Alexia - mimo wszystko :)

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

26 czerwca 2010 (sobota)

Obrazek

Test Coopera


No i za sprawą Moniki - pobiegłam. Bardzo się cieszę, że się dałam namówić. Bardzo fajna impreza z tego wyszła. Pojechaliśmy całą rodzinką. Zapisaliśmy się wszyscy. I pobiegliśmy wszyscy. I wszyscy powinniśmy być z siebie zadowoleni. Moje dziewczynki, jako, że to małe dzieci są, miały biec po 400 metrów, ale po drodze obie zdecydowały, że jednak spróbują dalej.
Madzia (7 lat) - 1650 m, czyli ponad cztery okrążenia
Asia (9 lat) - 1950 m, czyli prawie pięć okrążeń
Po biegu przez chwilę były zmęczone, ale bardzo szybko odzyskały energię i jeszcze przez kilka godzin szalały na trawie z innymi dziećmi.
Z siebie też jestem zadowolona. Założenie było takie, żeby znaleźć się w tabelce w najlepszej kategorii. I udało się. 2600 m. Trochę to było zrobione na oko, bo dziewczyna, która skończyła dwa metry obok mnie, miała końcówkę 20. Więc albo ja mam ciut więcej, albo ona ciut mniej. Ale to drobiazg przecież. Bieg mnie zmęczył, ale po przemyśleniu stwierdzam, że nie dałam z siebie wszystkiego. Dokończyłam, tak jak zaczęłam, a powinnam szybciej. Gdy usłyszałam, że do końca została jedna minuta, to powinnam była wejść na tempo przebieżkowe. Taka nauka na przyszłość.

Flądra i Moniś pobiegły świetnie. Szczególnie Monika. Jeszcze raz moje wyrazy uznania :).

Jak pisałam impreza niezła. Duży teren, piękna trawka, ktoś do opieki nad dziećmi. Same zalety. A jako dodatkowa atrakcja pokazy lotnicze, które odbywały się niedaleko, więc samoloty nad nami też latały. Zostaliśmy, aż do losowania nagród. I wszyscy mieliśmy szczęście. Chociaż Asia tak nie uważa, bo dostała męskie skarpetki. Ale tata się cieszy.

Zrobiłam sobie też test na otłuszczenie ciała, zawartość cukru we krwi i ciśnienie. Tłuszczu za dużo, cukru za dużo, ciśnienie zbyt niskie. Aczkolwiek wszystko jeszcze trzyma się norm. Ale waga! Waga spadła! Całe dwa kilogramy!

Acha, zapomniałabym. Wojtek zrobił 3450 m. Mi się wynik podoba, ale on zadowolony nie jest.

Fajny to był dzień!

Fajnie było spotkać ludzi z forum. Ciekawe kto z nas da radę jutro? A jutro Niepołomice i pogoń za żubrem :).

KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

27 czerwca 2010 (niedziela)

Obrazek

W pogoni za żubrem - Niepołomice
15 km



Pobudka 6.00. Wszyscy mieliśmy problem ze wstaniem, ale się udało. Śniadanie, pakowanie się i wyjście z domu. Dojechanie do Niepołomic bez samochodu, to takie trochę wyzwanie ;). Ale mieliśmy wszystko pięknie zaplanowane. O 7:40 tramwaj, 8:10 przystanek przesiadkowy, 8:21 bus. I wszystko byłoby fajnie, gdybym nie zawaliła. Bo jak się okazało, rozkład jazdy tramwajów sprawdziłam zwykły, a nie świąteczny. I tramwaj zamiast o 7:40 był o 7:30, a następny o 8:01. Czyli brak możliwości zdążenia na busa. Mieszkamy jednak w centrum. Poszliśmy więc poszukać jakiegoś autobusu, który jechałby w odpowiednią stronę. I udało się. Podjechaliśmy kawałek, wysiedliśmy na odpowiednim przystanku i zdążyliśmy na busa, którym mieliśmy jechać. W busiku już jechało kilku biegaczy, co raczyły głośno zauważyć moje dziewczyny ;).

Po dojechaniu na miejsce, szybko się zarejestrowaliśmy, poszliśmy coś jeszcze zjeść i wróciliśmy na stadion, gdzie dziewczynki pobiegły swoje dystanse. Potem odprowadziłam je do przedszkola. Bardzo fajna to sprawa takie przedszkole. Lubię jak organizatorzy myślą o biegaczach i ich rodzinach. Dzięki temu spędziliśmy znowu prawie cały dzień razem, bez wyrzutów sumienia, że dzieci znowu są z opiekunką.

Byłam zmęczona po sobotnim teście Coopera. Stwierdziłam więc, że nie szaleję. Na starcie spotkałam Gabrysię z Maratonów Polskich i zaczęłyśmy rozmawiać. Gdy wystartowaliśmy, to tak z nią zostałam i gadałyśmy dalej. Umówiłyśmy się na przyszły weekend do Limanowej. W sobotę jest tam bieg na 17,5 km a w niedzielę na 6,5 km. I w sobotę wystartujemy razem z dziećmi. Wojtek sobie poleci a my zrobimy wycieczkę górską. Siedmioro dzieci i mamusie. Limit czasu 8 godzin więc się chyba wyrobimy. A w niedzielę, to już bez dzieci pobiegamy. I tak po ustaleniu wszystkich szczegółów i pogadaniu na inne tematy dotarłyśmy do 5 km. Tam Gaba zwolniła a ja przyspieszyłam.

