Viki - góry, OCRy i Hyrox czyli bieganie inaczej ;-)
Moderator: infernal
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
7.08 poniedziałek
Trening góry
6x
- inverty
- brzuszki
- wznosy nóg
- bicek z gumą
- wiosło gumą
- progresja do hollow body
- inverty
8.08 wtorek
6km BS (6:04) + rozgrzewka + 8x20s/90s
Fajnie te odcinki wyszły, coraz szybciej potrafię tymi nogami przebierać Biegi spokojne też wychodzą szybciej niż na wiosnę, więc powoli wracam do tego, co było kiedyś.
9.08 środa
Powinien być trening góry i wolne od biegania, jednak do końca miesiąca dzieciaki są w domu więc muszę kombinować i biegam kiedy mogę a nie wtedy kiedy plan przewiduje
2,5km bs + rozgrzewka + 7km ciągły 5:10
Trening wieczorem w parku. Nie lubię biegać o tej porze, na dodatek mnóstwo ludzi było.
Na rozgrzewce ciężko się biegło i nie mogłam się rozruszać, później już poszło.
Ostatnio ciągły był średnio 5:16, pierwsze km 5:18 a końcówka 5:10. Tym razem chciałam biec 5:10-5:15. Pierwszy zaczęłam za szybko a później za bardzo zwolniłam Kolejne lepiej, choć tempo szarpane, czasem trzeba było ludzi omijać i biec po trawie. Średnie tempo 5:10 więc dobrze poszło a patrząc na tętno to walce się jakoś bardzo nie zmęczyłam i można to było pobiec mocniej. Od jakiegoś czasu mam wrażenie że poprzesuwały się strefy i progi. Kolejne badania wydolnościowe pewnie dopiero w listopadzie.
10.08 czwartek
Trening góry
5x
- nachwyt
- pompki wyżej
- brzuszki
- unoszenie nóg
- dipy
- progresja hollow body
- brzuszki
- unoszenie kolan
- pike
- pompki tricepsowe
- wiosło 25kg
- supermen
- pompki wyżej szeroko
11.08 piątek
Bez treningu. Chciałam zrobić trening góry, ale miałam sporo roboty na działce. Po przycięciu śliwy i przekopaniu ogródka ręce jak z waty więc odpuściłam. Po południu aktywna regeneracja - basen, sauna, jacuzzi
Trening góry
6x
- inverty
- brzuszki
- wznosy nóg
- bicek z gumą
- wiosło gumą
- progresja do hollow body
- inverty
8.08 wtorek
6km BS (6:04) + rozgrzewka + 8x20s/90s
Fajnie te odcinki wyszły, coraz szybciej potrafię tymi nogami przebierać Biegi spokojne też wychodzą szybciej niż na wiosnę, więc powoli wracam do tego, co było kiedyś.
9.08 środa
Powinien być trening góry i wolne od biegania, jednak do końca miesiąca dzieciaki są w domu więc muszę kombinować i biegam kiedy mogę a nie wtedy kiedy plan przewiduje
2,5km bs + rozgrzewka + 7km ciągły 5:10
Trening wieczorem w parku. Nie lubię biegać o tej porze, na dodatek mnóstwo ludzi było.
Na rozgrzewce ciężko się biegło i nie mogłam się rozruszać, później już poszło.
Ostatnio ciągły był średnio 5:16, pierwsze km 5:18 a końcówka 5:10. Tym razem chciałam biec 5:10-5:15. Pierwszy zaczęłam za szybko a później za bardzo zwolniłam Kolejne lepiej, choć tempo szarpane, czasem trzeba było ludzi omijać i biec po trawie. Średnie tempo 5:10 więc dobrze poszło a patrząc na tętno to walce się jakoś bardzo nie zmęczyłam i można to było pobiec mocniej. Od jakiegoś czasu mam wrażenie że poprzesuwały się strefy i progi. Kolejne badania wydolnościowe pewnie dopiero w listopadzie.
10.08 czwartek
Trening góry
5x
- nachwyt
- pompki wyżej
- brzuszki
- unoszenie nóg
- dipy
- progresja hollow body
- brzuszki
- unoszenie kolan
- pike
- pompki tricepsowe
- wiosło 25kg
- supermen
- pompki wyżej szeroko
11.08 piątek
Bez treningu. Chciałam zrobić trening góry, ale miałam sporo roboty na działce. Po przycięciu śliwy i przekopaniu ogródka ręce jak z waty więc odpuściłam. Po południu aktywna regeneracja - basen, sauna, jacuzzi
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
12.08 sobota
Rozbieganie 6,58km, 6:10, 51m
Więcej czasu nie miałam, znowu bieganie wieczorem. W ciągu dnia był rekreacyjnie rower 22km i czułam podczas biegu że nogi trochę zmęczone.
13.08 niedziela
7x1km
Ostatni ciężki trening przed zawodami, nie było łatwo. Pierwsze 2 km po trawie 4:51 i 4:52. Kolejne po asfalcie 4:43, 4:43, 4:44, 4:43 i ostatni szybciej 4:34. Bardzo ciężko mi się biegało. A tydzień temu spokojnie zrobiłam 4x1,5km po 4:50. A tu tylko 1km i był problem żeby trzymać tempo 4:40. Nie wiem czy to kwestia pogody - w zeszłym tygodniu było zimno a teraz znowu upały. Albo pora dnia choć to akurat byłoby dziwne, bo poprzedni trening był wieczorem a ja nie lubię biegać wieczorem i nie mam siły po całym dniu. Te 7x1km biegałam rano tak jak lubię, większość treningów robię rano albo przed południem.
Ten tydzień będzie luźniejszy, żeby nogi trochę odpoczęły. W sobotę biegnę XRun 38km 1400m. Biegłam w zeszłym roku, fajnie było, sporo odcinków z górki, chociaż mocnych podejść też nie brakowało. Trasa podobno trochę zmieniona. Chciałabym poprawić czas z zeszłego roku - było 4:49:08
Rozbieganie 6,58km, 6:10, 51m
Więcej czasu nie miałam, znowu bieganie wieczorem. W ciągu dnia był rekreacyjnie rower 22km i czułam podczas biegu że nogi trochę zmęczone.
13.08 niedziela
7x1km
Ostatni ciężki trening przed zawodami, nie było łatwo. Pierwsze 2 km po trawie 4:51 i 4:52. Kolejne po asfalcie 4:43, 4:43, 4:44, 4:43 i ostatni szybciej 4:34. Bardzo ciężko mi się biegało. A tydzień temu spokojnie zrobiłam 4x1,5km po 4:50. A tu tylko 1km i był problem żeby trzymać tempo 4:40. Nie wiem czy to kwestia pogody - w zeszłym tygodniu było zimno a teraz znowu upały. Albo pora dnia choć to akurat byłoby dziwne, bo poprzedni trening był wieczorem a ja nie lubię biegać wieczorem i nie mam siły po całym dniu. Te 7x1km biegałam rano tak jak lubię, większość treningów robię rano albo przed południem.
Ten tydzień będzie luźniejszy, żeby nogi trochę odpoczęły. W sobotę biegnę XRun 38km 1400m. Biegłam w zeszłym roku, fajnie było, sporo odcinków z górki, chociaż mocnych podejść też nie brakowało. Trasa podobno trochę zmieniona. Chciałabym poprawić czas z zeszłego roku - było 4:49:08
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Wtorek 5km BS + 8x30/90
Czwartek 5km BS + 5x20/90
W tym tygodniu lekko bo jutro zawody. Ciężko będzie biegać w takim upale.
Czwartek 5km BS + 5x20/90
W tym tygodniu lekko bo jutro zawody. Ciężko będzie biegać w takim upale.
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
XRun Limanowa - Bieg Czterech Wysp 38km
czyli dramat w kilku odsłonach i bieg wielu "pierwszy razów"
Dramat tak naprawdę zaczął się już kilka dni przed biegiem, jak zaczęły się upały - ponad 30 stopni w cieniu, powyżej 20 w nocy, w domu 27 i pomimo włączonego wiatraka w sypialni spać się nie dało. Zamiast wypocząć byłam tylko coraz bardziej zmęczona tym gorącem. Szczególnie że należę do osób które nie cierpią upałów i mocnego słońca, źle się wtedy czuję nawet jak nic nie robię a co dopiero w trakcie aktywności.
Z drugiej strony pamiętałam trasę z zeszłego roku, 3 mocniejsze podejścia, ostatnie zaraz za drugim punktem a później już z górki. Bieg w większość po lesie więc będzie cień, do tego tylko 1400m przewyższenia i ostatnie kilometry to długi asfaltowy zbieg więc jakoś dam radę. Słyszałam że w tym roku końcówkę trochę zmienili i zamiast asfaltu będzie las więc jeszcze lepiej bo nie będzie grzało... (tak, jasne.... ).
W piątek po południu pojawiła się informacja na stronie organizatora, że wystąpił jakiś błąd i tracki oraz mapy są nieaktualne - z zeszłego roku i że dopiero koło południa wrzucili aktualne. Zgrałam nowego tracka na zegarek ale nie miałam już czasu spojrzeć na mapę i profil trasy, zresztą miała być zmieniona tylko końcówka więc nie spodziewałam się niespodzianek... (nauczka na przyszłość).
Pobudka wcześnie rano, jak zwykle wszystko w biegu bo jechaliśmy wszyscy razem - dzieci też brały udział w biegu. Plusem takich wspólnych wyjazdów jest to, że mam kierowcę Minusem że muszę przygotować i ogarnąć dzieci a nie tylko siebie.
Dojechaliśmy wg planu, odebrałam pakiety, przypięłam nr startowy i pierwsze zaskoczenie - nie było profilu trasy na numerze. Pierwszy raz na XRunie taka sytuacje. Na większości biegów jest profil na numerze, bardzo lubię takie rozwiązanie bo wiem czy będzie górka czy zbieg, jak długi i stromy, gdzie kolejny punkt. A tu tak trochę bieg w ciemno.
Pojechaliśmy na start u podnóża Mogielicy. Start o 9.00, powiedziałam moim że do 14 się wyrobię, w końcu rok temu miałam niecałe 5h a chciałam ten czas poprawić. Koło 15.00 miała być burza ale się tym nie przejmowałam, bo nie zamierzałam spędzić na tarasie 6h
Start, odpaliłam tracka i patrzę, a mój zegarek ma profil trasy Czyli nie będzie biegu w ciemno, będę miała podgląd na wszystkie górki i zbiegi. Super! Zaskoczyło mnie tylko, że wg mapy jest 1700m przewyższenia i 38km z ogonkiem - rok temu było 37km i 1400m.
Początek to trochę truchtu a później mocne podejście na Mogielice, więc wyciągnęłam kijki i włączyłam napęd na cztery.
Szłam żwawo, tętno wysoko ale dużo poniżej progu a jednak czułam się źle, ciężko się oddychało i czułam że nie idę tak mocno jak zwykle. Przede mną było 7 kobiet, miałam nadzieję że na zbiegu uda się coś nadrobić i którąś dogonić.
Idąc patrzyłam pod nogi, bo kamieni było mnóstwo - to cecha charakterystyczna Bieskidu Wyspowego, te góry powinny się nazywać kamienne
Nagle widzę jak na ziemię lecą wielkie krople jedna za drugą, kap, kap, kap... Lało się ze mnie jakbym pod prysznicem stała. Pierwszy raz coś takiego. Pomyślałam że łatwo nie będzie...
