3 maja 2013
Wczoraj łażenie po Toruniu.
Buniek, szkoda, żę nie dało rady się spotkać, od Mikołajów w 2010 trochę czasu zleciało

Lody tradycyjnie wszamałam, ale niestety nie było mojego ulubionego-od-nich smaku kawy irlandzkiej. Nic to, czea będzie jeszcze latem się wybrać

Wróciłam zmachana mocno, bo na dodatek oprócz śniadania i tych lodów od Lenkiewicza, to nic nie jadłam wciągu dnia (tak, też się zastanawiam, jak to możliwe

) i tak szczerze mówiąc, ta 30ka wcale mi się nie uśmiechała, ale no ja nie pobiegnę, ja nie pobiegnę?
Rano wstałam, nastrój jak u rozkapryszonej królewny, na dodatek śniło mi się że walczyłam z pająkiem z ogromnymi nogami, pewnie przez to, że wczoraj jednego zatłukłam w łazience. Ale ten akurat miał nogi normalne, tylko co mnie będzie straszył?

i jeszcze coś innego mi się śniło, ale nie powiem co.
No i wstałam, z oporami...zjadłam śniadanie jak pod 30kę, wyjrzałam za okno i wcale się nie ucieszyłam. Najchętniej nie biegłabym wogle. Ale jak już zjadłam takie śniadanie, a wczoraj na kolację też odrabiałam zaległości z całego dnia, to czea było jednak się zebrać. Oczywiście, jak już miałam wychodzić, to zaczęło padać dość mocno
No ale nic to. Stwierdziłam, że nie ma gupich, z takim nastawieniem to 30ki nie robię, zresztą po co ona mi?
Pobiegam max 2.5h i już.
Poleciałam, na krótko, założyłam sobie CEPy, żeby cieplej ciut było.
Kierunek zalew, a tam rajd rowerowy, pogadałam chwile ze znajomym-organizatorem-też biegaczem i pognałam dalej.
Przy końcu 7km akurat napatoczył się las.
Jak biegłam w środę longa, to też na chwilę do lasu wleciałam, tym bardziej, że stało auto kumpla, to se pomyślałam, że może biegnie wolniej i go dogonię, albo co. Tiaaa, dogonię, kogoś, kto właśnie natrzaskał 3:15 w maratonie
Jak można się domyślić, nie udało mi się
Ale dzisiaj nie było żadnego auta, więc wleciałam niby na chwilę, żeby tak 2km pobiec. No ale jak kończyłam, to stwierdziłam, że machnę 1 pętlę krosu. Trochę się bałam, bo las ciut nieprzyjemny w tej aurze, poza tym raczej biegaczy i bajkowców nie było. No ale bałam się trochę i biegałam

I tak mi się fajnie ten kros biegało, że machnęłam 4 pętelki, każda ma ok 2km. Ale mi tempa wychodziły, sama nie wierzyłam!
1- 5:49/ 5:37
2- 5:29/ 5:22
3- 5:27/ 5:11
4- 5:25/ 5:00
Nie wiem, jak mi się to udało, bo zazwyczaj jak biegamy tego krosa, a jest sporo pod górkę i zbiegów, to chłopaki lecą, a ja się ślimaczę za nimi.
Zostałabym dłużej, ale skoro 4 pętla miała być na uspokojenie, a wyszło jak wyszło, a wody nie miałam, to wolałam jednak się ewakuować

choć z żalem, przyznam.
No nicto, dobiłam po ostatniej pętli jeszcze trochę i wyszło mi całości tego odcinka 17.38km. Średnio wyszło po 5:38, ale w tym zawiera się kros, więc raczej miarodajne to nie jest.
Część druga to 7.7km po 5:40, powrót prawie tą samą trasą, bo nad zalewem koniec rajdu i dużo ludzi, więc obiegłam lasek i dopiero do domu.
Przemyślenia mam takie, że ten trening urozmaicony, dał mi więcej niż bym machnęła tę 30kę.
A te pętle biegło mi się zadziwiająco swobodnie, w porównaniu do tego, jak je biegałam wcześniej.
Przemyslenie trzecie to takie, że nie wiem za co Niebo dało mi w prezencie lekki deszcz tylko na początkowych i końcowych 2-3km, cała reszta na sucho

znaczy się, ja tradycyjnie cała do wymiany, choć zimno mi była w tych krótkich gaciach, nie powiem.
A w ogle, to nie wiem skąd tyle znów napisałam, bo wcześniej nawet nie miałam ochoty nic tu napisać, bo i po co?
