Niedziela, 14.10.18 - Zawody - 19. PKO Poznań Maraton - 42,2 km - 3:20:40 - 4:45/km - HR 157 (OPEN - 396, M18 - 66)
Do Poznania pojechałem pociągiem w sobotę rano. Bardzo dawno nie jechałem pociągiem i myślałem, że teraz to jest dość wygodne, ale jakiś wagon TLK się trafił i podobno przez to było słabo, bo 8 osób w przedziale i ciasnota. Po dojechaniu na miejsce poszedłem odebrać pakiet i odstawiłem sobie bagaż w Avenidzie, by na lekko pochodzić z kolegą po mieście. Po dość długim spacerze po centrum, wieczorem wpadła jeszcze delikatna pizza. Pod wieczór z dwoma innymi znajomymi udaliśmy się na nocleg na hali - zawsze chciałem zobaczyć jak to wygląda. Ma to swój klimat, ale w erze prywatnych kwater za 50 zł jednak lepiej wybrać spokój i łóżko

Ale źle nie było, nawet zabawnie.
Pobudka o 6 rano. Bułeczka, kawka i spokojne ogarnianie się. O 7:30 jechały autobusy na Międzynarodowe Targi Poznańskie. Na miejscu troszkę posiedzieliśmy, oddaliśmy rzeczy do depozytu, tojka, troszkę truchtu i na start.
W pierwszej strefie luźno, przyjemna temperatura i szeroka droga. Ruszyliśmy punktualnie. Tętno spokojne – tak jak na treningach w drugim zakresie, tempo zgodnie z założeniem – no może ciut za szybko, ale z górki na pierwszych 5 km serducho biło między 150-155. Nawrotka i 2 km delikatnego podbiegu. Łyk wody. Trzymam tętno poniżej 160 - to była granica, której starałem się nie przekraczać przynajmniej do połowy dystansu. Na 10 pierwszy żel, zaraz woda. Sporo w tej części było pod niezbyt mocny wiatr, ale większość biegłem schowany za kimś, więc nie odczuwałem tego mocno. Na 19 kolejny żel. Od 15 km dokuczało mi wzdęcie i na 20 musiałem niestety skorzystać z tojki… Wszystko co sobie zaoszczędziłem w jednej chwili przepadło – ukłuło mnie to solidnie… Ale biegnę dalej trzymając tętno. Piję i moczę głowę, bo zaczyna być mi za ciepło. Połówkę mijam w lekko ponad 1:33. Pozwalam sobie na tym odcinku na tętno 160-164. Wbiegamy w okolice Malty. Na poboczu jakiś ziomek z wywróconymi oczami w towarzystwie ratowników. Zawsze się zastanawiam jak można się doprowadzić do takiego stanu, zagłuszyć instynkty samozachowawcze

Kolejny punkt z wodą i kolejne schłodzenie. Tempo delikatnie spadło, ale wybieg z Malty to krótki, ale stromy podbieg, a ja dalej trzymam intensywność na tym samym poziomie. Wszystko niby w normie, ale zaczyna mi brakować woli walki - słabnę. Przed 30 kilometrem, na zbiegu odpuszczam wiedząc, że za chwilę będzie długi podbieg, z którym już nie chcę walczyć. Nic mi się już nie chce

Truchtam do mety w tempie jakie narzuca się samo. Mocno się po drodze nawadniam izotonikami. I jeszcze te Nike Zoom Fly katują mi mały palec lewej stopy… W końcu finisz i ulga.
Winogrona, izo, piwko, posiłek, kąpiel. Trochę pogadanek o tym co komu nie wyszło. Powrót do domu już z kolegami samochodem. Miło spędzony czas.
Trochę żal, że kolejna jesień bezowocna. Wiele rzeczy nie zagrało, do wielu źle podszedłem. Liczyłem się z tym, że w Poznaniu tak to się może skończyć, ale nadzieja tliła się do końca

Stwierdzić mogę, że na 3 godziny na jesień gotowy nie byłem. Na wiosnę forma wydawała mi się lepsza. I waga była lepsza. Szkoda, że przez tą KMP starty trzeba było ułożyć w ten sposób. Kontrolna połówka przed jesienią mogłaby dużo wyjaśnić. Mięśniowo niby spoko, ale trzeba popracować trochę nad sobą, bo to też nie było raczej bez znaczenia w tych nieudanych startach. I pogoda - nie twierdzę, że to główny powód, ale takie warunki jakie były we Wrocławiu i Poznaniu (w drugiej części) to nie są warunki dla mnie. Mocno się odwadniam i najlepiej dla mnie by było taką pogodę omijać. I buty muszę zmienić
Teraz czas na trochę roztrenowania. Potrzeba mi świeżego podejścia, bo ostatnimi czasy już mocno się męczyłem.