Ponad 3km pod górę i w końcu szczyt, a po nim długi, również ok 3km zbieg. Oczywiście na początku mnóstwo kamieni więc ciężko było się rozpędzić. Dopiero jak wbiegliśmy na szeroką leśna drogę to można było pobiec szybciej. Puściłam nogi, zaczełam wyprzedzać pojedyncze osoby. Dobiegłam do jakiegoś faceta, który nie dał się wyprzedaż i przyspieszył, więc też chciałam przyspieszyć w końcu z górki to żaden problem. Ja uwielbiam takie niezbyt strome, długie zbiegi i zawsze lecę ile nogi dają I nagle zdziwienie, bo przyśpieszyć nie mogę Co więcej zaczynam odczuwać, że tempo i zbieg zaczynają mnie męczyć? Że co? Ale jak? Co się dzieje? Nigdy tak nie miałam. Jak mogę się męczyć, skoro przebiegłam dopiero kilka kilometrów i na dodatek biegnę z górki? I jak mam dogonić te dziewczyny co są przede mną? (tak, nie potrafię biegać na luzie, nie umiem cieszyć się widokami, nigdy nie mam czasu na robienie fotek i wiecznie gonię te dziewczyny co są z przodu ).
Zbieg się skończył, zaczęło się kolejne podejście. Było mi źle, za gorąco, pociłam się strasznie i bardzo mnie to wszytko męczyło i denerwowało. Pierwszy w życiu bieg, który mi się nie podobał, bo było mi po prostu źle. Pierwszy raz pojawiły się myśli czy wogóle dam radę to ukończyć. Tętno na granicy progu tlenowego więc teoretycznie luzik, a ja z trudem łapałam oddech i nawet jak chciałam to nie mogłam się rozpędzić i zwiększyć intensywności. Miałam wrażenie że zawału zaraz dostanę.
Wbrew pozorom w lesie wcale nie było lepiej, może dlatego że w cieniu było ponad 30 stopni i wilgotność też duża. Jedyne pocieszenie że dzięki kijkom trzymałam jako takie tempo na podejściu i udało mi się wyprzedzić jedną z zawodniczek. Nadal 6 było przede mną.
Po 10km stwierdziłam że narzekanie na upał nic mi nie da, lepiej nie będzie, raczej z każdą godziną coraz gorzej. Trzeba brać d.pe w troki i w miarę możliwości jak najszybciej dotrzeć do mety żeby skończyć te piekielne męczarnie. Szczególnie że 10km w 1,5h niczego dobrego nie wróży, mocno poniżej oczekiwań i w takim tempie nie tylko nie poprawie czasu ale nawet przed tą burzą nie zdążę. A obiecałam że do 14.00 się wyrobię i będą na mnie czekać. Zdałam sobie sprawę że to nie są dla mnie warunki na ściganie i nikogo raczej już nie dogonię. Byle nie dać się wyprzedzić i powalczyć o jak najlepszy wynik w takim upale.
Skupiłam się na tym, że dotrzeć do pierwszego punktu. Miałam przed sobą jakiegoś faceta, więc trzymałam się tych pleców aż do punktu.
Na punkcie uzupełniłam przede wszystkim picie. Miałam litrowy bukłak z elektrolitami i izotonikiem - prawie pusty i pół litrowy softflask z wodą w którym została połowa. Zatankowałam do pełna. Sporo wypiłam na punkcie, wzięłam jeszcze arbuza na drogę i poleciałam. Pan i jego plecy za którymi biegłam zatrzymały się na dłużej więc poleciałam sama. I biegłam sama aż do kolejnego punktu. Bardzo nie lubię jak nie ma nikogo za mną ani przede mną, zawsze mam stres że pomyle trasę - co mi się zdarza prawie na każdym biegu i zdarzyło na każdym XRunie którego do tej pory biegłam
Za punktem dłuższy zbieg i tu kolejne zaskoczenie - poczułam pieczenie po wewnętrznej stronie ud. Że co? Czegoś takiego jeszcze nie miałam, a przecież to nie był mój pierwszy bieg na takim dystansie. Owszem, zdarzało mi się czasem na treningu że uda się obtarły, ale tylko wtedy jak miałam bardzo krótkie spodenki. W tych które ubrałam na bieg jeszcze nigdy nic mnie nie obtarło.
Zbieg się skończył, zaczęło się podejście na Modyń Zaczęłam szukać w plecaku sudocremu. Pierwszy raz zabrałam na trasę, tak na wszelki wypadek po tym jak się naczytałam ostatnio w różnych relacjach z biegów o obtarciach. Do ostatniej chwili zastanawiałam się czy jest sens to dźwigać, skoro nigdy nic mnie nie obtarło na trasie. Jak widać zawsze musi być ten pierwszy raz. Posmarowała nogi kremem co przyniosło ulgę.
Zaczęło się ostre 2km podejście na Modyń, bardzo strome, pełne oczywiście znienawidzonych kamieni. Wlekłam się do góry noga za nogą i tu kolejny pierwszy raz - musiałam na chwilę przystanąć co mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Nigdy nie musiałam zatrzymywać się pod górę, a tym razem tych krótkich przystanków było naprawdę sporo. Zaczęłam się zastanawiać czy ja wogóle dotrę kiedyś do tej mety. I na *uj mi było startować w taki upał na takim dystansie. A można było z dziećmi jechać na basen. O właśnie basen... albo rzeka, albo deszcz, prysznic, cokolwiek. Było mi gorąco i czułam że się cała się lepie, marzyłam żeby zmyć ten pot i sól z siebie i założyć suche ubranie.
Jakimś cudem wylazłam na tą górę, później zbieg, znowu jakaś mała górka i zbieg do drugiego punktu. Na tym zbiegu poczułam że jestem głodna i trochę mnie to zaskoczyło bo zjadłam porządne jak na mnie śniadanie (mam ogromny problem z jedzeniem przed startem bo z nerwów nie mogę nic przełknąć, ale z każdym startem jest coraz lepiej), a do tego na trasie pomimo upału starałam się jeść, m.in cukierki galaretki, mleko w tubce, żelki. Zaryzykowałam też zabierając na trasę coś, czego wcześniej nie sprawdziłam - Maurten drink o którym @keiw ostatnio pisał w swojej relacji. Świetnie się to sprawdziło, dzięki!
Na punkcie zjadłam kawałek kanapki
i korzystając z okazji popiłam sporą ilością wody plus wypiłam trochę coli. Jeszcze żel do tego Trochę na siłę bo mimo że byłam głodna to jeść wcale mi się nie chciało, jedynie pić. Przepukałam też twarz wodą i przez chwilę tak mocno sól szczypała mnie w oczy, że nic nie widziałam. W końcu ruszyłam dalej. Jeszcze tylko 14km...
Pamiętałam że za punktem zaczyna się jeszcze jedno strome podejście, na szczęście ostanie. Tu dopadł mnie kolejny kryzys. 4h na zegarku i tylko 25km. Dramat. Po co mi to było? Trzeba było pobiec jakąś szybką piątkę, jakiś Parkrun czy coś. Niecałe 25 minut męczarni i koniec. A nie 4h i to w takim upale i końca nie widać. Pie**ole, nie idę dalej. Za gorąco. Nie da się. Nie mogę oddychać. Ale w sumie nie mam wyjścia. Przecież nie usiądę i nie będę czekać nie wiadomo na co. Tylko 13km. Zaraz wyjdę na tą górę a później już z górki do samej mety. Jakoś dam radę. Może nawet w godzinę się wyrobię, bo z górki to zawsze szybciej.
I jeszcze te mdłości. Zawsze na każdym biegu, dokładnie 4h od startu pojawiają się mdłości. Nie ważne co jem przed biegiem i co w trakcie. Z zegarkiem w ręku 4h i zaczynają się problemy. Mdłości które cały czas się nasilają, w końcu jakiekolwiek jedzenie i picie wywołuje odruch wymiotny a na koniec nawet biec nie mogę bo jak tylko żołądek zaczyna podskakiwać to wszystko podchodzi do gardła. Nie pomagają żadne treningi jelita, jedzenie w trakcie treningów czy trening po posiłku. Na treningu nigdy nie ma problemów. Zawsze problemy zaczynają się po upływie magicznych 4h a tak długich treningów nie robię.
Ale to tylko 13km z górki, dam radę. Wytrzymałam 8,5h na tarasie na UTM w maju więc tu też wytrzymam. Szczególnie że właśnie zaczął się zbieg. Byłoby całkiem miło gdyby nie te kamienie. Głupie kamienie. Zaczęły mnie boleć stopy. W tych samych butach przebiegłam UTM, też były kamienie bo w Beskidzie Wyspowym wszędzie są kamienie. Nawet na trawiastych ścieżkach na których człowiek się nie spodziewa pełno jest tego badziewia. Nigdy mnie stopy nie bolały na biegu. Nawet się zaczęłam zastanawiać czy nie pomyśleć o jakiś innych butach. Nie lubię butów z dużą amortyzacją i "poduchą", ale tych kamieni miałam już powyżej uszu. Może będzie trochę asfaltu to stopy odpoczną. Ale przecież trasa została zmieniona i zamiast asfaltu jest las. Chyba lepszy byłby ten asfalt. I szybciej by było. A tu znowu stromizna, jakieś korzenie, nie da się szybciej pobiec, trzeba uważać. W takim tempie to nie wiem kiedy dotrę do mety... Daleko jeszcze?
I jeszcze prawe udo zaczęło znowu piec. Miałam pod ręką krem, posmarowałam ale piekło jeszcze bardziej, nic nie pomogło. Dam radę, przecież to już "końcówka".
Na 30km widzę stojącą grupkę Panów, jeden siedzi. Pytam czy wszystko ok - niestety jeden z Panów skręcił nogę. Krótka rozmowa, jedna osoba została z poszkodowanym, reszta poleciała dalej. Tym sposobem przez kolejne 3km miałam wesołe towarzystwo. I to mnie uratowało bo chyba bym tam umarła Wyszliśmy z lasu i zaczął się znowu podbieg. Jaki podbieg do cholery??? Przecież miało być z górki. Patrzę na mapę - no jest na tych ostatnich kilometrach górka. Skąd to się tu wzięło?! Przecież nie było żadnej górki, był taki długi zbieg... No tak, był w zeszłym roku. I na nieaktualnej mapie z zeszłego roku. A na tą aktualną nie patrzyłam...
Na dodatek znowu kawałek w pełnym słońcu. Za każdym razem jak wychodziłam na słońce to czułam jak mnie parzy, z trudem łapałam oddech i miałam wrażenie że zaraz odpłyne albo dostanę jakiegoś zawału. Kto normalny w taki upał biega tyle kilometrów?!
Na szczęście Panowie dotrzymali mi towarzystwa, cały czas rozmawiali, żartowali więc jakoś poszło. Prawie 2km pod górę.
W końcu zaczął się ostatni zbieg. Głównie po polnych drogach i świeżo koszonych łąkach. Widziałam zbierające się chmury burzowe. Z jednym starszym Panem odłączyłam się od grupki i pobiegliśmy szybciej. Niecałe 6km do mety. I znowu jakiś mały podbieg. I w dół. I pod górę. I tak w kółko. Nie to co zapamiętałam z zeszłego roku. A miało być już łatwo...
Z Panem trochę pogadałam, szczególnie pod górkę bo wtedy jakoś lepiej było znieść te podbiegi. Znowu kawałek w lesie i widzę przed sobą jakiś strumyk. Woda! Stop.
