Fretka - odzyskać paznokcie i wagę startową przed B7D

Moderator: infernal

Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Jak wszyscy wiedzą punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

A ponieważ teraz moje widzenie koncentruje się na potencjalnych 70km na ultra wycieczce 1 maja, to długie wybieganie w ten weekend miało być zdecydowanie dłuższe niż początkowo planowane 20km. Dodatkowo zaplanowałam też drugi trening dzień później, na zmęczonych nogach, co podobno ma oddawać specyfikę biegania długich dystansów.

Co z tego wyszło? A no wyszło tak:

Sobota
Dystans: 30.02 km
Czas: 2:50:43
Śr. tempo: 5:41 min/km
Wzrost wysokości: 464 m


Niedziela
Dystans: 12.64 km
Czas: 1:16:47
Śr. tempo: 6:04 min/km

W sobotę obyło się bez sensacji, zwiedziłam 4 ościenne wsie, trochę pętli w lesie porobiłam i wróciłam do domu raczej zmęczona. Nogi bolały, ale po rozciąganiu wieczorem nie było jakiegoś problemu. W niedzielę za to czułam się ogólnie przymulona (nogi też) więc postanowiłam sobie pokręcić pętelki po własnej wsi, takie 4 kilometrowe.
No i na trzeciej, ostatniej pętelce użarł mnie pies!

Przebiegałam obok tej małej cholery przez dwa dni i za każdym razem wypadał z pustostanu i szczekał przy nogach, ale dawał sobie spokój po paru sekundach, za to ostatnim razem albo mnie drapnął albo zahaczył zębem, bo mam w zgięciu kolana szramę na centymetr i szerokość około milimetra. Na szczęście dziabnął przez spodnie, takie welurowe dresy, które już wyoglądałam na wszystkie strony i dziury, ani nawet najmniejszego rozerwania nie widać. Zorientowałam się dopiero w domu, że mi krew leci, więc wracać i wypytywać się ludzi co to za pies już mi się nie chciało. Chyba mieszka przy pustostanie, las blisko, więc najpierw mi skóra ścierpła, że bez szczepienia na wściekliznę się nie obejdzie, no ale podobno jak spodnie całe, to ryzyka nie ma.

Mimo to kupuję gaz pieprzowy (w żelu, bo takim pod wiatr można strzelać) i w następny weekend tam znowu pobiegnę i w następny jeszcze też. Jak psa tam już nie będzie albo będzie leżał i śmierdział, to się zacznę martwić. Jak będzie to dostanie gazem w nos, a mnie spadnie jakiś tam mini kamyczek z serca, że może w męczarniach nie umrę. Co najlepsze, że to wcale nie była jakaś opuszczona okolica, skraj wsi, domy dookoła, ludzie tam muszą chodzić. Może na tego kundla zwykły kij wystarczy i właśnie ignorowanie go rozzuchwaliło, ale i tak następnym razem ode mnie gazem dostanie jak tylko paszczę otworzy.

Co jeszcze lepsze przebiegałam obok niego w sobotę ze 3 razy i miałam wtedy leginsy ¾ i gołe łydki, i tylko szczekał gnój mały. Może wkurzył go mój ubiór? Bo przyznaję, że welurowy dres to obciach straszliwy, ale w niedzielę się tak pogoda zepsuła, że nie miałam innego wyjścia :hej:

Wracając do tematu biegania, zeszły tydzień zakończyłam z 87 km na liczniku i w tym zdecydowanie luzuję.
Ciekawe, że nawet przy takim przebiegu dalej najbardziej bolącą częścią mnie jest ramię. Wysmarowałam je wczoraj końską maścią i jest trochę lepiej. Z roweru nie zrezygnuję, więc nie ma wyjścia, ramię musi się dostosować... Jeśli chodzi o nogi to rano miałam typowe uczucie opuchnięcia/obciążenia (chyba dzisiaj solanka będzie), ale nic potencjalnie kontuzjogennego.
Ostatnio zmieniony 06 mar 2014, 16:11 przez Fretka, łącznie zmieniany 1 raz.
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
New Balance but biegowy
Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Ten tydzień miał być luźny jeśli chodzi o ilość kilometrów i jest, powiedzmy…

Wtorek
Dystans: 13,01 km
Czas: 1:16:18
Śr. tempo: 5:52 min/km

Dużo elementów szybkościowych – sprinty na 200m i fartlek z przyspieszeniami, potem bieganie z Magdą.

Czwartek
Ok. 3,5 km rozgrzewki
5x 1km (4:21, 4:23, 4:23, 4:30, 4:30) , przerwa ok. 2,5 minuty w marszu lub truchcie
Ok. 3,5 km schłodzenia

Kilometrówki zostały zainspirowane blogiem neevle. Prawdę mówiąc bałam się ich, bo kto lubi biegać z wywalonym jęzorem i potem spływającym do oczu, nosa i ust. Zmusiłam się do wyjścia z domu powtarzając sobie, że inaczej nici ze śniadania... Na szczęście nie było tak źle i przypomniałam sobie czemu uważam szybkie kilometrówki za takie doskonałe narzędzie poprawy osiągów:
1. Uczą biegać szybko.
2. Uczą co robić jak oddech zamienia się z ciężkiego w super ciężki, a potem jeszcze w „super ciężki z czymś paskudnym zalegającym w gardle”, (jest jeszcze wersja z pianą na ustach, ale tak miałam tylko raz, przy biciu życiówki na 5km – tego eksperymentu na razie wolę nie powtarzać). No cóż, w takim wypadku biegnie się dalej i tylko pilnuje, żeby ten super ciężki oddech był dalej równy.
3. Uczą co robić jak masz przed sobą kilometrowy finisz po prostej (w Krakowie np. na Błoniach) i zaczniesz go za szybko. W takim wypadku zwolnienie w połowie nigdy nie jest opcją, możesz najwyżej zamknąć oczy i spróbować wyrównać oddech, i - biegniesz - dalej!
4. Jak już się odsapnie chwilkę, to każdy bieg po nich wydaje się rozkosznym truchtem. Ja wracając do domu miałam taką fazę, że połowę Krakowa mogłabym przebiec z uśmiechem na ustach. Głowa swoje - myślałam o jakichś pierdółkach, a nogi odwalały taką ładną robotę, że aż płynęłam nad ziemią, ha!
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

W piątek pojechałam odebrać swój mini plecak biegowy (2 litry pojemności), więc w sobotę nie było wyjścia i trzeba było wypróbować ustrojstwo. To miał być mój pierwszy bieg z czymkolwiek na plecach i pierwszy z butelką w dłoni, bo zdecydowałam się na opcję pół litra wody w plecaku i pół litra wody w ręce. Do plecaka dowaliłam jeszcze żel i jazda. Ze względu na ilość nowości wolałam to wszystko testować w znajomych warunkach i bardzo z rana (6:20) wyruszyłam nad Wisłę.

