28.12 - 9.45km - 6:01 min/km - Wiatr w końcu przestał wariować, bardzo przyjemnie biegło mi się o mroźnym poranku. Szkoda mi było wracać do domu, ale pomyślałam, że wybiegam się następnego dnia.
29.12 - 20km - 6:12 min/km - ... i się nie udało. Jeden z bardziej fatalnych biegów jakie zaliczyłam kiedykolwiek. Wyszłam z domu z zamiarem zrobienia kółka wokół zalewu, kolega dołączył. Nie wiem, chyba na dłuższą metę źle mi się biega w towarzystwie (a to już trzeci raz w tym tygodniu nie biegłam sama), nie potrafię złapać rytmu. Zaczęło się od braku mocy, ale po jakichś 12km złapała mnie taka kolka, że praktycznie nie byłam w stanie biec. Dosłownie, trzy minuty truchtu, konieczna przerwa. było to tym bardziej irytujące, że nic poza tym brzuchem mnie nie bolało. Nogi w świetnym stanie, nawet niespecjalnie zmęczone. Doturlałam się do około piętnastego kilometra na przystanek autobusowy i pojechałam. Wysiadłam po dłuższej przerwie i pokonałam truchtem 600m od przystanku do domu. Ponieważ jakby się poprawiło, dobiłam do dwudziestki na pobliskiej dwukilometrowej pętli. Jakoś poszło. Licząc tempo brałam pod uwagę tylko czas ruchu, cała wycieczka wraz z przerwami zajęła mi 2,5h.
Tłumaczę tę sytuację niewyspaniem, zbyt dużą ilością płynów wypitych rano, wczorajszymi piwami, towarzystwem... Spróbuję wyciągnąć wnioski.

POGO4h - tydzień 2
Kilometraż: 59.5km (trzeba było dobiec te 500m!)
Średnie tempo: 6:09 min/km
Trochę ćwiczeń. Mimo niedzielnych problemów samopoczucie dobre, ciężkości w nogach nie stwierdzono.
Za mną porządna sesja rozciągania, a zaraz zafunduję sobie chyba kąpiel z solą. Jutro regeneracyjne łyżwy.