Pierwszy raz zdarzyło mi się zatrzymać na trasie. Zwykle zatrzymuje się w punktach, ewentualnie jak się zgubię i szukam trasy albo jak widzę że coś się stało i chce się upewnić czy wszystko ok. Jak już biegnę czy nawet idę, to zawsze prosto przed siebie, do przodu. Ale ta woda... Zaczęłam myć twarz, ochlapałam się cała. Pan który ze mną bieg również stwierdził że to świetny pomysł. To akurat lubię w takich długich biegach - człowiek nie zna nikogo a i tak zawsze znajdzie się jakieś miłe towarzystwo na trasie, zawsze można z kimś pogadać i jakoś raźniej jest.
Z lasu znowu na łąke w pełne słońce. 3km, 2,5km a w głowie jedna myśl - tylko nie zwymiotować i się nie przewrócić. Słabo mi było od tego gorąca.
2km i nagle grzmot. A ja się boję burzy. Muszę zdążyć przed burzą. Pan narzekał że go kolano boli na zbiegach i powiedział że zobaczymy się na mecie. Przyspieszyłam żeby zdążyć przed burzą. Jeszcze tylko 1,5km. Jeszcze 1km. Pić mi się chciało bardzo, ale po każdym łyku myślałam że zwrócę cała zawartość żołądka. Widziałam już park. Po drugiej stronie parku była meta. Minęłam dwie osoby które nie miały już siły biec. Jakieś 150m przed metą zobaczyłam kobietę która szła. Nie wiedziałam z jakiego dystansu, obstawiałam że jak już nie ma siły to może 50km. Na wszelki wypadek postanowiłam wyprzedzić. Jak mnie zobaczyła to przeszła do truchtu. Chciałam przyspieszyć ale nie miałam już siły. Wiedziałam że jak podejmie walke i będzie chciała się ścigać to odpuszczę. Nie chciałam paść przed samą metą a czułam że niewiele brakuje żebym padła. Jednak koleżanka chyba czuła się podobnie jak ja bo odpuściła i przeszła do marszu. W końcu wpadłam na metę. Zdążyłam przed burzą. Wzięłam wodę, siadłam na ławce i zaczęłam pić. Głowa strasznie mnie bolała, było mi niedobrze. Chwilę posiedziałam, napisałam wiadomość do męża bo nie widziałam ich na mecie i poszłam sprawdzić wyniki. To akurat lubię na XRunie - jest ekran na którym można wpisać numer startowy lub nazwisko i odrazu pojawiaja się wynik.
Czas 5:46:25 - dramat!
Open 26/46
K 7/14
K40 3/8
Czyli nie pojadę wcześnie do domu, bo trzeba dyplom odebrać
Na dodatek to był pierwszy z życiu XRun na którym nie pomyliłam trasy
Chciałam wrócić na ławkę, ale było mi tak niedobrze że poszłam w kierunku toalety. Głowa bolała coraz mocniej, pojawiły się dreszcze i gęsią skórka. Pierwszy raz mi się zdarzyło że wymiotowałam po biegu. Ledwo wróciłam na ławkę, zaczęły się zawroty głowy i czułam że wszystko się rozpływa. Mąż przyszedł i poszliśmy do medyków. Popatrzyli i stwierdzili że potrzebna kroplówka. Położyłam się na leżak, zamknęłam oczy i tak mi było dobrze. Nie byłam w stanie nawet ręką ruszyć. Po jakimś czasie poczułam się trochę lepiej i otworzyłam w końcu oczy. Panowie podali mi butelkę z wodą i kazali pić. Ale jak pić jak żołądek nadal miałam wywrócony na drugą stronę i po każdym łyku było mi niedobrze. No to zaproponowali coś na młodości, ale uprzedzili że po tym nie wolno prowadzić auta. Jak dobrze że tym razem miałam transport. Patrzę a oni wyciągają strzykawkę. Kurde, strzykawka? Pytam czy to dla mnie, po spodziewałam się jakieś tabletki. No dla mnie. I na dodatek w tyłek. Nie pamiętam czy kiedykolwiek dostałam jakiś zastrzyk w tyłek
Dobrze że chociaż pomogło. Kroplówka postawiła mnie na nogi, mdłości ustąpiły i mogłam nie tylko się napić ale nawet coś zjeść. Przebrałam się w końcu w suche, czyste ubranie, poczekałam do dekoracji i odebrałam dyplom.
Nigdy więcej zawodów w taki upał - ja się do tego nie nadaje. Nie cierpię upałów Nigdy jeszcze po żadnym biegu nie czułam się tak źle, a nie był to pierwszy start na takim dystansie. W maju po UTM 45 które miało 50km i 2800m przewyższeń posiedziałam z godzinę, w międzyczasie zjadłam, wypiłam, przebrałam się, wsiadłam w auto i pojechałam do domu.
W domu okazało się że po raz pierwszy w życiu miałam obtarcia od pasa do pomiaru tętna, a biegam z nim od kilku lat.
Nogi dość mocno bolą ale tragedii nie ma, bywało gorzej Dopóki upały nie odpuszczą nie mam zamiaru biegać bo na samą myśl robi mi się słabo
Jak pojawiają się jakieś nowe zdjęcia na stronie organizatora to wrzucę tutaj do relacji.
czyli dramat w kilku odsłonach i bieg wielu "pierwszy razów"
Dramat tak naprawdę zaczął się już kilka dni przed biegiem, jak zaczęły się upały - ponad 30 stopni w cieniu, powyżej 20 w nocy, w domu 27 i pomimo włączonego wiatraka w sypialni spać się nie dało. Zamiast wypocząć byłam tylko coraz bardziej zmęczona tym gorącem. Szczególnie że należę do osób które nie cierpią upałów i mocnego słońca, źle się wtedy czuję nawet jak nic nie robię a co dopiero w trakcie aktywności.
Z drugiej strony pamiętałam trasę z zeszłego roku, 3 mocniejsze podejścia, ostatnie zaraz za drugim punktem a później już z górki. Bieg w większość po lesie więc będzie cień, do tego tylko 1400m przewyższenia i ostatnie kilometry to długi asfaltowy zbieg więc jakoś dam radę. Słyszałam że w tym roku końcówkę trochę zmienili i zamiast asfaltu będzie las więc jeszcze lepiej bo nie będzie grzało... (tak, jasne.... ).
W piątek po południu pojawiła się informacja na stronie organizatora, że wystąpił jakiś błąd i tracki oraz mapy są nieaktualne - z zeszłego roku i że dopiero koło południa wrzucili aktualne. Zgrałam nowego tracka na zegarek ale nie miałam już czasu spojrzeć na mapę i profil trasy, zresztą miała być zmieniona tylko końcówka więc nie spodziewałam się niespodzianek... (nauczka na przyszłość).
Pobudka wcześnie rano, jak zwykle wszystko w biegu bo jechaliśmy wszyscy razem - dzieci też brały udział w biegu. Plusem takich wspólnych wyjazdów jest to, że mam kierowcę Minusem że muszę przygotować i ogarnąć dzieci a nie tylko siebie.
Dojechaliśmy wg planu, odebrałam pakiety, przypięłam nr startowy i pierwsze zaskoczenie - nie było profilu trasy na numerze. Pierwszy raz na XRunie taka sytuacje. Na większości biegów jest profil na numerze, bardzo lubię takie rozwiązanie bo wiem czy będzie górka czy zbieg, jak długi i stromy, gdzie kolejny punkt. A tu tak trochę bieg w ciemno.
Pojechaliśmy na start u podnóża Mogielicy. Start o 9.00, powiedziałam moim że do 14 się wyrobię, w końcu rok temu miałam niecałe 5h a chciałam ten czas poprawić. Koło 15.00 miała być burza ale się tym nie przejmowałam, bo nie zamierzałam spędzić na tarasie 6h
Start, odpaliłam tracka i patrzę, a mój zegarek ma profil trasy Czyli nie będzie biegu w ciemno, będę miała podgląd na wszystkie górki i zbiegi. Super! Zaskoczyło mnie tylko, że wg mapy jest 1700m przewyższenia i 38km z ogonkiem - rok temu było 37km i 1400m.
Początek to trochę truchtu a później mocne podejście na Mogielice, więc wyciągnęłam kijki i włączyłam napęd na cztery.
Szłam żwawo, tętno wysoko ale dużo poniżej progu a jednak czułam się źle, ciężko się oddychało i czułam że nie idę tak mocno jak zwykle. Przede mną było 7 kobiet, miałam nadzieję że na zbiegu uda się coś nadrobić i którąś dogonić.
Idąc patrzyłam pod nogi, bo kamieni było mnóstwo - to cecha charakterystyczna Bieskidu Wyspowego, te góry powinny się nazywać kamienne
Nagle widzę jak na ziemię lecą wielkie krople jedna za drugą, kap, kap, kap... Lało się ze mnie jakbym pod prysznicem stała. Pierwszy raz coś takiego. Pomyślałam że łatwo nie będzie...
Ponad 3km pod górę i w końcu szczyt, a po nim długi, również ok 3km zbieg. Oczywiście na początku mnóstwo kamieni więc ciężko było się rozpędzić. Dopiero jak wbiegliśmy na szeroką leśna drogę to można było pobiec szybciej. Puściłam nogi, zaczełam wyprzedzać pojedyncze osoby. Dobiegłam do jakiegoś faceta, który nie dał się wyprzedaż i przyspieszył, więc też chciałam przyspieszyć w końcu z górki to żaden problem. Ja uwielbiam takie niezbyt strome, długie zbiegi i zawsze lecę ile nogi dają I nagle zdziwienie, bo przyśpieszyć nie mogę Co więcej zaczynam odczuwać, że tempo i zbieg zaczynają mnie męczyć? Że co? Ale jak? Co się dzieje? Nigdy tak nie miałam. Jak mogę się męczyć, skoro przebiegłam dopiero kilka kilometrów i na dodatek biegnę z górki? I jak mam dogonić te dziewczyny co są przede mną? (tak, nie potrafię biegać na luzie, nie umiem cieszyć się widokami, nigdy nie mam czasu na robienie fotek i wiecznie gonię te dziewczyny co są z przodu ).
Zbieg się skończył, zaczęło się kolejne podejście. Było mi źle, za gorąco, pociłam się strasznie i bardzo mnie to wszytko męczyło i denerwowało. Pierwszy w życiu bieg, który mi się nie podobał, bo było mi po prostu źle. Pierwszy raz pojawiły się myśli czy wogóle dam radę to ukończyć. Tętno na granicy progu tlenowego więc teoretycznie luzik, a ja z trudem łapałam oddech i nawet jak chciałam to nie mogłam się rozpędzić i zwiększyć intensywności. Miałam wrażenie że zawału zaraz dostanę.
Wbrew pozorom w lesie wcale nie było lepiej, może dlatego że w cieniu było ponad 30 stopni i wilgotność też duża. Jedyne pocieszenie że dzięki kijkom trzymałam jako takie tempo na podejściu i udało mi się wyprzedzić jedną z zawodniczek. Nadal 6 było przede mną.
