Sikor - ruszył powoli, jak żółw ociężale...

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
Sikor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4929
Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
Życiówka na 10k: 40:35
Życiówka w maratonie: 3:13:29
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Minely dwa tygodnie, czas cos napisac.
W pierwszym tygodniu po starcie byla czysta regeneracja :ble:
Nawet mialem sie ochote poruszac, ale leczylem rany. Co ciekawe najgorsze byly nie te po upadku (choc prawe kolano doskwieralo dosc dlugo), ale to przeciazenie (?) miesni przy lewej lopatce. Do prawej reki nie moglem wziac nawet niezbyt ciezkiej siatki, wstac z lozka bylo ciezko, przekrecic sie na drugi bok tez. Jadna na rowerze nie wchodzila w gre, a przez kolano bieganie, nawet bardzo lekkie tez nie.
W drugim tygodniu dopiero zaczalem treningu, w malej objetosci. W tak malej, ze wyszlo zero plywania i zero roweru (nic sie nie zgrywalo czasowo ani z jednym ani z drugim).

Na szczescie jest jeszcze bieganie i na tym sie skupilem :taktak:
1. Pierwszy bieg: wtorek, 11.4km, 5:41min/km, sr. tetno 152.
Bieglo mi sie "ociezale", jeszcze czuc bylo zawody i tego sie jak najbardziej spodziewalem.
Ale prawde mowiac myslalem, ze bedzie gorzej.

2. W srode odpoczalem, ale pobieglem znowu w czwartek: 13.5km, 5:19min/km, sr. tetno 147, czyli sporo szybciej przy nizszym tetnie.
I ten bieg byl naprawde swietny. Na poczatku myslalem, ok, luz, pohamuj konie, bo pewnie po 5-6km bedzie reality check i potruchtasz do domu.
Ale tak nie bylo. Bylem w lekkim szoku, ale ok, taki dzien zdarza sie co jakis czas.

3. Rozochocony postanowilem wyjsc ponownie juz w piatek, a zeby bylo ciekawiej, to mialo byc krotko i dosc szybko.
Takie okoliczonsci swietnie pasowaly do tego, zeby w koncu wyjac z pudelka Vaporfly-e. Co wiecej pobieglem z synem, rzadka okazja.
Ta chuda cholera od poczatku mnie poganiala, tak ze od poczatku "lecielismy" tempem najpierw nieco ponad 5:00, a drugi km w 4:46.
Tutaj juz poczulem, ze regeneracja po biegu z poprzedniego dnia sie nie skonczyla. Od 3-go km juz bylo ciezko, szczegolnie nogi nie wykazywaly woli walki.
Na 3-im km utrzymalem jeszcze 4:53, ale Tymek swierdzil, ze musi zaliczyc "tojtoja", wiec odpalil i pobiegl do domu, wredby szczypiorek :wrrwrr: :ble:
4- km to juz 5:11 i dopiero na koniec sprezylem sie jeszcze i ostatni wszedl w 4:54. Te 5km wyrypalo mnie na maksa, ja pierdziu :ojoj:
Co ciekawe sr. tetno to tylko 149, ale nogi po prostu nie wyrabialy.

4. W sobote trening odpuscilem, bo Tymek mial zawody a wieczorem trzeba bylo jeszcze odwiezc zone na lotnisko. I dobrze, bo i tak sie troche nalazilem tego dnia.
W niedziele popoludniu namowilem jednak mlodszego syna na towarzyszenie mia na rowerze w czasie biegu.
Nie bylo juz goraco i wial calkiem mocny, ale przyjemny wiatr. Bieglo mi sie znowu znakomicie.
14km, 5:18min/km, sr. tetno 144 (:O). Tak dobrze chyba jeszcze w tym roku mi sie nie bieglo.
Kilometry 9 i 10 weszly bez napinki w 4:54 i 4:56, przy czym wczesniej kilka przebieglem w okolicach 5:05-10,
Bardzo jestem ciekaw nadchodzacego tygodnia. O ile sa to wciaz tempa dalekie od tego co bylo w erze BC, to jednak poczulem sie jakby mi sie przetkal gaznik.
Jezeli ten stan sie utrzyma w nadchodzacym czasie, to uznam, ze jestem na dobrej drodze :taktak:

