Staram się wyrobić w sobie nawyk wchodzenia na forum częściej, nie samą pracą w pracy człowiek żyje

plus znacznie przyjemniej jest pisać o tym, że robi się konkretniejsze treningi i one IDĄ, a nie pcha się wóz z węglem po 6'00.
14.05
No wiec piątek, piąteczek, piątunio. W ciągu dnia robota mi nie szła, ale starałem się wypchnąć co się da, wiecie jak to jest, jak trzeba, a wszystko dookoła jest ciekawsze i bardziej zajmujące - słowo klucz: "PROKRASTYNACJA"

summa summarum nie wyrobiłem się, żeby skoczyć biegać przed wyjazdem po dzieciaki. A po tym, wyebaliśmy się w korek. W sumie w piątek po południu cała Łódź była jednym wielkim korkiem, bo było spotkanie szefów MSZ państw Grupy Wyszechradzkiej, a że ja mieszkam przy lotnisku, to wiecie. Na szczęście ja jechałem od lotniska, bo ci, którzy wracali na Retkinię (jedno z największych łódzkich osiedli), w sytuacji w której jedna trasa dojazdowa jest zatkana ciężkim sprzętem (robią asfalt - należało mu się), a druga Policją, to godzina-półtorej w korku do domu jest tym, co człowiek w piątkowe popołudnie chce przeżyć
Ostatnio (nie licząc podrygów lata w tym tygodniu) staram się, żeby moje treningi trwały tę 1h, natomiast jako że piątki to filmowy wieczór z dzieciakami (robimy domową pizzę, popcorn i wspólnie oglądamy kreskówki), to żeby dzieciaki nie czekały za długo i żeby dało ich radę położyć o ludzkiej godzinie i mieć trochę wieczoru dla siebie - postanowiłem skrócić trening, ale nie tnąc zakresu, tylko czas

jak ktoś styka się z project managementem, wie o co chodzi
TL;DR 10,18 km w 48'50, 4'48/km i 161 bpm HR - średnio
Chciałem zrobić 10k w jakieś 50 minut, zależnie od tego jak będzie szło, coś typu drugi zakres. Wyszedłem, ruszyłem, biegnie się spoko, więc pierwszy (ten zawsze wolniejszy niż realnie) wpada w 5'15, kolejne już w okolicy 4'45-4'50, dwa razy złapały mnie światła, ale dzięki uprzejmości Stravy, która tego nie bierze pod uwagę, wiem ile realnie biegłem, końcówka szybciej, szósty, dziewiąty i dziesiąty wpadły <4:40, odpowiednio 4'38, 4'36 i 4'33.
Bardzo przyjemny, lekko wymagający, ale niepiłowany trening

cieszy zwłaszcza powrót umiejętności biegania w okolicy 4'30.
16.05 TraiLong
Wybieganie. W sobotę w samochodzie usłyszałem w lokalnym radio o tym, że jeden z łódzkich biegowych klubów organizuje 'indywidualny trening'

dookoła lotniska. To moja okolica, moje trasy, lubię tam biegać, więc mocno rozważałem, kombinując jak to wpleść w longa. Co prawda od soboty zapowiadali deszcz, i faktycznie wieczorem padało, rano po wstaniu padało, i miało lać całą niedzielę. Stwierdziłem, że longa na elektryku nie przeżyję, a jak mam i tak i tak zmoknąć, to niech to będzie w sensowny sposób. Tym bardziej, że przestało padać, więc wrzuciłem sobie o 9:15 kulturalnie 4 tosty, przebrałem się i pobiegłem na start (co ode mnie jest niewiele ponad 2 kilometry).
Po deszczu przyjemnie ciepło, nie gorąco, ale dość duszno. Dwa kilometry dobiegu, jakieś 5'30 średnio, na starcie jakieś kilkadziesiąt osób, spotkałem sąsiada, którego czasem widuję na Zdrowiu, więc udało się zapoznać, ustaliliśmy, że lecimy lekko, 5'30 średnio.
Start, ogary ruszyły, my za nimi, gadając sobie cały czas. Pik - 5'14. Ok, za szybko, ale nas pewnie górki spowolnią. Pik - 5'11. Jest ok, stwierdzamy, że tak lecimy. Pik - 5'15, dobija do nas trzeci gość, zaczynamy gadać o nadchodzących górkach, ja trochę pilotuję, uprzedzając gdzie będzie ciężej, bo jako jedyny tam biegałem. Kilometr z górkami - pik 5'29. Mam mały kryzys mentalny i trochę zaczynam się bać, czy nie zapłacę za to w drugiej części, zaczynam patrzeć kiedy półmetek, ale lecimy i gadamy, więc jest ok.
Dwa kolejne 5'19 i 5'20, ale głównie przez teren, droga jest ... dziurawa tudzież pofalowana

