DFBG – Złoty Maraton 45 km
Piątek - popołudnie.
Pakiet odebrany, odebrałem też worek przywieziony z przepaka.
Zacząłem ogarniać ciuchy i sprzęt by się rano za dużo nie motać. Ciężko było się ruszać, schylać i siadać
Nie spałem już od ponad 36 godzin.
Największy problem miałem z butami. Niestety, z domu zabrałem tylko dwie pary trailówek: Hoki i Altry. Hoki były całe uwalone w błocie i przemoczone. Altry trochę lepiej wyglądały. Mokre były doszczętnie ale nie miały na sobie tyle błota. Sporo biegu po trawach i chyba deszcz w końcówce, z lekka je zewnętrznie oczyściły z syfu.
Niestety co tu długo pisać, jedne i drugie jebały niesamowicie
Postanowiłem ogarnąć Altry.
Wymyłem wkładki, sznurowadła, obmyłem całe buty. Do środka zapakowałem papier toaletowy, by chłonął wilgoć.
Coś tam jeszcze delikatnie zjadłem ale nie za wiele. Nie chciałem dociążać żołądka a i nie miałem za bardzo ochoty na jedzenie.
Przed 22:00 dotarł do hotelu kolega Sławek, który finalnie też zakończył swój bieg w Kudowie.
Chwilę pogadaliśmy i położyłem się spać.
Było mi raz bardzo zimno a za chwilę zlewałem się potem. Na zmęczeniu sen był słaby.
Tak to wyglądało:

* słaba jakość, bo robiłem je na szybko zaraz po przebudzeniu
Body od czwartku spadło do 5% (poziom minimalny) i ani drgnęło po tej nocy i tak będzie do poniedziałku

Czy coś mnie rano bolało? Mogę napisać jedynie, że nie bolały mnie uszy i zęby
Jakoś się jednak ogarnąłem (kąpiel, ubranie się). Buty niestety były mokre i walące zgnilizną ale choć wkładki i sznurowadła wyschły

Zszedłem bokiem na dół po schodach, z drugiego piętra, by sobie zrobić śniadanie i wypić kawę.
Kuba też już krzątał się od piątej. Za chwilę miał dołączyć do nas Łukasz.
Zaplanowany start mieliśmy na 7:30.
***
Tu muszę wyjaśnić sam start w tym biegu.
Na biegi DFGB zapisywałem się w zeszłym roku jak tylko ruszyły zapisy. Od razu zapisywałem się na dwa dystanse 130 i 45 km.
Złoty Maraton był dla mnie opcją zapasową. Nie wiedziałem, czy uda mi się wystartować na 130 km.
Sprawy zdrowotne miały zadecydować jak to się potoczy.
W międzyczasie namówiłem do udziału w DFGB i biegu na dystansie 45km dwie koleżanki ze Szczecina, później Kubę a na koniec Łukasza. Łukasz jakoś długo zwlekał z decyzją i jak już był na tak, to musieliśmy jeszcze szukać noclegu

Jak widać zostałem niechcący „sprawcą tego zamieszania”

Już od jakiegoś czasu miałem na myśli, by pobiec, jak da radę, oba dystanse.
Zapewne za jakiś czas skusi mnie dystans 240km, więc byłoby to jakieś doświadczenie na tej drodze.
Złoty Maraton miało jeszcze biec troje moich znajomych, w tym Ania @Ask. Niestety sprawy im sie tak ułożyły, że Ania i jeden z kolegów nie mogli wziąć udziału w biegu.
Tyle wyjaśnień, wracamy do biegu.
***
W apce Stryd od jakiegoś czasu można planować sobie zawody. Złoty Maraton zaplanowałem sobie tak:

Nie planowałem nic innego jak tylko zmieścić się w limicie, który dla tego dystansu wynosił 9h ale dzięki temu, że startowaliśmy prawie 1,5h wcześniej, to o tyle decyzją organizatorów, mieliśmy wydłużony limit. Jednak chciałem zmieścić się w 9h.
Po 7:00 pojechaliśmy na miejsce startu do Lądka.
Zaczęło padać i trzeba było wyciągnąć kurtki przeciwdeszczowe.
Chwilkę schowaliśmy się pod namiotem, żona Kuby robiła nam na starcie fotki.

