sobota, 7 września
Bieg:
11 km w 1:26:13
średnie tempo: 7:50
Marsz:
5 km w 52:56
średnie tempo: 10:33
Buty: Skechers GoRun
Wycieczka biegowa czarnym szlakiem wokół masywu Ślęży, czyli testuję plecaczek i nowe trasy biegowe

Test wypadł pomyślnie
Od moich drzwi do Przełęczy pod Wieżycą jedzie się (i idzie) 1h 20min. Z tego PKSem 45 minut, reszta to dojście na przystanek we Wro i dojście na przełęcz w Sobótce. Nie wiem, czemu myślałam, że to jest daleko, naprawdę nie wiem...
Tras i ich kombinacji jest do wyboru, do koloru. Można długo, można krótko, można mocno pod górę (na Ślężę), można trochę łagodniej, a większość trasy i tak jest w lesie, więc jak żar leje się z nieba (jak dzisiaj), to i tak jest przyjemnie. I niewiarygodnie cicho, przynajmniej na czarnym szlaku, mało kogo tam po drodze spotkałam - jednego biegacza, kilka par, kilku samotnych turystów i paru rowerzystów. Dwóch w ogóle jechało za mną przez jakieś pół kilometra

Na podbiegu, na którym dość ciężko mi szło, oczywiście. No ale przecież nie przejdę do marszu, jak rowerzyści jadą za mną, no heloł, więc biegłam, bo co było zrobić. Jak tylko mnie wyprzedzili, to się od razu zatrzymałam, żeby odsapnąć
Ogólnie trasa nie była jakaś bardzo trudna, ale łatwa też nie. Najpierw pobiegłam wschodnią częścią szlaku do Przełęczy Tąpadła (gdzie zjadłam pyszne malinki

), tam było najpierw cały czas w górę, a na jakieś dwa km przed przełęczą dla odmiany w dół. Niestety, w dół nie dało się za bardzo przyspieszyć, bo były tam bardzo nieprzyjemne ostre kamienie. A mnie już stopa bolała. No i nie chciałam znowu wykręcić kostki, a kamienie były naprawdę wredne. Na zachodniej części szlaku na początku znowu był zbieg po kamulcach, do tego podmywanych jakimś źródełkiem czy czymś, potem dla odmiany były krzaczory i kamulce, a jak już ten jedenasty kilometr przebiegłam lądując prawą stopą wyłącznie na palcach (bo każde inne lądowanie było bardzo bolesne), to stwierdziłam, że zanim sobie przeciążę następne coś, to może już lepiej te ostatnie kilometry (miało być 4, było 5) sobie przejdę spokojnie marszem. I tak zrobiłam. Przez następny kilometr i tak bym pewnie mało biegła, bo a) było ostre podejście, b) jak już się wypłaszczyło, to ścieżka była rozjechana jakimś traktorem i w koleinach były kałuże oraz błocko, trzeba się było przemykać po krzaczorach obok lub topić buty w błocie po kostki (wypróbowałam oba warianty, buty są do prania

). A potem to już prawie do końca była elegancka prosta szeroka ścieżka, trochę falowana, ale minimalnie, pod koniec znowu pojawiły się kamulce i podejście, tam stopa znowu piszczała.
Potem zjadłam w Domu Turysty schabowego (nie polecam), lody, przebrałam się i wróciłam do domu - miałam fuksa, bo doszłam na dworzec PKS akurat 10 minut przed odjazdem autobusu. Ale generalnie jeżdżą co godzinę, a w dni robocze nawet częściej, więc to nie jest problem.
Plecaczek sprawił się znakomicie, bardzo wygodny, fajnie leży na plecach, kieszonki z przodu są łatwo dostępne, nic się nie majta, ciepło oczywiście jest na plecach, ale bez szaleństwa, zauważyłam dopiero, jak zdjęłam plecak i miałam wilgotną koszulkę. Jest też całkiem pakowny, mimo, że do tej dużej kieszeni, w której jest bukłak, włożyłam tylko koszulkę na zmianę, a resztę poupychałam w kieszeni mniejszej i kieszonkach z przodu. Muszę jeszcze chyba parę razy przepłukać bukłak, bo niby go umyłam przed pierwszym użyciem, ale woda smakowała jakoś tak gorzko i plastikowo. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym sobie czegoś nie obtarła - jak szłam, to inaczej machałam ramionami i zapięcia od kieszonek z przodu trochę obtarły mi pelikany... Ale to można rozwiązać w ten sposób, że luzuje się tasiemki regulujące - wtedy wprawdzie plecak może podskakiwać, bo nie jest idealnie unieruchomiony, ale przy marszu to nie robi większej różnicy. Zresztą tasiemki regulujące są świetne, można je swobodnie obsługiwać, nie zdejmując plecaczka z siebie.
Trochę martwi mnie ta stopa. Z objawów wnioskuję, że przeciążyłam sobie przyczep tych dwóch ścięgien, co idą aż od łydki, poza kostką i dochodzą do śródstopia, których zadaniem jest stabilizowanie kostki. Na chodnikach nie bolało tak bardzo, bo tam nie ma czego stabilizować, ale dzisiaj z tymi kamulcami było niedobrze. Na razie do wtorku nie biegam, chłodzę, smaruję maściami i w poniedziałek zadzwonię do pana fizjo, mam nadzieję, że przejdzie na tyle, żeby móc biegać

Dżiz, jak nie urok, to sraczka, normalnie...

A, i myślę, że nawet gdybym wzięła bardziej amortyzowane buty (bo przez chwilę plułam sobie w brodę, że wzięłam GoRuny), to nie zrobiłoby to większej różnicy, a nawet mogłoby być gorzej. Być może mogłabym zbiegać ciut szybciej, ale obawiam się, że mogłabym częściej wykręcać kostki - co jak co, ale w Skechersach czucie podłoża jest, było mi łatwo szybko reagować na to, co się działo pod stopami. I lewej stopie nic nie jest. Chociaż jak pojadę podbiegać pod Ślężę (i potem z niej zbiegać), to wypróbuję Cascadie

A teraz jeszcze słit focie
Tu byłam i jeszcze wrócę
Wahałam się tylko przez chwilkę
Piękne okoliczności przyrody
Pycha maliny
Stay tuned!