Pierwsze 5 km pobiegłam w 30 min. Drugie 5 km w 27:30. A ostatnie 5 km w 25 min. Wyszedł ładny bieg z narastająca prędkością ;). Biegło się fantastycznie, choć trasa trudna. Jeden fragment przeleciałam po kostki w wodzie. Był, co prawda murek, ale ludzie powoli po nim szli a ja już się rozpędziłam ;), więc zrobiłam im prysznic. Tak biegłam i myślałam: "jeszcze tylko tę dziewczynę wyprzedzę", "jeszcze tylko te dwie", "jeszcze tego niebieskiego gościa". Upatrzyłam sobie też dziewczynę w czerwonym, ale skubana na 14 km przyspieszyła. Gdy do mety było już jakieś 200-300 metrów, to przyszła mi na myśl sobota i test Coopera, i przebieżka, której nie zrobiłam. No i ruszyłam do przodu z prędkością wielką. Pani w czerwonym tylko mignęła i została z tyłu ;). Na metę wpadłam zmęczona, ale szczęśliwa. Nowa życiówka jest, ale nie o nią tym razem chodziło. Pokonałam Niepołomice! W zeszłym roku one mnie pokonały. Jest więc 1:1.

Jeszcze tylko jedzonko i nagrody. Wojtek zajął trzecie miejsce w kategorii wiekowej. I prosto z podium biegiem ruszyliśmy do autobusu. Nie czekaliśmy na losowanie innych nagród, bo bardzo spieszyliśmy się do Krakowa. A w Krakowie impreza urodzinowa w przebraniu rodem z weneckiego karnawału. Fląderko, jeśli widziałaś wczoraj koło swojego domu, dziwnie wyglądających ludzi, to byliśmy to my ;). Chciałam nawet Ci pomachać, ale bałam się, że dzieci wystraszę ;).

Miałam jeszcze możliwość uczestniczenia w koncercie, ale nie dałam rady. Zasnęłam w locie do poduszki.

KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

31 czerwca 2010 (środa)

Obrazek

7,700 km
6:00/km
+GR


Bieganie poranne ma wiele zalet.
1. Powietrze jest rześkie. Słońce nie przypieka.
2. Mało samochodów i spalin. Moje ścieżki biegowe niestety nie przebiegają przez nieskażone tereny, ale rankiem jest to mniej odczuwalne.
3. Cisza.
4. Błonia puste. Kilku biegaczy i rolkarz. A po południu wylegają całe tabuny Krakowian spragnionych ruchu na świeżym powietrzu.
5. Świadomość dobrze rozpoczętego dnia.
6. Brak komarów. A przynajmniej mniej niż wieczorami. Na darmową stołówkę załapał się dziś tylko jeden.
7. ...

A mój organizm mówi stanowcze "NIE" tym wszystkim atrakcjom. Dziwny jakiś jest.

W planach bieganie było we wtorek. W słońcu jednak nie chciałam, a jak słońce zaszło, to już od dawna byłam na kolejnych urodzinach. Aby jednak się poruszać nieco, to pojechałam tam rowerem. Lubię rower :). Gdy już wróciłam i kładłam się spać, to postanowiłam pobiegać rano (o ile się obudzę bez budzika). Niestety - obudziłam się. Była godzina 5:30. Miałam wielką ochotę odwrócić się na drugi bok i spać dalej, ale się nie dało. Zapomniałam na noc otworzyć okno i czułam, że się uduszę jeśli nie poczuję świeżego powietrza. Więc wstałam. I poszłam biegać. To było ciężkie bieganie. Nie było mocy w ogóle. Nogi jakby grzęzły w gęstej smole. Potruchtałam więc leciutko i mniej niż zakładałam, i wróciłam do domu. Porozciągałam się i zaczęłam ćwiczenia siłowe na dywanie w pokoju. Obudziły mnie koty, które radośnie po mnie spacerowały.

KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

1 lipca 2010 (czwartek)

Obrazek

7,700 km
5:43/km
+GR


Wieczorny króciutki bieg, żeby się zbytnio nie zmęczyć przed weekendem.

KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

3 lipca 2010 (sobota)

Obrazek

II Limanowa Forest
Bieg towarzyszący
18,5 km


To z założenia miała być impreza rodzinna. W piątek wieczorem pojechaliśmy na działkę teściów, żeby było bliżej. Pobudka o świcie, śniadanko przygotowane (prawie do łóżka ;) ) i szybciutko do Limanowej. Dojechaliśmy do miasta i dalej "na czuja". Wjechaliśmy w jakąś uliczkę i widzimy jakiegoś pana w żółtej kamizelce. Pytamy więc, czy na biegi to tutaj? Pan zdumiony, więc jeszcze raz wspominam o imprezie z biegami, spacerami i rowerami. Pan nadal ma oczy jak pięciozłotówki. No, to rzucam adresem. Pan nadal nic. Mówi jeszcze, że gdybyśmy zapytali o jakiś sklep, to by na pewno wiedział. Jedziemy dalej. Pytamy wielu ludzi, ale nikt nie ma pojęcia o czym mówimy. W końcu na stacji benzynowej widzimy radiowóz. Szybko więc skręcamy i Wojtek biegnie zapytać. Tym razem nie odeszliśmy z kwitkiem i zostaliśmy szczegółowo poinformowani. Dojechaliśmy na parking i udaliśmy się w kierunku szkoły. Na miejscu okazało się, że nosa to jeszcze dobrego mamy. Pierwszy zagadnięty pan stał 100 metrów od biura zawodów.

