyszyć mi podczas Chudego Wawrzyńca. Dla niego byłby to dobry trening przed UTMB, dla mnie frajda ze spotkania i pogadania - przez te kilkanaście godzin będzie czas się nagadać...
być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

tydzień 29 lipca - 4 sierpnia

poniedziałek

10km, luźno acz dość żwawo, po 5'.

wtorek

łącznie 31km.

najpierw 20km, trochę narastająco, ostatnie 7km poniżej 5', potem jeszcze 11km - wieczorem do Adama oddać kieszeń na dysk.

środa

11,5 km po Dziewiczej Górze, prawie 500m podbiegów :) super trening.
na jednym z ostatnich zbiegów gdy już powoli myślami przenosiłem się do auta gdzie czekało picie, coś się stało czego mój mózg nie zarejestrował i poleciałem w dół jak długi. cudna gleba :) niestety byłem totalnie brudny i zapiaszczony, dodatkowo łokieć miałem zdarty do krwi i również brudny, trzeba było więc zmywać się żeby ranę oczyścić i odkazić.

Inov8 Mudclaw 265.

czwartek

10km, 200m przewyższenia, 45 minut.

moja żona zabrała się ostatnio ostro za trening... podziwiam ją bardzo i niezwykle mnie to motywuje do wytężenia własnych sił i mocnego treningu stąd zrobiłem mocną dychę poniżej 4:30, w tym siedem razy Mount Marcelin co dało ponad 200m przewyższenia. dobra akcja.

Salomon S-Lab Sense - kocham te buty.

piątek

razem 16km i jeden mandat za 50 złotych. a myślałem, że już skręcili i nie zauważą...

sobota

off

niedziela

11km, lajtowo.

w sumie bardzo dobry tydzień, 90km i sporo (jak na mnie) przewyższenia. dobrze!
być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

tydzień 5-11 sierpnia

ostatnie dni przed Chudym Wawrzyńcem: pon, wt, czw po 9,5km w dwóch ratach, bardzo spokojnie.

wreszcie w sobotę, 10 sierpnia, najważniejszy bieg w roku :)

Chudy Wawrzyniec 80+

Po nieukończonym Maratonie Gór Stołowych poszedlem po rozum do głowy. Zrobiłem kilka porządnych treningów siły biegowej, po kilkaset metrów podbiegów. Do tego poszedłem do lekarza, który dobrał mi leki, które przez 3 tygodnie pomogły nieco opanować astmatyczne powiklania sezonu alergicznego.
W Beskidy jechałem z przekonaniem, że zrobiłem co można.

Chudy Wawrzyniec jest biegiem specyficznym: po pierwsze, dopiero po 44km de facto decyduje się, czy robi się trasę 50+ czy 80+, bałem się tego momentu, czy nie stchórzę, czy nie wymięknę.
Żeby zminimalizować ryzyko, robiłem wiele rzeczy na opak :)

Przy Rzeźniku czy MGS miałem cała trasę obcykaną, wiedziałem gdzie jest jaka góra, jaki zbieg, któr fragment jest trudn, który łatwy, czytałem relacje itd. Tym razem oprócz tego, że zerknąłem na schemat trasy i wgrałem do zegarka mapę, nie wiedzialem o biegu prawie nic :)

W góry jechałem pociągiem :) Wyjazd z Poznania rano, ale na tyle późno, że mogłem się wyspać. Zabawne - trafilem do przedziału, w którym jechała ciekawa ekipa: mama z trójką dzieci (na oko 8, 4 i 2 lata!!!) - wielki podziw dla tej Pani, ze Szczecina na Śląsk z taką gromadką - szacun! Dwie miłe starsze Panie oraz miła dziewczyna. Dzieczyna usiadła, wyjęła książkę i zaczęła czytać. Niby nic dziwnego poza tym, ze tą książką byli Urodzeni Biegacze. Jako, że sam w ręku trzymałem Jedz i Biegaj - oczywistym było zacząć gadać o bieganiu. Okazało się, że Dorota (pozdrawiam!) jedzie na swój górski debiut - na Chudego Wawrzyńca właśnie. Pogadalim trochę, ale większość podróży upłynęła mi na lekturze Scotta Jurka.
Wziąłem jego książkę z myślą by lekturą nakręcić się, zmotywować, wejść w klimat biegu i faktycznie tak było. Pochłonąłem książkę całą, z okładkami i zdjęciami.

