No dobra, jestem i żyję
Relacja z Silesia Marathon
Sobotni wieczór poświęciliśmy na studiowaniu trasy, trasy dojazdu oraz gdzie najlepiej zaparkować samochód. Wiedzieliśmy, że pod sam Stadion w Chorzowie nie ma co jechać. Mieliśmy o tyle łatwiej, że jechaliśmy A1 z Częstochowy więc omijaliśmy Katowice i do Chorzowa wjeżdżaliśmy z drugiej strony omijając dzięki czemu zamknięte ulice.
Szybkie pakowanie - wzięliśmy z mężem (bo on też się zapisał na HM) sprawdzony komplet treningowy.
Pobudka o 6.30. Szybkie śniadanie - postawiliśmy na jajecznicę. Start planowany był na 10.10 więc byłam spokojna, że nie powinno być to za ciężkie śniadanie, a które powinno również mnie przetrzymać. O 7.30 byliśmy już u teściów zostawić Wojtka. Mogliśmy ruszać dalej. Na stacji paliw szybki postój na kawę i prosto do Chorzowa. Na miejscu byliśmy o 9. Około 10 minut szukaliśmy miejsca postojowego - więc nie tak źle

. Do stadionu mieliśmy km. Gdy doszliśmy na miejsce mieliśmy jeszcze dobre 20 minut zanim zaczęli wpuszczać nasza strefę czasową do strefy zawodnika. Wykorzystaliśmy ten czas na obserwację ludzi oraz na przebranie się.
Po wejściu do strefy zawodnika polecieliśmy oddać rzeczy do depozytu i mogliśmy się spokojnie rozgrzewać i czekać na nasz start. Zjedliśmy jeszcze po bananie. Start odbywał się falowo co 10 min i my startowaliśmy w ostatniej fali.
Ustawiliśmy się pomiędzy środkiem a początkiem stawki mniej więcej. Dyrektor biegu wspomniał przed startem jeszcze coś o starcie honorowym, który ma 200 metrów, ale jego mikrofon był tak źle podłączony, że echo niosło bardzo jego głos i przez co mało co kto zrozumiał jak pytaliśmy biegaczy obok co i jak.
Zaczęło się odliczanie, ruszyliśmy spokojnie rozglądając się za tym miejscem gdzie dopiero ma nam mierzyć się czas. Ja go nie widziałam, więc włączyłam zegarek wcześniej, dużo za wcześnie. Gdy przebiegliśmy ten punkt, to w sumie ja go dalej nie zauważyłam, wiem o nim bo kilku biegaczy zapytało czy to już... No nie powiem pozostał pewien niesmak. Wiem, że ludzie potem pisali i mówili, że wiele osób na półmaratonie własnie go nie widziało. Za mało widoczny, szczególnie w tłumie. Maraton i ultra startowali bez tego biegu honorowego bodajże.
Mąż już po 1 km stwierdził, że on jednak zwalnia i został w tyle. Ja delikatnie przyśpieszyłam i zaczęłam sporo osób wymijać.
Trasa posiada atest więc powinna mieć 21,100 km - nie miała tyle. Oznaczenia były co 1 km ale dla ultra i maratonu. Dla połówki wypadało co 0,97 km. Ciężko było mi liczyć czy to się rzeczywiście tak pokrywa mając włączony za wcześnie zegarek. Spojrzałam tylko na czas przekraczając ten punkt startu i miałam wtedy mniej więcej minutę i 20 sekund. Nie spojrzałam na dystans.
Zostawiając małżonka z tyłu pobiegłam przed siebie. Początek trasy był niesamowity. To był mój pierwszy większy bieg. No i debiut na tym dystansie. Pełno kibiców. Emocje trzymały więc zerkałam co chwila na zegarek by mnie nie poniosło za bardzo. Pierwszy punkt z wodą był gdzieś na 5 kilometrze, obok spodka

. Wzięłam tylko łyka wody i poleciałam dalej. Czułam się super i w głowie odliczałam sobie ile zostało jeszcze do końca

. Wiało na otwartej przestrzeni, ale był to przyjemny wiaterek, który nie utrudniał jakoś biegu. Widziałam przed sobą mnóstwo biegaczy - chyba to byli ludzie z wcześniejszych startów. Na tym etapie sporo osób wyprzedzałam i widziałam również, że na podbiegach ludzie po prostu szli. Na mnie te podbiegi co było dosłownie co chwilę nie robiły jakoś wrażenia