Zapisaliśmy się bez problemów i dostaliśmy przepyszne lody.

Potem jazda autokarem na start i moje pierwsze wątpliwości. Trasa miała mieć 17,5 km, ale słyszę, że ją nieco wydłużono, by była bezpieczniejsza dla rowerzystów. Ponadto meta jest na szczycie góry, więc trzeba jeszcze zejść z niej do centrum. Dla mnie te wydłużenia nie mają większego znaczenia, ale myślę o dzieciach. Nic to, najwyżej podjadą samochodem... I następna informacja, że samochód się zepsuł. Robię dobrą minę do złej gry i brnę w to dalej. W zasadzie innego wyjścia nie mam. Start.

Obrazek

Wyruszyliśmy liczną i malowniczą gromadką. Pięcioro dorosłych i siedmioro dzieci (na zdjęciu jest z nami jeszcze Tusik - organizator imprezy). Początek był ciężki. Pod górę, po asfalcie w pełnym słońcu. Moje dziewczyny bardzo szybko uderzyły w ton: po co my tu jesteśmy, czemu musimy się tak męczyć, możemy już wracać? Sześć kilometrów minęło a ja byłam umęczona, nie tyle trasą, co ciągłym podtrzymywaniem na duchu moich dzieci. Ale szósty kilometr objawił nam się sklepem, gdzie były lody. Za darmo i w dowolnych ilościach! Znacznie opróżniliśmy panu lodówkę i tak pokrzepieni ruszyliśmy dalej.

Asfalt się skończył i zaczęła się piękna i malownicza trasa. Było cudownie! Rozkrzyczane i szczęśliwe dzieci, świetne towarzystwo i piękne widoki. Plecak powoli opróżniałam z picia i różnych łakoci. Przed dziesiątym kilometrem było stromo. Asia przed szczytem usiadła i powiedziała, że już dalej nie idzie. Na szczycie stał samochód GOPRowców gotowy do zwiezienia dzieci do miasta. W końcu Asia dowlokła się do nas. Dzieci dostały propozycję: albo jadą albo walczą o medal. Moje dziewczyny obrzuciły mnie dziwnym spojrzeniem i pobiegły przed siebie. Długo by opowiadać o dalszych trudach i radościach. Nie będę przynudzać, ale powiem, że to był jeden z najpiękniejszych dni jakie mi się przytrafiły.

Po ponad siedmiu godzinach nasza gromadka dotarła na metę. Nie wierzyłam, że będzie ktoś jeszcze na nas czekał. A jednak. Powitał nas wielki aplauz organizatorów i przygodnych turystów. No i zasłużone medale. Jeszcze tylko 500 metrów w dół po kamienistej, stromej ścieżce i samochód z moim mężem i własnoręcznie robionym wafelkiem (kanoldem, kajmakiem, piszingierem, olgierdem - niepotrzebne skreślić ;) ). Wafelki powędrowały do żołądków, a panowie pojechali z Wojtkiem po samochody do Limanowej. Potem pożegnanie i dwie rodziny pojechały się integrować na ognisko, a my wróciliśmy do teściów.

Jak pisałam - to był PIĘKNY DZIEŃ! A wszystkie dzieci wprost niesamowite. Każde z nich przeszło na własnych małych nóżkach po 19 km! Zasługują na pełen podziw i szacunek!

Ach! Wojtek przywiózł nam lody w kubeczkach, bez patyczków. Dzieci świetnie sobie z nimi poradziły za pomocą jednej łyżeczki i palców.



KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

4 lipca 2010 (niedziela)

Obrazek

II Limanowa Forest
Bieg główny
6,5 km


Odsłona druga.

Tym razem w planach było uczciwe bieganie. Dziewczynki miały zostać u dziadków, ale tak polubiły sobotnią ekipę dziecięcą, że też chciały z nami pojechać. Pojechały więc. Po przybyciu na miejsce zostaliśmy poczęstowani lodami. Zarejestrowaliśmy się i dołączyliśmy do reszty ekipy. Nagle w tym całym tłumie ludzi spotkałam naszą Fląderkę z córka Jagódką. Postanowiły pobiegać razem. Jak tylko moje córy to usłyszały, to też zapragnęły pobiegać. Po namyśle i upewnieniu się, czy na pewno dadzą radę (bo trasa ciężka) poszłam do biura zawodów. Była już 14.30, a zapisy były do 14.00, więc wielkiej nadziei nie miałam. Jednak okazało się, że nie mam problemu. Dziewczyny dostały koszulki i numery startowe, a ja pognałam w poszukiwaniu jakiegoś plecaczka na picie. Plecaczek się znalazł, picie spakowałam i ruszyłyśmy na start.

W międzyczasie były lody.

