dosyć szybkie i chyba za szybkie bieganie jak na ten etap przygotowań. tętno wyższe niż ostatnio, ale cały czas oddech mocny i równy.
pod koniec dwa czy trzy podbiegi, które atakowałem mocniej, bardziej angażując ręce.
odczucia: w porównaniu z bieganiem w tamtym tygodniu to dwa wnioski:
1. średnie tętno 4 uderzenia do góry i ogólny większy dryf pod koniec lecz tempo zbytnio nie ucierpiało
2. tempo (oprócz jednego km gdzie miałem przygody na przejśćiu dla pieszych) ok 20 sek szybciej na kilometrze, co dobrze wróży.
15 min rozruchowe + fartlek 4'/3'/2'/1'/2'/3'/4' na przerwach równych długości odcinka + krótkie rozbieganie
kilka wniosków:
1. bieganie takich jednostek pod wiatr i pod górkę mija się z celem
2. bardzo ciężki trening, praca beztlenowa przez ok 85% procent treningu. w pewnym momencie zaczynało odcinać nogi
3. boli? ma boleć. znam swój organizm i wiem, że tylko dzięki takim treningom jestem w stanie wejść na wyższy poziom.
4. starałem się biegać każdy odcinek na tempie 4'/KM, żeby przyzwyczajać giry.
5. na przerwach dwuminutowych robiłem minutę marszu i minutę truchtu w takcie odpoczynku
6. końcówka treningu do zapomnienia. nie ma to jak mijać auta na chodniku.
7. LEVEL UP! kolejny "HRmax" odhaczony. pas pokazał 197. gdzie jest max w takim razie?
8. zegarek niby pro, a takie głupotki na kadencji pokazuje
8km bs + 200m/200m w truchcie [6 x 200.0m @ 14.9 km/h 4'01 min./km Śr. 167 (Maks. 181) ud/min / 1Min. 25s Śr. 167 ud/min)] av. 5:30/min, hr 159/184, dystans 10,45 km
26.11
12,37km bs 75% - czas 1:07, hr av. 158/min. mało danych, bo trening podzielony na dwie części ze względu na omyłkowe wyłączenie zamiast wznowienia na światłach
15 min rozruchowe + fartlek 3'/2'/2'/1'/1'/2'/2'/3' przerwy równe długości odcinka + 15 min rozbiegania
łącznie wyszło
podsumowanie: forma rośnie. tylko nie wiem czy dlatego, że poprawia się wydolność tlenowa i wytrzymałość mięśniowa, czy może dlatego, że pozbywam się nadmiaru kilogramów. w listopadzie opuściłem jedną jednostkę treningową ze względu na krótkie przeciążenie odcinka lędźwiowego. odpukać już jest dobrze.
w grudniu dalej będę się starał budować bazę tlenową włączając elementy interwałów potrzebnych do 5km, które odbędą się 6 stycznia. podczas tych kilometrowych interwałów będę szukał optymalnego tempa na piątkę aby było szybko i wytrzymale.
Test coopera według endomondo - 2,95 km w 12 min (jak rzuciłem okiem na zegarek to było chyba 2,93 albo ,94).
Czy ten wynik można wziąć jako jakąś podstawę do wyznaczania tempa zamiast biegania na tętno
15 min rozruchowe + 1km/2km/3km na przerwie 4' + 10 min rozbiegania
pierwszy poważny sprawdzian, na jakim jestem etapie. w planie były trzy interwały o narastającej prędkości:
-1km w 4'20 - wyszło 4'18 na średnim tętnie 176
-2km w 4'10 - wyszło 4'09 na średnim tętnie 182
-3km w 4'00 - wyszło 4'05 na średnim tętnie 189 (tutaj wyszedł HR max treningu - 195)
ostatnia trójka niedomknięta, ale to raczej moja wina, która polegała na złym logistycznym zaplanowaniu trasy (dwa większe przejścia dla pieszych i czerwone światło przez co musiałem kołować i w efektem był spadek tempa do 4'10 i musiałem nadrabiać. o podbiegach nie wspominam, bo za zawodach też się trafiają)
Zimno, ciemno, ciężko. Kim jesteśmy? dokąd zmierzamy? Po co biegamy? A może by wrócić jeszcze na godzinkę do łóżka? I nawet w pełnym rynsztunku się położyć.
-3 w apce, odczuwalna chyba niższa. Na zegarku 5:53. Wychodząc na klatkę już czuć śmiejący się mróz. Ciekawe czy sąsiad już grilla rozpalił.
Na szczęście w końcu przełamałem się, aby nie przegrzewać organizmu. Ze dwa lata temu to pewnie że trzy elementy więcej bym miał.
Zakładam słuchawki, odpalam bejsiki - szybki trening to szybka muza - i ruszam. Słuchawek się pozbywam w trakcie siódmego kilometra, bo mnie zwczajnie... no tego. Jak przy wolnych wybieganiach lubię podkasty, tak przy szybszym bieganiu mnie denerwują. Nie mogę złapać rytmu.
Kończy się 10km treningu docelowego, łapę lap, wyświetla czas. Truchtam do domu.
Po co człowiek się tak męczy? Nie łatwiej byłoby pospać dłużej? wstać bez bólu? I tak kiedyś każdy umrze.
Rywalizacja. Odkąd pamiętam człowiek rywalizował. Ze sobą, z kolegą z ławki, z innymi studentami. Wszędzie, zawsze.
Ból, towarzyszy zawsze. Jak nie boli, to nie żyjesz. Za dzieciaka trener nam pół żartem pół serio mówił, że kontuzja jest wtedy, gdy jest noga w gipsie.
Ktoś, kto kiedyś coś trenował wie o czym mówię. Ciągła chęć bycia lepszym. Adrenalina, czy się uda czy nie.
Ambicja, charakter, determinacja. Powoli, małymi kroczkami do celu. Wierzę, że postawiony cel jest do osiągnięcia.
Przeczytałem gdzieś na forum, ze suchy "excel" jest słaby. W pełni to rozumiem, nie każdy musi to lubić. Dlatego postanowiłem takie bohomazy popełnić, może kogoś uda mi się zainteresować, zachęcić do interakcji.
Jeśli by taka forma się przyjęła, to może częściej bym taką grafomanię tworzył.