Długą chwilę wpatrywałem się w dedykację na stronie tytułowej: Kuba, do things, always!

Nie wiem skąd Scott wiedział, że mam problemy z przejściem od myślenia do działania ale postanowiłem zastosować się do jego rady.

Na miejsce dotarłem z kolegami z Wawy - Tomkiem i Piotrem. Zdążyliśmy akurat na odprawę, w czasię której rozszalała się burza. Tej nocy nad Ujsołami przeszły jeszcze przynajmniej dwie burze z ulewami... Druga na godzinę przed pobudką, po drugiej w nocy. Leżałem, co tu duzo mówić, modląc się o poprawę pogody, nie wyobrażałem sobie biegania w takich warunkach... Na szczęście koło trzeciej sie uspokoiło.

Pobudka i krótkie sprawdzenie ekwipunku:

plecak z 1,5l bukłakiem napełnionym WODĄ
3 x 90g żelków
3 x Snickers
4 x żel energetyczny
4 x kabanos

lek rozkurczający oskrzela!

co do wyboru butów nie miałem najmniejszych wątpliwości - na te warunki Inov8 Mudclaw 265 nadawały się idealnie.

na starcie nie było już śladu zmęczenia czy senności a jedynie to pełne napięcia oczekiwanie: to już za chwilę, juz za momencik. to na co czekałem miesiącami będzie się już działo. góry. magiczne słowo.

ruszyliśmy. pierwsze 7km po asfalcie, żeby stawka się rozciągnęła, wreszcie na szlak wlał się długi wąż biegaczy. wstał świt ale z mroku nie wyłoniły się góry. wszystko wokół spowite było szczelnie ciężką mgłą, widoczność sięgała kilkudziesięciu metrów, cały czas siąpił deszcz.

w planie było ukończyć długą trasę w 13-14h, zanim padnie Ambit :)
na poczatku nie biegło mi się zbyt dobrze. przeszkadzało mi towarzystwo innych biegaczy... ich inny rytm kroków, odgłos oddechu, sama obecność. chciałem mieć góry dla siebie, usłyszeć ich oddech, zestroić się z nimi; tak jak poznaje się dziewczynę na imprezie i nastrój się zmienia - zamiast żłopać piwo i śmiać się głośno pragnie się iść nad rzekę, tam gdzie będzie cicho i spokojnie. z czasem wąż rzedł i zdobywałem więcej przestrzeni wokół siebie. trzymałem bardzo dobre tempo, lepsze niż się spodziewałem. po jakichś trzech i pół godzinach złapałem bardzo dobry rytm - na zbiegu z Wielkiej Raczy. W ciągu następnej póltorej godziny wyprzedziłem kilkadziesiąt osób, w ogóle miałem wrażenie, że zbiegow jest o wiele więcej niż podejść. faktycznie chyba trasa ma taki przebieg, że zbiegi są dość łagodne, przez co długie, na dodatek pod nogami jest na tyle równo, że dobrze się zbiega. w każdym razie na pierwszy punkt odżywczy na Przegibku (po 37km) miałem dobre tempo i dobry humor oraz przekonanie, że jeśli będę się czuł równie dobrze na rozwidleniu dróg to wybiore tę dłuższą.

tak też się stało, na Rycerzowej bylem ok. pięćdziesiątą osobą, która zdecydowała pocieszyć się Beskidami nieco dłuzej.