. Dziękuję ci Częstochowo, że mamy tutaj tyle górek i ten nasz górzysty parkrun

.
Przed 8 km jakoś trasa łączyła się z maratonem i z ultra. Tu znów spory podbieg. Zwolniłam zapobiegawczo ale i tak sporo osób wyprzedziłam. Zaraz później pojawił się punkt odżywczy. Znów napiłam się tylko wody i pobiegłam dalej.
Od 10 km było o wiele mniej kibiców. Na tym fragmencie trasy włączyłam sobie muzykę by jakoś umilić sobie ten moment biegu. Nie miałam jak pilnować międzyczasów. Znaczniki co 1 km, a u mnie na zegarku te odległości się zwiększały. Biegłam więc na wyczucie nie mając żadnego wiarygodnego wyznacznika.
Do następnego wodopoju nic specjalnego się nie działo. Około 14 km pojawił się punkt odżywczy i tutaj napiłam się wody, potem izotonik i wzięłam dwa cukierki z galaretką bez czekolady. Wiedziałam, że przede mną spory podbieg i chyba bardziej zapobiegawczo je zjadłam niż czułam, że mam taką potrzebę.
Podbiegł ciągnął się od 14 km aż do 18 km. Tu już biegłam bez muzyki, łącznie słuchałam jej może 25 min. Biegłam sobie dość spokojnie a i tak wyprzedzałam sporo osób. W międzyczasie gdzieś po drodze był punkt z wodą. To był jedyny moment gdzie na chwilę się zatrzymałam by na spokojnie napić się wody. Wtedy właśnie poczułam, że bolą mnie go. Na szczęście szybko ruszyłam dalej i albo nie myślałam o bólu, albo przestało mnie boleć. Tu też pojawiło się sporo kibiców. No i skończył się podbieg plus ostatnie 5 km bodajże to był bieg przez park co uwielbiam. Kibice plus motywujące teksty robiły swoje. Przyśpieszyłam. Znowu sporo osób wyprzedzałam po drodze omijając je na różne sposoby. Tu również wiele osób schodziło na bok, nie mając sił by kontynuować bieg.
Wybiegłam z parku, widzę już stadion i słyszę te wszystkie odgłosy. Przyśpieszam chociaż wiem, że jest pod górkę znowu. Już miałam skręcać na stadion gdy widzę ratowników i karetkę pogotowia. Wraz z innymi zatrzymujemy się i schodzimy na bok by mogła przejechać - nie wiem ile to mogło trwać sekund. To nie było istotne, ważne by udostępnić dojazd do kogoś.
Zaraz później wbiegam w tunel i widzę stadion. Tu już nogi niosą mnie same. Wyprzedziłam kogo się tylko dało i biegłam na końcówce sama - ale tak to jest jak ma się siły by finiszować sprintem na całej długości bieżni

.
Wbiegam na metę i stopuje zegarek nie zerkając nawet na niego. Odbieram medal i idę po izotonik. Tutaj czułam ogromną radość z ukończonego biegu, ale i wielki niedosyt pomimo, że nie znałam swojego czasu. Miałam jeszcze zapas sił, byłam w stanie jeszcze trochę pobiec.
Niestety za metą nie mogliśmy zostać, musiałam odejść kawałek dalej by oczekiwać na męża. Nie było jak obserwować czy już biegnie i jak kończy. Szkoda... Czekając na niego zrobiłam sobie szybkie rozciąganie. Zerknęłam również na zegarek. Czas 2:16:21 i dystans 21,75 km. No nijak się to ma. Nawet odejmując 200 metrów startu honorowego to się kurde nie zgadza.
Po 10 minutach dołączył do mnie mąż. Zrobiliśmy razem kolejne rozciąganie. Później odstaliśmy swoje czekając na grawer na medalu. I dopiero wtedy poznałam swój oficjalny czas.
2 godziny 15 minut i 12 sekund. Ah jaka szkoda tych 13 sekund no.
I jedynie doskwiera mi ból kolan. Mam nadzieję, że do jutra mi przejdzie. Fajnie było przebiec półmaraton. Wiem też, że na ten moment na pewno nie chciałabym robić maratonu. Połówka mi wystarczy na razie.
A i z nieoficjalnych wyników:
Miejsce open: 1970 na 3289
Kobiety: 412
Kategoria k20: 76
aaa.png
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.