Wyszło tak:

Sobota
Dystans: 22.69 km
Czas: 2:27:42
Śr. tempo: 6:31 min/km

Wrażenia jak najbardziej pozytywne. Plecak na plecach czułam tylko jak o nim zaczynałam bardzo intensywnie myśleć, butelka w dłoni sprawdziła się nieźle - zwłaszcza, że jak jest tylko jedna, to jest możliwość przerzucania jej z prawej do lewej ręki. Tak sobie myślę, że żadne szmery-bajery w postaci uchwytów do bidonów nie są aż tak potrzebne. Bidony są w ogóle za szerokie na moją dłoń i każda półlitrowa butelka z wcięciem pośrodku jest lepsza. Biegłam tak wyposażona "tylko" 2,5 godziny i ręce tego nie odczuły zupełnie. Pewnie, że po 12 godzinach odczucia mogą być zupełnie inne, ale od bidy tą drugą butelkę też da się upchnąć w plecaku. Picia z bukłaka odmawiam konsekwentnie :hej:

Na nogach miałam Faasy 300 i co raz bardziej się przekonuję, żeby je zabrać na maraton. Ktoś mi kiedyś odradzał, że są za mało amortyzowane na 42km asfaltu. Tylko że mam porównanie z zeszłym rokiem i to są jedyne buty, które nigdy mnie nie obtarły i nigdy nie boli mnie w nich kostka przy dłuższych wybieganiach, a z tym w zeszłym roku miałam straszne problemy.

Z obserwacji innych - nad Wisłą tłum, nawet o 7 rano. Od razu fajniej się biega jak inni też się męczą. Spotkałam nawet jednego czarnoskórego pana i miałam wielką satysfakcję, bo sobie biegł takim samym świńskim truchtem jak ja! Inni przebierali nogami jak sarenki, a mu tu "tup tup tup". Posłałam mu za to piękny uśmiech.

W niedzielę za to znowu pojechałam odkrywać uroki polskiej wsi.

Niedziela
Dystans: 16.51 km
Czas: 1:31:08
Śr. tempo: 5:31 min/km

Powiem tak, kto chce podziwiać uroki polskiej wsi, niech jednak sobie kupi gaz, na psy :bum:

Pogoda była piękna, 15 stopni jak nic i słońce na błękitnym niebie. Wyszłam z domu, włożyłam gaz do kieszeni i dawaj a pętlę 15km. Najpierw zahaczyłam o dom burka, który mnie drapnął zeszłym razem, psa nie było, ale za to jakieś samochody przed tym domem i ludzi sporo. Przyznaję się, że nie chciało mi się przerywać biegu i wypytywać o tego psa i jego szczepienia, więc machnęłam ręką i pobiegłam dalej. W lesie sporo samochodów było zaparkowanych, ale ja jednak jestem za tchórzliwa, żeby tam gdzieś głębiej wchodzić, więc tylko przebiegłam 1,5 kilometra przecinką gdzie jest leśniczówka i wybiegłam na drogę. Gdzie młodzież jeździła sobie quadami... jak widać rowery to już przeżytek.

Potem morderczy podbieg, trochę lasku i kolejna wieś. I właśnie tam zgubiłam drogę. Asfalt odchodził w bok od głównej trasy i szedł w dół, ale asfalt ładniutki no to się ucieszyłam, że pewnie skrót. Jak się okazało skrót uciął się po 500 metrach i kilku ostrych zakrętach. Nagle drogi niet, za to same krzaczory i jakaś rzeczka. No to wracam, biegiem oczywiście. Na górę nie chciało mi się znowu wspinać, więc wymyśliłam sobie trasę równoległą do tej głównej szosy, ale położoną niżej tam gdzie już byłam, taki wąwóz trochę się z tego robił. Zaczęłam biec, 200 metrów może zrobiłam i widzę, że biegną na mnie z góry dwa psy, biegną i drą japy oczywiście. Adrenalina mi podskoczyła, ale odruchy mam chyba dobre, bo zatrzymałam się, gaz do ręki, powolnym krokiem idę z powrotem skąd przyszłam. Jak ja przestałam biec psy też, ale dalej szły w moim kierunku. Chcąc nie chcąc wróciłam się spacerkiem tą samą drogą aż do rozwidlenia gdzie źle skręciłam, dodam jeszcze, że te biesy w psiej postaci cały czas szły 100 metrów za mną. Nerwy mi nadszarpnęły paskudy.

Potem było jeszcze dwóch zawianych, lekko niedomytych panów, którzy pod jakiś dom przyjechali samochodem (!) i komunikowali się ze światem tylko i wyłącznie okrzykami "eeee". Potem był pan, który chciał sobie smarknąć na drogę i chyba coś poszło nie tak, bo musiał wycierać ręce o sosnę, która rosła w czyimś ogródku (i następne 500 metrów biegu spędziłam na kontemplowaniu skuteczności takiej chusteczki). A potem wymyśliłam, że mam niezłe tempo i spojrzę na Gremlina. Pokazywał 5:10, 5:14, coś w tych okolicach. Podbudowało mnie to sporo, bo to było akurat takie tempo jakie chcę utrzymać na półmaratonie. Mocne, ale całkiem ok dla nóg i płuc.