Po 10km stwierdziłam że narzekanie na upał nic mi nie da, lepiej nie będzie, raczej z każdą godziną coraz gorzej. Trzeba brać d.pe w troki i w miarę możliwości jak najszybciej dotrzeć do mety żeby skończyć te piekielne męczarnie. Szczególnie że 10km w 1,5h niczego dobrego nie wróży, mocno poniżej oczekiwań i w takim tempie nie tylko nie poprawie czasu ale nawet przed tą burzą nie zdążę. A obiecałam że do 14.00 się wyrobię i będą na mnie czekać. Zdałam sobie sprawę że to nie są dla mnie warunki na ściganie i nikogo raczej już nie dogonię. Byle nie dać się wyprzedzić i powalczyć o jak najlepszy wynik w takim upale.
Skupiłam się na tym, że dotrzeć do pierwszego punktu. Miałam przed sobą jakiegoś faceta, więc trzymałam się tych pleców aż do punktu.
Na punkcie uzupełniłam przede wszystkim picie. Miałam litrowy bukłak z elektrolitami i izotonikiem - prawie pusty i pół litrowy softflask z wodą w którym została połowa. Zatankowałam do pełna. Sporo wypiłam na punkcie, wzięłam jeszcze arbuza na drogę i poleciałam. Pan i jego plecy za którymi biegłam zatrzymały się na dłużej więc poleciałam sama. I biegłam sama aż do kolejnego punktu. Bardzo nie lubię jak nie ma nikogo za mną ani przede mną, zawsze mam stres że pomyle trasę - co mi się zdarza prawie na każdym biegu i zdarzyło na każdym XRunie którego do tej pory biegłam
Za punktem dłuższy zbieg i tu kolejne zaskoczenie - poczułam pieczenie po wewnętrznej stronie ud. Że co? Czegoś takiego jeszcze nie miałam, a przecież to nie był mój pierwszy bieg na takim dystansie. Owszem, zdarzało mi się czasem na treningu że uda się obtarły, ale tylko wtedy jak miałam bardzo krótkie spodenki. W tych które ubrałam na bieg jeszcze nigdy nic mnie nie obtarło.
Zbieg się skończył, zaczęło się podejście na Modyń Zaczęłam szukać w plecaku sudocremu. Pierwszy raz zabrałam na trasę, tak na wszelki wypadek po tym jak się naczytałam ostatnio w różnych relacjach z biegów o obtarciach. Do ostatniej chwili zastanawiałam się czy jest sens to dźwigać, skoro nigdy nic mnie nie obtarło na trasie. Jak widać zawsze musi być ten pierwszy raz. Posmarowała nogi kremem co przyniosło ulgę.
Zaczęło się ostre 2km podejście na Modyń, bardzo strome, pełne oczywiście znienawidzonych kamieni. Wlekłam się do góry noga za nogą i tu kolejny pierwszy raz - musiałam na chwilę przystanąć co mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Nigdy nie musiałam zatrzymywać się pod górę, a tym razem tych krótkich przystanków było naprawdę sporo. Zaczęłam się zastanawiać czy ja wogóle dotrę kiedyś do tej mety. I na *uj mi było startować w taki upał na takim dystansie. A można było z dziećmi jechać na basen. O właśnie basen... albo rzeka, albo deszcz, prysznic, cokolwiek. Było mi gorąco i czułam że się cała się lepie, marzyłam żeby zmyć ten pot i sól z siebie i założyć suche ubranie.
Jakimś cudem wylazłam na tą górę, później zbieg, znowu jakaś mała górka i zbieg do drugiego punktu. Na tym zbiegu poczułam że jestem głodna i trochę mnie to zaskoczyło bo zjadłam porządne jak na mnie śniadanie (mam ogromny problem z jedzeniem przed startem bo z nerwów nie mogę nic przełknąć, ale z każdym startem jest coraz lepiej), a do tego na trasie pomimo upału starałam się jeść, m.in cukierki galaretki, mleko w tubce, żelki. Zaryzykowałam też zabierając na trasę coś, czego wcześniej nie sprawdziłam - Maurten drink o którym @keiw ostatnio pisał w swojej relacji. Świetnie się to sprawdziło, dzięki!
Na punkcie zjadłam kawałek kanapki
i korzystając z okazji popiłam sporą ilością wody plus wypiłam trochę coli. Jeszcze żel do tego Trochę na siłę bo mimo że byłam głodna to jeść wcale mi się nie chciało, jedynie pić. Przepukałam też twarz wodą i przez chwilę tak mocno sól szczypała mnie w oczy, że nic nie widziałam. W końcu ruszyłam dalej. Jeszcze tylko 14km...
Pamiętałam że za punktem zaczyna się jeszcze jedno strome podejście, na szczęście ostanie. Tu dopadł mnie kolejny kryzys. 4h na zegarku i tylko 25km. Dramat. Po co mi to było? Trzeba było pobiec jakąś szybką piątkę, jakiś Parkrun czy coś. Niecałe 25 minut męczarni i koniec. A nie 4h i to w takim upale i końca nie widać. Pie**ole, nie idę dalej. Za gorąco. Nie da się. Nie mogę oddychać. Ale w sumie nie mam wyjścia. Przecież nie usiądę i nie będę czekać nie wiadomo na co. Tylko 13km. Zaraz wyjdę na tą górę a później już z górki do samej mety. Jakoś dam radę. Może nawet w godzinę się wyrobię, bo z górki to zawsze szybciej.
I jeszcze te mdłości. Zawsze na każdym biegu, dokładnie 4h od startu pojawiają się mdłości. Nie ważne co jem przed biegiem i co w trakcie. Z zegarkiem w ręku 4h i zaczynają się problemy. Mdłości które cały czas się nasilają, w końcu jakiekolwiek jedzenie i picie wywołuje odruch wymiotny a na koniec nawet biec nie mogę bo jak tylko żołądek zaczyna podskakiwać to wszystko podchodzi do gardła. Nie pomagają żadne treningi jelita, jedzenie w trakcie treningów czy trening po posiłku. Na treningu nigdy nie ma problemów. Zawsze problemy zaczynają się po upływie magicznych 4h a tak długich treningów nie robię.
Ale to tylko 13km z górki, dam radę. Wytrzymałam 8,5h na tarasie na UTM w maju więc tu też wytrzymam. Szczególnie że właśnie zaczął się zbieg. Byłoby całkiem miło gdyby nie te kamienie. Głupie kamienie. Zaczęły mnie boleć stopy. W tych samych butach przebiegłam UTM, też były kamienie bo w Beskidzie Wyspowym wszędzie są kamienie. Nawet na trawiastych ścieżkach na których człowiek się nie spodziewa pełno jest tego badziewia. Nigdy mnie stopy nie bolały na biegu. Nawet się zaczęłam zastanawiać czy nie pomyśleć o jakiś innych butach. Nie lubię butów z dużą amortyzacją i "poduchą", ale tych kamieni miałam już powyżej uszu. Może będzie trochę asfaltu to stopy odpoczną. Ale przecież trasa została zmieniona i zamiast asfaltu jest las. Chyba lepszy byłby ten asfalt. I szybciej by było. A tu znowu stromizna, jakieś korzenie, nie da się szybciej pobiec, trzeba uważać. W takim tempie to nie wiem kiedy dotrę do mety... Daleko jeszcze?
I jeszcze prawe udo zaczęło znowu piec. Miałam pod ręką krem, posmarowałam ale piekło jeszcze bardziej, nic nie pomogło. Dam radę, przecież to już "końcówka".
Na 30km widzę stojącą grupkę Panów, jeden siedzi. Pytam czy wszystko ok - niestety jeden z Panów skręcił nogę. Krótka rozmowa, jedna osoba została z poszkodowanym, reszta poleciała dalej. Tym sposobem przez kolejne 3km miałam wesołe towarzystwo. I to mnie uratowało bo chyba bym tam umarła Wyszliśmy z lasu i zaczął się znowu podbieg. Jaki podbieg do cholery??? Przecież miało być z górki. Patrzę na mapę - no jest na tych ostatnich kilometrach górka. Skąd to się tu wzięło?! Przecież nie było żadnej górki, był taki długi zbieg... No tak, był w zeszłym roku. I na nieaktualnej mapie z zeszłego roku. A na tą aktualną nie patrzyłam...
Na dodatek znowu kawałek w pełnym słońcu. Za każdym razem jak wychodziłam na słońce to czułam jak mnie parzy, z trudem łapałam oddech i miałam wrażenie że zaraz odpłyne albo dostanę jakiegoś zawału. Kto normalny w taki upał biega tyle kilometrów?!
Na szczęście Panowie dotrzymali mi towarzystwa, cały czas rozmawiali, żartowali więc jakoś poszło. Prawie 2km pod górę.
W końcu zaczął się ostatni zbieg. Głównie po polnych drogach i świeżo koszonych łąkach. Widziałam zbierające się chmury burzowe. Z jednym starszym Panem odłączyłam się od grupki i pobiegliśmy szybciej. Niecałe 6km do mety. I znowu jakiś mały podbieg. I w dół. I pod górę. I tak w kółko. Nie to co zapamiętałam z zeszłego roku. A miało być już łatwo...
Z Panem trochę pogadałam, szczególnie pod górkę bo wtedy jakoś lepiej było znieść te podbiegi. Znowu kawałek w lesie i widzę przed sobą jakiś strumyk. Woda! Stop.
Pierwszy raz zdarzyło mi się zatrzymać na trasie. Zwykle zatrzymuje się w punktach, ewentualnie jak się zgubię i szukam trasy albo jak widzę że coś się stało i chce się upewnić czy wszystko ok. Jak już biegnę czy nawet idę, to zawsze prosto przed siebie, do przodu. Ale ta woda... Zaczęłam myć twarz, ochlapałam się cała. Pan który ze mną bieg również stwierdził że to świetny pomysł. To akurat lubię w takich długich biegach - człowiek nie zna nikogo a i tak zawsze znajdzie się jakieś miłe towarzystwo na trasie, zawsze można z kimś pogadać i jakoś raźniej jest.
Z lasu znowu na łąke w pełne słońce. 3km, 2,5km a w głowie jedna myśl - tylko nie zwymiotować i się nie przewrócić. Słabo mi było od tego gorąca.
2km i nagle grzmot. A ja się boję burzy. Muszę zdążyć przed burzą. Pan narzekał że go kolano boli na zbiegach i powiedział że zobaczymy się na mecie. Przyspieszyłam żeby zdążyć przed burzą. Jeszcze tylko 1,5km. Jeszcze 1km. Pić mi się chciało bardzo, ale po każdym łyku myślałam że zwrócę cała zawartość żołądka. Widziałam już park. Po drugiej stronie parku była meta. Minęłam dwie osoby które nie miały już siły biec. Jakieś 150m przed metą zobaczyłam kobietę która szła. Nie wiedziałam z jakiego dystansu, obstawiałam że jak już nie ma siły to może 50km. Na wszelki wypadek postanowiłam wyprzedzić. Jak mnie zobaczyła to przeszła do truchtu. Chciałam przyspieszyć ale nie miałam już siły. Wiedziałam że jak podejmie walke i będzie chciała się ścigać to odpuszczę. Nie chciałam paść przed samą metą a czułam że niewiele brakuje żebym padła. Jednak koleżanka chyba czuła się podobnie jak ja bo odpuściła i przeszła do marszu. W końcu wpadłam na metę. Zdążyłam przed burzą. Wzięłam wodę, siadłam na ławce i zaczęłam pić. Głowa strasznie mnie bolała, było mi niedobrze. Chwilę posiedziałam, napisałam wiadomość do męża bo nie widziałam ich na mecie i poszłam sprawdzić wyniki. To akurat lubię na XRunie - jest ekran na którym można wpisać numer startowy lub nazwisko i odrazu pojawiaja się wynik.
