Sobota 19/01/2013
Wspinaczka 3h
No, może to nie było najoptymalniejsze wyostrzenie przed wieczorną śnieżną masakrą, ale trzeba było jakoś w weekend upchnąć czas na zainteresowania obu stron. Niby w planach miałam oszczędzanie się, ale ostatecznie ręce sponiewierałam konkretnie - bo biegają głównie nogi, nie?

W każdym razie 6a padło, ale wcale nie w pierwszym ani piątym ataku.
Xtreme Trail Blanc, Mouthe, buty WT110
Dystans? Czas?
Po ściance do domu na obiad, rozleniwienie się wkradło, a tu trzeba by się zbierać, zwłaszcza że pogoda na przeprawę przez góry średnia. Dobrze, że rano większość rzeczy naszykowałam, bo przy sprawdzaniu adresu na stronie internetowej okazało się, że start o 16.45 a nie o 17ej - wylot z domu był szybki, choć przy zapisach wyraźnie podawali 17tą. Ze sprzętu organizator nakazał camela lub pas z bidonem, folię NRC, czołówkę, komórkę. Ja dorzuciłam drugą zapasową lampkę i jakieś batony. Nakładek z kolcami nie posiadam, wahałam się nad zakupem, ale ostatecznie nie nabyłam. Stuptutów nie wzięłam, nie mam specjalnych biegowym tylko takie do wyższych butów, nie chroniłyby mnie, a mogłyby przeszkadzać.
Przy wyjeździe z Lozanny padał deszcz, na autostradzie zaczął się śnieg, nie tylko w powietrzu, ale coraz grubszą warstwą i na nawierzchi. Po zjeździe w kierunku Francji utknęliśmy za kolumną jadącą ze 30km/h (pewnie za kimś na letnich oponach

). Zaczęłam się zastanawiać, kiedy będzie należało się poddać i zawrócić. Na szczęście po francuskiej stronie szybko było lepiej, droga czarna, a zamiast śniegu deszcz. Dojechaliśmy do Mouthe, wcześniej w samochodzie ubrałam się wcały rynsztunek, pognaliśmy szukać, gdzie wydają numery. Zamieszanie spore, ale numer w ostatniej chwili odebrałam (+koszulkę techniczną), udało się zaliczyć toaletę, ale ominęło mnie objaśnianie trasy, którego z resztą chyba i tak mało kto słuchał. Ludzi duuuużo jak na bieg w takim wigwizdowie. Przypięłam numer, oddałam wszelki nadbagaż mężowi, podążyłam za tłumem wylewającym się z sali. Ledwo stanęłam na ulicy przed, tłum zaczął biec. Co to, już start? Godzinę mamy 16.53.