Ustawiłyśmy się koło Basi z córką, ale te szybciutko pognały do przodu, a my zamykałyśmy bieg. Gdy dotarłyśmy do punktu, w którym w sobotę wsiedliśmy do samochodu, Asia odnalazła kije porzucone tam przez nią i przez Kubę. Oczywiście wzięła je i poszła dalej jako "nordik". Madzia też wzięła sobie jeden kijek. Tenże kijaszek miał chyba turbodoładowanie, bo moja młodsza latorośl wysunęła się na prowadzenie. Szybko zniknęła mi z oczu a ja zostałam z dylematem, czy ją gonić, czy może wspierać Asię. Zostałam, licząc na to, że Magda nigdzie się nie zgubi i że ktoś tam zaopiekuje się nią. Gdy do szczytu było już niedaleko, zostawiłam Asię pod opieką kilku osób, które też zamarudziły i szły na końcu. A sama pobiegłam w pogoni za młodą. Na szczycie już jej nie było. Gdzieś w oddali ją zobaczyłam i krzyknęłam, żeby zaczekała. Odkrzyknęła, że nie bo dobrze jej się idzie. Szybko pomyślałam i pozwoliłam jej na kontynuację biegu beze mnie, pod warunkiem, że będzie się trzymać pana w niebieskim. I poczekałam na Asię.

Teraz już było z górki. I rozwinęłyśmy skrzydła. O mało sobie nóg nie połamałam, jak próbowałam dotrzymać kroku córce. Po pewnym czasie zamajaczyła nam sylwetka Madzi. I w końcu ją dogoniłyśmy. Była strasznie zła, że to zrobiłyśmy. Na dodatek zarzuciła mi, że już dawno byłaby na mecie, ale pan w niebieskim ją spowalniał. Dalej truchtałyśmy już w trójkę. Nie szłyśmy, tylko truchtałyśmy. Było bardzo miło i wesoło :). Na metę dotarłyśmy w niecałe półtorej godziny.

Meta i mamusia holowana przez dwa nietoperze:
Obrazek

A na mecie medale i lody.

Potem czekanie na dekorację i losowanie nagród. Przegadane i prześmiane. I lody. I pyszny kapuśniak. I lody. I lody. I lody.

Lodów to ja nigdy w życiu tyle nie zjadłam!

Absolutnie nie żałuję, że poszłam po raz drugi z dziećmi. Trochę się zastanawiam, jak by mi poszło, ale, co tam, w przyszłym roku sprawdzę!

Wojtek, niestety, nie zdobył żadnego pucharu, ale i tak był z siebie zadowolony. Za to puchar zdobyła córka Flądry :). Czekaliśmy jeszcze na losowanie nagród. Jak zwykle nie nas losują. Nagroda główna i pan mówi: dwanaście. Dwanaście to suma cyfr zwycięzcy. Wojtek mi pokazuje, że ma nr 93, a obok Grzesiek pokazuje, że na nr 39. Śmiejemy się, że się może podzielimy nagrodą. Pan dodaje: wygrał numer dziewięćdziesiąt... (w tym momencie Wojtek zakrztusił się kanapką) trzy! Wygraliśmy ROWER! I karton lodów*. Kanapka leży w trawie, wiwatujemy, dzieci skaczą z radości! I problem, jak my się z nim do Krakowa zabierzemy, ale Grzegorz, który prawie też wygrał oferuje usługi swojego samochodu. I rower jedzie do Rudawy. Dziś rano rower stanął już w pokoju na honorowym miejscu :).

Puentą tego fantastycznego weekendu był przepiękny zachód słońca, który podziwialiśmy w drodze do domu.

*Lodów tak naprawdę nie wygraliśmy, ale zachodziła taka obawa, że przy obfitości tych rarytasów, to dorzucą je do nagrody głównej ;)

Malutkim minusem jest pęcherz, który pojawił mi się na pięcie, więc na razie nie mogę biegać, ale może do jutra zejdzie.



KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

6 lipca 2010 (wtorek)

Obrazek

10,100 km
5:33/km
+GR +GS


W poniedziałek dogorywałam. Niby weekend nie był męczący zbytnio, ot spokojne wycieczki po górach, ale mięśnie bolały. Jednakże we wtorek obudziłam się jak nowo narodzona. Z wielką chęcią na bieganie.

Niestety, pomimo lżejszej temperatury, początek biegania był ciężki. Niby przyjemny chłodek, a jednak potwornie duszno. Dobiegłam powolutku do Błoń i nadal wolno ruszyłam przed siebie. Bez planu i celów prędkościowych. Jakoś się zamyśliłam i organizm wybrał to, co lubi najbardziej, czyli bieg z narastającą prędkością. Drugie kółko na Błoniach to już pędziłam. Przyjemnie się zmęczyłam i powolutku wróciłam do domu. Chwilę po moim powrocie zaczął lać deszcz.

Jeszcze się nie chwaliłam, ale w ciągu pierwszych sześciu miesięcy tego roku zrobiłam już 1000 kilometrów!

KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

8 lipca 2010 (czwartek)

Obrazek

"Dyszka" na Amicusie. Choć miała być "połówka" ;).


Jak to się człowiekowi zmieniają się odniesienia w życiu. Ostatnio czas zaczęłam mierzyć kilometrami, które byłabym w stanie przebiec.