Czas 5:46:25 - dramat!
Open 26/46
K 7/14
K40 3/8
Czyli nie pojadę wcześnie do domu, bo trzeba dyplom odebrać
Na dodatek to był pierwszy z życiu XRun na którym nie pomyliłam trasy
Chciałam wrócić na ławkę, ale było mi tak niedobrze że poszłam w kierunku toalety. Głowa bolała coraz mocniej, pojawiły się dreszcze i gęsią skórka. Pierwszy raz mi się zdarzyło że wymiotowałam po biegu. Ledwo wróciłam na ławkę, zaczęły się zawroty głowy i czułam że wszystko się rozpływa. Mąż przyszedł i poszliśmy do medyków. Popatrzyli i stwierdzili że potrzebna kroplówka. Położyłam się na leżak, zamknęłam oczy i tak mi było dobrze. Nie byłam w stanie nawet ręką ruszyć. Po jakimś czasie poczułam się trochę lepiej i otworzyłam w końcu oczy. Panowie podali mi butelkę z wodą i kazali pić. Ale jak pić jak żołądek nadal miałam wywrócony na drugą stronę i po każdym łyku było mi niedobrze. No to zaproponowali coś na młodości, ale uprzedzili że po tym nie wolno prowadzić auta. Jak dobrze że tym razem miałam transport. Patrzę a oni wyciągają strzykawkę. Kurde, strzykawka? Pytam czy to dla mnie, po spodziewałam się jakieś tabletki. No dla mnie. I na dodatek w tyłek. Nie pamiętam czy kiedykolwiek dostałam jakiś zastrzyk w tyłek
Dobrze że chociaż pomogło. Kroplówka postawiła mnie na nogi, mdłości ustąpiły i mogłam nie tylko się napić ale nawet coś zjeść. Przebrałam się w końcu w suche, czyste ubranie, poczekałam do dekoracji i odebrałam dyplom.
Nigdy więcej zawodów w taki upał - ja się do tego nie nadaje. Nie cierpię upałów Nigdy jeszcze po żadnym biegu nie czułam się tak źle, a nie był to pierwszy start na takim dystansie. W maju po UTM 45 które miało 50km i 2800m przewyższeń posiedziałam z godzinę, w międzyczasie zjadłam, wypiłam, przebrałam się, wsiadłam w auto i pojechałam do domu.
W domu okazało się że po raz pierwszy w życiu miałam obtarcia od pasa do pomiaru tętna, a biegam z nim od kilku lat.
Nogi dość mocno bolą ale tragedii nie ma, bywało gorzej Dopóki upały nie odpuszczą nie mam zamiaru biegać bo na samą myśl robi mi się słabo
Jak pojawiają się jakieś nowe zdjęcia na stronie organizatora to wrzucę tutaj do relacji.
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Pierwszy tydzień po zawodach 21-27.08
Przez kilka dni nogi bolały (trochę czwórki i dwójki, za to łydki wcale) więc nie biegłam. W czwartek już czułam że jest ok, ale zupełnie nie było czasu żeby się wyrwać, dużo spraw na głowie + dzieci w domu.
Drugi tydzień po zawodach 28.08-3.09
Poniedziałek - spokojne 6,5km, tempo 6:06
Wtorek - wolne
Środa - miało być bieganie, ale nie zdążyłałam w ciągu dnia, a po 21 nie bardzo miałam ochotę wychodzić, szczególnie że było ciemno, zimno i padało. Stwierdziłam, że pobiegam w czwartek jak Młoda będzie miała adaptację w przedszkolu...
Czwartek - okazało się, że ta adaptacja to z rodzicami i nie można zostawić dziecka i wyjść Sama byłam z dziećmi więc znowu nie udało się pobiegać
Piątek - w końcu się wyrwałam Zrobiłam 7,5km, miało być spokojnie ale nie miałam ochoty truchtać, pobiegłam trochę mocniej. Na płaskim tętno jeszcze w tlenie, ale na górkach już podskoczyło i bieg wyszedł mocniejszy niż zamierzałam, tempo 5:47
Sobota - odpoczynek przed niedzielą
Niedziela - bieg OCR (z przeszkodami) Barbarian Race Wisła 13km - relacje wrzucę jak będę miała jakieś fotki i może filmiki. Super było, uwielbiam ten bieg za atmosferę i za to, że spotykam na tym biegu mnóstwo znajomych
Od przyszłego tygodnia mam nadzieję że uda się wrócić do regularnego biegania (szkoła i przedszkole się zaczyna ).
Za 2 tygodnie biegnę Szczebel Cup (górski półmaraton, a raczej wędrówka górska, bo trasa do biegania ciężka ). W październiku miał być luz, ale właśnie wpisałam dzisiaj dwa biegi do kalendarza
Przez kilka dni nogi bolały (trochę czwórki i dwójki, za to łydki wcale) więc nie biegłam. W czwartek już czułam że jest ok, ale zupełnie nie było czasu żeby się wyrwać, dużo spraw na głowie + dzieci w domu.
Drugi tydzień po zawodach 28.08-3.09
Poniedziałek - spokojne 6,5km, tempo 6:06
Wtorek - wolne
Środa - miało być bieganie, ale nie zdążyłałam w ciągu dnia, a po 21 nie bardzo miałam ochotę wychodzić, szczególnie że było ciemno, zimno i padało. Stwierdziłam, że pobiegam w czwartek jak Młoda będzie miała adaptację w przedszkolu...
Czwartek - okazało się, że ta adaptacja to z rodzicami i nie można zostawić dziecka i wyjść Sama byłam z dziećmi więc znowu nie udało się pobiegać
Piątek - w końcu się wyrwałam Zrobiłam 7,5km, miało być spokojnie ale nie miałam ochoty truchtać, pobiegłam trochę mocniej. Na płaskim tętno jeszcze w tlenie, ale na górkach już podskoczyło i bieg wyszedł mocniejszy niż zamierzałam, tempo 5:47
Sobota - odpoczynek przed niedzielą
Niedziela - bieg OCR (z przeszkodami) Barbarian Race Wisła 13km - relacje wrzucę jak będę miała jakieś fotki i może filmiki. Super było, uwielbiam ten bieg za atmosferę i za to, że spotykam na tym biegu mnóstwo znajomych
Od przyszłego tygodnia mam nadzieję że uda się wrócić do regularnego biegania (szkoła i przedszkole się zaczyna ).
Za 2 tygodnie biegnę Szczebel Cup (górski półmaraton, a raczej wędrówka górska, bo trasa do biegania ciężka ). W październiku miał być luz, ale właśnie wpisałam dzisiaj dwa biegi do kalendarza
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Poniedziałek 4.09
Wolne, odpoczynek po zawodach. Nogi ok, ale mega zakwasy w klacie i łapach
Wtorek 5.09
Nie udało się pobiegać, za dużo spraw do załatwienia. Początek września to jeden wielki chaos
Środa 6.09
7,55km, 6:22, 128m
Pobiegane trochę po górkach, miało być spokojnie ale na podbiegach tętno mocno uciekało. Brakowało też mocy pod górkę. W zimie i na wiosnę robiłam w tym parku mocne podbiegi a teraz ledwo wybiegałam na górę.
Czwartek 7.09
Trening góry i brzucha
Piątek 8.09
7,38km, 6:13
Spokojny bieg z trochę mocniejszą końcówką. Od początku biegło się źle, czułam jakieś dziwne spięcie w czwórkach, do tego totalny brak mocy i wysokie tętno. Po południu pojawił się ból głowy a wieczorem ból gardła. Pewnie Młoda przynosiła coś z przedszkola, bo od środy ma katar.
Sobota, Niedziela
Bez treningu, samopoczucie kiepskie i niestety zamiast lepiej to jest coraz gorzej a w sobotę wymagający bieg górski
Wolne, odpoczynek po zawodach. Nogi ok, ale mega zakwasy w klacie i łapach
Wtorek 5.09
Nie udało się pobiegać, za dużo spraw do załatwienia. Początek września to jeden wielki chaos
Środa 6.09
7,55km, 6:22, 128m
Pobiegane trochę po górkach, miało być spokojnie ale na podbiegach tętno mocno uciekało. Brakowało też mocy pod górkę. W zimie i na wiosnę robiłam w tym parku mocne podbiegi a teraz ledwo wybiegałam na górę.
Czwartek 7.09
Trening góry i brzucha
Piątek 8.09
7,38km, 6:13
Spokojny bieg z trochę mocniejszą końcówką. Od początku biegło się źle, czułam jakieś dziwne spięcie w czwórkach, do tego totalny brak mocy i wysokie tętno. Po południu pojawił się ból głowy a wieczorem ból gardła. Pewnie Młoda przynosiła coś z przedszkola, bo od środy ma katar.
Sobota, Niedziela
Bez treningu, samopoczucie kiepskie i niestety zamiast lepiej to jest coraz gorzej a w sobotę wymagający bieg górski
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Nadal żadnych treningów a samopoczucie bardzo kiepskie. Głowa boli nawet w nocy przez co nie mogę spać, nic na razie nie pomaga. Do tego duże osłabienie i póki co to wyzwaniem jest odstawić dzieci na rowerze do szkoły/przedszkola a trasa wcale nie jest długa Dziś po rowerze zmierzyłam temperaturę - zawrotne 34,8
Dziś też po raz pierwszy pojawiły się obawy czy w takim stanie wogóle dam radę pobiec w sobotę To miał być najważniejszy start na jesień - spore wyzwanie, a ja lubię wyzwania. 21km i 2000m przewyższenia. Czas zwycięzcy z zeszłego roku to trochę ponad 3h, najlepsza kobieta prawie 4h. Także nie jest to krótki, szybki bieg
Tylko jak to zrobić jak obecnie nawet nie mam siły żeby wejść po schodach na 6 piętro?
Dziś też po raz pierwszy pojawiły się obawy czy w takim stanie wogóle dam radę pobiec w sobotę To miał być najważniejszy start na jesień - spore wyzwanie, a ja lubię wyzwania. 21km i 2000m przewyższenia. Czas zwycięzcy z zeszłego roku to trochę ponad 3h, najlepsza kobieta prawie 4h. Także nie jest to krótki, szybki bieg
Tylko jak to zrobić jak obecnie nawet nie mam siły żeby wejść po schodach na 6 piętro?
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Dziś sytuacja wygląda tak - samopoczucie nadal nienajlepsze, katar i koszmarny ból głowy, ale przynajmniej osłabienie odpuściło. A skoro siły są to biegnę jutro, od kataru nie umrę Tylko zapas chusteczek muszę zabrać
Mam nadzieję że dam radę. To będzie raczej górska wycieczka a nie porządne bieganie. Niby "tylko" 21km ale 2000m robi robotę, zresztą Szczebel to dość wredna góra. Zwykle po jednym wejściu mam dość a tu będzie 4x. Trzeba będzie się postarać, żeby zmieścić się w limicie który wynosi 5h. Wbrew pozorom to wcale nie jest dużo biorąc pod uwagę, że podium kobiet w zeszłym roku to czasy 3:51-4:28.
Tym razem już nie zapomniałam i kupiłam
Chociaż musiałam zrobić wycieczkę po aptekach, bo w tej blisko mnie akurat nie było. Także wpadła mocna jazda na rowerze, żebym zdążyła odebrać dzieci z placówek W sumie rower do szkoły, przedszkola i na zajęcia dodatkowe to moja jedyna aktywność w tym tygodniu.