Podsumowujac ten tydzien: 4 biegi, 44km i 4h wysilku. TRIMP bardzo umiarkowany = 356.
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
Sikor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4929
Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
Życiówka na 10k: 40:35
Życiówka w maratonie: 3:13:29
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Nie chce mi sie pisac, ale tyle juz sie nie odzywalem, ze winienem jestem jakis update.
Trening idzie od czasu urlopu do dupy. Miejsce bylo piekne, ale nie wyobrazalem sobie, ze w Dolomitach nie da sie pobiegac (sic!).
Do tego mniej sie ruszalismy niz chcialem, dostep do basenu tez zaden. Krotko mowiac spory krok wstecz.
Jak wrocilem, to biegalo mi sie slabo i cala para poszla w "dojscie do siebie" niz robienie jakies formy.
Pogoda do tego siadla zupelnie, zrobilo sie zimno i co chwile lalo co mnie skutecznie zniechecalo do jezdzenia na rowerze :trup:

Krotko po powrocie moja zona z synami pojechala na tydzien do PL. Po dwoch dniach dostalem telefon, ze moj mlodszy lezy w szpitalu,
bo okazalo sie, ze ma cukrzyce (typu 1) i stabilizuja mu cukier, bo mial prawie 400 :ech: Musial tam zostac ponad tydzien zanim pozwolili mu wrocic do domu.
W miedzyczasie ten news mnie na tyle dobil, ze nie chcialo mi sie nawet myslec o treningu i jedyne na co sie zdobylem przez kilka dni to wyjscie na basen.

Ale to nie koniec dobrych wiesci. Kilka dni pozniej okazalo sie, ze moja tesciowa na nowotwor. Od jakiegos czasu zle sie miala i niestety po badaniach sie potwierdzilo.
Summa summarum priorytety mocno sie zamieszaly...

W efekcie najblizsze zawody spadly do rangi wycieczki krajoznawczej.
Oczywisice przesadzam, ale po kilku dniach walki ze soba i robieniu sobie wyrzutow zaakceptowalem fakt, zeby po prostu wystartowac i skupic sie na ciekawym doswiadczeniu, a nie wyniku.
Odpuscic zupelnie nie umiem, ale przynajmniej zeszlo ze mnie duzo cisnienia. Moze to i dobrze.

Zatem zamiast trenowac rzucilem sie w wir przygotowan sprzetowych, a tych troche sie uzbieralo.
I jako, ze nie mam o czym pisac jesli chodzi o trening, to skupie sie na tych i troche popisze... zaczynajac od jutra :bleble:
Awatar użytkownika
Sikor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4929
Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
Życiówka na 10k: 40:35
Życiówka w maratonie: 3:13:29
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Zeby nie bylo zupelnie nie na temat: wczoraj sie przebieglem.
Nieduzo, 8.6km, w tym wplotlem sobie na poczatku 2x500m szybciej na przerwie 500m. Potem jeszcze 2 szybsze kilometry.
BTW Jeszcze nie moge tego na pewno stwierdzic :bleble:, ale wyglada na to, ze chyba powoli waga ruszyla w dol.
Byloby milo, bo to byla walka, ktora od poczatku roku przegrywam z kretesem :trup:

Odchodzac od tematu.
Po powrocie z urlopu zerknalem na strone moge ulubionego sklepu rowerowego i bam! Kask aero, na ktory poluje od miesiecy jest na skladzie.
Ostatnia sztuka, w kolorze, ktory chcialem. Nie zastanawiajac sie nad stanem konta zamowienie poszlo ekspresowo :hahaha:

Wczesniej zamowilem juz 2 inne, ale zaden z nich nie byl kompatybilny z moja czacha.
Cale szczescie, ze ten HJC moglem przymierzyc w zeszlym roku na targach Eurobike, wiec tym razem nie zamawialem w ciemno.

