Wczoraj podczas wybiegania czułem się jak 5 krotnie przemielony i wypluty.
Na moim żołądku usiadły smażone ziemniaczki i chciały chyba wywołać rewolucje podobną do Che.
Już dawno nie przydarzyło mi się 15km takiej męczarni. Zresztą w tym sezonie chyba obowiązuje zasada słaby 4 i 5 dzień po zawodach.

Po 10km też miałem kryzys formy po takim właśnie czasie. :P
Dziś już było bardzo dobrze. Może uznacie mnie za wariata, ale sam trening szybkościowy biegałem w krótkich spodenkach. Zapewne spora część ludzi nie wiedziała o co chodzi z gościem w krótkich majtkach z wysokimi skarpetami stojącym na drodze.
Oczywiście zaopatrzyłem się w dresik z własnego sklepu, więc truchtałem już ubrany normalnie.
Pobiegałem 6x1km na przerwie 2min. (3:06, 3:04, 3:07, 3:02, 3:06, 2:59)
Tętno maksymalne 185 uderzeń, ale na większości odcinków 181-182. Nogi w bardzo dobrym stanie, zero piątkowego zmęczenia.
Za tydzień przetarcie na 5km. Nie wiem jak będzie, ale mam nadzieje na dobry bieg.