Na bieg zabieram też to, ostatnio się sprawdziło
Mam nadzieję że trasa nie zajmie mi więcej niż 5h.
Start dopiero o 12, z jednej strony można się wyspać, a z drugiej to dość późno, słońce będzie przygrzewać.
Mam nadzieję że dam radę. To będzie raczej górska wycieczka a nie porządne bieganie. Niby "tylko" 21km ale 2000m robi robotę, zresztą Szczebel to dość wredna góra. Zwykle po jednym wejściu mam dość a tu będzie 4x. Trzeba będzie się postarać, żeby zmieścić się w limicie który wynosi 5h. Wbrew pozorom to wcale nie jest dużo biorąc pod uwagę, że podium kobiet w zeszłym roku to czasy 3:51-4:28.
Tym razem już nie zapomniałam i kupiłam
Chociaż musiałam zrobić wycieczkę po aptekach, bo w tej blisko mnie akurat nie było. Także wpadła mocna jazda na rowerze, żebym zdążyła odebrać dzieci z placówek W sumie rower do szkoły, przedszkola i na zajęcia dodatkowe to moja jedyna aktywność w tym tygodniu.
Na bieg zabieram też to, ostatnio się sprawdziło
Mam nadzieję że trasa nie zajmie mi więcej niż 5h.
Start dopiero o 12, z jednej strony można się wyspać, a z drugiej to dość późno, słońce będzie przygrzewać.
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Właśnie jestem w biurze zawodów, okazało się że zamiast chipa dostaliśmy trackery więc można zobaczyć, czy nie zgubiłam się po drodze Nr 8
https://www.poltrax.live/szczebel-cup
https://www.poltrax.live/szczebel-cup
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
W końcu znalazłam chwilę czasu, więc wrzucę relację z ostatniego "biegu"
Szczebel Cup 23km, 2000m
wg organizatora prawdopodobnie najtrudniejszy półmaraton górski w tej części galaktyki
Pierwsze co mnie zdziwiło to trackery które dostaliśmy w biurze zawodów. Na tak "krótką" trasę? Jak się dowiedziałam to na wszelki wypadek, bo wchodząc 4x na tą samą górę można się zgubić, można pomylić bądź skrócić trasę, a do tego organizatorzy czekają do ostatniego zawodnika i nie ma na trasie limitów pośrednich, więc dobrze wiedzieć gdzie się podziały zbłąkane owieczki (czas ostatniej zawodniczki to było 7:26).
Start w samo południe, piękna pogoda, słoneczko, gorąco idealnie do "biegania" po górach. A dokładnie po jednej górze. Jakim trzeba być świrem żeby włazić w męczarniach na górę, później złazić z niej walcząc o życie a później znowu wyjść i znowu zejść i tak 4x? Nikt normalny raczej się na to nie pisze W biegu wystartowało 58 zawodników, chociaż ciężko to nazwać biegiem. Moim zdaniem to był najbardziej niebiegowy półmaraton w jakim brałam udział
Odcinek biegowy to ok. 1km po starcie - płaska, polna droga chociaż miejscami z błotem i ogromnymi kałużami. Tutaj chciałam ruszyć mocniej, ale od razu tętno wyskoczyło bardzo mocno w górę, pomimo że wcale tempo nie było jakieś zawrotne. Pewnie efekt osłabienia po chorobie. Bardzo ciężko się biegło.
To co dobre szybko się kończy, więc szybko skręciliśmy w las, a tam szlak prowadzący początkowo strumieniem, oczywiście pełnym kamieni. Te kamienie na Szczeblu...
Strumień szybko się skoczył, a kamienie tak naprawdę zaczęły się na dobre. Małe, średnie, duże, ogromne. Twardo osadzone, luźne i zdradliwe - niby w zimi a jednak odjeżdżały z pod nóg. Do tego wszystkiego spore nachylenie więc trzeba było uważać żeby robiąc krok w górę nie zjechać na dół.
Po prawie 3km w końcu udało się wyjść na górę, tylko po to żeby odbić w prawo i zacząć zbieg Tym razem dla odmiany trasa zupełnie poza szlakiem i ścieżkami. Dla odmiany również mało kamieni, za to dużo błota, korzeni, liści, mokrej leśnej ściółki. Oczywiście było stromo. Bieganie w takich warunkach? Dobry żart. Raczej dupozjazdy, zjazdy na butach, ślizgi. Sporą część tego zbiegu pokonałam robiąc słowiański przykuc i zjeżdżając na butach. Przy okazji jakoś tak zjechałam z trasy i później ze znajomą musiałyśmy szukać tasiemek znaczących trasę
Dopiero gdzieś na dole wróciły kamienie, ale za to można było się rozpędzić. Bieg nie trwał długo, do pierwszego punktu odżywczego.
Tam wypiłam trochę wody (bardzo gorąco było....) i już chciałam dalej biec w dół szeroką kamienistą drogą, ale mnie uświadomili na punkcie, że trzeba odbić znowu w las i będzie zabawa pod górę Oczywiście znowu poza szlakiem, z takim samym podłożem jak było przed chwilą w dół. O ile na zbiegu mokra ściółka chętnie współpracowała, bo poruszała się w tym samym kierunku co ja - czyli w dół, o tyle pod górę było znaczenie gorzej, bo ja chciałam do góry, a błoto i ściółka na dół. Kilka ślizgów zaliczyłam, głównie na odcinkach gdzie szłam prawie na czworaka.
Przypominam - to był bieg, półmaraton Dobrze że wzięłam kijki, bo bardzo pomagały. Zarówno w górę jak i w dół.
Tu widać tą ogromną radość, że już prawie weszłam na szczyt
Jak już wyszłam na górę to naprawdę byłam zmęczona. I znowu zabawa w dół. Tym razem już bez błota, sporo kamieni i korzeni, ale nawet dało się momentami biec. Czas na zegarku to jakaś abstrakcja Chciałam spróbować nadrobić, pobiec trochę szybciej ale w pewnym momencie spotkałam kulejącą koleżankę. Wracała do góry, powiedziała że chyba skręciła kostkę (jak się później okazało złamała kostkę W sumie 3 osoby nie ukończyły biegu ze względu na kontuzję kostki). Stwierdziłam, że w takim razie wolę nie ryzykować i nie będę nic nadrabiać, bo jeszcze autem do domu trzeba wrócić.
Na samym dole czekał drugi punkt odżywczy, a na nim pyszne naleśniki Znowu wypiłam sporo wody, niestety jakoś zapomniałam żeby uzupełnić zapasy wody. Chyba trochę zlekceważyłam dystans, bo to "tylko" półmaraton. Tyle że na zegarku miałam dopiero 10km i czas... 2:40 Normalnie nowa życiówka
Trzecie podejście było mniej strome w porównaniu do pozostałych dwóch, zdarzały się nawet prawie płaskie odcinki i lekko nachylone. Nawierzchnia momentami też była całkiem normalna. Niestety sił już brakowało żeby biec pod górkę. Na dodatek pod koniec podejścia skończyła mi się woda. Dobrze, że na dole był trzeci punkt odżywczy, a ten trzeci zbieg miał już być krótszy niż pozostałe. Na dodatek wszyscy mówili, że "na Glisne" to już będzie luz, bo tam jest fajny szlak. I rzeczywiście w końcu można było normalnie zbiegać. Takie kamienie już nie były straszne.
Zbiegłam dość szybko i z niecierpliwością wypatrywałam tego ostatniego punktu. Na trzecim punkcie zameldowałam się z czasem 4h i miałam obawy czy zmieszczę się w limicie. Wychodziło, że powinnam zrobić 21km w równe 5h. Ostatnie podejście na Szczebel nie było trudne i nawet nie zajęło jakoś dużo czasu. Zbieg początkowo też nie był ciężki więc liczyłam że zmieszczę się w tych 5h.
Niestety zaczęły się moje ulubione kamienie. Osobiście uważam że zejście czarnym szlakiem jest gorsze i zajmuje więcej czasu niż wejście
Zaliczyłam kilka poślizgów z kamieniami, lądowałam na drzewach łapiąc równowagę, nogi się trzęsły i same uginały więc musiałam uważać żeby zębów nie wybić. Patrzę na zegarek, a tam już 21km i 5h. Na limit szans nie było, ale też trasa wyszła dłuższa niż 21km. Ostatni płaski kilometr do mety to był marszobieg, bo nogi miałam jak z waty. Do takiego "biegu" to nie trening biegowy potrzebny tylko siłowy
Ostatecznie czas 5:16:56.
W tym szaleństwie wzięło udział 58 osób, w tym 15 kobiet, ale tylko 11 ukończyło bieg. Przyczyną zejścia z trasy były głównie skręcenia kostki. W limicie czasu 5h zmieściło się tylko 5 kobiet, ja byłam 6 czyli pierwsza poza limitem Od początku wiedziałam że ciężko będzie się zmieści w 5h, jak na taką trasę i warunki to naprawdę mało czasu.
Na koniec wykresy - tętno bardzo wysokie pewnie przez chorobę, tempo spacerowe, różnice na 1km ogromne - czasem niecałe 6 minut a czasem pół godziny Mnóstwo segmentów na stravie, niektóre z ciekawymi nazwami
Ponad tydzień minął od zawodów a ja nadal mam dość biegania po górach i zastanawiam się co chce biegać w kolejnym sezonie...
Szczebel Cup 23km, 2000m
wg organizatora prawdopodobnie najtrudniejszy półmaraton górski w tej części galaktyki
Pierwsze co mnie zdziwiło to trackery które dostaliśmy w biurze zawodów. Na tak "krótką" trasę? Jak się dowiedziałam to na wszelki wypadek, bo wchodząc 4x na tą samą górę można się zgubić, można pomylić bądź skrócić trasę, a do tego organizatorzy czekają do ostatniego zawodnika i nie ma na trasie limitów pośrednich, więc dobrze wiedzieć gdzie się podziały zbłąkane owieczki (czas ostatniej zawodniczki to było 7:26).
Start w samo południe, piękna pogoda, słoneczko, gorąco idealnie do "biegania" po górach. A dokładnie po jednej górze. Jakim trzeba być świrem żeby włazić w męczarniach na górę, później złazić z niej walcząc o życie a później znowu wyjść i znowu zejść i tak 4x? Nikt normalny raczej się na to nie pisze W biegu wystartowało 58 zawodników, chociaż ciężko to nazwać biegiem. Moim zdaniem to był najbardziej niebiegowy półmaraton w jakim brałam udział
Odcinek biegowy to ok. 1km po starcie - płaska, polna droga chociaż miejscami z błotem i ogromnymi kałużami. Tutaj chciałam ruszyć mocniej, ale od razu tętno wyskoczyło bardzo mocno w górę, pomimo że wcale tempo nie było jakieś zawrotne. Pewnie efekt osłabienia po chorobie. Bardzo ciężko się biegło.
To co dobre szybko się kończy, więc szybko skręciliśmy w las, a tam szlak prowadzący początkowo strumieniem, oczywiście pełnym kamieni. Te kamienie na Szczeblu...
Strumień szybko się skoczył, a kamienie tak naprawdę zaczęły się na dobre. Małe, średnie, duże, ogromne. Twardo osadzone, luźne i zdradliwe - niby w zimi a jednak odjeżdżały z pod nóg. Do tego wszystkiego spore nachylenie więc trzeba było uważać żeby robiąc krok w górę nie zjechać na dół.
