Biegam wieczorem, wracam do domu, ogarniam się. północ: piszę posta - opcja -
wyślij. i tu surprise. nieustannie od 3 dni tracę połączenie z internetem. lub zawiesza się. efekt taki, że moje zapiski ulatają w zapomnienie a we mnie rośnie zniechęcenie
to spróbuję teraz...
Zacznę od tego co mi sprawia największą frajdę...
wciągam moja tłuściutką mamę do biegania!

mam nadzieje że schudnie, bo jak rzuciła palenie + problemy w domu... no ekhm, ciałka jej przybyło. dużo ciałka. tak dużo, że po prostu to jest już mocno niezdrowe! tylko ta kobietka nie ma pojęcia o zdrowym żywieniu, kaloriach, czego unikać - i przede wszystkim dlaczego. internetu ten rocznik nie obsługuje, a szkoda, bo dużo mogłaby się dowiedzieć.
W kaażdym razie, wczoraj mówię
jak wrócę z biegania to koło 21 pojadę z Tobą pobiegać. Tak też było i ruszyłśmy o 21 realizować puma 6 tyg. Mama się trochę wstydzi,
co sąsiedzi pomyślą. Mówię jej, żeby tym się nie przejmowała, ale cóż, wiadomo jak to na początku, zwłaszcza co musi czuć kobieta 50+z + 15k nadbagażu.
Miałyśmy szczęście - 0 sąsiadów, a mama w ogóle po 30 sekundach biegu nie miała zadyszki

na szczęście mimo nadwagi łazi od czasu do czasu na nogach, a we Wro przecież pocisnęłam ją na całodzienny spacer podchodzący pod 30 km... więc myślę że od razu wskoczymy na 2 tydzień.
A ja?
poniedziałek: 10k, tempo 5:40/km. Ale ogólnie pamiętam, że po 7.5 km było 'stop'. piszczele, łydki.. nie wiem, ale wszystko spięte. chyba jeszcze był basen i sauna... tętno gdzieś 155.
wtorek: oj chyba zupełnie niesportowy dzień.
środa: 14 km. 10 km w 5:33/km. tu znowu stop, rozciąganie.. dalej 3 km już luźniej, koło 6:00/km. i ostatnie 1 km to przebieżki, ale jakoś mało żwawo wyszły

. tętno jak pon.
czwartek: trasa co w środę, ale od drugiej strony. najpierw jakieś 3 km w tempie 5:30. rozciąganie. no i chciało mi się szybkość znowu ćwiczyć. miały być 4x1km - w tempie takim, w jakim uda się pocisnąć. przerwa nieregularna, taka, żebym nabrała sił i chęci na kolejny km.
1 km: 4:34/km! masakra. płuca nie dają rady, ponoć jak się krzyczy więcej tlenu dochodzi. ja nie wiem jak nazwać dźwięki które ze mnie momentami uchodziły...

stop, marsz, przechodzę w trucht. z 5 minut przerwy było.
1 km: 4:34/km! znowu z ust uleciały dziwne odgłosy...
stop, marsz, trucht. tu już przerwa z 6 minut.
1 km: 4:44/km! już nie ma atrakcji głosowych, już mięśnie się buntują...
stop, marsz, trucht, marsz, trucht... tak minęło z 18 minut.
1 km: failure! 350 metrów pociągnęłam w 4:55/km, ale już woli nie było, sił też nie, a poza tym już chyba tamte 3 odcinki mnie usatysfakcjonowały..
po co się męczyć.
Każdy z tych 1 km to była walka ze sobą. po 200 metrach pewność że do 1 km w takim tempie nie dociągną. po 500 metrach mysli, że jeszcze trochę chociaż pobiegnij... potem że jeszcze tylko tak 40 sekund i koniec... no i niesamowite jak 15 sekund potrafi się wydłużyć w czasie.
Tętno nie było złe, max w tych 1 km wyszło 170. a jeszcze 40 dni temu biegnąc pod lekką, choć dłuugą górkę w jakieś 6:30/km bywało 177
Jedno jest pewne - na takim treningu się nie ponudzisz!
Do domu jeszcze było 6km. tempo 5:55/km. I to też cieszy. że po tym jak kiedyź zrobiłam mocne dla mnie 3x2km nie schodze już raczej poniżej 6:00/km. Dlatego - tak - będę raz w tyg. przekraczać swoje granice

taką też radę gdzieś wyczytałam na portalu biegowym.
A dzisiaj? O tej porze miałam siedzieć na basenie. Ale że najadłam się... to zmieniam to na ćwiczenia w domu. a wieczorem luźny bieg, a potem jeszcze 40 minut z mamą, ja na rowerku, ona w truchcie. oby mnie nic nie wytręciło z tego planu już
