1 MILA - Warszawa
nadszedł czas na debiut stadionowy.
na warszawski awf dojeżdżam ok 15:30. robię rozeznanie, odbieram pakiet. udaje mi się nawet zrobić zdjęcie z Asią Jóźwik i zamienić słówko (zdjęcia nie dam, bo nie wyszło

)
rozgrzewkę zaczynam mniej więcej 30min przed starem mojej serii. dwa kilometry na tętnie 170 (adrenalinka działa), abc w pełnym słońcu. nogi lekko zdrętwiałe ale na przebieżkach zaczynają nieść i chętnie wchodzę w wysokie tempo.
wołają serię, idę się odhaczyć i jeszcze ciut dogrzać.
kończy się seria przede mną, zaczynają wywoływać z imienia i nazwiska zawodników. jako, że alfabetycznie to wychodzę ostatni.
spokojnie ustawiam się w drugiej linii przy krawężniku.
celem było sub5, a taktyka na ten bieg wyglądała następująco:
-200m spokojnie w 38sekund. bez podpalania, niech harty biegną.
-400m w 74-75s i utrzymywać tempo do 1000m.
-1km zacząć przyspieszać
-1300m przygotowania do finiszu
-ostatnie 200m ogień piekielny.
BYŁ JEDEN ISTOTNY SZCZEGÓŁ: START PRZESUNIĘTY O 9M DO TYŁU.
a wyglądało następująco (szczerze mówiąc, tak byłem skoncentrowany, że właśnie z tej środkowej części to niewiele pamiętam.)
starter puszcza bieg. Ci szybcy lecą do przodu. na spokojnie trzymam się krawężnika i 200m - znaczy się 209m mijam w 38s. czyli nawet za szybko. niby złapałem się z jakąś grupą, ale już mi coś zaczynało nie pasować. ok 350m mijam ze dwie osoby.
pierwsze koło w punkcie startu było bodajże 77sekund. czyli tutaj już jest strata. podłączam się do jakiegoś pana - i tu był chyba mój błąd. bo biegło mi się komfortowo, nawet bardzo.
600m nie sprawdziłem czasu. cały czas duży komfort biegu.
kończymy drugie koło. nie wiem czy tam nie było coś koło 2:35. nie wiem szczerze mówiąc, nie chce kłamać.
dobiegam do 1000m, patrzę na zegarek a tam coś pomiędzy 3:16-18. no i panika. nie tak miało być. 3:05 czy 3:06 maks.
to zaczynam przyspieszać. co mi pozostaje innego. 1200m a tam bliżej 3:55 niż 3:50 chyba.
co mi pozostało. mijam łuk, 300m do końca i przyspieszam. a było z czego skoro taka obsuwa. 200 i sprint.
ostatnie 100m i zaczyna mnie ciut zalewać kwasem ale teraz to już nie istotne.
wbiegam na metę, odbieram medal. podpieram się na kolanach. zdecydowanie nie był to bieg na moje możliwości dziś.
oficjalny czas to 5:03.80
jak widać, w serii zajmuję 5 miejsce. w open 29 na 343 startujących.
a tutaj garmin dla fajnego finiszu
________________________________________________________________________________________________________________________
szkoda kurczę, na prawdę szkoda. byłem gotowy na to sub5.
zdecydowanie przespałem myślę, z 600m środkowe jak nic. ja już w trakcie biegu czułem, że jakoś wolno to idzie, bo biegnie mi się zbyt komfortowo.
jeśli miałbym porównać ten bieg do czegoś, to do zeszłorocznej pierwszej próby sub3 na 1000m. też za wolno otworzyłem i ganiałem. tylko tam wiedziałem po 200m a tu po 1000m.
dlaczego wspomniałem o cofnięciu startu? może to zabrzmi śmiesznie, ale rozbiło mi to liczenie odcinków i pilnowanie czasu.
tak samo pobiegłem zbyt zachowawczo. brakło takiego ryzyka z mojej strony. ale może gdybym po 600m zobaczył, że czas się nie zgadza to bym przyspieszył. teraz można gdybać.
niepotrzebnie też próbowałem biec z kimś. niestety w mojej serii tylko dwie osoby zrobiły sub5, a w następnej chyba 7 czy 8. ale to akurat nie jest argument.
moja wina, moje błędy. nie ma co na nikogo zwalać winy. czułem się dobrze, noga podawała. na ostatnich 300m było z czego przyspieszyć.
ale szczerze? mimo, że się nie udało. to jestem zadowolony. podobało mi się, nawet bardzo. co prawda wolałbym bardziej policzalne odcinki do biegania, ale kurcze. takie bieganie to jest coś.
może tak mówię, bo pół dystansu przebimbałem i mnie nie odcięło.
nie wiem co mam więcej w sumie napisać. trochę mam pustkę w głowie.
wynik: zły. sam udział: pozytywny. taki fajny bodziec motywacyjny.