Po prawie 3km w końcu udało się wyjść na górę, tylko po to żeby odbić w prawo i zacząć zbieg Tym razem dla odmiany trasa zupełnie poza szlakiem i ścieżkami. Dla odmiany również mało kamieni, za to dużo błota, korzeni, liści, mokrej leśnej ściółki. Oczywiście było stromo. Bieganie w takich warunkach? Dobry żart. Raczej dupozjazdy, zjazdy na butach, ślizgi. Sporą część tego zbiegu pokonałam robiąc słowiański przykuc i zjeżdżając na butach. Przy okazji jakoś tak zjechałam z trasy i później ze znajomą musiałyśmy szukać tasiemek znaczących trasę
Dopiero gdzieś na dole wróciły kamienie, ale za to można było się rozpędzić. Bieg nie trwał długo, do pierwszego punktu odżywczego.
Tam wypiłam trochę wody (bardzo gorąco było....) i już chciałam dalej biec w dół szeroką kamienistą drogą, ale mnie uświadomili na punkcie, że trzeba odbić znowu w las i będzie zabawa pod górę Oczywiście znowu poza szlakiem, z takim samym podłożem jak było przed chwilą w dół. O ile na zbiegu mokra ściółka chętnie współpracowała, bo poruszała się w tym samym kierunku co ja - czyli w dół, o tyle pod górę było znaczenie gorzej, bo ja chciałam do góry, a błoto i ściółka na dół. Kilka ślizgów zaliczyłam, głównie na odcinkach gdzie szłam prawie na czworaka.
Przypominam - to był bieg, półmaraton Dobrze że wzięłam kijki, bo bardzo pomagały. Zarówno w górę jak i w dół.
Tu widać tą ogromną radość, że już prawie weszłam na szczyt
Jak już wyszłam na górę to naprawdę byłam zmęczona. I znowu zabawa w dół. Tym razem już bez błota, sporo kamieni i korzeni, ale nawet dało się momentami biec. Czas na zegarku to jakaś abstrakcja Chciałam spróbować nadrobić, pobiec trochę szybciej ale w pewnym momencie spotkałam kulejącą koleżankę. Wracała do góry, powiedziała że chyba skręciła kostkę (jak się później okazało złamała kostkę W sumie 3 osoby nie ukończyły biegu ze względu na kontuzję kostki). Stwierdziłam, że w takim razie wolę nie ryzykować i nie będę nic nadrabiać, bo jeszcze autem do domu trzeba wrócić.
Na samym dole czekał drugi punkt odżywczy, a na nim pyszne naleśniki Znowu wypiłam sporo wody, niestety jakoś zapomniałam żeby uzupełnić zapasy wody. Chyba trochę zlekceważyłam dystans, bo to "tylko" półmaraton. Tyle że na zegarku miałam dopiero 10km i czas... 2:40 Normalnie nowa życiówka
Trzecie podejście było mniej strome w porównaniu do pozostałych dwóch, zdarzały się nawet prawie płaskie odcinki i lekko nachylone. Nawierzchnia momentami też była całkiem normalna. Niestety sił już brakowało żeby biec pod górkę. Na dodatek pod koniec podejścia skończyła mi się woda. Dobrze, że na dole był trzeci punkt odżywczy, a ten trzeci zbieg miał już być krótszy niż pozostałe. Na dodatek wszyscy mówili, że "na Glisne" to już będzie luz, bo tam jest fajny szlak. I rzeczywiście w końcu można było normalnie zbiegać. Takie kamienie już nie były straszne.
Zbiegłam dość szybko i z niecierpliwością wypatrywałam tego ostatniego punktu. Na trzecim punkcie zameldowałam się z czasem 4h i miałam obawy czy zmieszczę się w limicie. Wychodziło, że powinnam zrobić 21km w równe 5h. Ostatnie podejście na Szczebel nie było trudne i nawet nie zajęło jakoś dużo czasu. Zbieg początkowo też nie był ciężki więc liczyłam że zmieszczę się w tych 5h.
Niestety zaczęły się moje ulubione kamienie. Osobiście uważam że zejście czarnym szlakiem jest gorsze i zajmuje więcej czasu niż wejście
Zaliczyłam kilka poślizgów z kamieniami, lądowałam na drzewach łapiąc równowagę, nogi się trzęsły i same uginały więc musiałam uważać żeby zębów nie wybić. Patrzę na zegarek, a tam już 21km i 5h. Na limit szans nie było, ale też trasa wyszła dłuższa niż 21km. Ostatni płaski kilometr do mety to był marszobieg, bo nogi miałam jak z waty. Do takiego "biegu" to nie trening biegowy potrzebny tylko siłowy
Ostatecznie czas 5:16:56.
W tym szaleństwie wzięło udział 58 osób, w tym 15 kobiet, ale tylko 11 ukończyło bieg. Przyczyną zejścia z trasy były głównie skręcenia kostki. W limicie czasu 5h zmieściło się tylko 5 kobiet, ja byłam 6 czyli pierwsza poza limitem Od początku wiedziałam że ciężko będzie się zmieści w 5h, jak na taką trasę i warunki to naprawdę mało czasu.
Na koniec wykresy - tętno bardzo wysokie pewnie przez chorobę, tempo spacerowe, różnice na 1km ogromne - czasem niecałe 6 minut a czasem pół godziny Mnóstwo segmentów na stravie, niektóre z ciekawymi nazwami
Ponad tydzień minął od zawodów a ja nadal mam dość biegania po górach i zastanawiam się co chce biegać w kolejnym sezonie...
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Po zawodach 2 tygodnie przerwy w bieganiu. Pierwszy tydzień zupełny luz, jedynie rower z dziećmi, w drugim tygodniu nadal bez biegania, ale były ćwiczenia siłowe. W tym tygodniu wracam do biegania i mam nadzieję że do regularnych treningów. Najpierw lekki rozruch, później planuje realizować plan na 10km.
W przyszłym roku chyba odpuszczę starty na dłuższych dystansach. W lutym niedaleko będą zawody Hyrox i bardzo mnie to kusi, lubię jak oprócz biegania są jeszcze dodatkowe atrakcje Hyrox to takie połączenie biegania i crossfitu - 8 odcinków 1km pomiędzy którymi są do wykonania konkretne ćwiczenia, m.in. pchanie i ciągnięcie sanek, ergometr, burpee, wykroki z obciążeniem. Idealne dla takich świrów z adhd jak ja
W przyszłym roku chyba odpuszczę starty na dłuższych dystansach. W lutym niedaleko będą zawody Hyrox i bardzo mnie to kusi, lubię jak oprócz biegania są jeszcze dodatkowe atrakcje Hyrox to takie połączenie biegania i crossfitu - 8 odcinków 1km pomiędzy którymi są do wykonania konkretne ćwiczenia, m.in. pchanie i ciągnięcie sanek, ergometr, burpee, wykroki z obciążeniem. Idealne dla takich świrów z adhd jak ja
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Doba jest zdecydowanie za krótka ostatnio
2.10 - 8.10
tydzień 0 - rozruch
Poniedziałek 2.10
Trening siłowy (m.in. MC, podciągnie, dipy, burpee, wskoki na skrzynię, spacer farmera)
Wtorek 3.10
Spokojny kros 6km, sr 6:22, 28m
Po dwutygodniowej przerwie biegło się źle i ciężko, tempo ślimacze, tętno wywalone w kosmos
Środa 4.10
Trening siłowo-przeszkodowy (m.in. różne podciągania i zwisy)
Czwartek 5.10
Spokojne 5km, w tym ćwiczenia z taśmą.
Piątek 6.10
Bez treningu, cały dzień robota na działce - przewożenie i przesadzanie krzewów ze starego miejsca w nowe. Trochę się narobiłam
Sobota, Niedziela
Brakło czasu na trening. Z dzieciakami zaliczyłam 2x500m na biegu dla dzieci W weekend zawsze najgorzej znaleźć czas, najlepiej byłoby wstawać o 5 ale to jedyna okazja żeby chociaż trochę się wyspać i zamiast do 5 pospać do 7 (dłużej niestety dzieci nie chcą spać ).
9.10-15.10
Tydzień 1
Znalazłam w jednej książce plan na 10km z treningami 3-4x w tygodniu i będę go realizować, bo mi najbardziej pasuje do obecnych celów. Chce wystartować w Hyrox więc oprócz treningów biegowych muszę znaleźć czas na inne treningi.
9.10 poniedziałek
Spokojny kros 6km + 3x8 sekund stromy podbieg
Po biegu kilka ćwiczeń na placu z drążkami, głównie zwisy.
10.10 wtorek
Trening siłowy (m.in. push press, MC, swing, wejście na linę, ab wheel, rzut piłką o podłogę)
11.10 środa
6km bs w terenie + 1km z gumą wysoko + krótkie odcinki z gumą niżej + 6x30 sekund szybciej
Jakoś nie mogę się rozpędzić po tej przerwie, słabo wyszły odcinki.
12.10 czwartek
Bez treningu, brakło czasu.
13.10 piątek
Spokojne 5km, wg planu miało być 8km ale dopiero wieczorem miałam czas i po pierwsze nie chciałam biegać tyle w kółko po parku, po drugie czasu miałam mało i chciałam wrócić do domu wcześniej żeby wyspać się przed sobotą.
Początek ciężko i powoli, później udało się trochę przyspieszyć.
5km, 6:05, 33m
14.10 sobota
Prawie 2h trening grupowy do Hyrox. Zrobione wszystkie ćwiczenia z zawodów: pchanie i ciągnięcie sanek, wioślarz, skierg, wall ball, wykroki, spacer farmera, burpee. Niektóre poszły lepiej a inne to dramat. Wszystko mnie boli, jutro nie wstanę z łóżka
15.10 niedziela
Od razu zaplanowałam wolne, bo wiedziałam że ten trening w sobotę będzie ciężki
2.10 - 8.10
tydzień 0 - rozruch
Poniedziałek 2.10
Trening siłowy (m.in. MC, podciągnie, dipy, burpee, wskoki na skrzynię, spacer farmera)
Wtorek 3.10
Spokojny kros 6km, sr 6:22, 28m
Po dwutygodniowej przerwie biegło się źle i ciężko, tempo ślimacze, tętno wywalone w kosmos
Środa 4.10
Trening siłowo-przeszkodowy (m.in. różne podciągania i zwisy)
Czwartek 5.10
Spokojne 5km, w tym ćwiczenia z taśmą.
Piątek 6.10
Bez treningu, cały dzień robota na działce - przewożenie i przesadzanie krzewów ze starego miejsca w nowe. Trochę się narobiłam
Sobota, Niedziela
Brakło czasu na trening. Z dzieciakami zaliczyłam 2x500m na biegu dla dzieci W weekend zawsze najgorzej znaleźć czas, najlepiej byłoby wstawać o 5 ale to jedyna okazja żeby chociaż trochę się wyspać i zamiast do 5 pospać do 7 (dłużej niestety dzieci nie chcą spać ).
9.10-15.10
Tydzień 1
Znalazłam w jednej książce plan na 10km z treningami 3-4x w tygodniu i będę go realizować, bo mi najbardziej pasuje do obecnych celów. Chce wystartować w Hyrox więc oprócz treningów biegowych muszę znaleźć czas na inne treningi.