Moj wybor to HJC Adwatt 1.5
Obrazek

Druga zmiana sprzetowa, to to zmiana opon, bo po kilku latach nadszedl juz na to czas, a do tego w miedzyczasie pojawily sie nowe, super szybkie modele.
Moj wybor padl na Vittoria Corsa Speed G2.0 TLR. Nie najszybsze na rynku, ale w topowej trojce, za to zapewniajace przynajmniej minimum ochrony.
To sa opony, ktore moga byc uzywane bezdetkowo, ale na zawody preferuje jednak detki, oczywiscie latexowe.

Obrazek

c.d.n.
Awatar użytkownika
Sikor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4929
Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
Życiówka na 10k: 40:35
Życiówka w maratonie: 3:13:29
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Ajembak :ojoj:

Najpierw kilka slow o tym co wazne, czyli jak sprawdzil sie sprzet.
Krotko mowiac bardzo dobrze! Kask jest genialny, dobrze sie wentyluje, lekki, pole widzenia potezne, ani troche nie przysloniete, duzo miejsca przed twarza, nie ma wrazenia zamkniecia w puszczce, nie uciska na nos itd. Nie stwierdzilem zadnych wad. Jesli chodzi o opony to wszystko w jak najlepszym porzadku, trzymyla w zakretach jak trzeba, nie daly sie przebic mimo kilku naprawde nieprzyjemnych momentow (dziury, uskoki, ostre kanty).
Oprocz tego mialem do przetestowania jeszcze 2 nowinki, ktorymi nie udalo mi sie pochwalic przed startem ze wzgledu na brak czasu.

Juz jakis czas temu kupilem nowa nakladke aero (tzw. lemondke), bo do poprzedniej nie bylem w stanie znalesc innych, dluzszych i podgietych barow. Te plaskie niestety nie byly wygodne, do tego na krotkie. W sumie bez wielkich problem udalo mi sie je wymienic, co w samow sobie nie jest ofc problemem (4 sruby), ale to oznaczalo rowniez wymiane ciagow od przerzutek zarowno z przodu jak i z tylu, a tego jeszcze nie robilem. No i te przelaczniki biegow na koncu lemondki sa tez dla mnie nowoscia, bo uzywa sie ich teraz w zasadzie tylko w tri jeszcze. Jak je rozbieralem, to sie okazalo, ze bebechy lewy.prawy sie zupelnie roznia i ten bardziej skomplikowany mi sie zupelnie rozsypal, wiec wytezylem inzynierski umysl i po analizie i kilku probach udalo mi sie go zlozyc, uff :hejhej:

Ostatnia sprawa, to wlasnej roboty nakladka na tylne kolo zamieniajace je w dysk. Dwa wieczory na to poszly (bo pierwszy raz i nie uniknalem kilku bledow), ale z efektu jestem bardzo zadowolony.
Przed startem mialem tylko chwile w domu, zeby to wszystko przetestowac,, wiec troche ryzykowalem, ale ku mojemu zaskoczeniu wszystko zadzialalo jak trzeba :taktak:


Co do samego startu, to wyjechalem zaraz po pracy w czwartek i bez wielkich problemow wieczorem dojechalem na miejsce.
Goraco bylo jak cholera, prawie 30 stopni, co o tej porze roku w NL sie nie zdarza. Co wiecej wiatr byl taki no, jakby od niechcenia.
Pomyslalem, ze jak w sobotge tak bedzie, to zapowiada sie interesujacy wyscig.

W piatek wybralem sie do centrum, gdzie wysluchalem pogadanki przedstartowej, co bylo wazne bo w tym roku bylo sporo zmian.
Potem odebralem pakiet startowy, pokrecilem sie po sklepikach tri (jestem uzalezniony od skarpetek Incylence, znowu 2 pary kupilem :hahaha:).
Tym raze nie drdalem na piechote (jakies 3km w jedna strone) i postanowilem przetestowac nowy rower tri, oto on:

Obrazek

Pozycja moze niezbyt aero, ale siodelko wygodne i nie ma problemu z miejscem na prowiant i narzedzia :hahaha:

Tutaj rzut okiem na strefe mielenia rekami:
Obrazek

Rynek trajlonowy byl calkiem spory jak na Almere:
Obrazek
Obrazek

Czerwona brama to sredni dystans, a niebieska dla pelnego:
Obrazek

Koncowe metry, tuz przed finishem. Po lewej, za flagami widac na koncu pomost, z ktorego tym razem bedziemy startowac.
Sama strefe zmian przeniesiono z centrum do parku odleglego o 800-900m (bialy namiot widac z tylu).
Obrazek

A tutaj plywajacy las...
Obrazek

Po odebraniu pakietu startowego wrocilem do domu, zeby przygotowac worki i pojechac do strefy zrobic check-in.
W drodze do domu trafilem na budynek, ktory bardzo przypominal mi moj nowy kask :hejhej:
Obrazek

Potem zapakowalem worki na grzbiet, kask na leb i poturlalem sie do nowej strafy zmian...

Tak wyglada teraz koncowka plywania:
Obrazek

Brama po wyjsciu z wody jeszcze lezy, a chodnik juz lezy :oczko:
Obrazek

Teraz musze znalesc swoj numer:
Obrazek

I odwiesic rower na racku.
Nie mam na razie wiecej zdjec ostatnich modyfikacji, wiec to musi wystarczyc: widac tylne kolo i nowa lemondke z zawinietymi do gory cuhwytami.
Obrazek

A tutaj nieszczesny autor w wersji zakuty leb:
Obrazek

c.d.n.
Awatar użytkownika
Sikor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4929
Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
Życiówka na 10k: 40:35
Życiówka w maratonie: 3:13:29
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Sobota, dzien startu.

Sredni dystans ma to do siebie, ze mozna sie przynajmniej "wyspac". Start jest dopiero o 9:40, a pelen dystans startuje 2 godziny wczesniej.
Nastawilem sobie budzik na 7-a i git. Rano spalem raczej niespokojnie, przewracalem sie z boku na bok (bylo goraco).
W pewnym momencie zyskalem nieco na swiadomosci i zerknalem bezwiednie na zagarek, a tu 7:30, FAK!
Nie bylo juz czasu na spokojne wejscie w dzien, bylo troche stresu, ale dotarlem na czas z wystarczajacym zapasem.
Poszedlem po worek rowerowy, zeby zamocowac buty na rowerze i tam tez zostawic kask.
Oprocze tego do koszyka za siodelkiem wetknalem butelke z zelem (jak zwykle wlasnej roboty).
Ostatnim elementem ukladanki bylo zamocowanie komputerka na lemondce.
Troche sie w domu nakombinowalem jak i gdzie najlepiej go przymocowac, zebym mogl odczytywac ekran w miare mozliwosci przy najmniejszym ruchu glowy/ciala, zeby jak najdluzej zostac w pozycji aero.
Taa, nastepny FAK! Wtedy zdalem sobie sprawe, ze kopmuterek zostal w domu. Wieczorem mialem go spakowac (przypomniales sobie ten moment), ale zajalem sie czyms innym i przepadlo...
No nic, na szczescie mialem Fenixa na rece, wiec w drodze do punktu startu przestawilem tylko kilka ustawien (ekrany danych na rower) i tyle, uff.

Rano bylo milo "chlodno", tzn. w ubrany na krotko sie nie pocilem. 8:30-9 wyszlo slonce w pelni zza chmur i zrobila sie solarnia.
Wiekszosc zaczela szukac cienia, ja tez, tym bardziej, ze niedlugo trzeba bedzie sie przebierac w pianke. Raz przezylem pol godziny w piance w sloncu i nie chcialem tego powtarzac.
Z jej zalozeniem i tak czekalismy do ostatniej chwili, ale jakies 10min, moze troche wiecej trzeba bylo odstac w grupie zanim przyszla nasza kolej.
W tym roku trasa plywania zostala troche zmieniona:
- ponownie plywanie przeciwnie do ruchu wskazowek zegara
- start w centrum, ale wyjscie oczywiscie przy nowej strefie zmian
- nie ma pelnej petli, wiec trzeba ja bylo wydluzyc, co zmienilo tez ksztalt samej petli.
Na ponizszym obrazku, dolna boja z lewej strony zostala "odczepiona" od tej zaraz obok i przeniesiona sporo w dol.
Zmienilo to znaczaco katy i musialem na nowo okreslic punkty orientacyjne na brzegu. Ostatniej prostej do wyjscia z wody nie moglem, bo nie mialem juz czasu tyrac sie na druha srtrona jeziora i probowac dotrzec do brzeu we wlasciwym miejscu. Tam powinno tez byc calkiem dobrze widac dmuchana brame koncowa, wiec to nie powinien byc problem.