zbieg z Rycerzowej był pierwszym znakiem nadchodzących problemów - zaczęły boleć kolana. podobnie było rok wcześniej na Rzeźniku - tam ból uniemożliwił zbiegania na ostatnich 30km... zaraz po zbiegu czekało jeszcze gorsze - strome i śliskie ściany podejść na Beskid Bednarów i Oszusta. Masakra.
Tempo poleciało na łeb na szyję, kolejne kilometry łagodnych zbiegów, gdzie powinienem biec i to szybko, dłużyły się a ja wloklem się niemiłosiernie, pół idąc, pół podbiegając, wyprzedzany przez kolejnch zawodników. nastroje nie były zbyt dobre, kolana bolały coraz bardziej.
jeden ze zbiegów okazał się bardzo śliski i mokry - trzeba było ostrożnie iść - kolejne sekundy uciekały z wypracowanego tempa, wraz z nimi ulatniał się animusz. starałem się nie myśleć, że przede mną jeszcze ponad 30km, ładne kilka godzin. szlak był samotny i cichy. nadrabiałem miną i uśmiechem, myślałem o mamie, o żonie, o córeczkach.

jakoś doarłem na drugi punkt odzywczy, zjadlem bułkę, uzupełniłem wodę, wyruszyłem na trasę pamiętając słowa Krzyśka, powtórzone przez Olę, że to ostatnia góra, potem już będzie w dół. myślę ok - 2, może 3km w górę, potem będzie łatwiej. postanowiłem nie myślec zbyt wiele tylko póki co wdrapać się na ten szczyt. mijał kilometr za kilometrem, szczytu nie było. potem było trochę w dół a potem znów w górę i w górę. myślalem już tylko, zeby skończyć w limicie, do ósmej dużo czasu, powtarzałem sobie, energii brakowało, a tu wciąż w górę i w górę. byłem zły na siebie i na wszystko. na górę też. miałem ochotę już się pożegnać, spacer nad rzeką przestał być fajny. wreszcie na szczycie, przy zmienie kierunku dziewczyna podaje mi opaskę na rękę. decyduję się zatrzymać, zjeść paczkę żelków i dopiero ruszyc dalej. do tego zakładam kurtkę by się rozgrzać. idę, podbiegam; łatwiej truchta się po płasim i pod górę więc staram się ruchtać ile wlezie, caly czas. żelki i kurtka zaczynają działać. robi mi się ciepło, wracają powoli siły.

biegnę.

licze w myślach jak szybko musze biec, ile sekund a faktycznie MINUT muszę nadrabiać na każdym kilometrze by skoczyć poniżej 13h. co śmieszne, nie wiem do końca jaki dystans mnie czeka - organizatorzy podają 87km, Movescount zmierzył mi 82km...
Umysł nastawiony zadaniowo pobudza wyzwanie - zejśc poniżej 13h. przyspieszam. teraz to ja wyprzedzam, kolana bolą mniej więc wyprzedzam dalej. poniżej 7'/km, poniżej 6'! wreszcie krajobraz się zmienia, staje się jasne, że meta już niedaleko, może 3km, może 5km.

biegnę.

kogokolwiek uchwycę wzrokiem przed sobą, ścigam, i doganiam. na ostatnim zbiegu widać już Ujsoły. przede mną widać też dojkę biegaczy ale ich już nie dogonię. nie będzie 87km, może 83, może 84. i będzie poniżej 12:30! biegnę, czuję metę, wiem, że wygrałem.

mostek - kolejne podobieństwo do Rzeźnika, kochane są te mostki. meta 12:20.

kasza z gulaszem, żółwik od piotrka, uśmiech, ulga.

dziwne. nie ma łez. nie ma wiele z tego czego oczekiwalem na mecie. czas się nie zatrzymał, płynie dalej wraz z chmurami na niebie.

cudowna pustka w środku, cały niepokój, złość, strach wytrząsłem na zbiegach; zazdrość, chore ambicje i wysokie mniemanie o sobie wyplulem wraz z płucami na podejściach. pogubiłem na trasie wszystkie niepotrzebne rzeczy i myśli. w głowie i sercu przyjemna pustka, jak w domu, przez ktory przeszedł tajfun i trzeba było wywalić większość rzeczy.