I wreszcie ostatnie dwie przygody jak mnie spotkały, to wypuszczenie gazu w kierunku kolejnego bezpańskiego psa - może mnie tylko chciał obwąchać, ale ja już miałam nadszarpnięte nerwy i jak sobie potem uświadomiłam ten pies nie szczekał, ale pokazywał dolne kły. Chyba człowiek ma zakodowane w głowie, że widok zębów to niebezpieczeństwo. Pies był ode mnie metr i gaz zadziałał jak odstraszacz, zwierz nawet nie kichnął ani prychnął, zwyczajnie uciekł, potem jakby chciał wrócić, ale ostatecznie się rozmyślił. 1:0 dla mnie :)

A na samym samym końcu jak już biegłam przy torach zatrąbił na mnie pociąg! :hej:
No, kto się może pochwalić, że na niego pociągi trąbią!!! :bum:
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Wtorek
Dystans: 16.53 km
Czas: 1:36:02
Śr. tempo: 5:49 min/km

Rozgrzewka - ok. 4km
Tempo progowe 5:00 - 3km
Bieganie z Magdą - ok. 6km
Schłodzenie - ok. 3,5km

Czwartek
Dystans: 13.00 km
Czas: 1:11:30
Śr. tempo: 5:30 min/km

Dzisiaj bez Magdy, więc miał być bieg z narastającą prędkością 10km, a potem schłodzenie. Wyszło tak sobie, chyba zaczęłam za mocno:
1 5:33.3
2 5:37.7
3 5:34.7
4 5:36.7
5 5:33.8
6 5:21.0
7 5:14.3
8 5:22.7
9 4:58.3
10 4:54.6
11 6:00.3
12 6:06.3
13 5:35.5

Ostatnie 3 kilometry miały być po 6:00, ale na ostatnim mnie wkurzył gościu, który nie ustąpił pierwszeństwa na pasach, nie dość, że debil, to jeszcze trening mi zepsuł... :sss:

W sobotę miałam jechać do Bolechowic na 30km ładnego szlaku, ale wygląda, że załamanie pogody będzie. Z drugiej strony może to i dobrze, bo nogi wyraźnie zmęczone, nawet wczorajsza solanka niewiele pomogła. Od poniedziałku codziennie jeżdżę do i z pracy na rowerze, i to też nie pomaga nogom odpocząć. Mam napięte mięśnie i przy piszczelach z przodu widać mini obrzęk/napuchnięcie. Nic nie boli kontuzyjnie, ale ciężko będzie nabiegać coś fajnego w przyszłą niedzielę jak sobie trochę nie poluzuję :hej:.

Z drugiej strony jutro ostatni dzień fajnej pogody i ma być tak ciepło, że przydałoby się sprawdzić strój startowy. Możliwe, że w takim razie załaduję jutro plecaczek biegowy i prosto z pracy polecę do Lasku Wolskiego na marszobiegi. A sobota, niedziela i poniedziałek odpuszczę. Zobaczymy jak jutro będą się spisywać nogi.
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Zacznijmy od podsumowania:

20km rower - dom-praca, praca-Salwator, Salwator-praca, praca-dom

a do tego:

piątek
Dystans: 25.01 km
Czas: 3:24:34
Śr. tempo: 8:11 min/km
Wzrost wysokości: 831 m :bum:
http://www.endomondo.com/workouts/308552709/13997610
http://connect.garmin.com/activity/460780737

Tak mi było żal tej pięknej pogody, która ma zresztą od jutra pójść sobie w pizdu, że nie wytrzymałam i zwolniłam się z pracy trochę po 13tej i pojechałam na Salwator uskuteczniać bieganie po górkach w Lasku Wolskim. Teoretycznie chciałam być "na nogach" 4 godziny, ale zwyczajnie zabrakło mi czasu, bo te 6km na rowerku trzeba z pracy przekręcić na Salwator i jeszcze po drodze kupowałam jakieś wody i batony. Zaczęłam tak ok. 13:45 i niby czasu było sporo, tylko jeszcze czekał mnie powrót na rowerze, zaczęło się robić zimno, a ja oczywiście w koszulce na ramiączkach (w sumie bluzę miałam w plecaku) i wymiękłam wcześniej.

Ogólnym celem było testowanie ciuchów na Marzannę, plecaczka biegowego na moją wycieczkę ultra i sprawdzenie jak tam u mnie z wytrzymałością organizmu po 3 godzinach biegu. Wszystko test zdało poza cholerną saszetką biodrową, która nie wiem po co wzięłam skoro miałam plecaczek biegowy, a która obracała się dookoła moich bioder jak hulahop czy cuś w tym stylu. Nigdy więcej... . Poza tym było idealnie (idealnie dla biegowych masochistów ma się rozumieć :hahaha:). Pogoda rewelacyjna, lasek super, pokręciłam się chyba po wszystkich możliwych szlakach łącznie ze Skałkami Panieńskimi. Ludzi było sporo, może nie tak jak w weekend, ale dużo rowerowców i spacerowicze też się trafiali. Tylko jedną osobę spotkałam biegnącą, nie wiem czy to ten sam gościu, ale potem ktoś jeszcze wbiegał na kopiec Piłsudskiego, tak dookoła, szacun normalnie, bo jednak wbieganie na zmęczonych nogach to jest zupełnie inna bajka.

Ja przyjęłam od początku taktykę: wszystko co pod górę - idę, wszystko co proste i w dół - truchtam. Czasami aż za dużo tych podejść mi się wydawało i mruczałam pod nosem coś w tym stylu "#%$%, czy ty @#&%^#$ wspinaczkę wysokogórska trenujesz czy biegi ty @#$%%$#". I tak jestem mile zaskoczona, tym że nogi tyle wytrzymały (jeszcze potem tą jazdę do domu!).

Żołądek się nie zbuntował, choć trochę go wytrzęsło i już po dwóch godzinach myśl o batonie powodowała odruch wymiotny (zmusiłam się po ok. 3 godzinach). Trzeba będzie na te 70km wymyślić jakieś jedzonko, mam zamiar pokombinować z białym ryżem i onigiri może zrobić (ryż w wodorostach do sushi).

Przy okazji zaliczyłam trasę rowerową nad Wisłą i strasznie fajnie jest widzieć tyle ludzi na rowerach, tylu biegaczy i ludzi odpoczywających na trawce, robiących zdjęcia, gapiących się w niebo. Miasto wyległo wygrzać się na słoneczku, wszyscy już chyba tej wiosny chcą.