Obrazek

Samo miejsce startu tez sie lekko zmienilo, zamiast schodzic do wody po metalowej konstrukcji (ktora teraz sluzy do wyjscia z wody), trzeba bylo skakac z pomostu.
Jak dla mnie bomba pomyslalem, ale okazalo sie, ze nie z konca (co by bylo sensowne IMO), tylko pod koniec z lewej strony, a poplynac trzeba w prawo.
Samo w sobie ok, ale przy takim kacie nie dalo sie biec i po prostu dobrze wskoczyc, bo wszystko bylo mokre i sliskie, a do tego wielu skakalo na zabe i nie zdarzyli odplynac zanim nastepna grupa osob zaczynala (puszczali 7 osob co 10s). Trzeba sie bylo zatrzymac i szukac miejsca do wskoczenia. No dobra, juz koncze pomarudzic :ble:
Plywanie bylo ok, ze dwa razy tylko lekko zbladzilem, tloku tez nie bylo, bo startowalem w pierwszej grupie. W zeszlym roku plywanie poszlo mi srednio i nawet nie bylem w stanie okreslic dlaczego. W tym roku forma nie byla zla, ale prze ferie prawie nie plywalem (3 treningi). Pod koniec czulem, ze brakowalo troche wytrzymalosci, ale tragedii nie bylo. Oficjalny czas 34:18, czyli 2 minuty szybciej niz rok wczesniej. Liczylem, ze uda sie <34, ale TCO jestem zadowolony.

Po wyjsciu z wody standardowo zegarek w zeby i sciagam pianke do pasa biegnac. Dobieg nie byl dlugi, ale czasu mi akurat wystarczylo :hejhej:
Trase dobrze sobie zapamietalem (dzien wczesniej poswiecilem na zapoznanie sie sporo czasu) i bez problemu dotarlem do swoich workow.
Pianka szybko w dol, do worka, czepek i okularki tez. Pasek z numerem startowym zalozony i biegne po rower.
Tutaj wszystko tez dobrze obcykane, rower odnajduje bez problemu, kask na leb, scigam rower i biegne.
Wsiadam na rower, prawa noga od razu w but (ten moj patent sie naprawde sprawdza), wskakuje, kilka ruchow i prawa noga juz calkowicie w bucie. Za chwile rowniez lewa, troche sie rozpedzam i zapinam rzepy, mozna jechac...

Pierwsza zmiana trwala 4:22, to jak na mnie bylo bardzo malo i wiecej niz 30s nie bylbym tu w stanie zaoszczedzic chocby nie wiem co.
No ale jestem na trasie rowerowej...

c.d.n
Awatar użytkownika
Sikor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4929
Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
Życiówka na 10k: 40:35
Życiówka w maratonie: 3:13:29
Kontakt:

Nieprzeczytany post

No to jade...