Ruszyliśmy w kierunku startu.

Koleżanki ze Szczecina jeszcze nie dojechały. Okazało się, że jedna z nich zapomniała zabrać z hotelu numeru startowego i musiały się wrócić. Przepuściliśmy trochę ludzi i poczekaliśmy na nie.
Wystartowałem o 7:38.
Początek biegu przez pierwsze, niecałe 5km, jest taki sam jaki miałem na 130km.
Dziś ten początek był bardziej ciężki. W tym dniu wszystko było dla mnie ciężkie

ale piszę obiektywnie oceniając jakość podłoża.
Jak biegliśmy w czwartek, to trasa nie była za bardzo rozbiegana. Tym razem przebiegli nią już wszyscy uczestnicy biegów: 240,130, 68 oraz część 45 km, więc setki ludzi.
Lało i na zbiegu za ruinami Zamku Karpień po prostu był dramat: bardzo śliskie błoto zalegające na mokrych kamieniach a dodatkowo spływająca woda.
Nie jedna osoba tam skończyła na tyłku. Nie wiem czy ktoś się jeszcze wyglądem swoich butów przejmował

Ja już na starcie miałem mokre buty ale po tym miejscu to wszyscy byli sobie równi
***
Chciałem biec razem z dziewczynami i z Kubą. Niestety już od początku wiedziałem z czym muszę się mierzyć. Na podejściach bez problemów im odchodziłem a na zbiegach niestety miałem „spalone hamulce” i musiałem bardzo walczyć głową by przekonała uda do pracy. Sporo pomagały mi kijki.
Cisnąłem więc pod górki a człapałem z górek. Kuba ma do mnie trochę żal, że nie biegłem z nim tak jak powiedziałem, ale Kuba naprawdę tak bym nie dał rady.
Na każdym punkcie czekałem na Kubę i razem je przekraczaliśmy:

Łukaszowi gdzieś na Borówkowej kazałem lecieć swoje bo widziałem, że trzyma się dobrze i energia go roznosi, i poleciał

Z koleżankami tasowaliśmy się cały czas prawie do Złotego Stoku. Później zwolniły i skończyły trochę później co kosztowało ich przygarnięciem kolejnej ulewy
***
Na 10tym km na Przełęczy Lądeckiej mieliśmy pierwszy punkt kontrolny. Zjadłem same owoce, uzupełniłem picie. Tu jeszcze byliśmy wszyscy razem. Dziewczyny zrobiły nam fotkę:

Jak napisałem Łukasza roznosiła energia
Czekało nas w miarę dobre podejście na Borówkową 900m. Tu mijała nas z kamerką Magdalena Wilk. Zamieniliśmy kilka zdań. Próbowała chyba nowych sił w wideofilmowaniu w biegu

Trzeba było uważać, bo na Borówkową gnały już osoby z połówki. Od jakiegoś czasu pojawiły się też osoby z dystansu 68km i było na trasie całkiem tłoczno.
Na szczycie osoby biegnące połówkę skręcały w lewo a my lecieliśmy na wprost, granicą w kierunku Złotego Stoku.
W tym miejscu Krystian biegnący na 68km popełnił błąd i poleciał jak zawodnicy biegnący półmaraton