dobrze mi. jem kaszę z gulaszem.
być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

poza tym, że odpoczywam i wpierdzielam wszystko co najgorsze, zbieram refleksje, wnioski i myśli. a oto one, niekoniecznie uporządkowane:

- zdecydowanie wolę mieć w bukłaku/bidonie wodę zamiast izotonika. to co daje izo przyjmuję w żarciu,
- 200-300 kcal co godzinę, tak należy robić. od początku, zanim jeszcze zachce się jeść. i nie kombinować, jak to mi się zdarzyło, na zasadzie "na punkcie zjem", "wezmę żarcie jak dojdę do szczytu tej cholernej góry, pieprzone karakorum", albo "nie chce się teraz jeść, MOŻE za chwilę". gówno. jeść co godzinę i tyle.,
- dobrze wchodziły żele, dobrze żelki, ale najlepiej snickersy. skoro Paweł Dybek może napierać na sznikersach ja też. a tak serio, naprawdę dobrze wchodziły.

ogólnie wszamałem:

3 x sznikers
90g żelek
3 x agisko żel
pół bułki z szynką
dwa kabanosy
pół drożdżówki

5l wody.

...a dół był przynajmniej w 60-70% czysto fizyczny, energetyczny. psycha dodała swoje i ok. godziny poszło w pissssstu.

tak więc jeść póki się nie jest głodnym, pić póki się nie jest spragnionym. na treningach ćwiczyć bieganie na czczo, na małym odwodnieniu i deficycie energetycznym, wszystko ok. na biegu żreć i chlać.

sił w człowieku jest dużo więcej niż się wydaje, skoro po takim dole i poważnych myślach nt. "do limitu jeszcze dużo czasu, mogę te pozostałe 30km przecież iść..." można pobiec 15km wyprzedzając kilkanaście osób. nie ma co się oszczędzać.

siła, siła i jeszcze raz siła. żeby kolana nie bolały (dziękuję, już prawie przestały) i żeby móc ZROBIĆ RÓŻNICĘ (za cholerę nie chce to brzmieć tak ładnie jak po angielsku). do setki te 17km raczej bym dokulał, więc wytrzymałości jest dość. siły, siły nam trzeba, napierdzielania w górę i w dół. mam wrażenie, że roczny cykl siły pozwoliłby zejść w okolice 10-10,5h :)

na razie tyle. ale to jeszcze nie wszystko.
być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

tydzień 12-18 sierpnia

15 sierpnia

9,5km, Merrell Trail Glove.

17 sierpnia

8km rozgrzewki

5km spontaniczny test na 5000m, wynik 20:20

5km do domu

razem 18km, Brooks Pure Drift.

18 sierpnia

11 km powoli. Merrell Trail Glove.


kolana przestały boleć. w biegowym sercu pustka domagająca się zapełnienia. czy to już zawsze będzie tak, że serce rośnie podczas przygotowań do biegu, po czym podczas niego opróżnia się, i następnego dnia pustka jest większa niż poprzednio?

głowa za to szaleje, zdecydowanie za dużo w niej się dzieje, również w kontekście biegowych myśli. może pomogłoby przelanie ich na papier monitora ale zazwyczaj brak mi chęci by to robić. czy to ubóstwo warsztatu, czy jakieś zakłócenia komunikacyjne mózg-ręka, nie wiem; w każdym razie gdy czytam to co kłębiąc się w głowie raiło się pięknym, wzniosłym i wyrafinowanym, ogarnia mnie niechęć skierowana ku samemu sobie - pewnie dlatego tak rzadko pisze na blogu. jakakolwiek byłaby przyczyna, może da się to wyleczyć bez jej poznania? może są leki na tyle dobre, że działają na wszystko? pytanie retoryczne - ja wiem, że są... ech, wnioski nasuwają się same. chciałbym jakoś spuentować ten akapit i wychodzi mi, ze puentą powinno być przejście od potencji do aktu, od pomysłu do realizacji. będę relacjonował postępy w tej materii.