Dzisiaj jeszcze zaliczam jakieś wyjście na miasto w celach rozrywkowo-tanecznych, mam straszną ochotę na piwo i tylko mam nadzieję, że nie usnę gdzieś tam w knajpie po tym piwie. Nogi i tak pewnie zaczną boleć dopiero jutro albo pojutrze. No problemo, bo do wtorku pauzuję z bieganiem (chyba, że mnie coś w niedzielę rano natchnie, ale wątpię :ble: ).
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

wtorek
Dystans: 9.74 km
Czas: 53:06
Śr. tempo: 5:27 min/km

Ogólnie dno i dwa metry mułu... Mało wyspany weekend, stresujący poniedziałek bez kolacji i efekt był taki, że we wtorek odcięło mi prąd po 3 interwale (a interwały były w tempie 4:30, nic nadzwyczajnego). Odcięło konkretnie, bo ostatni kilometr do domu wracałam autobusem. Zmartwić się nie zmartwiłam szczególnie, miewałam już takie treningi i to właśnie w tygodniu przed zawodami, mimo to trzeba rzecz nazwać po imieniu: trening-dno.

środa

Ujawnił się stres przedstartowy i po pracy nie mogłam wytrzymać w domu, więc poszłam na godzinny spacer na cmentarz. W drodze powrotnej ćwiczyłam "power walking", bez kijków oczywiście, ale w strefę cardio się chyba wbiłam :hahaha:

czwartek

Żeby nie wyjść za wcześnie z domu i znowu nie narobić kilometrów, sprzątnęłam i umyłam kuchnię przed bieganiem... I tak na nic się to zdało, bo ze stresu zaczęłam biec za szybko (bez rozgrzewki), a jak już zaczęłam biec za szybko to pomyślałam, że zrobię symulację otwarcia Marzanny.

1 5:30.8
2 5:27.1
3 5:14.5
4 5:02.1
5 5:09.4
6 5:26.6 - Przerwa po 5km i ponowna próba wolnego wchodzenia na 5:15
7 5:17.5
8 6:07.6 - Bieganie z Magdą
9 6:26.9
10 6:19.4
11 6:23.6
12 5:30.0

Wnioski?
- albo bardzo dobra rozgrzewka (2-3km truchtu) albo pierwsze 2 km wejdą po 5:30 i szybciej się nie da
- prędkość przelotowa 5:15 powinna mi dać to czego chcę, tylko że trudno mi ją utrzymać, bo przyspieszam!
- 5:05-5:10 też dam radę utrzymać choć nie wiem jak długo, rekomendacja - przed 10km unikać
- mam niepokojącą tendencję spontanicznego wbijania się na 4:55-5:00, co już jest prędkością z ciężkim oddechem - BEZWZGLĘDNIE UNIKAĆ PRZED BŁONIAMI!

Po treningu zrobiłam sobie sok z 3 marchewek, buraka i dwóch jabłek w ramach poprawy odporności i zdrowej diety. Całkiem dobry był. Sok z samych buraków jest paskudny, ale jak się go tak przemyci to daje rade. Wcinam też teraz na kilogramy surową brukselkę, bo genialnie mi na cerę wpływa. Ma podobno jakieś związki siarki w sobie czy coś, i to pomaga aż miło.

---------
Miałam już nie trenować przed Marzanną, ale możliwe, że w sobotę jeszcze wyjdę na rozruch z Magdą. Poza tym super pogoda się zrobiła i do pracy będę jeździć rowerem aż do niedzieli. W sobotę też i nawet kusi mnie podjechanie potem na Błonia i odebranie pakietu. Teoretycznie nie powinno się obciążać nóg przed bieganiem, a wyjdzie wtedy tego ze 20km jazdy w samą sobotę, z drugiej strony rower to trochę inna bajka niż bieganie.
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Obudziłam się przed szóstą, zjadłam śniadanie, a teraz frety włażą mi na głowę i żują łokcie chyba w ramach odstresowania swojej pańci.
"Polecę ten półmaraton bez spiki", taaaa, pewnie. Na szczęście jestem umówiona po zawodach na super przyjemny lunchyk ze znajomymi, więc cokolwiek się nie stanie na trasie, to potem będzie miło. I tak sobie będę powtarzać :trup:
http://youtu.be/xGJdYxjkVBU
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Półmaraton Marzanny 1:47:17

Powiem tak: na chwilę obecną nie byłabym w stanie przebiec tego mądrzej, szybciej, lepiej i w ogóle inaczej. Cały czas biegłam prędkościami, które były wymagające, ale nie powodujące ciężkiego oddechu czy dyszenia, nawet końcówka. Cały czas przyspieszałam, cały czas wyprzedzałam ludzi. Zaczęłam zgodnie z planem na 1:55, pomiędzy balonami na 1:49 i 1:59, skończyłam 1:47 czyli dokładnie tak jak sobie to założyłam. Balony 1:49 zgoniłam dopiero 2km przed metą - nie wiem czy chłopaki biegli na brutto czy netto, w każdym razie biegli dosyć równo, przez wiekszość biegu byłam 200 metrów za nimi. Organizacja bardzo fajna, nie mam się do czego przyczepić. Garmin mi naliczył minimalnie mniej 21,07, ale na Parkrunie też zazwyczaj liczy mniej, satelita zazwyczaj ścina rogi Błoń.

I jeszcze jedna sprawa, trafiłam na super prywatne zające, wiecie jak to jest, pewne osoby się cały czas przewijają za nami lub przed nami. Ja miałam pana z koszulką z Bieszczad, panią w pomarańczowej bejsbolówce (teraz sprawdziłam, że przybiegła jakieś 30 sekund za mną czyli chyba na ostatniej prostej to ja ją podholowałam :D) i parę Mastersów na Błoniach - chyba dzięki nim dobiegłam tak dobrze, bo wiadomo końcówka na Błoniach niejednego już dobiła. Jakby coś to ja byłam na czarno z warkoczem i chusteczką przewiązaną w pasie (spadła mi z głowy na 3km). ;)

Poniżej rozpiska z Garmina

km min/km
1 5:29
2 5:15
3 5:14
4 5:05
5 5:16
6 5:11
7 5:07
8 5:07
9 5:13
10 5:04
11 5:04
12 5:10
13 5:12
14 5:05
15 5:07
16 5:00
17 4:59
18 5:00
19 4:53
20 4:51
21 4:37


Rozpiska z Datasport

5km 0:26:15 / 1183
10km 0:51:58 / 1147
15km 1:17:39 / 1066
18km 1:30:26 / 1007
meta 1:47:17 / 934
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Żeby nie było, że umarłam :)

Po półmaratonie zdążyłam zrobić jeszcze duży trening (17km), a potem niestety mój układ odpornościowy pokazał mi środkowy palec i to w wielkim stylu. Od poniedziałku jestem na oficjalnym L4 aż do końca tygodnia z objawami bardziej upierdliwymi niż strasznymi, ale jednak - z bolącą głową, spuchniętym gardłem i nagłymi osłabieniami biegać się nie da, a przynajmniej nie powinno.