Wczoraj nie biegałam, bo pomyliły mi się dni tygodnia. Myślałam, że jest środa, więc poszłam oddać krew. Na miejscu poproszono mnie żebym oddała płytki krwi, na co oczywiście przystałam. Trwa to dużo dłużej, ale jest mniej obciążające dla organizmu. Odpowiednio się przygotowałam, wypiłam wapno, poszłam się załatwić i dałam się przypiąć do separatora. W monitorek wstukano dwie porcje do pobrania i maszyna ruszyła. Miało to zająć mniej więcej tyle czasu, ile biegam obecnie półmaraton. Leżałam sobie spokojnie w chłodnym, klimatyzowanym pomieszczeniu i myślami byłam w na gorącym rudawskim asfalcie. Po kilku minutach zaczęłam odczuwać jednak parcie na pęcherz. I lekka myśl, że przecież dam radę, nie raz już tu tyle siedziałam, ale kolejne minuty zaczęły się straszliwie ciągnąć i po półgodzinie nieśmiało panią zapytałam, czy da się jakoś od tej maszynerii odczepić i iść do toalety. Okazało się, że NIE! To już była czarna rozpacz. Ale panie doświadczone są w tym względzie i przełączyły maszynę na pobranie jednej porcji płytek. Ostatnie minuty były naprawdę ciężkie, ale dałam radę ;). To była najtrudniejsza "dyszka" w moim życiu.

Czas popracować nad psychiką. Tak to chyba jest, że człowiek jak czegoś nie może, to właśnie wtedy musi. Podobno jakaś pani miała zawsze tak samo, jak ja tym razem. Tylko się kładła, a już za chwilę organizm się domagał. Zaczęła więc siadać na separator w pampersie. Wtedy nigdy nie skorzystała z jego dobrodziejstw. Ot, psychika. Jak w maratonie.

A dzisiaj, to chyba wolniutko pobiegam :).

KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

10 lipca 2010 (sobota)

Obrazek

7,700
5:47/km


Tym, co biegają szczerze gratuluję i zazdroszczę.
Z tymi, co nie biegają, łączę się w bólu.

Nie daję rady. Jest mi wstyd, ale zwyczajnie w świecie nie daję rady. Upał odbiera mi chęć jakiegokolwiek ruchu.

W sobotę wyszłam z domu około północy. Upał był nadal, ale słońca nie było. Po kilkuset metrach zaschło mi w gardle i nie miałam nawet śliny, by przełknąć. Biegłam wolno, a ledwie oddychałam. Na 20 metrów przed domem złapała mnie tak potężna kolka, że musiałam się zatrzymać i odpocząć. Nie byłam w stanie dojść tych kilku metrów. Było naprawdę ciężko. Kolejne dni upałów, pewnie zakończą się moim niebieganiem. A na dodatek w weekend planuję zawody. 10 km. Chyba to przespaceruję.

A miłe rzeczy też się mi przytrafiają :). Wszyscy ciągle spotykacie jakieś fajne zwierzątka. Zające, sarenki, dziki, nawet borsuki. A ja, w mieście co najwyżej psy spotykam. No, raz świetliki :). A tym razem też mam mrożącą krew w żyłach przygodę :hahaha: .

Wychodzę sobie w sobotę w nocy na bieganie. Zapalam światło na klatce i zaczynam schodzić ze schodów. Nagle coś odrywa się od ściany i leci w moim kierunku. Schylam głowę, zamykam oczy a z gardła wydostaje się krótki, stłumiony krzyk. Nie żebym się bała, ale taka jakaś zaskoczona byłam ;). Przeleciało. I nie zderzyło się ze mną. Odwracam się, a to leci z powrotem prosto na mnie. Teraz już nie zamykam oczu, ale znowu się odchylam. Za trzecim razem już bez problemów obserwuję. Wychodzi na klatkę mój mąż i się pyta, co się stało. A ja na to - że nietoperz. On - że chyba się nie boję nietoperzy. A nietoperz leci wprost na niego. I ta sama reakcja. Krótki okrzyk, zamknięcie oczu i odchylenie się. Zaczęliśmy się śmiać. To dość niesamowite wrażenie jest, jak leci taki zwierzak wprost na twarz i w ostatniej chwili skręca. Nietoperz był śliczny, ale przerażony. Nie mógł się wydostać z klatki schodowej i miotał się tam i z powrotem. Otworzyłam więc szeroko okna i wyszliśmy. Jak wróciliśmy po bieganiu, to już go nie było.

Mimo upału pozdrawiam wszystkich radośnie :).

KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

12 lipca 2010 (poniedziałek)

Obrazek

11,800
6:03/km


Piekielny dzień.

W pracy dorobiłam się odcisków na dłoniach i nie mogę zginać palców. Tak, tak - bibliotekarze nie mogą narzekać na nudę i brak urozmaicenia ;).

Potem jeździłam na rowerze po Krakowie, bo miałam do załatwienia kilka spraw. Jazda taka, to pewnego rodzaju sport ekstremalny, ale dałam radę. Żyję i innym też pozwoliłam ;).

Jeszcze później jeździłam samochodem. Też wszyscy żyją ;).

W ten upał kierowcy, rowerzyści, piesi wpadają w jakiś amok. Stłuczek i wypadków widziałam więcej, niż przez cały rok.

A w nocy bieganie. Nadal gorąco było. Chociaż czasem lekko powiewał chłodny wiaterek. Niestety, prędkości nie było. Początek był taki jak zwykle, ale po niecałych 45 minutach znowu złapała mnie kolka. Co jest z tymi kolkami? Do tej pory raczej nie miałam z nimi problemów! Kolka nie była tak mocna jak w sobotę i nie musiałam stanąć, ale zwolniłam bardzo, bardzo. Ogólnie trening jakoś tam zaliczony, ale ostatnie 15 minut bez przyjemności.