Oto trasa w pelnej krasie:
Obrazek

Buty ok, piasku/kamykow nie czuje (we Frankfurcie maly palce lewej stopy sobie konkretnie obtarlem), kask sprawuje sie wysmienice.
Pole widzenia nie jest w ogole ograniczone, odglosy z zewnatrz tylko troche wytlumione, wentylacja bardzo dobra.
Najpierw jest 4km dojazd do glownej petli, tempo bardzo ok, szczegolnie jak na poczatek (34-36km/h).
Na moc na razie nie zerkalem za bardzo, bo poczatek zawsze jest troche "rwany" i moc mocno skacze gor-dol.^
Potem jakos lepiej nie bylo. Nie moglem wejsc na planowane waty, jak na chwile cisnalem mocniej, to zaraz wracalem na poziom nizej.
Zaczeli mnie doganiac mocni na rowerze i wyprzedzali z taka roznica predkosci jak nigdy wczesniej.
Warunki do jazdy byly wymarzone: cieplo i zero wiatru, naprawde zero, dziesiatki wiatrakow i zaden nawet nie drgnal.
Wtedy skumalem, ze cos jest nie tak, jechalem za wolno, czytaj moc byla duzo za slaba.
I tak w sumie bylo do konca. Do tego na 10-11km przed meta przy podjezdzie na ktorym wstalem, zahaczylem niestety przyciskiem LAP o podporke i zegarek zakonczyl jazde rowerowa i zaczal rejestrowac druga zmiane... :trup: Cofnac sie tego juz nie da, wiec jechalem do konca zupelnie na czuja, bez predkosci, bez informacji o mocy itd.
Teraz oczywiscie znam predkosc i czesciowo moc i widze, ze bylo zle: predkosc 30-32, waty jakies mierne 130-150.
Wedlug Garmina wyliczone przygotowanie wydolnościowe bylo takie jak i efekty: zaczelo sie od -12 (sic!), potem w pierszej polowie wzroslo do max. -6, by w drugiej polowie powoli spadac do -9.
Dla porownania srednia moc wyszla 163W, a w zeszlym roku bylo to 206W! To przepasc...
Co ciekawe ze wzgledu na bardziej aero sprzet i brak wiatru (w drugiej czesci czasem sie troche wiatru trafialo) srednia predkosc wyszla praktycznie taka sama.
Do mety dojechalem bez przygod, tym razem przed dismount-line zsiadlem z roweru "po staroswiecku", wiec sie nie wyrznalem, sukces! :hahaha:

Podreptalem do roacka, odwiesilem rower i potruchtalem dalej do namiotu. Ta zmiana tez poszla bardzo ok. Spieszylem sie powoli (slow is smooth, smooth is fast :spoczko: ).
Okulary, czapka, upycham zele w kieszonkach juz w ruchu oczywiscie.
Czas wyszedl ponad 6 minut, ale po wyjsciu z namiotu zaliczylem jeszcze wizyte w toalecie, wiec netto byloby ze 2 minut krocej :taktak:

Zaraz mine poczatek trasy biegowej...

c.d.n.
Awatar użytkownika
Sikor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4929
Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
Życiówka na 10k: 40:35
Życiówka w maratonie: 3:13:29
Kontakt:

Nieprzeczytany post

No to biegne...

Pierwszy km jakos poszedl, nawet zwolnilem, bo krecilem sie przy prawie 5:00min/km, drugi juz spokojniej, 5:30...
W miedzyczasie zaczal mi dokuczac (znowu! aaaaaa) skurcze przepony, nie byl straszny, ale musialem mocno zwolnic, zeby mnie zupelnie nie zatkal.
Na punkcie zywieniowym sie przeszedlem i tempo wyszlo 6:43. Skurcze opanowalem, wciaz byl, ale tak 3/5, wiec dalo sie biec.
Czasem probowalem troche szybciej, tak 5:45, potem zwalnialem jak bylo gorzej do 6-6:15.
Z kazdym kilometrem bylo jednak coraz ciezej i dotarla do mnie mysl, ze lepiej juz nie bedzie.
Na dlugo zanim jeszcze skonczylem pierwsza petle mialem ochote polzyc sie i pojsc spac.
W zyciu tak ze soba nie walczylem, zeby ukonczyc podjalem wiazaca dla siebie decyzje, zeby wewnetrzna spojnosc mnie motywowala dalej: na kazdym punkcie bede spokojnie szedl, ale za to poza nimi, chocby nie wiem co bde biegl. I to dalo mi jakas baze, ktorej sie trzymalem walczac ze wszechogarniajaca checia po prostu polozenia sie na trawie...

Trasa biegowa zostala rowniez w tym roku zmieniona. Sama idea biegania wokol jeziora pozostala, ale zamiast 3 petli po 7km, czesc trasy w srodku zostala wydluzona i zamiast biez prosto skrecala na polwysep i wyspe i dodala mnostwo zakretow. Mnie to nie odpowiadalo, przyzwyczailem sie do starej wersji.