Tym razem zastosuję się do zaleceń lekarza (wypoczywać, spać, jeść, nawadniać się) i planuję wrócić do biegania od 7 kwietnia. Będzie jeszcze trochę czasu na przygotowanie się do mojej Ultra Wycieczki Trzy Korony 1 maja, choć półmaraton w Niepołomicach pobiegnę pewnie na luzie jako długie wybieganie.

Nie sądzę żeby ta przerwa zrobiła aż tak wielką różnicę w tych kilku startach i maratonie. Prawda jest taka, że ciągle jeszcze buduję mięśnie z budyniu jakim było pokryte moje ciało i nogi w skutek nieużywania przez 10 lat i tylko z tego powodu poprawiam wyniki. Półtora tygodnia leżenia w łóżku i prac domowych nie odwróci jakoś zastraszająco tych (pozytywnych) zmian. Taka filozoficzna refleksja mnie naszła jak siedzę w domu, że moim prawdziwy celem powinno być "ruszać się każdego dnia". Czy to bieganie, czy spacer, czy rower, czy choćby jakieś ćwiczenia z ciężarkami jak już super brakuje czasu. Oczywiście na jesień coś tam sobie planuję, ale tego czy mam talent do biegania czy nie to się dowiem dopiero może za 2 czy 3 lata jak już balans mięśnie/reszta ciała zostanie przywrócony do stanu "jak bozia przykazała". I to wcale nie jest kwestia nadwagi, diety, itp., tylko nieużywania mięśni przez pracę za biurkiem i mało aktywny styl życia.
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Powrót do świata żywych:

Poniedziałek:

Rower z pracy i do pracy
Obecnie na odcinku Rondo Mogilskie - Nowa Huta nie ma się co pchać samochodem, więc rower będzie w użyciu przez cały tydzień. No chyba, że będzie super lało, aż takim hardkorem jeszcze nie jestem żeby w deszczu jeździć.

Wtorek:
Dystans: 8.13 km
Czas: 46:53
Śr. tempo: 5:46 min/km

Niestety dalej dręczą mnie bóle głowy i skurcze mięśni, dzisiaj w nocy drętwiały mi ręce i to podobno oznacza albo brak magnezu albo nerwicę :hahaha: Chyba wolę brak magnezu, bo na suplementy diety jeszcze mnie stać, a na psychoterapeutę to już nie bardzo.
Inna sprawa, że muszę się mniej przejmować niektórymi rzeczami, bo mi znowu mordę wysypało, a wysypuje mnie zazwyczaj ze stresu.
Mocne postanowienie - od dzisiaj się relaksuję, psychicznie znaczy się :ble:

Czy ktoś poleca jakiś magez? Podobno cytrynian magnezu się najlepiej wchłania i internet mi podrzuca Magnesol albo MagnefarB6.
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Powinnam chyba zrobić podsumowanie zeszłego tygodnia...

No cóż, biegałam i to nawet nie tak mało, choć do pełnego wyzdrowienia jeszcze mi było daleko. Cały zeszły tydzień drętwiały mi ręce, bolała mnie głowa i kuło w gardle, i zaczęłam się zastanawiać czy to nie ze stresu, bo zazwyczaj przechodziło jak tylko wyszłam z pracy czy wybrałam się na rower albo na bieganie. Byłam u lekarza i chora jako taka już nie jestem, dostałam za to jakieś tabletki na nerwicę - Hydroxyzinum. Na razie nie wzięłam ani jednej, bo ogólnie jestem przeciwna truciu się, no ale jak coś to mam. Podobno najlepsze psychotropy to te w torebce - działają niezawodnie i bez skutków ubocznych :hahaha:. Mam teraz stresujący okres na różnych frontach, choć akurat w pracy wszystko ok. Te wszystkie biegi na horyzoncie też mnie stresują i ogólnie czuję się przytłoczona.

Dzisiaj nie biegam, bo wczoraj wieczorem byłam szczepiona, teraz już dmucham na zimne... no i będą święta niedługo czyli znowu coś wypadnie, cóż postaram się za bardzo nie panikować. Najważniejsze, żebym wreszcie poczuła się zdrowa na 100% i odzyskała tą chęć do biegania i rywalizacji. Niepołomice na 99% przebiegnę treningowo jako kolejne długie wybieganie, 1% szansy na jakiś szybszy bieg odnosi się do sytuacji, w której poniesie mnie tłum na początku i będzie mi potem głupio zwolnić.

Wtorek
8.13 km | 46:52 @ 5:46 min/km

Środa
8.14 km | 46:58 @ 5:46 min/km

Czwartek
11.84 km | 1:10:20 @ 5:57 min/km

Sobota
21.03 km | 2:08:57 @ 6:08 min/km (plus rower potem)

Jeśli chodzi o wycieczkę ultra 1 maja, to liczę na swoją legendarną wytrzymałość piechura, bo trening pod to w ogóle się nie udał.
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

No dobra, to może czas na jakąś relację z moich ostatnich poczynań. Ogólnie ostatnie 3 tygodnie były pełną improwizacją jeśli chodzi o bieganie. Można je zatytułować „jak się nie przygotowywać do maratonu”, bo jednak ta Cracovia 18 maja to był cel główny tej wiosny. Na bieganie wychodziłam 2, czasami 3 razy w tygodniu albo wcale. Powodem była kombinacja paskudnej pogody, braku czasu i bolącego gardła/gorączki/ porannego rzężenia w oskrzelach.

Jeśli już wychodziłam z domu, starałam się robić 15-20km i tak naprawdę, to wszystkie długie wybiegania do maratonu mam zaliczone, choć chyba jedyne powyżej 25km to jest ta moja wycieczka ultra w zeszły czwartek. Zobaczymy co z tego wyjdzie na maratonie, jak wiadomo planuję łamać 4 godziny, a z nieregularnego biegania, to może jednak wyjść wielkie g... . Dużo będzie zależało od rozłożenia sił i pogodny, no ale co będzie to będzie i nie ma się co przejmować na zapas.