Nadal nie wiem, jak będę biegać podczas tych upałów. Może wyjdę gdzieś w nocy, a może nie.

Na wszelki wypadek, gdybym z jakichś powodów nie zdążyła tu już zajrzeć, to się pożegnam. Są wakacje i należy to wykorzystać. Wrócę w drugiej połowie sierpnia. I przez cały ten czas raczej będę odcięta od netu (między 18 lipca a 17 sierpnia). Trochę pozwiedzam Polskę, pojeżdżę na rowerze po Szwecji, może zahaczę też o południowych sąsiadów. W międzyczasie, mam nadzieję, zaliczę zawody w Dobrodzieniu (10 km), Karlshamn (10 km), Pucku (półmaraton) i Jaworznie (15 km).

Postaram się porobić jakieś notatki treningowe i potem to hurtem tu umieścić.

Tymczasem jeszcze przez chwilę tu jestem :hejhej:



KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

17 lipca 2010 (sobota)

Obrazek

Dobrodzieńska Dycha


To było temperaturowe piekło.

Wyjechaliśmy z Krakowa dość wcześnie i spokojnie jechaliśmy do Dobrodzienia. Termometr wskazywał najpierw 29, potem 30, potem 32. I tak sobie myślałam, że coś przesadzamy z tym narzekaniem, bo jest przecież przyjemnie chłodno. Jakoś łepetynka nie chciała zanotować, że to klimatyzacja. W Dobrodzieniu były już 33 stopnie. Wysiedliśmy z samochodu i żar nas dopadł. Było masakrycznie gorąco. Powietrze stało i nie było czym oddychać. Twardo zarejestrowaliśmy się i poszliśmy na miasto szukać czegoś do jedzenia. Właściwie nie czegoś, tylko makaronu. Zwiedziliśmy wszystkie restauracje i oczywiście nie znaleźliśmy. Tylko ludzie się dziwnie na nas patrzyli. Zrobiliśmy zakupy w pobliskim sklepie i wróciliśmy na start.

Trochę chowałam się w cieniu, trochę wbiegałam pod prysznice ustawione na boisku, trochę moczyłam się w umywalkach. Na chwilę było lepiej, ale na króciutką chwilę. Ciągle zastanawiałam się czy aby dobrze robię startując w ten upał.

Stanęliśmy na starcie. Sami desperaci. Zaczęłam wolno z Gabą. Po kilometrze jednak, albo ona zwolniła, albo ja przyspieszyłam i dalej już sama zmagałam się z bólem. Było naprawdę ciężko. W cieniu lasu powietrze było nie do wytrzymania, na otwartym terenie słońce paliło. Do tego muchy. Stada much gryzących gdzie się dało, włażących do oczu, uszu, nosa i ust. Ratował mnie nieco koński ogon, którym próbowałam się odganiać. Na trasie było jednak dużo wody. Polewający mieszkańcy i strażacy. Dawali ulgę w tej spiekocie. Jednakże każdy kij ma dwa końce. Na siódmym kilometrze zaczęły mi ciążyć przemoczone buty. Miałam wrażenie, że każdy waży tonę. Od tego momentu było już naprawdę ciężko. Cały czas parłam jednak do przodu. Wyprzedzając bardzo wiele osób. Ciągle też słyszałam coraz to nowe sygnały karetek pogotowia. Wreszcie usłyszałam odgłosy mety. Nieznacznie przyspieszyłam i przekroczyłam ją z czasem 55:41. Bardzo słaby czas, ale nie zemdlałam, nie odwodniłam się, nie dostałam udaru. Żyję! I jestem z siebie dumna!

Potem pyszna, olbrzymia kiełbaska i króciutkie oczekiwanie na dekorację zwycięzców i losowanie nagród. I wiecie co. Wygrałam! Jakoś szczęście przyszło do naszej rodziny. Wojtek w Limanowej rower a ja dzisiaj bon do sklepu. Miała go dostać dziewczyna, która pobije rekord trasy. Żadna nie pobiła i bon losowano. 1000 zł na produkty sportowe. Jeszcze nigdy w życiu nie miałam tylu pieniędzy na luźne ich rozdysponowanie w sklepie biegowym :hej: .

Chłopaków z forum nie spotkałam. Chyba. Bo ktoś do mnie gdzieś coś mówił, ale jakoś wtedy nie bardzo kontaktowałam z rzeczywistością. Przepraszam więc jeśli, to był któryś z Was.


Jutro wyjeżdżam, więc do zobaczenia. Niech Wam upał da żyć :).

KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

LIPIEC 2010

Pamiętacie mnie jeszcze? :hej:

Wróciłam z wakacji i w skrócie pochwalę się co robiłam. W zasadzie nie za bardzo jest się czym chwalić, bo nie biegałam, ale tak z kronikarskiego obowiązku...

