16 marca 2013
No i po 9. Maniackiej Dyszce
Zaczęło się od spotkania z Cichym i Gife. Bardzo miłe spotkanie, chociaż to "Cichy" nie wiem skąd się wzięło, bo nadaje on jak nakręcony

Potem dołączyła Kachita i w końcu dotarł Mimik, któremu na starcie zaoferowaliśmy co nieco do jedzenia
Oczywiście, jak zwykle źle wyliczyłam czas na dojście do auta po ciuchy na przebranie i gnałam jak szalona na ostatnią chwilę. W tej kwestii to się chyba już nie zmienię...
Wzięłam krótkie gacie-po tacie i spodenki do kolan, ale że ciepło się robiło, słońce grzało, to zdecydowałam się polecieć w gatkach.
Dobra, szybko się przebrałam, czapka na głowę, słuchawki do uszu i biegniem biegniem na linię startu. Udało mi się jeszcze pożyczyć szybkości Kachicie i Cichaczowi, spotkałam przy okazji kolegę, tak więc luzik. Wystrzał i ruszamy. Strasznie wolno, mnóstwo ludzi, nie mogę przyspieszyć, bo co chwila na kogoś wpadam. W końcu trochę luzu i można szybciej. Biegnę i myślę: "Ło matko, co to będzie, olaboga, znów TRZEBA biec szybciej..." Po raz kolejny odezwało się to "zawodowe" obciążenie. Na treningu lekko jakoś, a zawody - szkoda gadać. Ale nic to. Biegniem dalej. Nie jest źle, tempo poniżej 5/km, bez większego wysiłku.
Na 7km zaczynam jakoś tracić siłę, nie wiem czemu, może przez to, że trochę podbiegowo się zrobiło?
Wbiegamy w końcu na Maltę, a tam...śnieg i do tego wąsko. Patrzę na garminiaka, jest ok, myślę sobie, że może uda mi się zrobić 48minut z kawałkiem. Czasem udaje mi się kogoś wyprzedzić, ale nie jest to łatwe, bo inni też chcą wyprzedzać, a warunki niezbyt ku temu sprzyjające. Ale biegnie mi się już ciężko, jest zmęczenie, nogi pracują, ale jakby słabiej. Nicto, meta coraz bliżej, mijam kolejne osoby, inni mijają mnie. Jeszcze kilkaset metrów, kończy się śnieg, robię użytek z długich nóg i wyciągam je najmocniej jak się da...i jest META. W końcu! Wyłączam zegarek - jest 49:23 - idealnie zgodnie z czasem netto z smsa z wynikami. Średnio po 4:51.
No!
Tak szczerze, to miałam nadzieję coby zmieścić się między 48 a 49 minut, ale jak na pierwszy bieg w sezonie, a do tego pierwszy w całości przebiegnięty poniżej 5/km i bez zatrzymywania się - nie jest źle

Oczywiście, mam niedosyt, ale popracujem i będzie ok. W Gnieźnie mam nadzieję, pójdzie mi lepiej.
Rano dostałam prikaz, coby się cieszyć jak ta oto tutaj, więc nie mam wyjścia
Cichacz oczywiście rześki i jak nowonarodzony, po swoich 40min. Poczekaliśmy na Kachitę, ale że zimno było, to ewakuacja pod prysznice. Kachita nagle wyrosła spod ziemi też zadowolona z wyniku

Ogarka i na dół do chłopaków - oni to mają dobrze, loków suszyć 5mln lat świetlnych nie muszą

a na dole raj na ziemi - le-gen-darny blok czekoladowy Kachity. ło matko, ależ on smakował! Nawet Mimik wsunął 2 kawałki
Cichacz z kumplami się ewakuował z do domu, a my (Kachita, Gife i Mimik) poszliśmy na jedzenie do galerii. Nie wspomnę, kto od kogo miał większe porcje, ale jak jesteście domyślni to ten, ekhm...
Potem Wrocław musiał wracać, a ja jeszcze spontanicznie wiosennie uzupełniłam garderobę w jednym takim sklepie.
Nie łaziłam za długo, bo ludu mnóstwo, a tego nie lubię.
Cieszyłam się na szybki powrót do domu, zmęczona byłam, nawet do brata i Zuzixa nie jechałam. Idę na parking, idę, nie widzę auta. A że zaaferowana byłam tym, że po iluś minutach krążenia po parkingu w różnych kierunkach w końcu znalazłam jakieś miejsce i w głowie miałam to, że pewnie już tam na mnie czekają, to zapomniałam na jakim poziomie to było. Ok, pewnie nie ten poziom.Idę wyżej, auta dalej nie ma. Idę jeszcze wyżej, to samo. No i tak kilka razy. Zeszła mi chyba godzina. Już miałam wizję, że ktoś się cieszy z mojego garmina, który zostawiłam w torbie...

Rzadko bywam bezradna, ale tym razem tak właśnie się czułam. W końcu telefon do braciszka, oczywiście wsiadł w auto na ratunek. Przyjeżdża i mówi - to zacznijmy od poziomu 0. Ja mówię, że tam na pewno nie parkowałam. No to ładujemy się na jedynkę (zaznaczam, że zwiedzałam wyższe poziomy). Wychodzimy, a Młody: "O widzisz, jest autko

"
No, gnanie na ostatnią chwilę to raz. Dwa - moja orientacja w terenie żadna.
Ale nicto, przynajmniej spaliłam tego kebaba z obiadu i lody z deseru
I tym optymistycznym akcentem dziękuję Państwu za uwagę i życzę dobrej nocy