Zacznę od zeszłej niedzieli, czyli 27 kwietnia. Napaliłam się na ten półmaraton w Niepołomicach już w zeszłym roku, w trakcie pierwszej edycji gdzie biegłam 10km, i w zamierzeniu miał to być sprawdzian formy i tempa przed maratonem. Jak do mojego kalendarza doszło ultra, to już wiedziałam, że za szybko go nie pobiegnę, ale może przynajmniej potestuję kilka ważnych aspektów. W niedzielę obudziłam się ok., ale szybko zaczęłam dostawać gorączki. Mimo to pogoda się powoli robiła całkiem niezła i zdecydowałam się jechać na zasadzie albo mnie to dobije albo wzmocni. Okazało się, że ani nie dobiło, ani nie wzmocniło. Oskrzela z przerwami rzężą mi do tej pory, ale przynajmniej nie mam już gorączki.

I tak jeśli chodzi o półmaraton w Niepołomicach:

– testowałam jedzenie – biały ryż do sushi owinięty w wodorosty (taka ryżowa kanapka) od rana przed biegiem, oczywiście w celu uzupełnienia glikogenu i zjedzenia łatwo przyswajalnych węglowodanów. Rezultat – wielka klapa, kosmiczna zgaga i takie tam. Na ultra i inne imprezy odpada.
– byłam osłabiona i rozgrzewkę zrobiłam tylko kilometrową, bardzo po łebkach, w dodatku zaczęłam od samego początku całkiem mocnym tempem, pierwszy kilometr 5:19, potem 5:13, potem znowu 5:19 – czyli za szybko i bez mojego ulubionego pierwszego kilometra wolniejszego o co najmniej 20s od planowanego tempa – zemściło się? Zemściło Nie dałam rady przyspieszyć w drugiej połówce
– bieg był w lesie w trakcie okienka burzowego, słońce przygrzewało jak głupie i w połowie biegu nie było czym oddychać, żadnego wiatru i co gorsze uczucie braku tlenu, w sumie już wtedy wiedziałam, że zamiast przyspieszać – zwalniam, więc pozwalałam sobie na przechodzenie do marszu na wodopojach, wrzucanie kubeczków grzecznie do koszy na śmieci i takie tam.
– znaczniki trasy aż do 19km pokrywały mi się z Garminem, a potem nagle po 4 minutach przyszedł znacznik 20km i dalej meta i cała trasa łącznie wyszła mi 20,62km. Nie czepiam się, bo to las i GPS mi tam zawsze wariuje, ale jestem prawie pewna, że trasa była krótsza. Od początku było wiadomo, że to bez atestu więc jak dla mnie luzik, ale mimo to dobrze wiedzieć, że prawdopodobnie wynik powinien być coś koło 1:53 zamiast nabieganego oficjalnie 1:50.
– tempo z całego biegu mam 5:21 (według Garmina), czyli nic strasznego, ale druga połowa była jednak minimalnie wolniejsza. Inna sprawa, że dostałam cenną lekcję biegania w upale. Trzeba wtedy zrewidować założenia, najlepiej jak najwcześniej na trasie, i może nawet biec z butelką w ręce... do Cracovii może się przydać jak wywali 30 stopni i bezchmurne niebo

Podsumowując jestem całkiem zadowolona z Niepołomic. Biegłam bez solidnego przygotowania, po marnej rozgrzewce, ale trasa była piękna, zielona i biegło mi się całkiem dobrze, bez spinania się w dodatku. Wynik też ciągle optymistyczny na łamanie tej czwórki.

Po półmaratonie zrobiłam rozbieganie już w poniedziałek, żeby móc odpocząć 2 dni do czwartkowego ultra. Wyszło mi 10km po mniej więcej 6:30 i dodatkowo dołożyłam 3 km marszobiegu do domu. Po półmaratonie nogi bolały względnie, ale te kilka dni po starałam się robić wszystko normalnie, tylko we wtorek odpuściłam rower jak środek transportu do pracy, no i w środę napychałam się węglowodanami do rozpuku.

Jak teraz o tym myślę, to mój mózg jakoś nie chciał do siebie dopuścić tych 70km i dlatego na środę, dalej jakby nie rejestrując w pełni czwartkowego wyzwania, umówiłam się na miasto na pizzę (a pierwsze przykazanie brzmi: nie jedz przed biegiem nic czego wcześniej nie próbowałaś!) i nawet wypiłam wtedy kieliszek wina. Oczywiście pakowanie zostawiłam na czwartek rano. Pizza na szczęście się przetrawiła przez noc, rano zjadłam kaszę jaglaną z masłem orzechowym i powidłami śliwkowymi, przygotowałam sobie 3 grube kanapki z domowego chleba z tymże masłem orzechowym i powidłami, spakowałam to wszystko razem z wodą do plecaka, wysmarowałam się sudokremem wszędzie gdzie trzeba (pachy, pachwiny, palce u nóg) i ziewając pojechałam na Błonia. Już od początku pogoda zapowiadała się genialna.

Szczególnie polecam pierwsze zdjęcia z tego albumu https://plus.google.com/photos/10685873 ... banner=pwa. Mgliste wieże Kościoła Mariackiego w oddali przy początkowym okrążeniu Błoń – marzenie.

CDN...
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Jak ktoś chce zobaczyć trasę, to odsyłam tutaj
http://connect.garmin.com/activity/490890938
i potem
http://connect.garmin.com/activity/490890899

Całości nie ma, bo mój Garmin nie wytrzyma dłużej niż 8 godzin, 110 to jednak taki najprostszy model. I tak jestem zadowolona, że tyle zarejestrował. Po 7 godzinach zaczął migać znacznik baterii, więc zachowałam pierwszą aktywność i od razu włączyłam następną, żeby zobaczyć ile wytrzyma sygnalizując „batery low” okazuje się, że zarejestrował pełną godzinę. Zachowałam wtedy drugą aktywność i zaczęłam trzecią, ale wtedy dosłownie po 2 minutach padł i po tej trzeciej nie został nawet ślad w pamięci zegarka czyli wyszło nieźle i tak jak się spodziewałam.

