Łomatkoicórko.

też sobie wybrałem dzień. No ale na upór lekarstwa brak.
Opcje były dwie, albo rano albo wieczorem. Wczoraj pół dnia przy kuchni na poddaszu, dżemory z truskawek robiliśmy i wieczorem lekko nieświeży byłem, no to sobie myślę, kto mi da gwarancję, że jutro po całym dniu upału będę świeży. No i ponieważ nikt tej gwarancji nie dał to wybrałem rano, tylko, że dla mnie rano to 10 godzina.
Nic twardym trza być, nagotowałem owsianki wieczorem, żeby do rana ostygła i próbowałem zasnąć ale śpij tu w 30 stopniach na poddaszu.
Długo, długo, długo potem zasnąłem i nie napiszę co się działo bo nie pamiętam.
Za to rano już tak, dwie łychy owsa, kawa, przemycie oczu, albo w innej kolejności, nieważne. No i na ulicę bo stadionu na wsi brak, do asfaltu drogą polną biegło się przyjemnie ale po dwóch krokach asfaltowych pożałowałem, że w ogóle wstałem.
Dwa i pół kilometra było z wiatrem i ze słońcem z tyłu ale @#$%^ druga połówka to rozkosz jakiej dawno nie zaznałem.
Tempo rwane ale wyszło prawie równo, po nawrocie straciłem tyko 7-8 sek ale wkład pracy duuuuużo większy. Myślałem, że ostatni kilometr pobiegnę na lekki max ale gdzie tam, wyszedł 3:52 czyli średnia. Coś bym urwał ale zaraz potem bym umarł, a tak to piątka z lekkim zapasem 19:24. Czyli 30+ i -20.