tymczasem pobiegłem sobie test na piątkę. przytyty, zmęczony po Wawrzyńcu i z rozregulowanym czuciem tak wysokich intensywności. a jednak było nieźle. chciałbym w ciągu miesiąca złamać 20 minut.

tymczasem w Alpach:

https://www.facebook.com/photo.php?v=10 ... =2&theater

dla mnie kilian jest najwspanialszym sportowcem na świecie. a starość chyba poznaje się po tym, że twoi idole są młodsi od ciebie...

tyle.
być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

19-26 sierpnia

poniedziałek

10km.

wtorek

off

środa

5+5 km, poniżej 5'/km.

czwartek

off

piątek

7,5+7 km. to 7km poniżej 5'/km.

sobota

2,5 + 7,5 km. 2,5 km rozgrzewki, potem 7km średnio po 4:3/km, w środku 3km po 4:06/km.

niedziela

25km z Łukaszem, powoli, przyjemnie.

Dużo zmian butów: Merrell Trail Glove, NB MT 10, Skora Base, Salomon S-Lab Sense, nie pamiętam czy to wszystko...
być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

26 sierpnia - 1 września

decyzja by pobiec poznański maraton podjęta, czas rozpocząć przygotowania. bazę wytrzymałościową mam, siłę w miarę... to czego nie mam, to wytrzymałość tempowa, ogarnięcie tempa maratońskiego oraz kwestie techniki, rytmu, ekonomiki, długości kroku. po górach krok mam krótszy, wahadła mniej obszerne, mniejszy luz i mniej stabilny rytm.

poniedziałek

10km po 4:41/km.

wtorek

10km wolno; 10km po 4:48/km.

środa

10 km po 4:48/km.

czwartek

9km wolno; 12km po 4:37/km. Adidas Adipure Adapt

piątek

12km.

sobota

10km.

niedziela.

25,5km po 4:42/km.


chciałem trochę szybciej pobiegać w tym tygodniu, udało się całkiem nieźle, wyszło też ponad 100km, bardzo się cieszę. z kwietniowej połówki wychodzi czas ok. 3:15 w maratonie, czyli tempo średnie 4:37/km. na dzień dzisiejszy jest to tempo nierealne do utrzymania przez 42km, być może 30 dałbym radę, max 35. mamy jeszcze kilka tygodni, może uda się trochę podciągnąć z formą, no i zrzucić nieco balastu, którego od początku wakacji przybyło całkiem sporo - 5kg...
być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