Wracając do trasy ultra. Na początku i na końcu miało być okrążenie Błoń, czyli 3,5 km zanim na dobre zaczniesz wyścig i zanim go skończysz! To początkowe było ok., choć ludzie wypruli do przodu – ja się trzymałam tempa 6:40 i byłam bardzo w tyle. Potem przez 10km robiłam swoje czyli 5 minut biegu, 1 minuta marszu. Z przerwami na siusiu w krzaczkach albo pod mostem. Pogoda piękna, widoki jeszcze lepsze, czułam się rewelacyjnie. Koło 15 km dogoniłam uczestnika przed mną i już razem biegliśmy aż do 25 km. Potem niestety kolega musiał zwolnić przez odnowioną kontuzję, a ja pobiegłam dalej sama aż zamku w Tenczynie i dalej do miasta w poszukiwaniu punktu kontrolnego gdzie była dodatkowo woda, izotonik i banan. Punkt kontrolny miał być na 35 kilometrze, według Garmina wypadł mi na 38km i już myślałam, że go nie znajdę...

Od razu mogę powiedzieć, że w czytaniu map i opisu trasy jestem noga więc od tego momentu przyłączałam się do kogo mogłam, według innego kolegi zagadując wszystkich i tym bardziej uniemożliwiając innym śledzenie znaczników trasy :) . Tak czy inaczej tylko dzięki towarzystwu i zdaniu się na innych ostateczna trasa wyszła mi 72-73 km, a byli i tacy co zrobili według ich własnych słów około 100! (w co jestem w stanie uwierzyć słuchając ich opowieści gdzie byli, jak się tam dostali i jak stamtąd schodzili).

Fajne też było to, że od 50km pewna grupka uczestników biegła razem, ale i osobno. Każdy biegł własnym tempem i pokonywał kryzysy, więc albo się było z przodu albo z tyłu, ale też inne osoby miały na ciebie oko i to dodawało otuchy. Było kogo gonić jak się zamarudziło (a to ważne i motywujące), było kogo przeganiać :).

Zmęczenie poczułam dopiero po 6 godzinach biegu, nie wiem czy to adrenalina mnie tak napompowała energią, czy piękna przyroda. Po 7 godzinie przyszedł mały kryzys i wtedy szłam. Potem znowu złapałam wiatr w żagle, no i ostanie 13km to był koszmar. Wyłączył mi się już wtedy Garmin, ale wiedziałam, że jestem już w Krakowie, bardzo blisko i zarazem bardzo daleko mety. Bo niestety bulwar Rudawy ciągnie się długo, koszmarnie długo, tak długo, że nic tylko się załamać. Chodzenie bolało wtedy masakrycznie, nawet nie stopy, ale ścięgna i mięśnie ud przy miednicy. Plus to ogólne zmęczenie i chyba podniesiona temperatura organizmu. Najmniej bolący był trucht na ugiętych nogach i tak zrobiłam większość bulwarów mimo koszmarnego zmęczenia. Każde przejście do marszu z takiego truchtu to była tortura, szkoda, że nie mam tego nagranego, bo wyglądało to jak osoba ucząca się chodzić, wszystko byle nie poruszać miednicą. W ten sposób dobrnęłam do Błoń i nie było wyjścia, rundka honorowa czekała. Na tych 3,5km wypiłam ostatnie łyki wody i jakoś marszotruchtem dotarłam tam gdzie trzeba czyli do mety. Po 9 godzinach i 50 minutach byłam tak zmęczona, że nawet nie miałam siły mówić. Dostałam koc termiczny i butelkę wody, usiadłam obok kolegi, który poczęstował mnie piwem. I wiecie co? Po 10 minutach czułam się genialnie. Po 20 minutach pomyślałam, że szkoda, że się skończyło. Innymi słowami wsiąkłam w ultra....

Potem jeszcze była dekoracja zwycięzców, mojego 3 miejsca wśród kobiet też (na 70km startowały raptem 3 panie). Mogę się pochwalić, że dostałam super daszek, coś co od dawna planowałam sobie kupić! No i oczywiście puchar...

Potem jeszcze posiłek, pół litra piwa w ramach świętowania i do domu. Do domu dojechałam bez przebierania ciuchów. Prawdę mówiąc bałam się ściągnąć skarpetki. Gdy zaczynałam bieg trawa była mokra i po pół godzinie skarpetki też, oczywiście wyschły w trakcie biegu, ale dodając do tego parę potknięć na korzeniach i kamieniach, plus wywinięcie orła na 5km przed metą, bałam się widoku moich własny stóp. Okazało się, że mam dwa pęcherze na tylniej części obu pięt, po dwa czarne paznokcie i to właściwie tyle. Reszta stopy była tylko kosmicznie brudna. Polałam nogi lodowata wodą i walnęłam się do łóżka spać. Po dwóch godzinach obudził mnie straszny ból, więc akurat był czas na umycie zębów i twarzy, nasmarowanie nóg końską maścią i ponowne padnięcie do łóżka. Noc była koszmarna jeśli chodzi o ból, bo bolały całe nogi. A rano? Rano obudziłam się jak po dobrym weselu. Nie wiem czy znacie to uczucie po zarwanej nocy? Człowiek jest słaby i powolny, umysł spowija wata, ale otacza go pełne zadowolenie i ogólnie nic mu nie jest tylko dużo ziewa. No to się tak czułam.

Na dowód, że stopy nie bolały mogę powiedzieć, że w piątek jak gdyby nigdy nic jeździłam samochodem i nie miałam z tym najmniejszych problemów.


Ogólnie wrażenia po ultra mam super. Rewelacyjne widoki, świetna trasa. Logistycznie też ok. Miałam miejsce w plecaku i w ręce na 0,5 litra wody i tylko wymieniałam butelki na wodopojach – pod tym względem super, a łącznie wychlałam na trasie ok. 4 litrów! Sprawdziło się też trzymanie butelki w ręce. Przez całe 10 godzin miałam w ręku zwykłą butelkę z wycięciem (Nałęczowianka i podobne) i sprawdziła się tak dobrze jak super drogi bidon naręczny. Pewnie, że to nie jest rozwiązanie dla każdego, ale dla mnie rewelacja, plusem jest to, że jak butelka jest w ręce to zawsze pamiętasz o piciu. Czy to się sprawdzi na Biegu 7 Dolin? Zależy... ale tym się będę martwić we wrześniu. Aha, bo już oficjalnie jestem zapisana i nawet opłacona na B7D :)

W dodatku tej wiosny już i tak wiele udało mi się zrobić, więc resztę sezonu biegam bez spiny. Nie znaczy to, że nie będę się starać, szczególnie na maratonie, ale jak akurat w jakimś dniu nie będzie szło, to odpuszczę. Na lato za to planuję dużo wycieczek plenerowych :) Plecak już mam jakieś doświadczenie też, więc nic tyko wsiadać w PKS czy bus i jechać do tej Piwnicznej czy Krościenka.