9.10 poniedziałek
Spokojny kros 6km + 3x8 sekund stromy podbieg
Po biegu kilka ćwiczeń na placu z drążkami, głównie zwisy.
10.10 wtorek
Trening siłowy (m.in. push press, MC, swing, wejście na linę, ab wheel, rzut piłką o podłogę)
11.10 środa
6km bs w terenie + 1km z gumą wysoko + krótkie odcinki z gumą niżej + 6x30 sekund szybciej
Jakoś nie mogę się rozpędzić po tej przerwie, słabo wyszły odcinki.
12.10 czwartek
Bez treningu, brakło czasu.
13.10 piątek
Spokojne 5km, wg planu miało być 8km ale dopiero wieczorem miałam czas i po pierwsze nie chciałam biegać tyle w kółko po parku, po drugie czasu miałam mało i chciałam wrócić do domu wcześniej żeby wyspać się przed sobotą.
Początek ciężko i powoli, później udało się trochę przyspieszyć.
5km, 6:05, 33m
14.10 sobota
Prawie 2h trening grupowy do Hyrox. Zrobione wszystkie ćwiczenia z zawodów: pchanie i ciągnięcie sanek, wioślarz, skierg, wall ball, wykroki, spacer farmera, burpee. Niektóre poszły lepiej a inne to dramat. Wszystko mnie boli, jutro nie wstanę z łóżka
15.10 niedziela
Od razu zaplanowałam wolne, bo wiedziałam że ten trening w sobotę będzie ciężki
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
16.10 poniedziałek
Spokojny kros 6,5km, 6:28. Zakwasy po sobocie wszędzie, najgorzej w tyłku i dwójkach.
17.10 wtorek
Trening siłowy - podciągnie, wznosy nóg, push press, burpee, wall ball, spacer farmera.
18.10 środa
8km spokojnie w terenie, tempo już lepsze, średnio 6:02, później 3x8 sekund stromy podbieg. Niestety tętno cały czas wysokie, w tlenie ale blisko progu tlenowego.
Po treningu w domu RDL, wykroki i wejścia dynamiczne.
19.10 czwartek
Trening siłowy - nachwyt, podchwyt, wiosło, przyciągnie, narciarz, zwisy, brzuch.
20.10 piątek
wolne
21.10 sobota
Trening grupowy Hyrox
22.10 niedziela
Miechowski Bieg Niepodległości
Bardzo fajny lokalny bieg, świetna atmosfera i ciekawa trasa po lesie. Niestety pogoda nie dopisała, lało bez przerw całą noc i cały dzień, podczas biegu też padło. Oczywiście było mnóstwo błota i ślisko. Ale i tak bardzo fajny bieg, świetna organizacja i pyszne jedzenie po biegu. Lubię takie lokalne imprezy. Największym zaskoczeniem było dla mnie pierwsze miejsce w K40 Fajnie, szczególnie że dzień wcześniej zaliczyłam dość ciężki trening.
Spokojny kros 6,5km, 6:28. Zakwasy po sobocie wszędzie, najgorzej w tyłku i dwójkach.
17.10 wtorek
Trening siłowy - podciągnie, wznosy nóg, push press, burpee, wall ball, spacer farmera.
18.10 środa
8km spokojnie w terenie, tempo już lepsze, średnio 6:02, później 3x8 sekund stromy podbieg. Niestety tętno cały czas wysokie, w tlenie ale blisko progu tlenowego.
Po treningu w domu RDL, wykroki i wejścia dynamiczne.
19.10 czwartek
Trening siłowy - nachwyt, podchwyt, wiosło, przyciągnie, narciarz, zwisy, brzuch.
20.10 piątek
wolne
21.10 sobota
Trening grupowy Hyrox
22.10 niedziela
Miechowski Bieg Niepodległości
Bardzo fajny lokalny bieg, świetna atmosfera i ciekawa trasa po lesie. Niestety pogoda nie dopisała, lało bez przerw całą noc i cały dzień, podczas biegu też padło. Oczywiście było mnóstwo błota i ślisko. Ale i tak bardzo fajny bieg, świetna organizacja i pyszne jedzenie po biegu. Lubię takie lokalne imprezy. Największym zaskoczeniem było dla mnie pierwsze miejsce w K40 Fajnie, szczególnie że dzień wcześniej zaliczyłam dość ciężki trening.
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
23.10 poniedziałek
Wolne
24.10 wtorek
Trening siłowy góry
25.10 środa
7,5km BS 6:02, ćwiczenia z gumami, 6x40/40
Razem 10,57km, 6:06, 84m
W domu jeszcze kilka ćwiczeń na nogi
26.10 czwartek
Trening góry
27.10 piątek
BS 8km + 4x8 sekund mocny podbieg
Deszcz i ogromne błoto...
28.10 sobota
Miała być trening góry, ale przypomniałam sobie o nim dopiero jak się kładłam spać. Rano praca, później zakupy, później szykowanie jedzenia i torta na niedzielą imprezę.
29.10 niedziela
Bieg Niepodległości Słomniki
Kolejny bardzo fajny lokalny bieg, po lesie w którym czasem trenuje. Biegło mi się super, zupełnie inaczej niż tydzień temu. Do tego rewelacyjna pogoda, ciepło i słonecznie. Nie zajechałam się na pierwszych kilometrach, cały czas bieg pod kontrolą i w efekcie w końcówce nawet mogłam powalczyć. 6 miejsce wśród kobiet i 3 w K20, choć tym razem kategorie wiekowe nie były nagradzane. Za to pakiety były wypasione, pełne ogromnej ilości przekąsek - czipsy, paluszki, orzeszki, krakersy - idealnie na popołudniową imprezę
Zaczynają mi się podobać te biegi na 10-11km Krócej niż dłuższe górskie, szybciej człowiek się regeneruje. W przyszłym sezonie pewnie postawię na biegi w terenie głównie 5-10km, okazyjnie może górski półmaraton.
W najbliższą niedzielę zaczyna się u nas coroczny cykl 5 biegów w Lasku Wolskim czyli Grand Prix Krakowa w biegach górskich Nastawiam się tu głównie na rywalizacje drużynową, szczególnie że w weekend rozstałam się z moją drużyną i dołączyłam do innej Będę biegać na dystansie 3,7km i 5,7km.
Wolne
24.10 wtorek
Trening siłowy góry
25.10 środa
7,5km BS 6:02, ćwiczenia z gumami, 6x40/40
Razem 10,57km, 6:06, 84m
W domu jeszcze kilka ćwiczeń na nogi
26.10 czwartek
Trening góry
27.10 piątek
BS 8km + 4x8 sekund mocny podbieg
Deszcz i ogromne błoto...
28.10 sobota
Miała być trening góry, ale przypomniałam sobie o nim dopiero jak się kładłam spać. Rano praca, później zakupy, później szykowanie jedzenia i torta na niedzielą imprezę.
29.10 niedziela
Bieg Niepodległości Słomniki
Kolejny bardzo fajny lokalny bieg, po lesie w którym czasem trenuje. Biegło mi się super, zupełnie inaczej niż tydzień temu. Do tego rewelacyjna pogoda, ciepło i słonecznie. Nie zajechałam się na pierwszych kilometrach, cały czas bieg pod kontrolą i w efekcie w końcówce nawet mogłam powalczyć. 6 miejsce wśród kobiet i 3 w K20, choć tym razem kategorie wiekowe nie były nagradzane. Za to pakiety były wypasione, pełne ogromnej ilości przekąsek - czipsy, paluszki, orzeszki, krakersy - idealnie na popołudniową imprezę
Zaczynają mi się podobać te biegi na 10-11km Krócej niż dłuższe górskie, szybciej człowiek się regeneruje. W przyszłym sezonie pewnie postawię na biegi w terenie głównie 5-10km, okazyjnie może górski półmaraton.
W najbliższą niedzielę zaczyna się u nas coroczny cykl 5 biegów w Lasku Wolskim czyli Grand Prix Krakowa w biegach górskich Nastawiam się tu głównie na rywalizacje drużynową, szczególnie że w weekend rozstałam się z moją drużyną i dołączyłam do innej Będę biegać na dystansie 3,7km i 5,7km.
- Viki_83
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 291
- Rejestracja: 06 kwie 2023, 14:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
30.10 poniedziałek
Lekki trening siłowy góry
31.10 wtorek
Spokojne 7km w terenie
1.11 środa
Trening Hyrox.
Nie planowałam, ale we wtorek po południu dowiedziałam się, że będzie trening rano więc skorzystałam z okazji. W sobotę nie planowałam się iść na ten trening ze względu na niedzielne zawody, także fajnie że był w tygodniu i mi nie przepadł
2.11 czwartek
Odpoczynek po wczorajszym ciężkim treningu
3.11 piątek
Spokojne 7km w terenie + 6x30/30, łącznie wyszło 10km.
4.11 sobota
Odpoczynek przed zawodami
5.11 niedziela
Grand Prix Krakowa w biegach górskich 1/5
Pierwszy bieg z cyklu, od kilku lat biegam. Są różne dystanse do wyboru, od 3,7km do 35km.
Tym razem najpierw 3,7km o 9.40, godzina przerwy i o 11.00 pobiegłam jeszcze 5,7km. Warunki ciężkie, padał deszcz, było ślisko i bardzo dużo błota. Czasy na obu dystansach takie jak w latach poprzednich, więc źle nie jest, ale progresu też nie ma.
3,7km
00:19:49
K 14/59, K40 6/17.
5,7km
00:38:52
K 20/67, K40 6/20
Pierwszy bieg w barwach nowej drużyny Fajnie się biegło, świetna atmosfera.
Chciałabym te czasy poprawić, na 3,7km złamać 19 minut (raz w życiu udało mi się 18:55) dlatego prawdopodobnie zdecyduje się na współpracę z trenerem, wstępne rozmowy trwają
Lekki trening siłowy góry
31.10 wtorek
Spokojne 7km w terenie
1.11 środa
Trening Hyrox.
Nie planowałam, ale we wtorek po południu dowiedziałam się, że będzie trening rano więc skorzystałam z okazji. W sobotę nie planowałam się iść na ten trening ze względu na niedzielne zawody, także fajnie że był w tygodniu i mi nie przepadł
2.11 czwartek
Odpoczynek po wczorajszym ciężkim treningu
3.11 piątek
Spokojne 7km w terenie + 6x30/30, łącznie wyszło 10km.
4.11 sobota
Odpoczynek przed zawodami
5.11 niedziela
Grand Prix Krakowa w biegach górskich 1/5
Pierwszy bieg z cyklu, od kilku lat biegam. Są różne dystanse do wyboru, od 3,7km do 35km.
Tym razem najpierw 3,7km o 9.40, godzina przerwy i o 11.00 pobiegłam jeszcze 5,7km. Warunki ciężkie, padał deszcz, było ślisko i bardzo dużo błota. Czasy na obu dystansach takie jak w latach poprzednich, więc źle nie jest, ale progresu też nie ma.
3,7km
00:19:49
K 14/59, K40 6/17.
5,7km
00:38:52
K 20/67, K40 6/20
Pierwszy bieg w barwach nowej drużyny Fajnie się biegło, świetna atmosfera.
Chciałabym te czasy poprawić, na 3,7km złamać 19 minut (raz w życiu udało mi się 18:55) dlatego prawdopodobnie zdecyduje się na współpracę z trenerem, wstępne rozmowy trwają