http://qbakrause.blogspot.com/2013/09/n ... ze-to.html

Nie wiem jak to jest – być może to naukowo potwierdzony mechanizm psychologiczny, opatrzony mądrą nazwą na cześć jakiegoś badacza, w każdym razie jest coś takiego, że gdy upalne lato i żar leje się z nieba, nie potrafię przypomnieć sobie jak jest zimą; i vice versa –gdy zima i mróz niczym szalony artysta-matematyk maluje fraktale na szybach, nie umiem przywołać tego uczucia rozpływania się z gorąca.
Dosłowna, namacalna rzeczywistość, choćby szara, ponura i przyziemna, potrafi zatrzeć, unieprawdopodobnić (nawet jeśli takie słowo nie istnieje) najpiękniejsze wspomnienia.
Podobnie z górami i bieganiem w nich. Oczywiście, wiem, ze nadal istnieją, i że pewnie ktoś po nich biega. Jednocześnie sam jestem tak mocno wtłoczony w płaską rzeczywistość miasta, że nie umiem sobie wyobrazić, że zakładam buty, wybiegam z domu i po chwili jestem na szlaku.
Coś podobnego można było zaobserwować niedawno po wyczynie Kiliana Jorneta na Matterhornie. „Kosmos”, „nie z tej ziemi”, „abstrakcja”, „niewiarygodne” - brzmiały komentarze. Jakby w Dolinie Aosty wylądował latający talerz, wysiadł z niego Kilian, wbiegł na górę, zbiegł i odleciał w odległe galaktyki. A przecież on, tak jak ja i ty, ma dwie ręce, dwie nogi, płuca, serce… Oczywiście, nie jestem w stanie powtórzyć jego wyczynu. Ale jestem takim samym człowiekiem i ja również mogę przekraczać własne granice, mierzyć się z wielkimi (na własną miarę) wyzwaniami, pokonywać siebie. Wyczyn Kiliana mnie motywuje, inspiruje, nakręca. Łatwo jest znajdować wymówki: „on jest z innej planety, „ma inne geny” , „całe życie spędził w górach”. Co z tego? To mentalność z nizin, gdy własną wartość określa się w porównaniu z innym człowiekiem. Od kogo jestem silniejszy, od kogo słabszy? Mam więcej niż tamten czy mniej? Jestem lepszy czy gorszy od niego? Zgodnie z tym myśleniem, wyczyn Kiliana należy właśnie odsunąć poza granicę absurdu, wyrzucić z rzeczywistości, żeby nie przypominał jak bardzo jestem od Katalończyka słabszy.
W górach jest się samemu. Nawet jeżeli ktoś cię wyprzedza podczas biegu, albo ty kogoś wyprzedzasz, nabiera to znaczenia dopiero na nizinach, w krainie klasyfikacji, liczb, miejsc i czasów. Podczas biegu on biegnie swój wyścig a ja swój. Skoro nie walczę z innym biegaczem to z kim albo z czym? Z górami? Bzdura. Walczę z samym sobą, a jedyną nagrodą w tej walce jestem ja sam właśnie. Tylko lepszy.
Z gór wracam inny, przemieniony, choćby z zewnątrz tego nie było widać. Ja wiem, że coś się zmieniło. Niestety, asfaltowa dżungla próbuje mi zabrać góry, wysysa zapachy i kolory, spłaszcza i prostuje. Jak się przed tym bronić?
Pamiętam jak na studiach miałem przedmiot „Interpretacja działa sztuki”. W ramach zaliczenia zajęć każdy ze studentów miał wybrać sobie dzieło sztuki – nie reprodukcję, kopię w albumie bądź w internecie, ale faktyczne Dzieło. Swoje kroki skierowałem więc do Muzeum Narodowego, a że jako student kulturoznawstwa miałem darmowy wstęp, nie musiałem się spieszyć ani z wyborem ani z samą pracą. Mogłem wielokrotnie przechadzać się korytarzami pośród dzieł – ileż tam jest historii, ile talentu, ile godzin strawionych nad farbami, dłutem, warsztatem tkackim… A teraz wszystko to cicho mówi ze ścian, na tyle cicho, że kiedy zwiedza się muzeum wśród innych ludzi, trudno cokolwiek usłyszeć. Kiedy jednak przyjdzie się samemu, z kanapkami, na cały dzień, usiądzie się na krześle przed obrazem, wtedy zaczyna on mówić.
Moje krzesło postawiłem przed obrazem Francisco Zurbarana, wypożyczonym na czas jakiś z muzeum w Milwaukee. Święty Franciszek z Asyżu w swym grobie przedstawia mnicha w szarym, wełnianym habicie franciszkańskim. Mnich ma założony kaptur i wzrok spuszczony w dół, skierowany na trzymaną w dłoniach czaszkę. Nie można dostrzec jego twarzy. Obraz jest inspirowany legendą, jakoby podczas wizyty papieża Mikołaja V w krypcie św. Franciszka ukazał się on patriarsze Rzymu, dokładnie w takiej postaci jak na obrazie hiszpańskiego mistrza. Niespiesznie wpatrywałem się w obraz. Głowę miałem pełną informacji, narzędzi interpretacyjnych, wiedzy o epoce, o twórcy. Odrzuciłem to jednak i rozmyślałem o tym, jak patrzył na swoje dzieło jego autor. Malował wszak swojego patrona, czy miało to dla niego znaczenie, czy w postaci św. Franciszka zawarł jakąś część samego siebie? Obraz zaczynał cicho szeptać ale nie można było jeszcze usłyszeć poszczególnych słów.
Nie pamiętam co napisałem w swojej pracy zaliczeniowej. Tak wiele z wiedzy zdobytej na studiach umknęło, pochowało się gdzieś w pamięci. Pamiętam jednak dobrze, co stanowi o wartości dzieła sztuki: jego zdolność do generowania wciąż nowych sensów, świeżych interpretacji; że pomimo upływu setek lat wciąż można usłyszeć jak dzieło szepcze do nas, zdradzając nowe tajemnice. Myślę, że malarz widział na obrazie siebie, że któregoś razu, może niespodziewanie dla samego siebie, dostrzegł swoją twarz skrytą w cieniu rzucanym przez kaptur habitu. Podobnie ja, siedząc na krześle w Sali Muzeum Narodowego w Poznaniu, dostrzegałem podobieństwo mnicha do mnie samego. I wreszcie, tak samo dziś, wpatrując się w zdjęcie obrazu na ekranie komputera (niestety, obrazu nie ma już w naszym muzeum), rozpoznaję w nim siebie a słowa szeptane przez św. Franciszka, choć wciąż ciche, stają się wyraźne:
„Wszystkie stworzenia, które są pod niebem, każde zgodnie ze swą własną naturą, służą, znają i są posłuszne swemu Stwórcy lepiej niż ty.”
Jak to? W jaki święty z ciemności swojego grobu zdołał przeniknąć moje myśli i napomina mnie teraz? Skąd wie nad czym się zastanawiam? Obcowanie świętych…
Kilka dni temu rozmawiałem z Bartkiem o tym, czy jesteśmy ludźmi gór, czy tylko turystami, którzy kilka razy w roku jadą w góry, żeby się złachać i wrócić, z dumą patrząc na własne otarte kolana i schodzące paznokcie u stóp.
Bartek oczywiście miał rację – odpowiedź jest tylko we mnie. Nie w spojrzeniach otaczających mnie ludzi – zarówno tych, którzy z lekceważeniem patrzą, jak trzęsą mi się kolana na starcie, bo sami od lat biegają z kozicami, jak i tych, którzy z zazdrością spoglądają na opaskę na moim nadgarstku: „bieg górski 80km”.
Posłuszny więc memu Stwórcy, sznuruję buty i biegnę do lasu, wyobrażając sobie, że ścieżka wyprowadzi mnie zaraz na polanę, nad którą górować będzie ośnieżony Mont Blanc. Wiem, że kiedyś zobaczę to naprawdę. Taka jest moja natura. Święty Franciszek o tym wiedział, i ja też już wiem.
być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