Najpierw była Szwecja. Bez dzieci. Raz na dwa lata robimy sobie taki kilkudniowy urlop. Dobrze nam to robi i nieźle ładuje baterie. Jeździmy wtedy rowerami po Skandynawii. Oto, co wyjeździliśmy w tym roku:

21.07 - 115 km z pełnymi sakwami
22.07 - 40 km po bezdrożach (czasem w chaszczach po pas)
23.07 - 20 km po mieście a wieczorem zawody biegowe
24.07 - 0 km w namiocie, bo cały dzień paskudnie lało
25.07 - 81 km z sakwami
26.07 - 80 km
27.07 - 54 km
28.07 - ok. 60 km (nie zapisałam i nie pamiętam dokładnie)

Było wspaniale! Aczkolwiek zupełnie nie miałam czasu ani głowy do biegania. Choć trasy byłyby fajne.

Niestety, już na terminalu, spotkała mnie niemiła niespodzianka. Siedziałam sobie na ławeczce. Nagle usłyszałam jakiś szelest za plecami i chciałam zobaczyć, co to takiego. Gwałtownie wstałam i odwróciłam się. W tym momencie poczułam kolano. Krótki, mocny ból. Usiadłam. I miałam problem ze wstaniem. Gdy, po jakimś czasie, wsiadłam na rower, to nie mogłam pedałować. Przy naciskaniu pedału ból był okrutny. Na prom wjechałam z wielkim trudem. I przerażeniem w sercu - co dalej.

KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

23 lipca 2010 (piątek)

Obrazek

Karlshamn 10 km


Gdy planowaliśmy wakacje w Szwecji, to sprawdziliśmy, czy przypadkiem gdzieś w naszej okolicy nie ma jakiegoś biegu. Ku naszej radości - znaleźliśmy. Nastąpiły więc pewne zmiany w trasach i tak oto znaleźliśmy się w Karlshamn. Małe miasteczko, w którym odbywał się wielki festival. A bieg był częścią imprezy. Start był o godzinie 22, na Rynku. Grzecznie przyszliśmy odpowiednio wcześniej. Przedstawiliśmy się i dostaliśmy koperty z numerami startowymi. Bieg na 10 km odbywał się w trzech kategoriach. Mężczyźni z licencjami, kobiety z licencjami i cała reszta bez podziału na płeć.

Przed startem stresowałam się ogromnie. Obce miasto, obce państwo, ciemna noc. Bałam się, że mnie ktoś zaczepi i będę musiała rozmawiać w języku, którego nie znam. A na Rynku odbywał się koncert. Nagle usłyszałam, że ktoś śpiewa po polsku. Niemożliwe, a jednak. Podeszłam pod scenę i okazało się, że śpiewa Ania Wyszkoni. Poczułam się nieco lepiej słysząc ojczysty język i udałam się na start. Stanęłam na samiusieńkim końcu stawki. Wystrzału startera nie słyszałam, ale skoro wszyscy ruszyli, to ja też. Trasa miała dwie pętle po 5 km i oprócz zawodów na 10 km, odbywały się też zawody na 5 km. Nie było dużo osób. W obu biegach startowało w sumie około 150 osób.

Od początku nie było łatwo. Zaraz po starcie trasa szła pod górę, ale biegło się cudownie. Potem zakręt i z górki, potem zakręt i pod górkę. I zakręt i zakręt. I z górki i pod górkę. I to wszystko w ciemnościach. Po dość szybkiej chwili straciłam orientację i uważnie się pilnowałam osób biegnących przede mną. Do 5 km było nieźle. Ale tam okazało się, że większość skończyła, a na placu boju zostali nieliczni. Wbiłam więc oczy w czarno-białą koszulkę przede mną, ale przy tylu zakrętach, co chwila znikała mi z oczu. W końcu ją wyprzedziłam i znalazłam sobie inny punkt. Też wyprzedziłam, ale już gdzieś w oddali zaczęły mi majaczyć dwie czerwone koszulki. Sama bym się tam na pewno zgubiła. Na metę udało mi się wbiec z czasem 51:25 przed czerwonymi koszulkami ;).

Sama organizacja biegu dziwna. Trasa przebiegała po chodnikach. Ludzie normalnie spacerowali, samochody jeździły. Żadnych zabezpieczeń. Na zakrętach stali wolontariusze, ale czasem się zagapiali i zapominali wskazać kierunku. Chociaż samo to, że byli wzmagało czujność ;). Na mecie każdy brał banana i szedł do domu. Tylko zwycięzcy (kategorii z licencją) zostali i ich rodziny. I my w oczekiwaniu na jakieś wręczanie nagród, czy losowanie. Gdzieś stał stolik z wyłożonymi różnymi przedmiotami i ponaklejanymi na tych przedmiotach karteczkami z numerami. Myśleliśmy, że to nagrody w kategorii "bez licencji" i czekaliśmy na uroczyste ich wręczenie, bo Wojtek pobiegł naprawdę dobrze (w domu się okazało, że był na mecie czwarty, a w kategorii "bez licencji" - pierwszy). Tymczasem jakiś pan siedzący cały czas na krzesełku wyczytał parę nazwisk, podał czasy a jakaś pani wręczyła koperty. Żadnych fanfarów, żadnego podium. W międzyczasie podeszliśmy do stolika i oglądaliśmy te fanty, które tam leżały. Wojtek wziął do ręki coś ze swoim numerem startowym, żeby zobaczyć co to jest. Jakaś pani, zobaczywszy jego przypięty numer, powiedziała, że ma sobie to wziąć i już może iść. Była to jakaś gra. Po szwedzku.