tutaj trzeci kolega wspomina, że miał plan złamać 1h na tej trasie (~11,5km), ale teraz patrząc po profilu i tym, że mamy stratę, dał sobie spokój. Ok, mówimy, w sumie to był i tak średni pomysł, ale lecimy. W międzyczasie wyprzedziliśmy kilka osób. Siódmy wpada 5'14, trochę równiejszy i trochę asfaltu. Ósmy jakoś tak przyspieszyliśmy, bo przed nami zauważyliśmy parkę biegaczy, łyknęliśmy ich i wpadł w 5'02, czuć w nogach pierwszą, znacznie bardziej trailową część trasy, trochę mniej dyskusji, a więcej trzymania tempa. Dziewiąty 5'00, grupa zaczyna się minimalnie rozciągać, jakiś czas wcześniej puściłem sąsiada na czoło, bo wcześniej ja prowadziłem.
Tutaj już czuję trud biegu, bo z początkowego plany w miarę lekkiego biegu po 5'30 zrobiło się regularne ściganie na zmęczonych nogach. Dziesiąty wpada 4'50, czuję, że w nogach jeszcze jest, ale to już nie na kenijski finisz po 3'15 tylko raczej płynne przyspieszanie w okolice 4'00, w międzyczasie odpada powoli trzeci kolega. Strefa przyciągania mety, gdzieś tu mija mnie facet i klei sąsiada, którego wyprzedzaliśmy na ósmym, zostało mniej niż półtora, jakby to był płaski bieg i nie miałbym w nogach tych podbiegów, to bym ich łyknął, ale tutaj staram się powoli zbliżać, ale i oni przyspieszają
jedenasty wpada w 4'33, a ja wiem, że lecę na wydolności i oparach siły, ostatnie 400 metrów w tempie 4'00, metę osiągamy w czasie 58'06 - jednak udało się złamać godzinę
Parę minut dyskusji i wracamy z sąsiadem do domu. Stoper zatrzymuję na 16,00 km pod domem. Caaaałkiem zacny trening, który Garmin wycenił na 4,8
Odliczając ploty

zrobiłem 16 km w 1h23, w tym 11,5 km fajnego trailu w godzinę. Średnie tętno z całego treningu to 163, ale jak patrzę, że na koniec pierwszego kilometra biegu miałem 160+, 170+ miałem pd trzeciego, to realnie było wyższe. Dobrze, że starałem się nie patrzeć na tętno w trakcie biegu, bo bym się mógł wystraszyć.
Podsumowując - czuję, że organizm pamięta gdzie był jeszcze na początku roku i chętnie tam zmierza. To co biegam ostatnio czuję, że biegam 'z pamięci' i z wypoczynku i czuję, że mam naprawdę widoki na szybkie bieganie w pierwszej połowie roku. Co mnie cieszy
----------------
Podsumowanie tygodnia:
43,7 km przebiegu. 4 treningi, dwa smażingi w upale na zaliczenie i na adaptację to gorąca, Dyszka drugiego zakresu+ (?) i mocny long w trailu.