2-8 września.

84km

2 x SKORA Phase

reszta Skechers GoRun 2.

nie wiem, nie pamiętam, nie orientuję się, zagubiony jestem.

jedne co szybsze - 21km po 4:48/km w sobotę.

tyle.
być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

9-16 września

poniedziałek 11,5km
wtorek 15,5km
środa 12,5km
czwartek 14km
piątek 20 km
sobota 31km

razem ponad 100, fajnie.
poza jednym treningiem wszystko w Skechers GoRun2.

w sobotę jeden z kluczowych treningów - 31km po 4:48/km. było fajnie. Bartek miał jakieś kosmiczne tętno, w Berlinie pewnie 3:10 nabiega jak nic.
być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
Qba Krause
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 11474
Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31

Nieprzeczytany post

16-22 września

poniedziałek 9km
wtorek 12km
środa 13km
czwartek 9km
piątek 15km

sobota i niedziela - choroba.

nawet wczoraj odpoczywałem, dopiero we wtorek rano spokojnie potruchtałem kilka chwil.

już w sobotę czułem przeziębienie, ale niedziela przyniosła prawdziwa masakrę. w dobę "straciłem" półtora kilo. Pół dnia w łazience, drugie pół starając się pozbierać w łóżku. niezła luta.
być jak brad pitt w Indiana Jonesie.

Do Things Always.

komentarze do bloga
blogspot
ODPOWIEDZ