Ani medalu, ani pysznego posiłku, ani koszulki, ani zdjęć. Tylko numer startowy i wspomnienia.

My w Polsce jesteśmy naprawdę rozpieszczeni, jeśli chodzi o jakość zawodów biegowych :).

KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

31 lipca 2010 (sobota)

Obrazek

II Półmaraton Ziemi Puckiej


Bieganie w Pucku stało pod wielkim znakiem zapytania. Martwiło mnie kolano. Ale było nieźle, więc zdecydowałam się na start. Nie była to tak udana impreza, jak w zeszłym roku, ale nie będę się czepiać.

Pojechaliśmy do Pucka z Wojtkiem i moim tatą. Wyjechaliśmy z Gdańska bardzo wcześnie, bo chciałam w Pucku przed startem coś zjeść i mieć czas na przetrawienie. To był dobry pomysł. Korki przeszły najśmielsze oczekiwania, ale przynajmniej stałam w nich bez stresu, że się spóźnimy. Dojechaliśmy na tyle wcześnie, że zdążyłam coś tam przekąsić. I zaczęłam trawić. Czułam się trochę jak w Szwecji. Same nowe twarze. Dobrze chociaż, że rozmowy toczyły się po polsku. Wiedziałam jednak, że gdzieś powinna być Zuba, więc jej pilnie wypatrywałam. Jaka była radość ze spotkania znajomej twarzy :). Pogadałyśmy, poznałam nowe osoby i ruszyliśmy na start.

Planowałam pobiec bez spinania się, bo martwiłam się o kolano. Jednak adrenalina doszła do głosy i zaczęłam nieznacznie za szybko. Trasa był inna niż w zeszłym roku. Zdecydowanie trudniejsza a i pogoda nie ułatwiała. Ale biegło mi się naprawdę dobrze. Po tygodniu niebiegania, każdy atom mojego ciała czerpał olbrzymią radość z tych zawodów. Jak zwykle w połowie dystansu nieco przyspieszyłam. I jak zwykle wiele osób po drodze powolutku, acz konsekwentnie wyprzedzałam. Lubię takie bieganie :). Ostatnie kilometry były jednak trudne, a finiszowe kółko na stadionie wydawało mi się jakieś takie wydłużone. Ale padła nowa życiówka, co w tych niezbyt dla mnie sprzyjających warunkach, jest niezwykłe. 1:53:03.

Na mecie błagałam o wodę. Nie było. Kolana bolały mnie tak, że nie mogłam ich ani zgiąć, ani wyprostować. Zamiast potruchtać, delikatnie spacerowałam. Myślę, że to trochę wina butów, bo miałam ze sobą te stare, już mocno zabiegane. Wszystko jednak dobrze rozciągnęłam i rozchodziłam, tylko taki maleńki ból w lewym kolanie został. Tym, które w Szwecji zabolało.

KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
Awatar użytkownika
Alexia
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1296
Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

7 sierpnia 2010 (sobota)

Obrazek

15 Bieg Uliczny Jaworzno
15 km



W Gdańsku nie biegałam i oszczędzałam kolano. Poza tym tyle rzeczy było do zrobienia i tyle osób do odwiedzenia, że pewnie i tak byłoby krucho z czasem. W piątek wróciliśmy do Krakowa. Szybkie przepakowanie się i sobotni wyjazd do Jaworzna. Tak przy okazji wiecie jak szybko jeżdżą polskie expresy? Za czasów moich studiów odcinek Gdańsk-Kraków pokonywały w 5:40. Teraz po kilkunastu latach rozwijają zawrotną prędkość i jadą 9:20. Dobrze, że dzieci podrosły i już tak nie nudzą.

Jaworzno powitało nas ciężkim burzowym powietrzem. Ciągle miałam nadzieję, że spadnie deszcz. Nic z tego. Od startu, do mety nie spadła ani kropla deszczu. Natomiast burza przyszła jak wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w dalszą drogę. Trasa, jak wiecie do najłatwiejszych nie należała. Na początek około kilometrowy podbieg. Potem już łatwiej. Tym razem pobiegłam nieładnie. Pierwszą połówkę zbyt szybko i potem zabrakło sił. W Dobrodzieniu zastanawiałam się jak to jest, że ludzie mdleją na trasie. Czy biegną, biegną i po prostu "pach" leżą. Czy może są jakieś wcześniejsze niepokojące objawy, które biegacze ignorują. Około 11 km zaczęły mi drętwieć palce u rąk i natychmiast przypomniały mi się tamte rozmyślania. Ocho, zaczęło się pomyślałam i zwolniłam. Głupio by było tak runąć na asfalt. Gdzieś na 13 km przyspieszyłam znowu. Był to długi lekki podbieg. Biegło mi się fantastycznie, ale na górce znowu dopadła mnie słabość w postaci ciemnych cieni przed oczami i lekkich zawrotów głowy. I zamiast ostatni kilometr z górki finiszować, to modliłam się by dotrzeć do mety. Wyprzedziło mnie wtedy wiele osób. Meta przywitała mnie z czasem 1:20:57 (netto). I to jest mój nowy oficjalny rekord na tym dystansie. Nieoficjalny pochodzi z Pucka, gdzie na 15 km miałam dokładnie 1:20:00.

A potem pojechaliśmy na Dolny Śląsk.

KOMENTARZE
"Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle."

Blog treningowy

Obrazek
ODPOWIEDZ