Obrazek

Pogoda nadal byla bezwiekstrzna, do tego zrobilo sie maksymalnie goraco tego dnia: 31-32 stopnie. Almere, to nie Frankfurt i nie byli nomalnie przygotowani na takie temperatury. Co mogli, to w ostatniej chwili zorganizowali, ale:
- lodu nie bylo w ogole
- gabki tylko w jednam miejsu, na pierwszym kolku nie zauwazylem gdzie i dopiero na poczatku drugiego mialem swoja
- nie na wszystkich punktach byly misy z zimna woda
- bylo troche "prysznicow" po drodze, ale wiele z nich tylko lekko pryskaly, co nie dawalo zadnego realnego chlodzenia
- trasa jest bardzo nasloneczniona, cien jest tylko sporadycznie.
To na pewno tez byl przyczynek do tego jak mi sie bieglo, ale nie glowny. Nie wiem co sie dzialo, nie jadlem moze za duzo, ale na rowerze odzywialem sie.
Potem na biegu zjadlem swoj zel z kofeina (zero efektu) i potem na kazdym punkcie 3 kubki, czasem cztery, plus chlodzilem sie ile moglem.
Wszystko na nic, wloklem sie tylko sila woli. Tetno utrzymywalo sie w okolicach ~155, czyli dokladnie tak ja we wczesniejszych startach.
Mijalem juz nawet zawodnikow ze sredniego dystansu, ktorzy szli. Na drugiej petli udalo mi sie nawet wyprzedzic zawodniak elity: Andrew Starykowicza... bo szedl :hejhej:
Wiedzialem, ze jak zostana mi 2-3km, to juz bedzie z gorki, wizja finiszu zrobi swoje. I tak bylo. Na ostatnim kilometrze szpula... i wpadl w 6:04 :hahaha:
Na ostatnich metrach spialem poslady, tetno wskoczylo >160 i wpadlem na linie mety. Zaraz za nia sie zachwialem, ale zlapalem pion. Osoby wspierajace sa w Almere naprawde super zaangazowane, zawsze pomocne. Jedna z nich zaraz do mnie doskoczyla, przytrzymala, zaczela sie dopytywac czy potrzeba mi czegos. Generalnie bylo ok, wiec milo podziekowalem. Jeszcze wskazala mi, ze za rogiem sa uruchomione prysznice, zeby sie schlodzic, co tez zrobilem. Po minucie bylo juz duzo lepiej. Fizycznie. Mentalnie bylem w szambie...
Zaraz za meta dostalem medal, troche sie napilem, odebralem koszulke, zjadlem 2 kawalki arbuza i poszedlem po worek z rzeczami na przebranie.
Na koniec zawitalem do bufetu, gdzie nalozylem sobie za duzo, ale jakos dalem rade wszystko pochlonac (dziecko kryzyzu nie zostawia nic na talerzu).
Wychodzac czulem sie juz dobrze. Zadziwiajaco dobrze. Po stromych schodach spokojnie zbieglem, miesnie nie dawaly specjalnie znaku zmeczenia.

Obrazek
Obrazek

Poszedlem zatem od razu do strefy zmian, zeby odebrac rower i pozostale worki.
Zapakowalem sie i pojechalem rowerem do domu.

Nastepnego dnia wstalem i miesnie troche czulem, ale niespecjalnie zmeczony bylem. Po pozniejszym sniadaniu zebralem sie i pojechalem do domu.
Konkretnych DOMS-ow spodziewalem sie jak zwykle drugiego dnia po starcie, ale nic takiego nie mialo miejsca.
Wieczorem wybralem sie na klubowy trening plywania i tam plywalo mi sie znakomicie.
Zachodzilem w glowe o co chodzi, ale nadal nie wiem.... :ojnie:

Zy end.
Awatar użytkownika
Sikor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4929
Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
Życiówka na 10k: 40:35
Życiówka w maratonie: 3:13:29
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Generalnie nie opisuje juz pojedynczych treningow, ale wczoraj stalo sie cos (dla mnie) niesamowitego, wiec sie podziele :hejhej:
Plan byl zrobic dosc krotki trening, ale bardziej intensywny, w kierunku vo2max, ktory wciaz bardzo kuleje.
Zdecydowalem sie na 5x550m/przerwa: najpierw chwila marszu + 450m bieg spokojny (nie trucht).
Przedtem rozgrzewka 3km biegu spokojnego.
Postanowilem dac druga szanse Vaporfly-om, ale tym razem wykorzystalem dodatkowe oczko na sznurowki i to byl strzal w dziesiatke.
Buty duzo lepiej trzymaly sie stopy i w zasadzie od poczatku zaczelo mi sie dobrze w nich biec.
Pierwszy km jak zawsze mocno zanizony (moze w koncu sie dorobie muli-banda) Garmin pokazal w 5:50 (bzdura).
Nastepne dwa, mimo, ze pod lekka gorke weszly w 5:17 i tutaj juz zaczalem sie czuc dziwnie, bo tetno oscylowalo w okolicach 145.
Zaczalem czuc, ze mam dobry dzien :spoczko:
1. Pierwsza 550-tka: nie chcialem przesadzic, wiec sie trzymalem w ryzach, poza tym dosc nierowno bieglem: wyszlo srednio jakos <4:30, tetno na koncu 164 czyli slabawo.
2. Drugie powtorzenie juz rowno: 4:10-4:12, tetno koncowe 166-167.
3. Trzecie wyszlo akurat pod gorke, wiec tempo 4:20, ale teno dobilo do 169, wiec wysilkowo bylo jak trzeba.
4. Czwarte akurat zahaczalo o nawrot, czyli pierwsza czesc pod gore (~4:35), a druga z gory (~3:50 :szok:) -> takim tempem nie bieglem od poltora roku ani kawalka.
5. Ostatnie powtorzenie rowniutko w okolicach 4:05 (lekki spadek), tetno doszlo do 170.
Ostatni kilometr, to powrot do domu i mimo, ze po pofalowanej trasie w 4:48!

To byl najlepszy bieg treningowy od poltora roku:
- Garmin podbil mi vo2max z powrotem na 52 (po urlopie spadl na 51 i tak pozostal)
- srednia kadencja sie nie zmienila (164), ale GCT spadl, VO wzrosla, srednie tetno 146
- Runalyze ocenil efektywne vo2max na 51.5 (!), do tej pora dobre biegi nie przekraczaly 47-48, i to te dobre :ble:

Nie chce tutaj wyciagac jakichs daleko idacych wnioskow, ale dla mnie liczy sie tylko jeden aktualnie: organizm moze jednak troche wiecej, jest do tego zdolny.
I to jest dla mnie osobiscie bardzo dobra wiadomosc :taktak:

Podobny trening vo2max bede robil w kazdym tygodniu i zobaczymy co to zmieni.
Mam nadzieje tylko, ze to wszystko nie jest zaleta tylko butow :bum:
Awatar użytkownika
Sikor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4929
Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
Życiówka na 10k: 40:35
Życiówka w maratonie: 3:13:29
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Ladna pogoda dzisiaj. Wahania cisnienia zmalaly, glowa mnie juz nie boli, wyszlo slonce, snieg wysechl i jest nawet +11-12!
Wracajac z synem od ortopedy nawet zachcialo mi sie pobiegac! Zadziwiajace :O
Nie to, zemy planowal pobiegac dzisiaj, ale zachcialo mim sie, a to juz cos! :hahaha:
Awatar użytkownika
Sikor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4929
Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
Życiówka na 10k: 40:35
Życiówka w maratonie: 3:13:29
Kontakt:

Nieprzeczytany post

To bylo szalony tydzien! 3 biegi, w sumie 22.5km, wow :O :bum:

Jak biegac powoli, to wygodnie. Wyciagnalem zatem w koncu z pudla Invincible 3.
Na razie przebieglem sie w nich 1 raz tylko, ale spodziewalem sie po nich wiecej, jesli chodzi o tlumienie...
Przy chodzeniu wrazenie jest jednak niezle. Moze po prostu w nich chodzic? :bleble:
ODPOWIEDZ