Więcej grzechów nie pamiętam, jak sobie przypomnę to napiszę :)
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Miałam jeszcze iść dzisiaj na małe rozbieganie, ale pada i pulsuje mi paznokieć na dużym palcu u nogi (pewnie zejdzie...), no to nie idę. Ostatecznie przed jutrem mogę sobie zrobić odpoczynek :hej:

Żeby nie było, że nic nie robiłam w tym tygodniu:

Poniedziałek
8.38 km | 53:39 @ 6:24 min/km

plus kilka dłuższych spacerków i latanie na 4 piętro z oponami samochodowymi :bum:

Wtorek
10.03 km | 1:00:30 @ 6:02 min/km

Super szybkie bieganie to nie było i prawdę mówiąc treningu szybkościowego z prawdziwego zdarzenia to nie zrobiłam od wieków, no może poza tym półmaratonem w Niepołomicach, ale co tam, nogi i tak miałam zbyt zmęczone na szybkie bieganie... czyli jak widać nadal trzymam się założeń "jak nie trenować do maratonu".

Bardzo jestem ciekawa jutrzejszych 22km. Biorąc pod uwagę doświadczenia z Lasku Wolskiego to stawiam a czas 3:15, o ile się nie pogubię :ble: Autobus mam wcześnie rano i mam nadzieję, że się na niego zbiorę, w sumie dojazd mi powinien zająć jakąś godzinę, a potem w ramach rozgrzewki 3-4km marszu. Hmm, chyba powinnam wyprać moje domowe stuptuty, mogą się w sumie przydać na szlaku.
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
Fretka
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 211
Rejestracja: 29 wrz 2012, 07:11
Życiówka na 10k: 48:33
Życiówka w maratonie: 3:49:58
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Piątek
ok. 4 km spacer do Ojcowa

Półmaraton Koniczynka w Ojcowie - 22km w 2:21 (Garmin pokazał tylko 19,46km, ale on się biedak gubi w lesie jak dziecko, więc ufam oficjalnym komunikatom :oczko: )

Powrót piechotą aż do Gierbułtowa - 8km

-------------
Pogoda była wczoraj piękna i cała wyprawa udała się super.
Jeśli chodzi o półmaraton to oczywiście czas nie powala, ale przy tych podbiegach i zbiegach, to i tak twierdzę, że nieźle. Przewyższeń może nie było jakichś super, ale ani strome podbiegi, ani strome zbiegi nie wpływają rewelacyjnie na prędkość, przynajmniej moją. A przy okazji okazało się, że nie umiem dobrze zbiegać i nad tym trzeba popracować. Głównie chodzi o to, że nie kontroluję prędkości i rzucam nogami na wszystkie strony, no i może czas na buty trailowe, które będą się lepiej trzymać podłoża niż moje adidasiory. I jeszcze mam zastrzeżenia co do wpadania w rytm biegu jak już dojdzie do płaskiego odcinka. Jakoś te podbiegi i zbiegi mnie tak wykańczały, że po płaskim truchtałam bez składu i ładu, głównie głową, ale nie dałam rady złapać porządnego rytmu ani nabrać jakieś fajnej prędkości.

Mimo to z biegu jestem zadowolona, super plener i trening wyszedł aż miło, jedyne co mam do zarzucenia sobie, to że i tak za szybko biegłam i nie mogłam podziwiać widoków tak jakbym chciała, dlatego zresztą zrobiłam sobie potem spacer w drodze powrotnej. No i nogi niestety miałam od początku zmęczone. To była dobra lekcja przed maratonem za tydzień i teraz wiem, że aż do wtorku mam leżeć z nogami do góry. Muszę im dać dobrze wypocząć, przez tydzień powinny złapać tą świeżość i chęć do biegania na następną niedzielę.

Przy okazji, już w trakcie powrotu zaczęły mi puchnąć ręce, a popołudniu znowu miałam stan podgorączkowy, ból gardła i zatok. Dzisiaj to samo z dodatkowo opuchniętymi oczami, czyli moja infekcja nie odpuszcza. Muszę koniecznie zrobić badania krwi jak już skończy się ten cały okres startów i chyba udać się do laryngologa i/lub alergologa.

To teraz o biegu:
Organizacja fajna i luzacka, stolik na własne odżywki był, pomiaru czasu nie było, koszulki były i to wypasione, że ho ho, wyglądają jak bawełna, a techniczne i ekstra rysunkiem. No i tak naprawdę, to prawdziwy hardkor mieli ci co biegli maraton. Oczywiście jak ktoś na poważnie przygotowuje się do biegów górskich i np. ćwiczy wbieganie podbiegów czy technikę zbiegów, to taki trening na dystansie półmaratonu też miał idealny, ale tylko maratończycy mogli potrenować psychikę. Bo to jak bardzo sadystyczny jest ten bieg wie chyba tylko ten, kto na im był. Bo biega się na 3 pętlach i maratończycy robią ich po 4. 4x 3pętle, małe i wredne, bo na każdej jest podejście i zejście. Świadomość tego co cię czeka dobija, i to jeszcze jak! Ja przetrwałam, bo na drugim zestawie pętli wiedziałam, że to będzie ostatni raz jak się tu męczę, ale robić to 4x? Masakra.
Co innego biec gdzieś, albo biec i wracać, tutaj głowa by mi nie wytrzymała. Plus na zbiegach były schodki, czasami takie leśne z belkami, a w centrum Ojcowa już kamienne. Bieganie po schodkach też mi nie wychodziło... więc szacun ogromny dla maratończyków-masochistów.
5km - 22:20
10km - 48:33
półmaraton - 1:45:37
maraton - 3:49:58
GARMIN ; BLOG ; KOMENTARZE
ODPOWIEDZ