No nic biegniemy za wszystkimi. W padającym deszczu radośnie przez rozjeżdżone na ulicach błoto pośniegowe. Ciekawe jak ludziom w nakładkach wygodnie na tym asfalcie i w ogóle co ta za Xtreme Trail tyle po asfalcie? I dziwne, że w sumie jak spojrzeć w przód, to biegniemy zwartym peletonem bardzo, tempem narzuconym przez dwa samochody na czele. Wybiegliśmy z mieściny, podbiegamy pod ścianę doliny i okazuje się, że dopiero teraz dotarliśmy do prawdziwego startu - zeskok z szosy w głęboki śnieg. W sumie faktycznie mapka na stronie pokazywała metę w innym miejscu niż start, nawet zastanawiałam się jak to będzie z powrotem na koniec do tej sali. Nagle wszystko się rozjaśnia. Obiecane 7km dopiero przede mną.
Momentalnie nogi dość mocno się ślizgają na przemielonym nogami biegaczy śniegu. Prawie zaraz trasa idzie mocno w górę, grupa równo maszeruje, ja jeszcze sporo biegnę, podobnie jak pani, która została moją sąsiadką jeszcze na części asfaltowej, ale niebawem i ja kapituluję - iść po prostu jest szybciej. Po stromym kawałku wypłaszczenie, trochę biegu, potem znów grupa maszeruje nawet na niewielkim nachyleniu. Nie mam za dużo energii, dostosowuję się. Niebawem pierwszy punkt kontrolny, rozgałęzienie trasy 13km/7km i dla siódemkowiczów szalony zbieg trasą zjazdową. Buty ślizgają się bardzo, początkowo prawie idę, potem odkrywam, że w kopnym śniegu biegnie się stabilniej i nabieram pewności oraz prędkości. Na dole ostry zakręt i dawaj znów na górę, tym razem "monośladem" wydeptanym w głębszym śniegu. Kogoś tam doganiam jeszcze w marszu, sam ustępuje mi miejsca, na wypłaszczeniu za przykładem "sąsiadki" podrywam się do biegu, dobijam do jakiegoś maszerującego pana, na moje nieśmiałe przepraszam nie ma reakcji, wyprzedzam w puchu po kolana bokiem. Zaraz zaczyna się zbieg, tym razem łagodniejszym i z góry dołączają do nas znów trzynastkowicze. Zgubiłam gdzieś panią sąsiadkę, której chyba poluzowały się nakładki, walczę dzielnie na ścieżce pomimo bocznym uślizgów (tylko jedna gleba, miękkie podłoże, więc nie ma o czym mówić) i staram się nie dać stratować wyprzedzającym trzynastkowiczom. Niestety na zbiegu stabilna dotąd czołówka nieubłaganie co chwila zjeżdża mi na nos, a to właśnie czas ją zapalić.
Po dłuższej chwili kręcenia w lesie dobijamy do punktu odżywania na skraju pól i teraz biegniemy po płaskim wzdłuż ściany lasu. Zaczyna się robić ciężko, koncentruje się na biegu swoim tempem, nie ma co się wyrywać za szybszymi trzynastkowiczami. Niektórzy idą, ja podtrzymuję bieg, ale spoglądam tęskie kiedy to widoczny z przodu sznur czołówek zacznie zakręcać stronę wioski. Jest i zakręt z małym podbiegiem, zbliżamy się do asfaltówki w stronę Mouthe - no to końcówka będzie łatwa. Gdzie tam - obsługa punktu kontrolnego wysyła nas ponownie w śniegi po drogiej stronie asfaltówki. Przed nami seria krótkich a stromych małych kopczyków bardziej niż pagórków, w przemielonym śniegu nie są one łatwe. Jest już po prostu ciemno, niewiele widzę pod nogami, bo zasłania mi własny cień w świetle czołówki biegacza z tyłu. Znów przebiegamy przez szosę, wolontariusze zaganiają trzynastkowców na jeszcze pętlę w bok, a nam zostało według ich zapewnień - "tylko dwa małe ostatnie kilometry". Wpadłam butem w lodowatą kałużę, deszcz dalej pada, ale napieramy. Ostatni duży zbieg, przedzieranie się przez puch daje w nogi, ale wyprzedzam tych ślizgających się na ścieżce. Zakręt, wbieg na ostatni kopczyk, wolontariusze zagrzewają, by nie odpuszczać, na szczycie kopczyka gleba twarzą w śnieg, ale szybko się podnoszę. Teraz już tylko serpentyny przez łakę pomiędzy pochodniami i ostatnia prosta. Kibice reagują gorąco, więc jak tu nie zebrać się do finiszu. Za mną chyba jakiś lokalny pan, bo sporo osób krzyczy, że ma mnie nie puścić. Ostatecznie przecinamy linię mety razem i sobie serdecznie gratulujemy. Łapię kawałek czekolady i kubeczek z herbatą, która okazuje się niestety colą. Nic to, pędzę się przebrać w coś suchego. No, jednak było nieco Xtreme.
Dystans to oficjalnie 7km + ta część po asfalcie - oceniam na ponad 2km. Wbiegałam na śnieg mając z około 14 minut na zegarku, na mecie stopera nie zatrzymałam, jak spojrzałam, to było z 1h17. Czas od organizatora może jakiś będzie, ale np. przy wbiegu na śnieg bynajmniej nie czekano aż cała grupa dobiegnie asfaltem, a na mecie nie wiem czy był pomiar.
Edit: jest oficjalny czas 1:03:14, jest to chyba czas liczony od początku śniegu (tzn. od wbiegnięcia pierwszej osoby na śnieg
), pan ścigający się ze mną na finiszu sklasyfikowany jednak sekundę później