5 stycznia 2013
X Zimowe Biegi Górskie, Falenica, 9,4 km
Pierwsze zawody podczas przygotowań. Kilka najbliższych weekendów będzie podobnych, z różnych sentymentalnych względów.
Pojechałem tak bardziej treningowo, bez planów na jakieś szybkie ściganie, bo ciągle jestem trochę przeziębiony i nie chciałem się nadmiernie obciążać. I nie bardzo wiedziałem, jakich warunków się spodziewać - tydzień temu było tak ślisko, że było złamanie, zwichnięcia i w ogóle jakis armagedon. Żeby dostać medal trzeba wziąć udział w trzech odsłonach, a że są tylko trzy terminy, które mi pasują, więc się zmobilizowałem, żeby pojechać chociaż na samo zaliczenie.
Warunki na miejscu okazały się świetne, lód tylko w kilku miejscach i w takich ilościach, że bez problemu dało się ominąć, głównie sporo piasku (bo biega się po wydmie), a z różnych rodzajów nawierzchni w Falenicy (czyli różnego rodzaju śnieg mniej lub bardziej ubity, lód albo właśnie piasek) po piasku biegało mi się zawsze najlepiej.
Na początku wyszło trochę stresująco, bo wyszedłem niby tylko kilka minut później niż planowałem, ale na miejscu okazało się, że jest ogromna kolejka, zawody biją rekordy popularności (382 osoby, które skończyły tym razem to prawie o sto więcej niż dotychczas najliczniejsze zawody w ramach tej imprezy w jakich wcześniej biegłem) i z trudem zdążyłem się zapisać - organizatorzy zapowiedzieli, że zaczną o czasie, a osoby, które nie zdążą z formalnościami do tego czasu będą potem indywidualnie puszczane na trasę. Załapałem się na jedne z ostatnich normalnych numerów. Skutek był taki, że nie miałem prawie w ogóle czasu na jakiekolwiek rozciąganie, tylko trochę truchtu z biura zawodów na miejsce startu w ramach rozgrzewki i pobiegłem tak jak stałem. Co gorsza mój pulsometr miał straszne problemy ze złapaniem sygnału i złapał go ostatecznie dopiero na trzecim kilometrze, więc pierwsze okrążenie biegłem właściwie wyłącznie na wyczucie, bez żadnego sprzętowego wspomagania.
Na trasie pojawiły się słupki niby-kilometrowe w ramach otwartych przez Wawer ścieżek biegowych i do tego podchodzę z pewnym takim zażenowaniem. No bo to, że organizatorzy nazywają te zawody biegiem na 10 km (i to tak konsekwentnie udając, że trasa niby rzeczywiście ma 10 000 metrów - wersja na jedno okrążenie na przykład się nazywa biegiem na 3333 m

), to jedna sprawa. Podejrzewam, że nikt nigdy tego nie oficjalnie nie mierzył, a napisanie, że 10 km brzmi jakoś bardziej nobilitująco niż że niecałe 9,5 km, które trasa ma w rzeczywistości. Ale postawienie przez niezależne ciało słupków co 900-950 metrów, które udają, że są słupkami kilometrowymi jest jednak jakoś bardziej mylące i niestosowne.
Z wyniku jestem dość zadowolony, zwłaszcza że w końcu biegłem raczej treningowo i czułem, że mógłbym z siebie dać dużo więcej. Z drugiej strony wiem, że w Falenicy nawierzchnia jest kluczowa i tym razem była dla mnie w zasadzie idealna, więc nic dziwnego, że wyszło nieźle. 47'26 na takim dystansie co prawda może nie powala, ale takie bieganie po górkach o jakimś 5-7% nachyleniu jednak ma swoją specyfikę. Biegłem w Falenicy po raz dwunasty i to mój najlepszy czas - mój zeszłoroczny rekord trasy poprawiłem o 11 sekund. Na trzeci decyl się co prawda ciągle nie załapałem, ale też dopiero po raz drugi byłem w pierwszej trzeci, a zdarzało mi się, i to nierzadko, kończyć w drugiej połowie, zawody przyciągają po prostu niezłych zawodników. Więc takie normalne porównania nie mają tu za bardzo sensu. No a życiówka jest życiówka, nawet jeśli na bardzo nietypowym dystansie
