13.04.2014
Łódź Maraton Dbam o zdrowie.
Dystans - 42.195 km
Czas - 3:54:28
Śr tempo - 5:33 min/km
Miejsce open - 848/1638
Niedziela zaczęła się bardzo wcześnie. Noc ciężka i w większości nie przespana, pewnie ze względu na nowe miejsce, jak również przez naszego hotelowego sąsiada, który od ok 2 w nocy rozbijał się w swoim pokoju. Na śniadanie tradycyjnie juz kawa i buły z dżemerem, i już ok 7:30 meldujemy się z Jolą w Atlas Arenie. W depozytach ludzi praktycznie brak, więc wybieramy sobie miejscówkę na przeczekanie. Po chwili słyszę: Hotmas? Odwracam się w tę stronę próbuje rozpoznać twarz, i dziura... Ponownie : Hotmas? Podchodzi Aniad1312 No tak kurcze jak mogłem nie poznać

Witamy się, chwilę rozmawiamy, Ania ucieka do znajomych, my dalej relaksujemy się przed startem. Jeszcze chwila i Ania ponownie pojawia się tym razem z Kanas i Wolfem. Rozmawiamy o nowej trasie. Wolf opowiada o szczegółach, radzi zachować uwagę przy wbiegu na halę. Żegnamy się, życzymy powodzenia. Czas oddać depozyt i ruszyć na start.
W głowie cały czas pojawia się myśl by jednak zaryzykować i spróbować pobiec na 3:45 i im bliżej startu, tym bardziej jestem o tym przekonany. Na starcie spotykam jeszcze sąsiada z naszej wsi, chwila rozmowy, żartów i stajemy w strefach.
Wstawiam się jednak nie prz balonikach na 3:45 lecz kilka metrów przed grupa na 4:00. Odliczanie... pada strzał... ruszamy.
Po starcie dość sprawnie udaje się wejść w tempo, nie korkuje się choć jak zawsze jest dość ciasno. Chwile rozmawiam z chłopakami z grudziądzkiej Akademii Biegania, po czym zostaję sam. Początek trasy wydaje się płaski, lecz po czasie trasa zaczyna falować. Tempo stabilizuje się na poziomie 5:15 - 5:20, oddech jest równy, a ja czuje się świetnie. Przede mną podobnym tempem biegnie grupka trzech osób, więc podpinam się i lecimy razem. Pierwsza dyszka wchodzi w 54:44. Dalej biegniemy swoje choć podbiegi zaczynaja się coraz dłuższe. Ten na 19 km daje się już we znaki, później lekko w dół i ponownie na 20 km dość ostry i długi podbieg. Tempo udaje się utrzymać bez większej walki i tu jestem naprawdę dobrej myśli co do wyniku. Garmin pokazuje średnia 5:19/km oddech dalej spokojny, a nogi mimo, że trochę zmęczone trzeba hamować

Połowa dystansu to 1:53:53. I tu pozbywam się mojej asekuracyjnej butelki z wodą, która zaczyna przeszkadzać. Punkty są wystarczająco często, dzieciaki uwijały się jak mogły dodając sił. Po 23 km słyszę: "teraz już będzie lepiej, 3 km z górki" Super myślę, i dalej biegnę swoje nie próbując przyspieszać postanawiam zachować siły na ostatnie kilometry i ewentualne przyspieszenie po 35 km. Jednak po 25 km coś się zaczyna sypać. Zaczynają odzywać się biodra i to równo. Zaczęły boleć dokładnie w tym samym czasie i z taką samą intensywnością. Staram się zignorować ból, jednak z kilometra na kilometr jest coraz gorzej. Głowa zaczyna podpowiadać różne czarne scenariusze, a ja walczę by je odgonić. Na 30 km czeka Jola, podaje wodę, dodaje sił. Walczę. Unii Lubelskiej i Maratońska ciągnie się w nieskończoność.Z utęsknieniem czekam na nawrotkę. Coraz więcej ludzi po jednej i drugiej stronie idzie. Przepycham moją ścianę, walcząc o kolejne metry. Tempo zaczyna spadać. W końcu jest nawrót i teraz już tylko utrzymać tempo i walczyć. Na 34 km po raz pierwszy staję... daje dwa kroki... i biegnę dalej. 35 km jest Jola, biegnie koło mnie jednak ja z pełną świadomością przechodzę do marszu. Biodra bolą coraz mocniej. "Nie dam rady" mówię. Jola i chwila marszu sprawiły, że odzyskuję siły i znów podejmuję walkę. Przede mną tabliczka 36 km i nagle policjant tuż przede mną wypuszcza tramwaj... Staję czekam, czekam aż przejedzie i tu chyba przelała się czara, nastąpiło zniechęcenie. Podchodzę do policjanta "dziękuję" za wszystko i staram się biec dalej. 37 km zaczynają się skurcze a ja zrezygnowany przechodzę do marszu. Uda i biodra pieką, każdy krok sprawia ból. Próbuje biec. Po kilkuset metrach nogi mówią nie... dalej nie biegniemy... I choć reszta ciała stara się jak może to nogi odmawiają posłuszeństwa. Co chwila łapią mnie skurcze i tak wygląda reszta trasy. Kilka metrów biegu, kilka marszu, a w głowie myśl, "Nie daj się złapać przez grupę na 4 :00". Po ostatnim pomiarze na 41 km udaje się w końcu zmusić nogi d ostatniego wysiłku. Do hali wbiegam resztkami sił. Udało się, przepchnąłem tą pieprzoną ścianę aż tu. Ręce w górze,medal na szyi buziaki od Joli i Cola na mecie
W miarę szybko dochodzę do siebie. Trochę wody i izo, kilka bananów, pomarańcz szybko stawia na nogi. A biodra bolą niemiłosiernie
Podsumowując. Zaryzykowałem i to okazało się zgubne. Średnie tempo 5:33/min może świadczyć o tym, że gdybym pobiegł według planu na 3:49 to pewnie dałbym radę utrzymać tempo w granicach 5:27/km przez cały dystans, choć może się mylę. Po drugie waga, bo myślę, że stąd wzięły się problemy z bólem bioder. Ale mimo wszystko jestem zadowolony (choć to zadowolenie umiarkowane

). Plan minimum został wykonany, a ja wygrałem kolejną bitwę z samym sobą i swoimi słabościami.
Co dalej? Nie wiem. Za trzy tygodnie Run-Toruń, ale tu biegnę towarzysko bez parcia na wynik, później nasz Bieg Rycerski, następnie Bieg Papiernika również na luzie. Z maratonami żegnam się. Na jak długo jeszcze nie wiem, ale szybko następnego nie planuję. Chcę znów zacząć biegać dla przyjemności. Luźno, bez, planów, parcia na wyniki. Amen.