…niedziela była bardzo dobrym dniem!
Biegowi Mędrcy, pewnie zmarszczyliby wymownie brwi, ale dla mnie to był krok milowy i przyjemną niespodzianka.
12 maja 2013
Półmaraton Silesia
Debiut… - to słowo brzmi dumnie. Jeszcze miesiąc temu, nawet nie pomyślałam o półmaratonie. Decyzja zapadła szybko, niemal spontanicznie. Takiej okazji po prostu nie mogłam przepuścić. Czułam, że bardzo bym tego żałowała…
Wiem, że ten bieg był mi potrzebny. Chcę udowodnić sobie, że potrafię jak tylko chcę, że jestem systematyczna, umiem przełamywać własne bariery i sięgać coraz wyżej.
Pokonywanie własnych słabości to naprawdę trudna sprawa. Trzeba być pewnym swoich dążeń i mieć świadomość słuszności swojego postępowania. Bez tego ani rusz dalej.
Pierwszy półmaraton w życiu.... złamany! :uuusmiech:
Trudno to opisać, najlepiej przeżyć. Pogoda idealna. Wymarzona na debiut.
Przez pierwszy kilometr nie udało się za bardzo pobiec. Ścisk i trucht. Dla mnie, to bynajmniej dobrze. Nie wyrwałam za mocno. Biegłam takim tempem, na jaki tłum mi pozwalał. Potem się rozluźniło.
Tabliczka z czasem 2:00 oddalała się. Nie zamierzałam jej gonić. Koncentrowałam się na utrzymaniu odpowiedniego dla siebie tempa. Wsłuchiwałam się w odgłos ulicy: doping kibiców i kilkaset par butów uderzających rytmicznie o podłoże brzmi niesamowicie. Uspokajająco.
Na 5 km pomyślałam, że jeszcze do niedawna, był to dla mnie półmetek. Teraz dopiero początek.
Kolejne kilometry mijały przyjemnie. Czułam luz. Był to dla mnie relaks. Nie odczuwałam pragnienia, ale pomimo to, korzystałam z każdego punktu odżywczego. 10 km minął mi z czasem 58:08. Odrobinę za szybko. Jednak ta chwila była dla mnie testem. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Biegłam tak jak czułam, że mogę.
Błędy są po to, by je poprawiać. Przyjdzie czas i na to, teraz liczy się poznanie swoich możliwości, bo przede mną jest tylko to, co nieznane.
Dogonić miał mnie mój towarzysz, który akurat biegł maraton. Ostatnią połowę dystansu mieliśmy pobiec razem. Dogonił mnie na 11 km, ale już 100 razy zdążyłam się zmartwić, że jego tak długo nie ma. Czyżby kontuzja? Nic z tych rzeczy. Za szybko pobiegłam.
15 km mijał komfortowo z czasem 1:28:39. Ok. 14 km zjadłam żel. Podbudował mnie trochę, ale pojawiła się kolka. Trzymała mnie 2 km. Nogi robiły się coraz cięższe, a co jakiś czas wyrastały przede mną podbiegi.
To zdumiewające, ile razy można w takiej chwili myśleć o śmierci i umieraniu. W głowie nie miałam kolorowo.
Przy punkcie odżywczym na kilka sekund przeszłam do marszu. Zrobiłam to, dlatego, by spokojnie się napić. Czułam, że w biegu nie trafię kubkiem, tam gdzie powinnam…
Co jakiś czas, coś ćmiło mnie, raz w kolanie, raz w biodrze. Mój bieg stał się bardziej wyważony. Stwierdziłam, że lepiej dobiec w jednym kawałku do mety, niż z kontuzją zakończyć bieg teraz…w tym miejscu, gdzie do mety już jest tak blisko. Zmęczenie narastało, nogi robiły się jak dwa drewniane kołki. Ktoś ze stojącego tłumu krzyknął
„Dasz rade! Jeszcze 2 km!”. Biegłam, choć nie było sielanki. Skupiona, zmęczona, ale zadowolona, że meta tuż tuż. Przede mną już tylko długa prosta i finisz, który uwielbiam!
…a już po chwili ktoś zakłada mi medal na szyję.
Zrobiłam to! Dobiegłam. Pokonałam ten dystans! Szczęście miesza się z bólem. Przechodzę kilka metrów i… nie mogę zrobić kroku dalej. Uda są twarde jak ze stali. Napięte niczym cięciwa łuku. Nie jestem w stanie się schylić, by zdjąć czipa mierzącego czas ze sznurówki buta. Dobrze, że mogłam liczyć na czyjąś pomoc.
Wspaniały debiut i przeogromne szczęście.
To teraz, kiedy kolejny półmaraton? We wrześniu? :uuusmiech:
Czas netto: 2:07:19
Czas brutto: 2:08:04
Śred. Tempo: 6:04 min/km
Miejsce open: 550/724
K: 94/159