Jak ja biegłem to już tu stała koordynatorka.
Trasa do punktu w Złotym Stoku na 23cim km jakoś mi zleciała. Gdzieś za Borówkową, po prawie 3h w końcu przestało padać. Sporo tasowałem się z różnymi ludźmi: na podejściach ich śmigałem a na zbiegach oni mnie. Część osób motywowałem.
Dodam, że niestety miałem w tym biegu częste akcje z kręgosłupem, które zaczęły się już pod koniec biegu na 130km. Działało to niczym stopklatka. Stałem wsparty na kijkach i czekałem aż odpuści. Było tego całkiem sporo, może i z 20 razy na całej trasie.
Podążając w kierunku Złotego Stoku, gdzieś w pobliżu góry Kikoł 671m spotkałem znajome twarze, które kojarzyłem z biegów w Szczecinie, byli to Monika, Adam i Ewelina. Przywitałem się z nimi i trochę pogadaliśmy a dopiero gdzieś później się sobie przedstawiliśmy

Do samej mety ciągle się będziemy tasować.

Gorąco pozdrawiam te osoby, miło było Was spotkać na trasie
Widzę już w dole kopalnię w Złotym Stoku, za chwilę jest już Skalisko. Patrzę a tam znajoma, ze zdjęć, twarz Krystiana. Nie mogłem za bardzo uwierzyć, bo za nic mi to czasowo nie pasowało.
Zatrzymałem się i zapytałem „Krystian?”. Okazało się, że dobrze skojarzyłem. Krystian był chyba ze swoja ekipą, szybko powiedział, że pomylił trasę i skończył biec bo nie ma sensu. Pożyczyłem wszystkiego dobrego i poleciałem na drugi punkt kontrolny, który był trochę dalej przed pensjonatem Złoty Jar.
Na punkcie postanowiłem poczekać na Kubę.
Uzupełniłem softflaski, zjadłem owoce i pomidorki.
Miałem w plecaku suche skarpetki i postanowiłem je zmienić. Czekała mnie zaawansowana gimnastyka. Usiąść nie usiądę

Poszło w miarę nieźle. W międzyczasie zauważyłem Kubę.
Niestety nie było dziewczyn. Trochę na tym etapie zwolniły. Sprawdziłem czas, jak stoimy względem limitu. Było trochę straty, ale wiedziałem, że teraz jakościowo czeka nas lepsza trasa i może uda się ją zniwelować.
Po ogarnięciu się ruszyliśmy w dalszą drogę.
Czekało nas długie podejście na Jawornik Wielki 872m z jednym mocnym, wrednym odcinkiem.
Powiedziałem Kubie, ze cisnę pod górę bo później zacznie się zły odcinek dla mnie: zbieg do Orłowca.
Na tym odcinku wyszło słońce, czasem było bardzo gorąco. Kurtkę przeciwdeszczową zdjąłem juz jakiś czas temu.
Męczyłem się na zejściu, uda paliły, dodatkowo w prawej stopie bolało mnie rozcięgno podeszwowe. Po tylu kilometrach i kamieniach to nic dziwnego.
Na chwilę, przed Orłowcem, dołączyła do nas trasa biegu 240 i 110 km.
W Orłowcu był ostatni punk odżywczy, tu standardowy zestaw: płyny plus owoce.
Kuba wpadł zaraz za mną.
Zostało nam około 11,5km z tego około 5km pod górę i 6km z góry a do 9h mamy około 2h5min.
Do zrobienia, bo trasa jest szeroka. Oby tylko nic nadzwyczajnego się nie przytrafiło.
Początek ruszamy razem. Ponownie mówię Kubie, że ja pod górkę cisnę bo na zbiegu będę musiał zwolnić.
Świeci trochę słonko, które jednak szybko gdzieś znika. Na tej trasie mnie to w sumie cieszy. Wiem, że jest sporo odkrytych przestrzeni i wolę nie pokonywać tego w słońcu.
Po drodze mijam sporo ludzi, którzy mnie śmignęli na zbiegu do Orłowca. Na pewno zrobią to ponownie za chwilę
Uff, jestem na górce. Pozostał tylko zbieg i kamienie, no i jeszcze raz ku..wa kamienie.
Nagle jeb. Ściana deszczu. Zaczyna mnie telepać z zimna i szybko sięgam po kurtkę. Jest mokra ale trochę mnie ogrzeje. Leje mocno, woda spływa zalewając kostki.
Muszę jednak przełamać wszystkie słabości na tym etapie bo czas się kurczy.
Marzę by dotrzeć do Lutyni i asfaltu, mam dość tych ostrych kamieni. Bieg po nich w strugach deszczu, mając zupełnie mokre stopy i już w sumie ponad 170km w nogach, nie jest spełnieniem marzeń. Pocieszam się, że są tu osoby, z którymi zaczynałem biec w czwartek wieczorem i mają one już prawie 240km w nogach. Nie ma co marudzić.
Doganiam ekipę poznanych biegaczy ze Szczecina. Trochę rozmawiamy. Na asfalcie składam już kijki.
Przestaje lać, ściągam kurtkę. Nie mogę się już zatrzymać, nie mogę bo to będzie boleć.
Zaczyna się lekki podbieg na asfalcie. Tempomat mam jednak zapięty.
Jest Lądek. Odcinek remontowanej drogi, słyszę już hałas z mety. Ostatnie metry lecę już tempem poniżej 5:00.
Przed wbiegnięciem na metę zakładam na szyję medal z dystansu 130km (schowany był w pasie biegowym) i wbiegam, zupełnie zasłużenie

z nim na metę.
Czas 08:44:48 – prawie pokrywa się z tym co zaplanowałem sobie kilka tygodni wcześniej w Stryd
Dostaję kolejny medal za Złoty Maraton.
Stoi tam Magdalena Wilk. Rozmawiamy przez chwilkę i robię wspólne foto.
Za chwilę wpada też poznana ekipa ze Szczecina i też załapujemy się na wspólną fotkę:

Dziękuję Wam za wspólną część biegu
10 min po mnie wbiega Kuba.
Czekają na nas na mecie Łukasz, który przybiegł już dawno i tym samym uciekł przed deszczem

oraz żona Kuby.
Za chwilę lunie kolejna fala deszczu, chyba jeszcze większa, uff.

* foto zrobione przez Łukasza
Na szczęście już mamy to za sobą.

Koleżanki ze Szczecina ukończą bieg w wydłużonym limicie i niestety ale zgarną na siebie cały deszcz
Leje, chowamy się pod zadaszeniem, zaczyna mnie telepać, wyciągam i rozkładam folię NRC.
Jest trochę lepiej ale rozgrzeję się dopiero w hotelu po gorącej kąpieli.
Na mecie 130km w Kudowie byłem mega szczęśliwy, tu jestem po prostu zadowolony.
Dużo mi to dało doświadczenia na przyszłość.
Wiem, że muszę wdrożyć porządne ćwiczenia core, sama joga na kręgosłup nie wystarczy.
Sprawę jeszcze omówię ze swoją fizjoterapeutką.
***
Po biegu na 130km myślałem, że mam sporo bąbli na stopach. Okazało się, że miałem tylko jednego małego na palcu w lewej stopie. Temat ogarnąłem jeszcze przed Złotym Maratonem.
Nie miałem żadnych innych otarć, pęcherzy.
Nie dopadły mnie nigdy żadne skurcze. Przeleciałem to na marnym jedzeniu, sam Złoty Maraton zrobiłem jedynie na piciu elektrolitów oraz jedzeniu owoców i pomidorków. Miałem już w tym dniu wstręt do słodyczy.
W niedzielę rano czułem się już dobrze, bez problemu chodziłem w tym po schodach – widocznie górski maraton zrobił dobrą robotę
***
Na razie tyle. Jak jeszcze wpadną mi jakieś fotki z trasy, to coś wrzucę. Może sobie jeszcze coś przypomnę a może ktoś o coś zapyta
